Idolka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Cześć Miki! – zaszczebiotała Hannah.

- Nie nazywaj mnie tak! – burknęłam wściekła a dziewczyna zrobiła zdziwioną minę i z niemałym zmieszaniem stała przede mną skubiąc końce swoich rękawów. – Skąd znasz moje przezwisko? – powiedziałam już spokojniej.

- Chodziłyśmy kiedyś razem do szkoły tańca. Pamiętasz? Pewno nie – szybko dodała. – Byłam takim małym rudawym pączkiem, na pewno mnie nie zauważyłaś. No i słyszałam jak tata zwracał się tak do ciebie i tak jakoś mi się przypomniało. Chciałam już wcześniej zagadać ale nie było okazji, albo raczej nie miałam odwagi bo byłaś moją... idolką.

- Że niby ja?! – zapytałam prawie się krztusząc popijanym napojem.

- No ta...tak – zająknęła się Hannah. – Wszystkie dziewczyny chciały tak tańczyć jak ty i wyglądać jak ty. Byłaś najlepsza... – zamilkła speszona.

- Byłam? Chyba tak – zamyśliłam się mrucząc bardziej do siebie niż do niej. – A więc chodziłyśmy razem na tańce? – odezwałam się już głośniej. 

Faktycznie dla mnie to było jak w innym życiu, dawno temu.

- To jak się do ciebie zwracać? – zapytała Hannah wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.

- Wariatka, dziwadło... Tak jak wszyscy, wybierz sobie coś – odpowiedziałam a dziewczyna zaśmiała się.

- Zabawna jesteś. Zastanawiałam się raczej czy Monique czy może Monica?

- Jak chcesz. Słuchaj masz może do mnie jakąś sprawę?

- Nie. A muszę mieć żeby z tobą pogadać? – Nie dawała się spławić.

- No dobra to może tak: czemu tracisz na mnie czas a nie siedzisz teraz ze swoimi koleżankami o tam? – Wskazałam głową na szczebiotające nieopodal Sam, Ad i Mad. 

O ja, nawet w skrócie ich inicjały to SAM. Uśmiechnęłam się pod nosem na swoje odkrycie. Moje IQ mnie czasem poraża.

- Te półmózgi nie są moimi koleżankami. Pomyślałam, że ciekawiej będzie dla odmiany porozmawiać z kimś inteligentnym – odpowiedziała. 

No i masz, kupiła mnie tym jednym zdaniem.

- Zastanowię się. – Grałam jeszcze trudną do zdobycia. Hannah popatrzyła na mnie z taką miną, jak pewien kot z pewnej bajki westchnęłam więc. – Ok, już zastanowiłam się. Niech ci będzie – odpowiedziałam wstając z parapetu i wrzucając pustą butelkę do kosza.

- Uf, dzięki. Już myślałam, że będę dalej skazana na tamto towarzystwo. – Parsknęłyśmy równocześnie śmiechem i poczułam, że chyba się dogadamy.

*

Na kolejnej przerwie dopadł mnie na korytarzu mój nowy szef. Pociągnął mnie za kaptur. On mnie chyba chce udusić ale nawet tego nie odnotował i jak zwykle przeszedł od razu do konkretów.

- Masz tu listę, skocz dziś do biblioteki, księgarni i gdzie tam trzeba i załatw mi książki. A i kup mi trochę rzeczy, no wiesz takich potrzebnych na zajęcia – powiedział i odszedł potrącając kilku nieszczęśników, którzy znaleźli się nie w porę na jego drodze.

Tak oto zaczęła się moja praca. Odwróciłam się i poszłam dalej ale za plecami usłyszałam:

- Hej ty! Dziwadło! – zgadywałam, że to do mnie.

- Czekaj! Co jest grane, co ty masz wspólnego z Zackiem? – zapiszczała za mną Samantha.

"Akurat doczekasz się odpowiedzi" pomyślałam i nie odwracając się poszłam dalej w akompaniamencie krzyków dziewczyny.

- Jesteś głucha?! Hej! Wariatka! Widziałyście to?

*

Przyjechałam autobusem z wypchanym plecakiem i torbą, w której prawie urwało się ucho. Całe szczęście, że przystanek był blisko bo ledwo to wszystko doniosłam. W progu powitała mnie pani Brown.

- Dzień dobry! – zaczęłam jak wypada.

- Dzień dobry! A co ty tam tak dźwigasz dziecko? – zapytała z troską.

- Książki i inne przybory dla mojego SZEFA – podkreśliłam ostatnie słowo.

- Kazał ci to wszystko dźwigać? Oj nie tak go wychowałam – westchnęła.

- Pani go wychowywała? – rzuciłam idąc za nią do kuchni. 

Po drodze odstawiłam moje pakunki obok kanapy. Sapnęłam z niemałą satysfakcją pozbywając się ciężaru.

- Zatrudniono mnie kiedy się urodził i na początku byłam jego nianią. Napijesz się kawy? Właśnie zaparzyłam – zaproponowała uprzejmie kobieta.

- Chętnie, zaschło mi w gardle – odpowiedziałam. Postawiła przede mną kubek z pachnącym, gorącym płynem i kontynuowała.

- Teraz jestem gosposią, zajmuję się całym domem a Zachary jest dla mnie jak jeden z moich wnuczków.

- To pewno świetnie go pani zna. Zawsze jest taki apodyktyczny bo przysięgam jak nie spuści z tonu to nie widzę różowo naszej dalszej współpracy.

Kobieta zamyśliła się.

- Wcześniej był żywiołowym, zabawnym, kochanym psotnikiem. Teraz zrobił się trochę... – szukała słowa.

- Złośliwy, zgryźliwy egoista – podpowiedziałam usłużnie.

- ... trudny – dokończyła. - Cóż poznałaś go tylko od takiej strony – westchnęła – ale wierz mi jest jeszcze druga i mam nadzieję, że przestanie ją ukrywać.

- Oj schował ją na razie bardzo głęboko – powiedziałam pod nosem zanim upiłam kolejny łyk kawy.

- Masz charakterek dziewczyno! Jak tylko cię zobaczyłam miałam przeczucie, że szykują się zmiany.

- A nie kłopoty?

- Wiesz co? W tym domu potrzebny jest mały wstrząs, jakaś burza a na pewno zmiany. Coś czuję, że skoro Zack sam cię znalazł to ktoś taki był mu potrzebny. Jarzysz?

- Pani Brown?! – Wytrzeszczyłam oczy zaskoczona takim słownictwem.

- Och, usłyszałam to gdzieś chyba od wnuków – wytłumaczyła się starsza pani.

- Podziwiam pani optymizm ale jemu bardziej przydałby się psychiatra, a przynajmniej jakaś terapia. Nikt mu tego nie zaproponował po śmierci matki? – zrobiłam pauzę i napiłam się znów kawy w oczekiwaniu na reakcję pani Brown. 

Miałam nadzieję, że nie palnęłam gafy ale doszły mnie takie słuchy na szkolnym korytarzu, no i nie spotkałam jeszcze pani Coleman.

- Mam prośbę. Nie wspominaj o mamie Zacka. Dla niego i jego ojca to wciąż przykry temat.

- Rozumiem. – "Aż za dobrze" dopowiedziałam sobie w myślach.

- To co? Chodź oprowadzę cię. Poznałaś już wczoraj Nicholasa jest naszym szoferem, złotą rączką i ogrodnikiem. To ostatnie to jego pasja. Mieszka tu w dawnym domku dla gości – wskazała na domek widoczny nieopodal za oknem. - Przedstawię cię też Rosalie, wpada do nas dwa, trzy razy w tygodniu i pomaga mi w grubszych porządkach. Przyjdzie jutro.

*

- No jesteś wreszcie! Dłużej się nie dało?! – zaburczał Coleman.

 Siedział na kanapie w swoim pokoju i bawił się telefonem. Starsza pani poinstruowała mnie jak tu trafić.

- Pani Brown mnie oprowadzała. To są rzeczy, o które mnie tak ładnie dziś poprosiłeś – rzuciłam pakunki na stolik obok nóg panicza. - Dostanę jakiś zwrot kasy? Bo nie mam za co wrócić do domu.

- Trzeba było mówić wcześniej to dałbym ci pieniądze. 

Uniósł z kanapy swój szanowny tyłek i wyciągnął kilka banknotów z tylnej kieszeni spodni. Miał tam chyba z połowę mojej miesięcznej wypłaty ale dla niego to zapewne tylko kieszonkowe na dzisiaj.

- Lepiej nie! Gdyby ktoś w szkole zobaczył, że mi płacisz mógłby pomyśleć nie wiadomo co.

- Nawet mnie nie strasz! – Skrzywił się.

- Tu jest rachunek. – Podałam mu świstek.

 Odliczył pieniądze i rzucił niedbale na stolik przed sobą mówiąc, że "reszty nie trzeba". Ok, przygryzłam język bo musiałam coś z tym bałwanem spokojnie omówić. Wzięłam głębszy wdech i zaczęłam:

- Słuchaj Coleman, pracuję dla ciebie po szkole ale w szkole, na korytarzu to mój czas wolny i mógłbyś mnie wtedy nie zaczepiać. Nie chcę być widywana w twoim towarzystwie.

- Żartujesz? A co zepsuję ci reputację? – zapytał znów pochłonięty swoim telefonem, nie zaszczycając mnie choćby jednym spojrzeniem.

- Właśnie, solidnie na nią pracowałam.

- Popytałem no i masz renomę ja ci powiem. Największe dziwadło i wariatka. "Nie podchodź bo może ugryzie" to chyba słyszałem najczęściej.

- Mnie to odpowiada i było ok do tej pory a teraz napadają na mnie jakieś wścibskie babska! – Czekałam chwilę na odpowiedź ale brzdęknął telefon Colemana. 

Popatrzył na wyświetlacz.

- Idiotka – rzucił.

- To do mnie?

- Nie tym razem - odpowiedział. – W porządku, to w szkole się nie znamy.

- Świetnie – ucieszyłam się.

- Świetnie – powtórzył po mnie.

- To co mam robić? – Rozejrzałam się po ogromnym pokoju.

- No nie wiem, posprzątaj tu.

Zaczęłam od zbierania porozrzucanych rzeczy, nie zastanawiałam się, które gacie są czyste, wszystko więc wrzuciłam do kosza na pranie znalezionego w łazience. Pozbierałam śmieci, ułożyłam czasopisma sportowe i motoryzacyjne, książki, czapeczki, buty. Uprzątnęłam resztki jedzenia, naczynia. Bałam się co tu jeszcze znajdę. Po godzinie względnie opanowałam ten chaos. Chłopak przez ten czas przeleżał na kanapie oglądając jakiś mecz i uciął sobie krótką drzemkę. Krótką bo oczywiście z przykrością mu ją przerwałam. Potrząsnęłam jego ramieniem.

- Co teraz? Jakieś życzenia? – zapytałam. Patrzył tępo zaspany. Nie wiedział co ja od niego chcę. – A co z zadaniem na jutro? – zapytałam.

- Tam jest plecak. - Wskazał głową – Jak już skończyłaś to się tym zajmij a ja wychodzę – zakomunikował mi znikając w garderobie.

- Hej! A dokąd? – wyrwało mi się.

- A co cię to obchodzi? Mam cię pytać o pozwolenie?

- Gówno mnie to obchodzi ale pomyślałam, że twój ojciec może pytać.

- Wymyśl coś. Po to cię chyba zatrudniłem,  żebym nie musiał się mu tłumaczyć – mówiąc to już zakładał buty i zgarniał kurtkę z wieszaka w szafie.

Nagle przyszło mi coś do głowy.

– Posłuchaj, jeśli chcesz mieć spokój musimy najpierw pokazać twojemu ojcu, że się sprawdzam w tej pracy i może mi zaufać, później pewno sam odpuści. Co ty na to?

Zastanowił się chwilę.

- Ethan później kosz.

- Dziękuję – powiedziałam. – I co bolało palancie? – dodałam już ciszej do siebie.

*

Może i Coleman dotrzymywał słowa i na razie nie zauważał mnie w szkole, jak dawniej ale jego kuzynka już właściwie nie odstępowała mnie na krok. Musiałyśmy razem dziwnie wyglądać. Hannah to przecież piękna dziewczyna, szczupła, wysoka jak modelka. Miała długie włosy sięgające jej za łopatki w miodowym kolorze do tego zielone oczy i dołeczki w policzkach a nie dość tego, że ładna to jeszcze inteligentna. A ja, no cóż jak to ja. Chodziła za mną ciągle coś szczebiocząc i wypełniając ciszę, która mi zwykle towarzyszyła w chwilach kiedy nie słuchałam muzyki.

- A jak tam układa ci się z moim kuzynem? – zapytała ni stąd ni zowąd.

- Ok.

- Czyli nie bardzo. Wiem, że bywa trudny.

- Musicie go chyba wszyscy naprawdę bardzo kochać – przerwałam dziewczynie – nazywając go tylko "trudnym". Ja bez problemu znajduję mnóstwo innych określeń.

- Masz rację chyba mu za bardzo pobłażamy ale po śmierci cioci... – Hannah zacięła się. – No wiesz... długo nie mógł się pozbierać.

- A co właściwie się jej stało? – zaciekawiła mnie.

Dziewczyna wyraźnie się zmieszała i przestraszona rozejrzała dookoła. Wygląda na to, że rodzina Colemanów ma też swoje tajemnice.

- Miała wypadek. Nie mówny o tym.

- To może opowiedz mi o sobie – zaproponowałam, żeby nie kontynuować niewygodnego dla niej tematu.

- O mnie? A tam nic ciekawego. Mam dwóch braci bliźniaków. Joshua i Jaden mają po 8 lat. Poczekaj aż ich zobaczysz to takie małe klony Zacka.

- Nie przerażaj mnie proszę! To tego jest więcej?

- Oj tak! I są tak zapatrzeni w Zacka jak w jakiegoś super bohatera. Jeden przed drugim popisuje się żeby zwrócić jego uwagę.

- Brzmi znajomo. Zupełnie jak w szkole.

- Tata prowadzi rodzinny interes, który przejął po dziadku a mama niedużą agencję modelek. Sama kiedyś trochę pozowała. To wszystko.

- A skąd to wasze mieszane pochodzenie?

- Po babci. Dziadek poznał ją kiedy jeździł w interesach do Honkongu. Ich też musisz kiedyś poznać, ciekawa para. Po tacie i wujku widać chińskie pochodzenie, po chłopakach już mniej. Ale mama i tak powtarza, że mają taki ciekawy nieoczywisty wygląd, taki intrygujący. Zacka ciągle namawia na karierę modela.

- A ciebie nie?

- Ja niestety odziedziczyłam inne geny... – westchnęła. – Zdarzyło się, że parę razy pozowałam. Dałam się jej namówić ale mnie to nie interesuje. Oczywiście lubię modę, ciuchy, buty, kosmetyki i te wszystkie inne bzdety ale na modelkę się nie nadaję. Strasznie mnie to wszystko peszy. Zamieniam się w kamień przed obiektywem. Nie cierpię tego!

- Nie mów tego głośno – ściszyłam głos konspiracyjnie. – Wiesz, że jest tu trochę lasek, które by cię zagryzły żeby tylko zająć twoje miejsce.

- Oj tak, mam wiele "przyjaciółek".  – Hannah wymownie zrobiła w powietrzu cudzysłów palcami. – Chcą dzięki mnie zbliżyć się do mojego kuzyna albo mamy. Wszyscy coś ode mnie chcą - westchnęła.

- Ale jesteś przez to bardzo popularna w towarzystwie, co nie? I pociesz się nie wszyscy, bo ja zadatków na modelkę nie mam a co do twojego kuzyna to wolałabym go nie poznawać bardziej niż to konieczne.

- O wilku mowa – przerwała Hannah.

- Cześć dziewczyny! – Ethan pierwszy pojawił się przy naszym stoliku. Witając się z nami pochylił się i prawie położył na blacie wlepiając spojrzenie w twarz mojej towarzyszki.

- Cześć – odpowiedziała lekko zmieszana i zarumieniona dziewczyna.

- Hannah idziesz na te urodziny? – mówił dalej wpatrując się wprost w jej oczy.

- Jeszcze nie wiem – bąknęła w odpowiedzi.

- Hej Eth! – wtrącił się Coleman, który właśnie podszedł po tym jak został wcześniej zatrzymany przez Daniela. – Dzisiaj ty, ja, Mark i Dan oglądamy mecz przy piwku w "Gongu". Co ty na to?

- O ktoś tu potrzebuje kierowcy? – zaśmiał się Ethan.

- Nieee! – zaprzeczył Coleman i odeszli razem do swoich kumpli.

Popatrzyłam na apetyczną sałatkę z kurczakiem, którą Hannah niemiłosiernie rozdłubywała widelcem.

- Ej, nie musisz go dobijać. Ten kurczak już dawno oddał życie żeby dodać twojej sałatce łatwo przyswajalne, pełnowartościowe białko. Doceń to i zjedz ze smakiem. - Hannah pozostała jednak nieprzekonana. - Będziesz to jeszcze jadła? – zapytałam wprost.

- Nie. Częstuj się.

- Dzięki. – Przysunęłam sobie bliżej posiłek. Odczekałam aż chłopaki się oddalą i wypaliłam: – Od kiedy ty i Ethan...

- Co ja i Ethan? – ocknęła się.

- Aaa... czyli on nie wie, że się nim interesujesz.

- Aż tak to widać?! Jestem żałosna, zakochać się w kumplu z piaskownicy!

- Wcale nie. Czekaj – przerwałam jej - pogadamy innym razem bo Sam tu idzie.

- No nie! A myślałam, że trzyma się z dala od ciebie? – jęknęła żałośnie moja towarzyszka.

- No ładnie! To dla tego się za mną włóczysz? – otwarłam szeroko oczy i udałam oburzenie.

- Nie tylko ale to taki spory bonus.

Parsknęłam.

- Zbierajmy się – powiedziałam i zaczęłyśmy wstawać od stołu sprzątając po sobie resztki.

- Ty świruska! Zaczekaj! – zawołała za mną Samantha.

- Masz do mnie jakąś sprawę? - Odwróciłam się do laski z miną "U talking to me?!" a przynajmniej miałam nadzieję, że trąciło ode mnie klimatem DeNiro. Nickolsona odpalam w ostateczności. Chyba podziałało bo dziewczyna zrobiła krok w tył.

- Hej wyluzuj! Nie odpowiedziałaś mi wczoraj na jedno pytanie.

- Bo nie zapytałaś grzecznie.

Sam odwróciła się do Hannah i teatralnie odrzuciła blond kłaki za ramię.

- Czy ona cię szantażuje czy coś? Hani po co ty się z nią zadajesz? Co ona się tak przyczepiła do ciebie i do Zacka?

"Tu cię boli" pomyślałam.

- Ja... – nie dokończyłam.

- Bo to moja dziewczyna – usłyszałam deklarację Colemana za plecami.

- Co?! – wszystkie trzy otwarłyśmy usta ze zdumienia a ja chyba najszerzej.

- Chodź słoneczko, mamy teraz biologię. – Zarzucił na mnie rękę i pociągnął w stronę klasy. Hannah i Ethan chichocząc poszli za nami zostawiając za sobą wciąż oniemiałą Sam.

Kiedy w końcu znalazłam język w gębie musiałam go użyć i trochę pobluzgać.

- Co ty kurwa?! – przyznaję chwilę to potrwało zanim wróciłam do normalnej mowy. – Coś ty znów wymyślił?! No teraz to już mi nie dadzą spokoju. Co za syf! Że też musiałam wpaść pod twój samochód. Przecież mi obiecałeś kretynie, że w szkole dasz mi spokój!

- Oj tam! Popsułem ci reputację? Wielkie mi co! Pół szkoły chciałoby być teraz na twoim miejscu a ty tak to przeżywasz. Ty patrz Ethan – zwrócił się do kolegi – ale w sumie, jeśli oczywiście ktokolwiek w to uwierzy, to miałbym na chwilę święty spokój od tych natarczywych panienek.

- Może dzień lub dwa, dopóki nie minie im szok – wyraził swoją opinię chłopak, zabijając jednocześnie entuzjazm kolegi.

- Wy Colemanowie wykorzystujecie mnie! Oboje przyczepiliście się do mnie żeby inni dali wam spokój?! A ty co?! – warknęłam na uradowanego Ethana – Co ty z tego masz?

- Ja tam nic do ciebie nie mam, tylko trzymam się z nimi.

- Monica ja tylko żartowałam. Lubię twoje towarzystwo i lubię ciebie – powiedziała Hannah.

- A ja nie! – wtrącił szybko Zack – dla mnie to czysty interes.

- Ty i ten twój INTERES! – wysyczałam.

*

Nie wiem co mnie podkusiło ale stało się, może ktoś w to uwierzy i przez chwilę odpocznę od dziewczyn wzdychających do mnie na każdym kroku. No bo ile razy można zmieniać numer telefonu? No cóż ale jak ma się mój wygląd, urok i prawy sierpowy... Swoją drogą ludzie pomyślą, że mnie też odwaliło albo gust mi się popsuł ale na razie nic mnie to nie obchodzi bo za dobrze się bawię.

- Ej ty! – Podszedłem do kolesia, który siedział obok Vicat – Możemy się zamienić miejscami? Od dziś chciałbym siedzieć obok mojej dziewczyny. - Ja pierdzielę mina obojga była nie do powtórzenia.

- Słońce mogłabyś choć udawać, że się cieszysz – rzuciłem w jej kierunku.

Wyglądała jakby dostała obuchem w łeb. Zmarszczyła nos i cofnęła się w ławce najdalej jak mogła jakbym śmierdział czy coś. No z taką reakcją w stosunku do mojej osoby to się jeszcze nie spotkałem ale czemu się dziwić to takie dziwadło. Ubiera się jak chłopak, te potargane włosy i ciężki makijaż. Cholera wie co to i ledwo można zauważyć, że ma naprawdę ładne usta i oczy. Po co się tak oszpeca? Ale co mnie to obchodzi?! A no tak, teraz to moja "dziewczyna".

Wyrwałem kawałek kartki z zeszytu i naskrobałem na niej: "Wyjdziemy ze szkoły trzymając się za ręce kotku?". Zwinąłem go i rzuciłem do dziewczyny, poczekałem aż przeczyta. Popatrzyła na mnie z mordem w oczach na co ja odpowiedziałem firmowym uśmiechem Zacka Colemana. "Wolałabym je sobie odgryźć!!" odpisała. "Ostra lubię takie! Ale myślałem, że kotki wolą drapać? ViCAT" kontynuowałem korespondencję. "Wydrapać to mogę ci oczy!", "Żebym nie mógł cię już oglądać słońce?". Zadzwonił dzwonek a Monica wstała wściekła, podarła kartkę na której wymienialiśmy korespondencję na drobne kawałeczki i rzuciła we mnie. A ja zdałem sobie nagle sprawę z tego, że już dawno lekcja nie minęła mi tak szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro