Narkoman

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Co się ze mną dzieje? Nie poznaję samej siebie. Robiłam wszystko, żeby unikać takich miejsc, ludzi i kłopotów a dzisiaj idę na imprezę z największym palantem w szkole. Wypada też dodać, że z cholernie przystojnym palantem. Przy takim nie da się długo pozostać w cieniu i w spokoju. A ja przecież nie chciałam być w centrum uwagi, żeby wszyscy mnie żałowali i roztrząsali w kółko co się stało. Albo co gorsze dam się komuś sprowokować i przez ten mój temperament i niewyparzoną gębę jeszcze się w coś wpakuję. Jak zwykle. A może jednak powinnam czasem sobie odpuścić? Nie! Jednak zadzwonię, że coś mi wypadło i nie mogę iść. Cholera! W co ja się wpierdoliłam?!

Walnęłam parę razy z bezsilności głową w ścianę. Żeby tak można było wybić sobie te wszystkie tłukące się po czaszce myśli, przestać analizować wszystko, po prostu przestać myśleć. "Przestać istnieć" zakradło się gdzieś z tyłu głowy. Klik, coś przeskoczyło i jak na zawołanie zatopiłam się w ponurym nastroju. Jak to jest, że każda moja myśl doprowadza mnie do jednego podsumowania?

Po kolejnej godzinie roztrząsania i pielęgnowania swoich poukrywanych demonów jakoś się otrząsnęłam i zebrałam w sobie na tyle aby wyjść z domu. Zadałam sobie nawet trud zadbania jako tako o swoją aparycję. Siedziałam na krawężniku i przyglądałam się moim wyczyszczonym, nareszcie butom i bawiłam się dziurami na kolanach w moich czarnych dopasowanych spodniach. Wielkiego wyboru nie miałam były jeszcze granatowe jeansy i jasne niebieskie kupione w lumpeksie to cały mój zapas, nie licząc dresów. Wszystkie stare rzeczy wyrzuciłam, nie mogłam tylko pozbyć się książek mamy... znów pchałam się w ponure rejony mojego mózgu. Z zamyślenia wyrwał mnie ryk motocykla, który właśnie podjechał. Jestem chyba jedyną dziewczyną na tej planecie, która cieszyłaby się gdyby Zack Coleman wystawił ją do wiatru.

- Cześć - rzuciłam na powitanie. 

W odpowiedzi usłyszałam:

- Jak ty wyglądasz?

- Co? No co? Miało nie być workowato więc nie założyłam bluzy.

Popatrzyłam na moją koszulę, czarną ramoneskę i nie było tak źle. Nawet włosy dziś ułożyłam zaczesując je gładko do tyłu. Zrezygnowałam też ze zwykłego "odstraszającego", jak go nazywała cioteczka, makijażu bo i tak już nie miał sensu skoro byłam teraz jak na celowniku. Pożyczyłam więc od Clair czerwoną szminkę. Postarałam się jak nie ja.

- Co jest nie tak? Że nie mam dekoltu po pas i tyłka na wierzchu?! - Zapytałam poirytowana.

- A nie masz jakiegoś szalika, rękawiczek? – i tu mnie zaskoczył. - Jest już zimno wieczorem, zwłaszcza na motorze i znów będziesz jęczeć, że ręce ci marzną. No chyba, że to specjalnie żeby mnie znów poobściskiwać po drodze.

Odwróciłam się na pięcie i postanowiłam odejść mówiąc:

- Idiota! A w dupie mam tą całą imp... – nie skończyłam bo chłopak chwycił mnie nagle za rękę i obrócił z powrotem do siebie.

- Chodź tu! – pociągnął mnie bliżej zasunął mi kurtkę i ściągnął swój szalik, którym zaczął mnie owijać. Zatopiłam nos w miękkim i przyjemnie pachnącym jego perfumami materiale. – Ani słowa bo się rozmyślę! Powiedzmy, że to za wczoraj bo to tak trochę nie tego... no tak na dziewczynę... na kogokolwiek w sumie.

- Czy ty mnie próbujesz przeprosić Coleman?

- Wsiadaj – uciął - i dawaj te ręce do kieszeni bo rękawiczek ci nie oddam mi są bardziej potrzebne.

*

Dojechaliśmy na miejsce. Impreza była w klubie wybieranym często przez zamożne dzieciaki.

- Coleman wiesz, że nie znoszę tego tępego pustaka ale na urodziny nie wypada przychodzić bez prezentu – zagaiłam wchodząc do środka.

- Hannah się tym zajęła, kupili coś wcześniej z Ethanem.

- No dobra to ja się dorzucę.

- Po co, jesteś moją osobą towarzyszącą. To ja byłem zaproszony i prezent biorę na siebie.

- Żeby nie było ale pytałam.

Kłócić się o to nie będę. Ruszyłam do wejścia.

- Vicat! – zatrzymał mnie głos chłopaka.

- Co?

- Jak już wspomniałaś wcześniej o tych dekoltach to nie mogłabyś odpiąć kilku guzików idziemy w końcu na imprezę.

- Jak ci się nie podoba to idę złapać autobus powrotny.

- Jak chcesz.

Dwa słowa, wypowiedziane nonszalancko z durnym uśmieszkiem  i tyle wystarczyło żeby podnieść mi ciśnienie, miał talent. Poczułam jakby rzucił mi wyzwanie.

- Ech cholera, i tak będą o mnie gadać nich już mają o czym – mruknęłam pod nosem.

Odpięłam kilka guzików w koszuli ale od dołu i zawiązałam ją odkrywając nieco brzuch i róże, które swymi cierniowymi łodyżkami oplatały mnie od prawego boku przez plecy po lewy bok i wiły się w dół na lewe udo.

- Tak lepiej? – zapytałam, odwróciłam się i poszłam przodem.

- Vicat niezły masz tyłek! – usłyszałam za plecami – jak na kogoś kto tyle żre – szybko dodał.

- Coleman ty mi próbujesz dogryźć czy mam to potraktować jako nieudolny komplement? – rzuciłam oklepanym ale jakże pasującym do sytuacji frazesem.

Ethan i Hannah zajęli już miejsce i czekali na nas. Całe szczęście prezent już wręczyli ominęło mnie więc niezręczne składanie życzeń solenizantce. Nie cieszyłam się jednak długo bo Samantha znalazła nas po paru minutach. Ona ma chyba jakiś radar ustawiony na Colemana.

- Och Zack długo już tu jesteś? Nie przywitałeś się! – pisnęła i uwiesiła się na ramieniu chłopaka.

No tak, mnie obrzuciła przelotnym spojrzeniem jak gówno w trawie i postanowiła ignorować. Nie obrażę się.

- No to cześć i wszystkiego najlepszego! – powiedział szybko Coleman.

- Dzięki. Too... może zatańczysz ze mną? Nie możesz odmówić solenizantce.

Zack skrzywił się trochę ale dał się wyciągnąć na parkiet. Sam ocierała się o niego przez kilka kawałków aż w końcu dała mu spokój.

- Musiałem udać, że muszę do kibla żeby mnie wreszcie puściła – poskarżył się kiedy wrócił.

- Biedaku – udała współczucie Hannah.

- Aż tak bolało?

Nabijałyśmy się z niego.

Impreza się rozkręcała. Muzyka dudniła, wokół migały światła. Popijaliśmy drinki, Hannah była cała w skowronkach bo Ethan próbując jej coś opowiedzieć musiał się mocno do niej przytulić próbując przekrzyczeć hałas wprost do jej ucha. A kiedy poszli tańczyć to już w ogóle promieniała, tych dwoje aż się paliło do siebie. Zastanawiałam się czy mogę im jakoś pomóc ale nie bardzo wiedziałam jak się do tego zabrać moje doświadczenia w sprawach uczuć były raczej zerowe.

Nie tylko światła atakowały mnie wokół czułam na sobie też ciekawskie, zdziwione i wściekłe spojrzenia. W tych ostatnich przodowały zwłaszcza dziewczyny z solenizantką na czele. Plotki rozchodziły się w piorunującym tempie a to, że zajmowałam wspólny stolik z panem ważnym i jego najbliższymi tylko je podsycało.

- Vicat idziemy na parkiet, spełnimy nasz obowiązek żeby uwiarygodnić ten... związek – rzucił elokwentnie a ja walnęłam się otwartą ręką w twarz.

- A nie mdli cię już Coleman?

- No chodź już Vicat, wczuj się trochę to może ktoś nawet uwierzy, że jesteśmy tu razem.

- Ty mówisz poważnie? - dopytywałam.

- A co boisz się mnie? Nie umiesz tańczyć czy co?

Musiałam się już trochę wstawić bo potraktowałam jego słowa jak kolejne rzucone mi wyzwanie.

- No nie ty nie wiesz nawet do kogo mówisz! Myślisz, że nie potrafię udawać takiej napalonej laski jak Sam?! Mogłabym ale no cóż w tańcu musiałabym cię dotknąć a ty masz taki słaby żołądek, boję się powtórki z wczoraj – próbowałam to jeszcze odwlec.

- Postaram się wytrzymać. Chodź, miejmy to już za sobą.

- Powinnam ci za to policzyć dodatkowo – zamruczałam pod nosem. – No to chodźmy! - postanowiłam ale w myślach wrzeszczałam na siebie: „Co ja kurwa wyprawiam?!" Zrobiło mi się gorąco. Zrzuciłam kurtkę, w kilku haustach dokończyłam drinka, odpięłam jeszcze kilka guzików tym razem od góry i ruszyłam na parkiet, wachlując się rękami.

Działałam jak na autopilocie. Byłam przerażona, serce dudniło mi coraz szybciej, krew szumiała w uszach ale skłamałabym mówiąc, że nie chciałam tego, chciałam i to bardzo! Chciałam stanąć znów na parkiecie. Nie ważne gdzie i nie ważne z kim czułam się jak narkoman, który po długim odwyku znów wraca do uzależnienia. Tylko raz, tylko trochę. Zastanawiałam się czy jeszcze potrafię? Tylko spróbuję... Stanęłam na wprost Colemana czubkiem głowy sięgałam mu brody, chwyciłam się jego ramion i wspięłam na palcach aby prawie wykrzyczeć mu do ucha:

- To co Coleman wybierasz zwykłe bujanie czy taką wersję żeby zainteresowani mieli o czym mówić i myśleć do poduszki? – wskazałam głową na naszą widownię.

- Niech gadają – odpowiedział.

A więc jak sobie życzył. Przesunęłam rękami w dół po jego ramionach, przedramionach. Wplotłam swoje palce w jego i położyłam nasze dłonie za moimi plecami. Zaczęłam się kołysać.

Nie pamiętam kiedy ostatnio tańczyłam a przecież taniec był kiedyś dla mnie całym życiem. Zamknęłam oczy i już zupełnie wyłączyłam myślenie, puściłam wszelkie hamulce. Zaczęłam się wczuwać a moje ręce krążyć po ciele chłopaka odepchnęłam się od niego, rozczochrałam swoje włosy, odwróciłam się tyłem i ocierałam o Colemana. Opierałam głowę na jego torsie. Teraz już prowadziłam jego ręce po swoim ciele po piersiach, brzuchu na biodrach kończąc.

Zawsze w tańcu odczuwałam więcej. Każdy gest miał znaczenie a receptory na moim ciele odbierały po stokroć bardziej dotyk i wibracje. Serce i krew krążąca w moich żyłach dostrajały się do rytmu dudniących basów. Moje ciało nie zapomniało jak się poruszać, nawet mój organizm pamiętał. Nie wiem jak długo to trwało, tak dawno nie dałam się ponieść muzyce, odpłynęłam, zatraciłam się w tym zupełnie jak dawniej.

Przytulaliśmy się, czułam zapach Colemana a pachniał świetnie, jakżeby miało być inaczej. Coraz intensywniej odczuwałam. Dotyk, miarowe dudnienie i światła tylko potęgowały doznania. Nie wiem kiedy moje ręce zaczęły błądzić pod jego koszulką na plecach, na karku, we włosach i nagle jego twarz znalazła się tak blisko, niebezpiecznie blisko. Kiedy otwarłam oczy napotkałam to czarne spojrzenie i się ocknęłam. Czy ja go chciałam przed chwilą pocałować?! Monique Vicat nic się nie zmieniło, taniec odebrał ci zmysły, jak zwykle!

- Wystarczy! Kończymy przedstawienie! Postawisz mi za to coś dopicia? - wychrypiałam zmieszana.

- Przyznaję zarobiłaś. Chodź – kiwnął w stronę baru.

- Spotkamy się przy stoliku.

Musiałam trochę ochłonąć. Znalazłam toaletę pochlapałam twarz i kark wodą żeby trochę oprzytomnieć, przez chwilę trzymałam drżące dłonie pod zimnym strumieniem. Chwilę później właśnie zasuwałam zamek w spodniach w kabinie kiedy usłyszałam jak skrzypnęły drzwi i do środka wpadły jakieś laski.

- Sam świetna impreza a ty wyglądasz normalnie mega!

- Zajebiście! 

Przekrzykiwały się z ekscytacją w wyścigu po uznanie solenizantki.

- Dzięki – odpowiedziała tym swoim piskliwym głosikiem – Emilie ty też wyglądasz fajnie w tym kolorze.

- Naprawdę? Dzięki Sam! 

Jestem pewna, że dziewczyna prawie posikała się radości słysząc komplement od królowej szkoły Samanty Theodor. 

- A ta szminka Emie, pokaż mi ją... 

No masz uznanie królowej, mogę się założyć, że Emilie jakby miała ogonek to merdałaby nim teraz jak uradowane szczenię. Widziałam to nazbyt wiele razy.

Ple, ple, ple... nie chciało mi się tego słuchać ale też nie miałam ochoty stawać z nimi twarzą w twarz czekałam więc cierpliwie w kabinie aż skończą i wyjdą. Trzasnęły drzwi i za chwilę dziewczyny zaczęły mieszać z błotem dopiero co chwaloną Emie. Nakręcały się no imasz wpadły na mój temat.

- Sam zaprosiłaś tą wariatkę?

- A skąd! Zack ją tu przywlókł! Nie słyszałyście? Przedwczoraj w szkole oznajmił, że to jego dziewczyna. Myślałam, że jaja sobie robi! Naprawdę nie wiem co on odpierdala, żeby przyprowadzić to coś na moją imprezę?!

- Znacie ją w ogóle?

- Słyszałam, że wyleciała z kilku szkół wcześniej zanim tu trafiła.

- Też to słyszałam podobno za bójki, awantury, zadaje się z jakimś podejrzanym towarzystwem.

- A ja słyszałam kiedyś rozmowę Warda z tą kobyłą Richmond od fizyki, jej rodzice zginęli w jakimś wypadku.

- Wypadku? Proszę cię a ty widziałaś jak czasem patrzy to jak jakaś psychopatka...

- Albo jakby się mocno naćpała...

- Nie zdziwiłoby mnie gdyby ich sama zadźgała jak spali...

-  Albo podpaliła, albo...

I tak chichocząc wymyślały różne sposoby na to jak niby pozbyłam się rodziców. A ja stałam bez słowa zaciskając pięści i szczękę. Zaczynało mi się kręcić w głowie od kolejnych obrazów, które stawały mi przed oczami choć próbowałam je odpychać. Znów słyszałam ten huk, trzask, zgrzyt metalu i rozpadających się w drobny mak szyb a później ból, cisza i ciemność. Zatkałam rękami uszy jakby to miało pomóc ale dźwięki siedziały w mojej głowie. Nie dobiegały z zewnątrz. Brakowało mi tchu. Zaczynałam już hiperwentylować. Zbliżał się napad paniki i to przez te idiotki! Wbiłam paznokcie w dłonie żeby się uspokoić i już nie odpływać. Po chwili szum w uszach zastępowały na powrót głosy tych kretynek z zewnątrz.

- Daj spokój widziałam to na własne oczy – ciągnęły dalej o mnie.

- A ja to mam taką teorię, że nasze ciasteczko to lubi się zabawić i to na ostro. No Sami przecież go zaliczyłaś a przynajmniej tak się chwaliłaś, zauważyłaś coś?

- Ktoś tu się naoglądał za dużo pana szarego – parsknęła Samantha.

- Ale Dan mi mówił, że była wczoraj u niego...

- U kogo? 

Wchodziły sobie co chwilę w słowo. No proszę nie przypuszczałam, że stanę się kiedyś tak interesującym tematem plotek.

- No u Zacka i podobno przyniosła niby zakupy a ja wam mówię, że pewno miała tam jakieś zabawki a Zack jej płaci za seks. Przecież same widziałyście ten pokaz jaki zrobili na parkiecie?

- Mad to się kupy nie trzyma a jeśli nawet masz rację to nie potrwa długo Zack szybko się znudzi. Jak zwykle.

- Coś mi się wydaje, że czas zmienić czyjeś przezwisko.

Zalała mnie fala gorąca ale wzięłam kilka głębszych wdechów i postanowiłam się opanować. Nie pozwolę się wyprowadzić z równowagi tym szmatom! Nie zobaczą mnie nigdy rozbitej bo nie dam im tej satysfakcji! Trzasnęłam drzwiami i z kamienną twarzą podeszłam do umywalki żeby umyć ręce. Laski pobladły i zamilkły choć przed chwilą miały tyle do powiedzenia. To zrobiło się nawet śmieszne.

- Słyszałam, że macie wiele ciekawych teorii na mój temat – odezwałam się ale odpowiedziała mi cisza – a co do przezwiska to wolałabym żebyście pozostały przy starych. Przyzwyczaiłam się.

- Bo co?! – odważyła się odezwać Samantha – Myślisz, że się ciebie boję?

Niespiesznie, ceremonialnie ściągałam liczne pierścionki i obrączki z palców, jeden po drugim i odkładałam obok umywalki.

- Poczekaj Sam aż ściągnę wszystkie ponieważ masz dzisiaj urodziny to nie chcę ci zostawić wzorków na buzi – zakomunikowałam dziewczynie.

- Tylko mnie dotknij! Wynoś się! Za pięć minut ma cię tu nie być albo wzywam ochronę i wywalą cię siłą! To nie miejsce dla takich jak ty! – Wykrzyczała i wybiegła z łazienki ze swoją świtą.

"Właśnie, co ja tu robię?" pomyślałam wracając do stolika, wystarczy tych wygłupów. Wzięłam kurtkę i krzyknęłam do Hannah:

- Wychodzę, cześć!

- Jak to już wychodzisz?! Coś się stało? Czekaj to może cię odwiozę tylko wezmę od Ethana kluczyki.

- Nie trzeba, bawcie się dobrze! – wybiegłam z klubu. Na zewnątrz spytałam ochroniarza o najbliższy przystanek i pobiegłam w tamtym kierunku.

*

- Gdzie byłeś Zack?!

- Była spora kolejka przy barze a obiecałem tej wariatce drinka –wskazałem na dwie szklanki w moich rękach.

- Daruj sobie Monica już wyszła – powiedziała z wyrzutem dziewczyna.

- To dla mnie więcej.

- Tak właściwie to praktycznie wybiegła stąd, coś ty jej zrobił?! – Oskarżenie w głosie Hannah było wyraźne.

- Nic, jak już mówiłem stałem w kolejce do baru a ona poszła do kibla kiedy ją ostatnio widziałem – tłumaczyłem spokojnie ale moja cierpliwość już się kończyła.

- Nie ważne zbierajmy się, musimy ją znaleźć.

- A po cholerę! Impreza się dopiero rozkręciła – postawiłem się kuzynce.

- Zack martwię się – nie dawała spokoju Hannah.

- To przestań!

- Nie mogę to moja kumpela.

- To ty tak na poważnie? – zaskoczyła mnie.

- My ci już nie wystarczymy? – dodał Ethan.

- Daj spokój. To nie małe dziecko trafi sama do domu – powiedziałem już trochę wkurzony.

- Durnie! Ethan daj mi kluczyki sama za nią pojadę.

- Nie możesz! Trochę już wypiłaś, to ja dzisiaj jestem kierowcą – sprzeciwił się chłopak.

- No już dobra! Poczekajcie tu, znajdę ją. W końcu ja ją tu przywiozłem, odwiozę ją do domu i  wrócę.

Od ochrony dowiedziałem się w którą stronę poszła. Zobaczyłem ją po chwili, minęła już przystanek i biegła dalej. Co jakiś czas kopała w co popadnie, wyżywając się to na koszu to na jakiejś puszce. Nienormalna!

- Vicat! Hej! Vicat stój! – A do tego głucha, pomyślałem krzycząc za nią. – Vicat!

Zajechałem drogę głuchej babie. No tak miała słuchawki w uszach, wyszarpnąłem je jej i wrzeszczę:

- Co ty wyprawiasz?! Czemu nie siedzisz na dupie na przystanku tylko rozbijasz się po ulicach?! – Nic nie odpowiedziała. - Czemu się tak nagle ulotniłaś?

- Zostałam wyproszona... a nieważne!

- Coś się stało? – zapytałem.

Cisza a to do niej nie podobne, tylko stoi zaciska pięści i gapi się tępo przed siebie. Zresztą mam to gdzieś.

- Wsiadaj obiecałem Hannah, że cię znajdę i odwiozę do domu.

- Daj spokój sama trafię powiedz jej, że to zrobiłeś i już.

- Nie odpierdalaj mi tu scen tylko wsiadaj. Skoro już się pofatygowałem to miejmy to z głowy bo jak ci się coś stanie to będzie mi to wypominać do końca życia.

Chwila ciszy, zastanawiała się, przestępując z nogi na nogę.

- Ok.

Kilka przecznic przed jej domem zaczęła mnie szarpać i wołać żebym się zatrzymał.

- Czego?!

- Wysiadam tutaj!

- Ale...

- Spoko stąd jest już niedaleko. Muszę się trochę przejść, no wiesz przewietrzyć się. O której mam wpaść jutro?

- Nie rano.

- Ok.

Odjechałem kawałek ale zawróciłem, faktycznie Vicat była jakaś dziwna a ja, no cóż powiedzmy, że zrobiłem się ostatnio ciekawski.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro