Idź do diabła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Wow! Vicat to naprawdę ty? – dopytywał kolejny raz Ethan, za co dostał łokciem pod żebra od swojej niezadowolonej dziewczyny. – Kochanie wyglądasz cudownie! Ja tylko chcę powiedzieć, że nigdy nie widziałem Vicat ubranej tak... balowo i mówicie, że ten idiota nie chciał cię zabrać?

- Nie wiem czy chciał czy nie. Nie pytałam go - przyznałam.

Poprawiłam na sobie materiał sukienki po tym jak zdjęłam i oddałam płaszcz do szatni. Czułam się dziwnie. Przymierzyłam kilka sukienek ale kiedy założyłam tą wszystkie doradczynie uznały, że urodziłam się żeby nosić czerwień i żadnej innej nie dostanę. Więc była czerwona, lekko połyskliwa z długimi wąskimi rękawami, trenem, rozcięciem z lewej strony, które nie było zbyt wulgarne i dopóki nie usiadłam nie odkrywało tatuażu na moim udzie. Miała dekolty z przodu i z tyłu ale też całe szczęście nie sięgały pasa. I tak czułam się skrępowana a sam kolor wystarczająco przykuwał uwagę.

- Patrz tam jest nasz ulubiony idiota – powiedziała Hannah wskazując głową Colemana, który stał w towarzystwie Fullera i z uwieszoną mu na ramieniu Samanthą.

W pewnym momencie skrzyżowaliśmy spojrzenia i chłopak nie odwrócił go tak szybko. Tym razem mnie zauważył. Przeszył mnie nim na wskroś. Zrobiło mi się głupio bo zdałam sobie sprawę z tego, że poza dreszczykiem jakiegoś dziwnego podniecenia na karku, odczułam też satysfakcję. Tak jakby gdzieś tam w głębi zależało mi na jego uwadze. Chciałam żeby mnie zobaczył.

Posiedziałam chwilę przy barze korzystając z tego, że jest darmowy. Hannah i Ethan poszli zatańczyć. Ludzie krążyli wokół z kieliszkami wypełnionymi szampanem po wystawnej hotelowej sali, oświetlonej wielkimi kryształowymi żyrandolami. Zastanawiałam się jak to się stało, że się tu znalazłam. Dziewczyna z gównianej dzielnicy, której nie byłoby stać nawet na taki jeden świecznik. Siedzę tu sobie pośród tłumu twarzy, które kojarzę z pierwszych stron gazet, z ekranu telewizora i popijam te wymyślne trunki, których nazw nie potrafię spamiętać a niektórych nawet wymówić. Dookoła panował gwar rozmów, przez które ledwo przedzierała się muzyka. Postanowiłam, o ile to możliwe, wtopić się w otoczenie. Wzięłam więc kieliszek szampana od jednego z wielu uwijających się wokół kelnerów i starałam się kulturalnie konwersować z zaczepiającymi mnie osobami sącząc trunek z bąbelkami, którym choć wszyscy się zachwycali ja tak naprawdę nie przepadałam.

Przywitałam się z Anthonym Colemanem i jego asystentką Wei Zhao, piękną drobną Azjatką o kruczoczarnych, lśniących włosach, której głos już słyszałam ale nie miałam okazji zobaczyć osoby. Hannah przedstawiła mnie też swoim dziadkom jak to kiedyś wspomniała byli oryginalną parą już na pierwszy rzut oka. Mężczyzna był wysoki, srebrzysto włosy, emanujący powagą ale z wesołymi niebieskimi oczami. Kobieta sięgała mu ledwo powyżej pasa i miała to czarne smoliste spojrzenie i uśmiech, który przypominał wnuka.

- Dziadek Wiktor i babcia Xuan, nazywamy ją babcią An bo tak łatwiej wymówić – mówiła Hannah. – A to moja przyjaciółka Monique Vicat. 

Podałam obojgu rękę i przywitałam się.

- Francuska? – zagadnął starszy pan.

- W połowie. Ojciec pochodził z Francji.

- Ależ nam się zrobiło międzynarodowe towarzystwo An. I co dzieciaki? Znów was zmusili do przyjścia na imprezę pełną starych pryków. Nie nudzicie się tu?

- Wiktor! – Trzepnęła go w ramię babcia An. – Przestań bo jeszcze ktoś usłyszy.

- Mnie namówiła ta oto dama. – Wskazałam na Hannah. – A jej mama jeszcze za to płaci... - dodałam co prawda do siebie ale zdałam sobie sprawę, że wszyscy słyszeli. Popatrzyłam na Hannah błagalnym wzrokiem ale pokiwała na potwierdzenie głową.

- Za dużo szampana co? – ze śmiechem oceniła moja przyjaciółka. – Zawsze kiedy chcę coś od niej wyciągnąć to wystarczy ją tylko podpić – usprawiedliwiła mnie ale to było raczej słabe usprawiedliwienie.

- Cholera – zamruczałam pod nosem.

Pan Coleman zaśmiał się z mojej zmieszanej miny.

- Powiem ci więc, że wygląda na to, że jesteś jedyną mądrą osobą w tym towarzystwie. Przynajmniej tobie zapłacili za ten nudny bal a ja durny jak cała reszta zapłaciłem za to, żeby tu być – skwitował Wiktor Coleman. – Miejmy tylko nadzieję, że te pieniądze trafią do naprawdę potrzebujących ludzi.

- Wiktor. Proszę cię. Nie słuchajcie dziadka, starsi ludzie tak mają, tetryczeją i marudzą z wiekiem czego ten tutaj jest świetnym przykładem. Czy dobrze zrozumiałam, że Laura zapłaciła za twoje zaproszenie? To miło z jej strony - zwróciła się do mnie.

- Tak jakby – wtrąciła się znów moja koleżanka. - Monica wystąpiła w reklamie z Zackiem a teraz całe miasto obwiesili ich wizerunkami i mama jak zwykle zwietrzyła interes. Zapłaciła Monice za przyjście tu i promowanie jaj agencji – wytłumaczyła mnie Hannah.

- No tak, to bardziej do niej podobne – podsumowała An Coleman.

- Mówiłem, zrobiłaś dobry interes - wtrącił się dziadek, kiwając palcem w moim kierunku.

- A gdzie mój wnuk? To przyszłaś tu z Zacharym? Jesteście parą? – pani Coleman spojrzała gdzieś za moje plecy z nagłym ożywieniem. - Jeszcze nigdy nie poznałam jego żadnej dziewczyny. Ale to ekscytujące.

- Nie! My nie... Ja przyszłam sama z nimi. – Wskazałam na Hannah i Ethana. – A Zack przyszedł z taką jedną... To ja już może zamilknę zanim znów coś palnę – dokończyłam ciszej.

Nie zrzucałabym jednak wszystkiego na karb alkoholu. Starsi Państwo Coleman jakoś tak dziwnie na mnie działali. Zwłaszcza to znajome czarne spojrzenie An Coleman. Mieszało mi w głowie i plątało język.

- Lubię ją. – Wiktor Coleman szturchnął żonę łokciem. – Zaproś ją na obiad.

- To jak już słyszałaś kiedy się wreszcie pogodzicie wpadnijcie do nas z Zacharym. Jeśli nie nudzą cię jak to mąż wcześniej ujął starsze pryki. Będzie niezły ubaw.

- Ale ja nie... – zaczęłam ale zrezygnowałam z prób tłumaczenia. - Dziękuję. Miło mi było Państwa poznać!

- Mówiłam już, że są oryginalni? – powiedziała Hannah kiedy oddaliłyśmy się trochę.

- Mówiłaś - przytaknęłam.

- Zatańczymy? – usłyszałam nagle pytanie za plecami.

Odwróciłam się i popatrzyłam na chłopaka przede mną. Nigdy w życiu nie spodziewałabym się zaproszenia od niego i moja mina chyba to wyrażała dość jasno.

- No dalej to tylko jeden taniec, skąd wiesz może ci się nawet spodoba? – zachęcał.

- Ok – westchnęłam z rezygnacją. - I tak nie mam nic lepszego do roboty.

Nie był to zbyt finezyjny taniec ale przynajmniej nie deptał mi po palcach.

- Wyglądasz niesamowicie, nie poznałbym cię. Wiem, że w szkole bywało między nami różnie ale chciałbym cię przeprosić. Mam nadzieję, że nie bierzesz tych wygłupów na poważnie i od teraz...

Jasne. W pewnym momencie się wyłączyłam, nie chciało mi się tego słuchać. Nie mogłam się też skupić na myśleniu o czymś innym niż to uczucie obserwowania. Wprost czułam przewiercające mnie czarne tęczówki.

Całe szczęście muzyka ucichła, mogłam się oderwać i odejść od wciąż paplającego Daniela Fullera.

Przy toalecie wpadłam na Laurę, która mi delikatnie przypomniała, że mam wobec niej pewne zobowiązania i już rozmawiała z Colemanem, umówiła nas żebyśmy chociaż raz zatańczyli dając się obfotografować. Chociaż zagotowało mnie w środku ugryzłam się mocno w język i postarałam zachować spokój. Grzecznie poprosiłam o chwilę rozmowy i zaoferowałam, że przyniosę coś do picia. Tymczasem udałam się na poszukiwanie Hannah. Postanowiłam spełnić swoją obietnicę i zakończyć już ten wieczór. Pieprzyć pieniądze! Czułam się nie na miejscu i chciałam stamtąd jak najszybciej uciec.

Pod pozorem pomocy mi przy poprawie makijażu wyrwałam Hannah z objęć jej chłopaka i zaprowadziłam do Laury. Kiedy dziewczyna ją zobaczyła i zorientowała się w moich zamiarach było już za późno na ucieczkę. Chwyciłam ją za rękę. Ścisnęłam ją mocniej żeby dodać otuchy.

- No dalej! Dasz radę! – powiedziałam do jej ucha.

Hannah stanęła na wprost matki, wzięła głęboki oddech i zaczęła wyrzucać z siebie wszystko. Niewypowiedziane do tej pory słowa popłynęły jak lawina. Obserwowałam w tym czasie twarz kobiety. Zmieniała się, zaczęła wyrażać emocje, których na próżno można było się doszukiwać do tej pory.

- Nie wiedziałam.. – wyszeptała Laura.

Czas na mnie. To była ta chwila w której powinnam zostawić je same. Poczułam radość i wielką nadzieję. „Boże widziałeś to?" zapytałam w duchu. Może coś mi się wkońcu uda naprawić a nie tylko spieprzyć. Z uśmiechem na ustach powoli wycofywałam się w kierunku wyjścia.

*

- Tak więc uznałem, że to świetna okazja, żeby przedstawić Państwu kandydata na mojego następcę – przemawiał gospodarz. - Panie i Panowie najmłodszy kandydujący, syn mojego wieloletniego przyjaciela, świetnie wam znanego, szanowanego senatora. Chłopcze podejdź tu proszę. Przywitajcie brawami Lestera Carltona!

Sala rozbrzmiała głośnymi brawami a ja poczułam jakby mi serce stanęło na dźwięk tego nazwiska. Stałam sparaliżowana strachem na środku, krzycząc na siebie w podświadomości: „Rusz się! Uciekaj! Może cię jeszcze nie zauważył!" Ale w chwili gdy tylko o tym pomyślałam nasze spojrzenia się spotkały. Odwróciłam się i wpadłam w pierwsze otwarte drzwi prowadzące na taras. Oparłam się gołymi plecami o zimną ścianę nie było to rozsądne ale gdyby nie ta ściana moje rozdygotane nogi nie utrzymałby mnie dłużej w pionie. Słyszałam obok jakieś podniesione głosy ale nie rejestrowałam co się dzieje i tylko przesunęłam się głębiej w kąt chowając się za szpalerem ozdobionych światełkami choinek.

Nie wiem ile tam tak stałam próbując uspokoić oddech i oddalić zbliżający się atak paniki.

- Tu jesteś! Nie chowaj się przede mną – usłyszałam po chwili ten znajomy głos. Pamiętałam go doskonale choć minęło już kilka lat. Pamiętałam bo nie raz wracał do mnie w koszmarach na jawie i we śnie.

Wzięłam się w garść.

- Nie zbliżaj się do mnie! – prawie krzyknęłam.

- Chciałem się tylko przywitać. Ile to już lat? – pytał – Ale wydoroślałaś.

Robiło mi się niedobrze kiedy czułam jego obślizgły, zimny wzrok przesuwający się po moim ciele. Prawie jakbym poczuła jego wstrętne łapska. Skrzywiłam się.

- Powiedziałam przecież nie zbliżaj się! Zrobisz jeszcze krok i zacznę krzyczeć!

- To ty się znów pojawiłaś w moim świecie. Przestrzegałem cię przecież! Przestań się zadawać z ludźmi do których nie pasujesz bo nie wyjdzie ci to na zdrowie!

- Grozisz mi?

- Nie ja tylko dobrze ci radzę. To z troski o ciebie i przez wzgląd na naszą zażyłą znajomość - mówiąc to uśmiechnął się obrzydliwie.

Jakby zawsze bawiło go wzbudzanie we mnie wstrętu. Nie widziałam w nim nigdy tego przystojnego, zdolnego, zadbanego mężczyzny. Najlepszej partii w mieście, o której tyle rozpisywały się wszystkie kolorowe brukowce bo nie znały go od tej strony, od której dał się poznać mnie. Tylko ja widziałam dwulicowego potwora jaki czaił się za tą maską czarującego, inteligentnego, majętnego biznesmena.

- Przepraszam nie widział pan tu jeszcze kogoś? Lester, kochanie jesteś tu? - odezwał się kobiecy głos a później ukazał się ponętny rudzielec wychodząc zza przysłaniającej nas choinki.

- Pozdrów Clair Mała – powiedział ciszej nachylając się do mojego ucha i puścił mi oczko odchodząc.

– Tu jesteś. Wszyscy cię szukają – kobieta rzuciła mi zazdrosne spojrzenie.

- Musiałem się przewietrzyć... - usprawiedliwiał się.

*

Laura zaproponowała, że zapłaci nam jeśli się tu razem pokażemy ale nie przypuszczałem, że Vicat będzie tak zdesperowana, że przyjdzie tu sama. Powinienem już wiedzieć, że ta pazerna kreatura dla pieniędzy zrobi wszystko. I pojawi się tu żeby mnie torturować tym swoim wyglądem i kurwa jak ja chciałem ją przynajmniej dotknąć. To było silniejsze niż nienawiść, którą chciałem do niej czuć.

- Zgaduję, że to już twoja była Zack? – Fuller wskazał Vicat. – Skoro jesteś tu dzisiaj z Sam.

- Nie pierwszy raz jestem gdzieś z Sam.

- Ale pierwszy raz jest tu też Vicat. Jeśli więc nie masz nic przeciwko odwiozę ją dzisiaj do domu... – uśmiechnął się obleśnie tak, że miałem ochotę zetrzeć mu ten grymas z gęby ale postanowiłem się nie wtrącać, zresztą znając jej stosunek do tego typa to może pomarzyć – umm nie wiem tylko czy dojadę z nią do domu, chyba zedrę z niej tą sukienkę już w samochodzie - kontynuował.

- Rób co chcesz tylko odpraw wcześniej swoją partnerkę, nie mam zamiaru jeszcze tej niańczyć.

- No to życz mi powodzenia.

- Idź do diabła! – powiedziałem na co Fuller wybuchł tym swoim wrednym rechotem.

Postanowiłem poszukać Ethana bo miałem już dość towarzystwa tego głąba. Widziałem jego ojca kręcącego się z cygarem na tarasie. Poszedłem w tamtym kierunku i zaskoczyłem ich w trakcie rozmowy a uściślając kłótni.

- Co to ma znaczyć umawiasz się z tą dziewczyną, z tą Colemanówną? – rzucił pogardliwie były generał.

- To nie twoja sprawa!

- Jasne zabaw się zanim pójdziesz do akademii, później nie będzie czasu na takie głupoty!

Zawrzałem! Jak on może tak mówić o Hannah! I ja tego skurwiela nazywałem wujkiem. Nie zauważyli mnie jeszcze kiedy zacząłem się do nich zbliżać a teraz przyspieszyłem kroku.

- Nigdzie się nie wybieram! – postawił się Ethan.

- Słucham?!

- Ty nigdy nie słuchasz w tym właśnie tkwi problem! Nie słuchasz i nie interesuje cię co mam do powiedzenia a ja ci mówię, że nie wybieram się do akademii! – krzyknął.

- Ty mały sukin... – zamachnął się na niego ojciec. Ale jego pięść nie dotarła do celu bo zdążyłem ją chwycić. Odepchnąłem starego Fraser'a i ruszyłem na niego ale Eth mnie powstrzymał.

- Zostaw szkoda brudzić i obijać sobie rąk na nim!

- Brawo Zachary! Widziałeś – zwrócił się do syna - z niego wyrośnie prawdziwy mężczyzna nie taka ciota jak ty! Cała matka! Zrobiła z ciebie upragnioną córeczkę! Dobrze, że chociaż twoi bracia poszli w moje ślady, chociaż oni mi się udali.

Ethan zrobił szybki ruch, zamachnął się i walnął ojca w szczękę pięknym lewym sierpowym. O tak tego stary się nie spodziewał zresztą nie miał chyba okazji oglądać syna w akcji. Ethan z naszej dwójki był zawsze tym spokojniejszym, rozsądniejszym ale kiedy już musiał potrafił przypierdolić! Choć był leworęczny to na co dzień sprawnie posługiwał się prawą ręką bo w dzieciństwie był zmuszany do tego żeby jej używać „jak normalny człowiek". Często więc zaskakiwał przeciwników silniejszą lewą.

- Nie podniosłem na ciebie ręki do tej pory nie dla tego, że się ciebie bałem tylko szanowałem bo niestety jesteś moim ojcem! Ale jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie cokolwiek obraźliwego na temat matki albo mojej dziewczyny to nie ręczę za siebie!

Fraser wyglądał na zaskoczonego takim obrotem sprawy. Poklepałem chłopaka po ramieniu żeby okazać mu moje wsparcie i go uspokoić. Kontem oka dostrzegłem, że na tarasie pojawiła się ona. Nie wiem co się działo ale wyglądała dziwnie. Jakby przed czymś uciekała.

- W porządku? – zwróciłem się do przyjaciela.

- Nigdy nie czułem się lepiej – odpowiedział Ethan.

- Pogadamy o tym w domu! – zagroził wściekły Frank Fraser.

- Nie mamy o czym! Jeśli chcesz użyć swoich ARGUMENTÓW – podkreślił chłopak – wiedz, że nie będę już dawał się okładać jak worek treningowy. Na pewno chcesz jeszcze ze mną dyskutować?!

Mężczyzna milczał. Przejąłem w tej chwili rolę mojego przyjaciela i znów chwyciłem go za ramię odciągając na bok.

- Spoko! Ja już skończyłem z tym Panem – powiedział. – Poszukam Hannah i zbieramy się stąd.

Ruszyłem w kierunku gdzie widziałem Vicat. Stała za rozświetlonymi lampkami choinkami ale nie była sama. Usłyszałem fragment rozmowy.

- To ty się znów pojawiłaś w moim świecie. Przestrzegałem cię przecież! Przestań się zadawać z ludźmi do których nie pasujesz! Bo nie wyjdzie ci to na zdrowie – mówił mężczyzna.

- Grozisz mi? – zapytała Vicat.

- Nie ja tylko dobrze ci radzę. To z troski o ciebie przez wzgląd na naszą zażyłą znajomość.

Co tu się dzisiaj do cholery dzieje? Czuję się jak w jakimś filmie psychologicznym z pogmatwaną fabułą. Gdzie się nie ruszę wpadam na jakieś dziwne sytuacje. A propos wpadania:

- Przepraszam nie widział pan tu jeszcze kogoś? – zaczepił mnie niczego sobie rudzielec. Pokiwałem przecząco i odszedłem żeby nie zostać nakrytym na podsłuchiwaniu. Odprowadził mnie zainteresowany wzrok młodej kobiety. Po chwili zobaczyłem ją jak wchodzi do środka z mężczyzną a zaraz po nich Vicat wymykającą się w pośpiechu.

Próbowałem przypomnieć sobie to co przed chwilą usłyszałem. Ten facet brzmiał jakby ją próbował zastraszyć. Bała się go. I jaką zażyłą znajomość miał na myśli? Zacząłem się przeciskać przez tłum ludzi w ślad za dziewczyną, którą im bardziej starałem się wyrzucić z mojej głowy i życia tym częściej i intensywniej się w nich pojawiała. Kiedy udało mi się ją namierzyć wychodziła już z hotelu w asyście Fullera. Zgrywał się pomagając jej założyć płaszcz. Nie sądziłem, że się zgodzi z nim pojechać ale zacząłem się już przekonywać, że niewiele o niej wiem.

Pobiegłem przodem i podałem bilet parkingowemu.

- Vicat! – zatrzymałem dziewczynę. Popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem.

- Coleman czego ty chcesz? – wtrącił się Fuller.

- Nie mówię do ciebie – poinformowałem go.

- Zack odpuść! Monica wraca ze mną – warknął w odpowiedzi.

- Mam sprawę. Musimy porozmawiać – zwróciłem się do niej.

Ruszyłem w jej kierunku ale Fuller zagrodził mi drogę do dziewczyny.

- Zack daj spokój dopiero mówiłeś, że nic was nie łączy. Co ty odpierdalasz? Zdecyduj się! – Wysyczał mi do ucha.

Chwyciłem go za starannie skrojony markowy garnitur i odepchnąłem.

- Powiedziałem już nie wtrącaj się!

I poczułem, że mam dejavu. Powtórzyła się sytuacja z Francji. Walnąłem Fullera w nos a opierającą się dziewczynę przerzuciłem sobie przez ramię i wsadziłem do samochodu, który właśnie został podstawiony. Z tą niewielką różnicą, że jak zdałem sobie później sprawę wokół błyskały migawki fleszy. Nic sobie z tego nie robiłem. Cioteczka chciała rozgłosu to zafundowałam jej małe show.

Ruszyłem szybko przed siebie, z wściekłości noga robiła mi się cięższa i wskazówka na liczniku pokazywała wyższą prędkość niż dopuszczało prawo.

- Kim był ten facet na tarasie? – przeszedłem od razu do sedna.

- Nie wiem o czym mówisz – zaprzeczyła patrząc na mnie tym zdziwionym, przestraszonym wzrokiem, który rzadko ale już zdążyłem parę razy zobaczyć.

- Kim był facet z którym kłóciłaś się na tarasie?! – powtórzyłem ostrzej.

- Naprawdę nie wiem...

- Przestań kurwa kłamać! – przerwałem jej krzykiem i przez chwilę wydawało mi się, że zbiłem ją tym z tropu i zyskałem przewagę ale chyba się nie udało bo odpowiedziała atakiem.

- To nie twój zasrany interes!

Zrobiłem szybki manewr mijając auto, które niespodziewanie pojawiło się na mojej drodze.

- Zwolnij! – krzyknęła Vicat.

Spojrzałem na nią, i teraz była naprawdę przerażona. Poczułem jakąś chorą satysfakcję, że to ja wzbudziłem w niej to przerażenie. To zawsze coś, zawsze jakieś emocje, którymi potrafię kierować. Tylko czy dzięki temu, że już wiem jak w niej wzbudzić złość i strach moja wiedza na jej temat jest przez to większa? Pomyślałem z goryczą.

Im bardziej ją poznawałem tym większą okazywała się zagadką. A potrzeba rozwikłania tej zagadki zaczynała mnie coraz bardziej absorbować. Postanowiłem sobie, że wyciągnę z niej kiedyś wszystkie odpowiedzi a kiedy wreszcie mi się to uda będę mógł o niej w końcu zapomnieć, uwolnić się. I zawziąłem się, że zrobię to teraz. Zamiast zwolnić wdepnąłem mocniej gaz.

- Przestań! Zatrzymaj się! – krzyczała.

- Myślałem, że jesteś jakimś dziwadłem, wyrzutkiem, zwykłym kujonem i psycholką w jednym – wyliczałem - ale to jeszcze nie to! Kim ty do cholery jesteś? Kim był ten facet? Co cię z nim łączyło?

Vicat zaczęła szybciej oddychać i zaciskała mocno ręce na desce rozdzielczej. Miałem wrażenie, że zaraz pęknie i w końcu coś odpowie. Znów zrobiłem szybki ruch kierownicą i wyminąłem auta przede mną.

- Co cię z nim łączyło?! – powtórzyłem pytanie – Z nim też się pieprzyłaś?!

- Zatrzymaj kurwa to jebane auto!! – wrzasnęła z mocą jakby od tego zależało jej życie i może tak było bo czułem już, że złość przejmowała nade mną kontrolę. Robiło się niebezpiecznie a jej krzyk oprzytomnił mnie i przerwał to szaleństwo.

Zjechałem na pobocze i zatrzymałem się. Z jej oczu pociekły łzy, czego wydawało się, że nawet nie zauważyła. Cała się trzęsła. Popatrzyła na mnie wściekła i blada jak śnieg. Wysiadła bez słowa trzaskając drzwiami.

A więc jej też to zrobiłem. Ranienie bez użycia pięści, w tym też byłem prawdziwym mistrzem. Walnąłem rękami w kierownicę przeklinając, wziąłem głębszy oddech i odjechałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro