Rozrusznik

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Nareszcie w domu" pomyślałam targając za sobą walizkę. Przed wyjściem z lotniska czekał na nas Nicolas. Pomógł nam spakować bagaże i ruszyliśmy. W samochodzie przypomniałam sobie, że miałam uprzedzić Clair kiedy wracam. Cóż trochę się zagapiłam. Gdy tylko włączyłam telefon przyszła wiadomość.

"Gdzie latasz mała dziwko? Miałaś się przestać zadawać z Colemanami!" Zagotowałam się ze złości wiedziałam, że nie ma sensu dzwonić ani odpisywać ale musiałam to z siebie wyrzucić: "Odpierdol się psycholu! Jeśli nie przestaniesz powiem wszystkim!" To się nazywa powrót do normalności. Przez całą drogę ręce pociły mi się z nerwów. Zaciskałam je w pięści wbijając paznokcie we wnętrze dłoni albo rozcierałam na swoich udach żeby się uspokoić.

Podróż dobiegła końca. Nicolas zgromił Zacka, że "wypada pomóc koleżance z bagażami". Coleman mamrotał niezadowolony pod nosem ale jak starszy pan zabrał się sam za wyciąganie walizki chyba zrobiło mu się głupio.

- Nie trzeba – powiedziałam wyrywając swoją torbę z jego rąk – poradzę sobie.

- Vicat zaczekaj! – zawołał za mną, ściągając maseczkę, którą zalecił mu na czas podróży lekarz.

- O! Umiesz mówić? – zironizowałam. - Nie odzywałeś się przez całą drogę. Już myślałam, że zapomniałeś jak się to robi.

- A co może miałem ci się znowu zwierzać? Słuchaj to wszystko o czym ci mówiłem, co się działo tam niech zostanie między nami.

Przed budynkiem zauważałam podejrzanego typa, a przynajmniej tak mi się wydawało. Rozproszyło to moją uwagę i nie od razu dotarł do mnie sens słów wypowiedzianych przez Colemana.

- Co?

- Jeśli powiesz komukolwiek... – zająkną się. – Pamiętaj, że też mówiłaś wiele o sobie...

- Grozisz mi?! – warknęłam.

Moja irytacja rosła i ciągle rozpraszała mnie znajoma postać za plecami mojego rozmówcy. Facet zatrzymał się pod latarnią zapalając papierosa i odwrócił twarz w naszą stronę. Nie myliłam się to był Tonny. Chwyciłam plecak i pognałam zaniepokojona na górę.

*

Nie jestem jej tragarzem ale nagle pobiegła jakby się paliło zostawiając swój bagaż. Musiałem więc klnąc na każdym schodzie zataszczyć to cholerstwo za nią, bo oczywiście taki wynalazek jak winda tu nie dotarł. Byłem jeszcze osłabiony i trochę kaszlałem ale nie chciałem żeby Nicolas to dźwigał na czwarte piętro. Kiedy w końcu znalazłem się na miejscu zza niedomkniętych drzwi dobiegały odgłosy kłótni Moniki z drugą kobietą.

- Nie było go tutaj! Za kogo ty mnie masz?! Myślisz, że po tym co ci zrobił przyjęłabym go z powrotem?

- Tego nie powiedziałam...

- Ale tak pomyślałaś! Aż tak jestem żałosna w twoich oczach?

- To twoje słowa ale to nie ja jestem uzależniona od wódy i tych popapranych związków! Naprawdę potrzebujesz takich typów żeby się dowartościować?! A może wyszukiwanie i przygarnianie pod dach najgorszych mętów to takie twoje hobby...

Usłyszałem dźwięk, jak obrywa w twarz w momencie kiedy wśliznąłem się na korytarz, żeby po cichu zostawić walizkę i wyjść niepostrzeżenie.

- Przepraszam! Nie chciałam!

- Zostaw! - warknęła dziewczyna.

- Mała!

- Powiedziałam zostaw!

- Przecież sama wiesz, że nie wszyscy tacy byli, Lester był inny tylko go to wszystko przerosło!

- Tak ci powiedział?!

- On nie był po prostu gotowy na wychowywanie nastolatki z trudną przeszłością...

- Sukinsyn! 

- Nie mów tak, ja go rozumiem...

- Powiedz mi to w końcu! Powiedz mi, że to moja wina! – krzyczała Vicat.

- Czego ty chcesz ode mnie?! Co chcesz usłyszeć, że mam dość takiego życia? Tak! Czasem mam kurwa dość! Mogłam przecież żyć inaczej, mogłam mieć dom, męża, dzieci! Zamiast tego zostałam z tobą. Miałam cię odesłać do Francji albo do psychiatryka? Co ci mam powiedzieć, że mnie nie dobiło to wszystko?! Śmierć twoich rodziców, mojej siostry i matki, te godziny spędzone w szpitalach, na rehabilitacjach. Myślisz, że łatwo było na to wszystko patrzeć? Na ciebie jak cierpisz, wariujesz, jak próbujesz się zabić, pilnować cię po nocach, tłumaczyć się przed lekarzami, nauczycielami z twoich akcji, przenosić ze szkoły do szkoły i z mieszkania do mieszkania...

- Przepraszam, że przeżyłam, że zwaliłam ci się na głowę, że spierdoliłam ci idealne życie.

- Nie mów tak! Przestań nie chciałam...

- Puść mnie!

- Mam tylko ciebie! Mała...

Vicat wybiegła z pokoju, wpadając wprost na mnie. Popatrzyła na mnie szklistymi wściekłymi oczami. Zdziwiona otwarła usta jakby chciała coś powiedzieć ale tylko potrąciła mnie i wybiegła. Pojawiła się kobieta, z którą się przed chwilą kłóciła.

- Kim ty jesteś do cholery?! Co tu robisz?! – zapytała.

- Przyniosłem walizkę Moniki.

- Jesteś od tych Colemanów? Nie ważne! Zostaw to i wyjdź, muszę ją zatrzymać.

Zatoczyła się i złapała za głowę.

- Niech Pani lepiej zostanie ja jej poszukam. Zresztą chyba wiem gdzie będzie. Proszę mi dać swój numer oddzwonię jak ją znajdę.

*

Pobiegłem za nią. W głowie dudniły mi słowa, które przed chwilą usłyszałem. I zastanawiałem się dlaczego ta dziewczyna w ogóle zaczęła coś znaczyć w moim życiu? Na początku w ogóle dla mnie nie istniała, miała być tylko rozrywką, powodem do zdenerwowania ojca, kimś na kim mogłem wyładować złość i zabić nudę. Tymczasem stała się rozrusznikiem, który sam wszczepiłem w swoje chore serce i który co jakiś czas daje mi emocjonalnego kopa złości, strachu, współczucia, ciekawości, zrozumienia a nawet radości, cały cholerny pakiet. Codziennie przekonuję się, że łączy nas nie tylko to, że oboje straciliśmy kogoś bliskiego i możemy się tym podzielić ale jesteśmy jakby swoimi lustrzanymi odbiciami, odwrotni choć jednakowi. Tak samo popierdoleni a zarazem tacy różni. Wiedziałem, że to psycholka ale czy ja byłem normalny? Jednak wygląda na to, że jej życie było chyba jeszcze bardziej popaprane niż mi się wydawało. Bałem się, że wpadam w to jej popapranie coraz to głębiej i niedługo już nie będzie od niego odwrotu.

Tak jak myślałem dogoniłem ją przy salonie tatuażu. Znałem ją już na tyle, że to miejsce przyszło mi pierwsze na myśl.

- Vicat! – Chwyciłem ją za rękaw i zmusiłem żeby się zatrzymała.

- Co tu robisz? – zapytała.

- Ciotka się o ciebie martwi. Wracaj do domu.

- Nie mieszaj się do mojego życia! Wszystko słyszałeś... - jęknęła.

- Nikomu nie powiem – powiedziałem szczerze.

- Ciekawe za jaką cenę? – parsknęła.

- Po prostu, tylko wracaj do domu.

- Nie mogę, nie chcę tam wracać.

- To jedź ze mną.

- Nie.

Nagle otwarły się drzwi salonu i wyszedł ten cały Mike.

– Monica? Co tu robisz? – zapytał - A to kto?

- Nikt.

- Jej chłopak – przedstawiłem się.

Odpowiedzieliśmy równocześnie. Dziewczyna oczywiście rzuciła w moim kierunku wściekłe spojrzenie.

- Nie wiem co tu się dzieje... – zdziwił się Mike.

- Mogę zostać na noc? – przerwała mu Vicat swoim pytaniem.

- Jasne.

- Nie – wtrąciłem się. W tym momencie zależało mi na tym żeby nie zostawała z nim. Chciałem żeby wybrała mnie. Choćby tylko po to żeby się wypłakać na moim ramieniu albo po prostu przeczekać...

- Wynoś się! Nie chcę cię więcej widzieć! – przepędziła mnie jak jakiegoś natręta.

To wystarczyło, te kilka słów sprawiło, że poczułem jakbym dostał kulą w serce albo przynajmniej kubłem zimnej wody na otrzeźwienie. Odwróciłem się i odszedłem myśląc w co ja się kurwa wpakowałem? Co to za jebane uczucie mnie nagle opętało? Najwyższa pora to przerwać tak jak postanowiłem w samolocie w drodze powrotnej. Po jaką cholerę się nią przejmuję przecież to nikt ważny! Nikt! Wyświadczyłem jej ostatnią przysługę wysyłając wiadomość jej ciotce, że jest bezpieczna i nocuje u swojej koleżanki. Nie chcę już o niej myśleć ani dzisiaj ani nigdy więcej.

*

- Poczekaj aż to zobaczysz! Wszyscy mówią tylko o was! - wrzeszczała mi do słuchawki Hannah. - Gdzie ty jesteś?

- Siedzę na przystanku i czekam na autobus – zrelacjonowałam.

- To już na pewno to widziałaś.

- Co? Hannah proszę wyrażaj się jaśniej. Naprawdę nie jestem w nastroju na zgadywanki.

- To wyjaśnię ci w szkole, czekam przy wejściu pa! – powiedziała i rozłączyła się szybko.

Zerknęłam jeszcze na godzinę, zablokowałam telefon i wrzuciłam do plecaka. Chyba mam paranoję bo mam wrażenie jakby ludzie mi się przyglądali, nasunęłam głębiej czapkę i wcisnęłam słuchawki do uszu. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu.

Dziewczyna wyskoczyła z samochodu Ethana jak tylko przekroczyłam bramę szkoły.

- Czekałam na ciebie żeby ci coś pokazać.

- Cześć.

- No cześć, cześć... – przywitała się grzebiąc w swoim modnym plecaczku. – Tadam!

Wyciągnęła jakieś kolorowe pismadło i podsunęła mi pod nos. Na otwartej stronie było zdjęcie moje i tego kretyna.

- Już całkiem o tym zapomniałam – westchnęłam.

- Zrobili z ciebie całkiem seksowną wampirzycę.

- Co?! – przyjrzałam się zdjęciu, w miejscu w którym gryzłam chłopaka. – Ja pierdzielę a miałam być tylko tłem, powinni mi za to więcej zapłacić.

- Wasza reklama jest wszędzie, widziałaś bilbordy na przystankach?

- A to dla tego tak się wszyscy przyglądają. Nie podoba mi się to ale cóż wzięłam kasę i już tego nie odkręcę.

*

- Zack idzie twoja dziewczyna!

- Twoja prywatna wampirzyca!

- Zamknijcie się! – wkurzyłem się.

- Myślałem, że coś ci się popierdoliło, prowadzać się z takim czymś a ty ukrywałeś taki diamencik? – Fuller zarzucił mi rękę za szyję i paplał dalej. – Nie doceniłem cię. Masz oko. Gratuluję stary! Jak ci się już znudzi to chętnie ją przejmę.

- Spierdalaj!

Zrzuciłem jego rękę i pchnąłem go na ścianę. Zobaczyłem złość, która błysnęła w jego oczach. Zdawałem sobie świetnie sprawę, że ten sukinsyn tylko czekał na okazję żeby zająć moje miejsce w każdej dziedzinie.

- Usłyszę jeszcze słowo na temat tej pindy to poobijam wam mordy! Zrozumiano?! – zagroziłem.

- UUU!! – buczeli.

- Spokojnie! Pamiętaj, że czekają nas zawody pływackie, lepiej żeby cię nie zawiesili teraz – powiedział Ethan, mój prywatny wyrzut sumienia.

Usiedliśmy na parapecie obserwując korytarz. Patrzyłem na dziewczyny przy szafkach. Pojawiły się też Hannah z Moniką. Złapałem się na tym, że się im przyglądam a właściwie jednej z nich.

- Powiedz mi Zack co jest grane bo trochę się pogubiłem – odezwał się Ethan.

- O co pytasz?

- O ciebie i o nią – wskazał ruchem głowy na Vicat.

- A co ma być, pracuje u mnie i działa mi na nerwy to wszystko.

- Nie rób ze mnie idioty, przecież widzę, jak na nią patrzysz i o co chodziło tam w górach, do czegoś doszło między wami?

Wziąłem głęboki wdech i wydech decydując a zarazem zbierając myśli.

- Szczerze? – Chłopak kiwnął głową na potwierdzenie. - Widzisz sam wiesz jak to się zaczęło. Ta dziewczyna wkurwia mnie niemiłosiernie od samego początku, miała być tylko rozrywką. To chodzenie to takie wygłupy a w górach to był pretekst żeby was zostawiać sam na sam z Han ale...

- Ale – powtórzył.

- Chyba za dużo ze sobą przebywamy i trochę się pogubiłem. Jakby ci to wytłumaczyć... wydaje mi się, że za bardzo się do niej przyzwyczaiłem i kiedy nie ma jej obok to tak jakby czegoś mi brakuje. Jakbym zapomniał telefonu, zegarka czy coś. A kiedy wczoraj... – zatrzymałem się bo właśnie się zorientowałem, że Eth o tym nie wie i nie powinien.

- Co się wczoraj wydarzyło?

- Nie ważne ale kiedy się rozstawaliśmy powiedziała żebym się wynosił, że już mnie nie chce widzieć! Przepędziła mnie jak psa a najgorsze jest to, że to mnie... zabolało.

- Czy ty się zakochałeś?

- Pojebało cię?! Ja w Vicat?! Nie! Ja tylko... przedawkowałem. Za dużo jej i świeżego powietrza tam w górach i pewnie jeszcze nie jestem do końca zdrowy, ale spoko mam już plan jak się z tego wyleczyć.

- Jaki?

- No wkręcę się znów w codzienne życie, poimprezuję trochę, przelecę kilka lasek i zaraz wróci stary Zack! O patrz na tamtą w tej krótkiej skórzanej spódniczce – wskazałem na dziewczynę, która zaczęła rzucać mi ukradkowe spojrzenia. Chyba była z naszego rocznika ale nie przywiązywałem nigdy uwagi do tego. Powtarzając za Fullerem: "mięsko to mięsko, kiedy przeżuwasz nie zastanawiasz się jak miało na imię i po której łące hasało. Tak samo jest z dziewczynami."

Jeszcze tego samego dnia na dłuższej przerwie zaliczyłem ją w składziku. Jak ma na imię nie wiem, nie pytałem.

*

Ten telefon mnie zaskoczył. Popołudniu zadzwoniła Laura Coleman tłumacząc, że mój numer zdobyła od córki bo ma mi coś ważnego do przekazania. Dostałam od niej zaproszenie na bal u Cuninghamów, ten sam, którego Hannah tak pragnęła opuścić ale najwyraźniej termin został przesunięty ze względu na wcześniejsze złe samopoczucie gospodyni i jej niespodziewany pobyt w szpitalu. Ponieważ jesteśmy teraz "gorącą" parą z Colemanem Laura kuła żelazo. Chciała żebyśmy się tam razem pojawili i dali sfotografować, bo bal u burmistrza to duże wydarzenie. Będzie tam mnóstwo znanych osób a co za tym idzie fotoreporterów. To będzie świetna reklama dla jej agencji... ble, ble, ble... Dalej nie słuchałam uważnie. Do momentu aż padła proponowana kwota za tą przysługę. Byłoby miło za durną potańcówkę dostać jeszcze wypłatę. Zresztą szło to też w parze z listą życzeń Shelly pomyślałam więc, że nie powinnam przepuścić takiej okazji. Rozmawiałam już z Hannah pozostało tylko przekonać Colemana. Ostatnio mnie unikał.

Tego popołudnia jak zwykle zajrzałam do Colemanów ale nie zastałam chłopaka. Posprzątałam, pogawędziłam z panią Brown przy filiżance gorącej kawy, spakowałam mu torby treningowe i już się zbierałam do wyjścia kiedy wrócił.

- Co tu robisz? – zapytał zdziwiony, beztrosko zrzucając przy tym buty i kurtkę, jakby nie kosztowały tyle co cała moja wypłata.

- To co zwykle, sprzątam po tobie – powiedziałam, równocześnie podniosłam i powiesiłam kurtkę w szafie.

- Nie przychodź już więcej! 

- Dlaczego?

- To koniec, wyrzucam cię – oznajmił mi swoją decyzję.

- Ale nie możesz tak po prostu.. – postawiłam się.

- Mogę i to właśnie robię. Zatrudniłem cię a teraz cię zwalniam. Zresztą nie jesteś... – poprawił się - właściwie to nie byłaś mi nic winna bo auto było ubezpieczone. Dałaś się wrobić jak idiotka.

Stałam bez słowa z założonymi rękami i słuchałam go czekając na dalszy rozwój sytuacji. Wstał i podszedł do swojego biurka w którym zaczął grzebać wyrzucając zawartość kolejnych szuflad aż natrafił na umowę, którą podpisaliśmy kilka miesięcy temu. Rozdarł papier na kilka kawałków i oznajmił, że umowa przestała nas już obejmować.

- Szczerze to nigdy nas nie obowiązywała. W ogóle trzymałeś się jej kiedyś? A poza tym to twój ojciec mi płaci i to on mnie zatrudnia. Do zobaczenia więc jutro! – Odwróciłam się na pięcie do wyjścia.

- Nie chcę cię już więcej widzieć! – wrzasnął. – Wynoś się!

Przepędza mnie jak ja jego ostatnio. A więc to o to chodzi, uraziłam jego dumę, obraził się i teraz musi się odegrać. Zawróciłam w jego kierunku.

- Przykro mi ale pieniądze są mi potrzebne i nie mogę sobie pozwolić na taki luksus żeby rzucić to wszystko w cholerę z dnia na dzień! Dopóki zatrudnia mnie twój ojciec nigdzie się stąd nie ruszam! – odpowiedziałam hardo unosząc głowę na tego wielkoluda.

- Ty chyba mnie nie rozumiesz jeśli mi się sprzeciwisz pożałujesz! Zniszczę cię! Urządzę ci piekło na ziemi – powiedział nachylając się nade mną i cedząc przez zaciskające się zęby.

- To ty nie rozumiesz – wysyczałam robiąc krok w jego kierunku i wbijając palec wskazujący w jego tors. – Piekło? Co ty kurwa wiesz o piekle? Umierałam już tyle razy w wypadku, nad trumnami moich bliskich! I... - zatrzymałam się. - Każdego dnia umieram nie robiąc tego co kocham, umieram po stokroć bardziej, boleśniej i szybciej. Życie jest dla mnie piekłem, gównianym rynsztokiem pełnym wyrzutów sumienia w którym muszę się codziennie babrać czekając na prawdziwą śmierć jak na wybawienie. Rób co chcesz, bo cokolwiek mi teraz, tu zrobisz jest mi to obojętne.

Rozszerzył nieznacznie oczy, patrzył na mnie tym czarnym wściekłym spojrzeniem. Odtrącił moją rękę.

- Przekonamy się?!

- Spróbuj szczęścia! – szturchnęłam go w ramię przechodząc.

- Nie dotykaj mnie! – oddał mi szturchnięcie.

- Hej! – oddałam i ja.

- Przestań wariatko!

Zaczęliśmy się przepychać jak dwa przedszkolaki. Coleman był silniejszy więc szybko mnie unieszkodliwił wykręcając mi rękę ale poradziłam sobie bo podstawy samoobrony miałam w końcu opanowane i umiałam gryźć. Okładaliśmy się poduszkami i wyzwiskami. Udało mi się też znów wskoczyć baranowi na plecy.

- Przestań bo poskarżę się pani Brown albo twojemu ojcu! – postraszyłam oczywiście bezskutecznie.

- A mów komu chcesz! Złaź ze mnie zarazo!

Zrzucił mnie, szybko wstałam i zaczęłam się wycofywać w kierunku drzwi.

- Tak teraz uciekaj! Myślisz, że cię nie złapię? Mam dwa razy dłuższe nogi od ciebie kurduplu! – krzyknął.

Zdołałam zbiec na dół i ukryć się pod biurkiem w gabinecie Anthony'ego Colemana. Pomyślałam, że chyba dziś już nie ma co próbować rozmawiać z chłopakiem o tym posranym balu. Trzasnęły drzwi i usłyszałam jakieś zbliżające się głosy.

- Witaj Zack! – odezwał się kobiecy głos.

- Co tu robisz? Jeszcze tu nie mieszkasz żeby wchodzić jak do siebie!

- Zachowuj się Zachary! – to był głos pana Colemana.

- Ja tylko przywiozłam dokumenty, których zapomniał An... twój ojciec, proszę – kontynuowała kobieta.

- Dziękuję, wejdź. Napijesz się czegoś? - zaproponował starszy Coleman.

- Nie dziękuję, już pójdę.

- Ależ nie krępuj się! Ja już wychodzę nie będę wam przeszkadzał! Ale uprzedź mnie jak zwleczesz tu swoje kościste dupsko na stałe żebym zdążył się wyprowadzić!

- Zack! – warknął pan Coleman

Trzasnęły drzwi. Usłyszałam kroki i rzucane dokumenty na biurko.

- Przepraszam cię Wei za niego.

- Daj spokój, przyzwyczaiłam się do jego wybuchów.

- Kiedyś i on się przyzwyczai. Będzie musiał.

Cholera zrobiło się strasznie niezręcznie. Wiem, że nie powinnam tu być i tego słuchać ale wyjść też nie miałam odwagi tkwiłam więc w ukryciu bez ruchu czekając na odpowiedni moment żeby się ulotnić.

- Anthony – zaczęła z wahaniem kobieta a ja wstrzymałam oddech żeby się nie zdradzić – dopóki będzie myślał, że to moja wina nie przestanie mnie nienawidzić. Może jednak powinien poznać prawdę?

- Przestań. Już rozmawialiśmy na ten temat. Jak mam mu powiedzieć, że jego matka zabiła się bo nie mogła żyć bez tego sukinsyna! Chcę żeby ją zapamiętał taką jaką ją znał i kochał. Nie mogę mu tego zrobić. Nie wiedziałbym nawet od czego zacząć, jakich słów użyć żeby nie złamać mu serca?

- Może powinieneś mu po prostu dać jej list. Żeby poznał prawdę jej własnymi słowami.

- Sam już nie wiem Wei, muszę się zastanowić.

*

Byłam trochę w szoku po tym co usłyszałam. Jak tylko wydostałam się niezauważona z pod tego cholernego biurka pobiegłam do Hannah. Wpadłam bez pukania do pokoju dziewczyny, właściwie to byłam tu już częstym gościem i czułam się dość swobodnie. Usłyszałam ją w łazience, znów to robiła!

- Hannah! – otwarłam z hukiem drzwi. Zaskoczyłam ją. Klęczała nad muszlą i patrzyła na mnie z przerażeniem. - Myślałam, że z tym skończyłaś! Obiecałaś mi, że przestaniesz – powiedziałam już spokojniej bo widziałam jak zaczyna się rozklejać.

Kucnęłam obok żeby jej wysłuchać. Opowiadała o tym jak marnie wyglądały przymiarki sukienki na bal. Jak Laura upokorzyła ją przed stylistką.

- Naprawdę miałam nadzieję, że teraz kiedy już jesteście razem z Ethanem jesteś szczęśliwa, kochana i najpiękniejsza w jego oczach to przestaniesz się tak źle oceniać ale widzę, że dopóki nie rozmówisz się z Laurą będziesz tak tkwić w tej sytuacji. Choć pójdziemy do niej.

Chwyciłam dziewczynę za rękę i zaczęłam ciągnąć do drzwi.

- Nie! Nie ma jej teraz, wyszła – wykręcała się.

- Jak wyszła kiedy słyszałam ją jak tu wchodziłam.

- Porozmawiam z nią, naprawdę! Przysięgam, że to zrobię ale nie dzisiaj!

- To kiedy?

- Za niedługo.

- Kiedy? – naciskałam.

- Jeszcze nie wiem ale obiecaj mi, że będziesz wtedy przy mnie, twoja obecność dodaje mi siły – mówiąc to ścisnęła mocniej moją rękę. Jak mogłabym jej odmówić.

- Jeśli tego chcesz to będę ale nie wykręcisz się! Kiedy to zrobisz? Tu naprawdę chodzi o ciebie, o twoje zdrowie! Hannah proszę cię, nie chcę ciągle tracić wszystkich bliskich mi ludzi – wyrzuciłam z siebie patrząc w jej zapłakane zielone oczy i mocniej ściskając jej chude ramiona.

- Zrobię to, przysięgam! – zadeklarowała.

- Kiedy? – naciskałam.

- Daj mi czas do balu. Zrobię to do tego czasu. Uwierz mi!

Uwierzyłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro