II
Nie wiem, co zobaczyłaś w mojej twarzy, lecz mogę się założyć, iż nie było to nic pięknego. Więcej, jestem pewna. Myślę, że przyciągnął cię mój strach, chwytający za twoje poczciwe - choć idealnie nieidealne - serce.
Dlaczego też trzynaście dni później, pierwszego dnia szkoły, usiadłaś ze mną w ławce, nie wiedząc kompletnie, co powiedzieć i jak mnie podejść. Humoru mi tym nie poprawiłaś, przeciwnie, sprawiłaś, że czułam się okropnie i chwilowo nieomal cię nienawidziłam.
Gdy się przedstawiłaś, moje własne dane z trudem przechodziły mi przez gardło. Gdy zaś usiłowałaś podtrzymać rozmowę, ogarnęło mnie już w pełni rozwinięte zażenowanie - emocja bodaj najgorsza i najbardziej przeze mnie znienawidzona.
Uporu chyba nigdy ci nie zabrakło - ty się nie poddałaś, mimo że byłam jakże zachęcająco nierozmowna. Wreszcie nawet ja chwyciłam haczyk i raczyłam zaangażować się w konwersację, ku twojej uldze wyrażonej szerokim uśmiechem.
Zazdrościłam ci przyjemnej twarzy - i to bolało. Zadedykowałaś tym niemniej cząstkę tego piękna mnie - i to w jakiś subtelny, niejasny sposób okazało się pochlebiające. Ot, miłe. Nie uśmiechnęłam się tylko z racji tego, by nie psuć chwili; a szczerze miałam ochotę, choć na ułamek sekundy.
Ostatecznie byłam na to zbyt ostrożna i zbyt niepewna gruntu pod nogami. Unikałam wszystkiego, co zmieniało rozdane karty, szłam z prądem na tyle skrzętnie, by dać ci mój numer telefonu, kiedy poprosiłaś. Ot, grzecznie, nie budząc twojej niechęci. Żyć po cichu, odejść po cichu.
W jakiś sposób był to miły ostatni dzień.
Znienawidziłam cię raz jeszcze, kiedy zadzwoniłaś do mnie wieczorem, pytając, jak się czuję. Co cię to wtedy obchodziło? Pierdolnięta idealistka z kompleksem Mesjasza.
A ja? Dlaczego miałam ze sobą telefon? Winiłam się za to długo i konsekwentnie. Brakło mi samozaparcia. Organizacji. Odwagi. Nie oddałam się swojej decyzji w pełni. Zachowałam się niczym najżałośniejsza kreatura, które chce być przez kogoś ocalona.
Mea culpa.
Rozpłakałam się, trzymając telefon przy uchu. Znienawidziłam cię, bo naciskałaś, żeby jutro się spotkać, nie wiedząc - a może właśnie czując? - że jutro ma nie nadchodzić. Znienawidziłam siebie, bo wybuchłam tym przeklętym płaczem, nie wiedząc, co ci odpowiedzieć.
Tchórz.
Tchórzliwie powiedziałam ci, gdzie jestem - i okazało się, że blisko.
Na tyle blisko, byś mogła przybiec.
Co cię to wtedy obchodziło? Kompleks Mesjasza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro