II.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wśród ciżby ludzkiej, wśród natłoku i natrętu, zaduchu na zimnie i ciasnocie na otwartej przestrzeni, ludzkie głosy podnoszą się zupełnie naturalnie na granicę krzyku, a gdzieniegdzie wybucha mały wulkan dziecięcego płaczu. Erzsébet rozumie te maleństwa, które podobno pierwsze wyczuwają zdenerwowanie ich rodziców –ona sama też je wyczuwa, jako personifikacja narodu dzieli niespokojny nastrój ludzkiego zbiegowiska. Jest jedną z tych, którzy dopiero zdali sobie sprawę, że przebycie granicy to nie koniec ich długiej drogi. Jest jedną z matek z dziećmi na ręku i zarazem jednym z mężczyzn, którzy musieli opuścić swoje rodziny, sami nie wiedząc, na jak długo. Głowę ciasno owija chustą, aby przypadkiem nikt jej nie rozpoznał.

Nic jednak nie może poradzić na to, że cały ten hałas i obecność tylu ludzi dookoła powodują u niej kolejną falę zawrotów głowy, które od miesiąca nadchodzą raz, może dwa razy dziennie i szarpią podwalinami jej świata.

- Imię i nazwisko oraz data urodzenia – mówi uśmiechnięta kobieta przy biurku bardzo łamanym węgierskim. To wszystko, czego chcą Austriacy, żeby wydać uchodźcom odpowiedni dokument, zapewnić byt, uratować życie. Tak niewiele, a zarazem tak dużo, bo Węgry zapomniała przygotować jakąś logiczną odpowiedź i teraz zmęczony umysł odmawia jej posłuszeństwa. Liczby rozsypują się w głowie, daty dogorywają na skraju świadomości. Jedyne nazwiska, które potrafi przywołać, to nazwiska jeszcze ciepłych trupów.

- Héderváry Erzsébet – mówi w końcu szczerze, bo hamuje kolejkę łaknących poczucia bezpieczeństwa. I zamiast daty urodzenia: - Dobrze znam język niemiecki, mogę zostać tłumaczem, jeśli potrzebują panie pomocy.

Dostaje krzesło. Uprzejmość tych ludzi jest niezwykła, nietypowa. Ani węgierska,ani austriacka, ponadczasowa, ludzka. Któraś z austriackich oficjalistek bierze jakby mimochodem jedno z węgierskich dzieci, sadza je sobie na biodrze z matczynym doświadczeniem i uśmiecha się miło do samotnego, zbladłego ojca.

Węgry tłumaczy z węgierskiego na niemiecki i z niemieckiego na węgierski. Ze wschodniego na zachodni i odwrotnie. Z uchodźczego na urzędowy i z powrotem. Powoli męczy ją zamienianie niewysłowionych obrazów z własnej głowy na linijki ubogiego tekstu.

- Ja nie musiałem uciekać – tłumaczy się młody ojciec. – Ale wszyscy znajomi, przyjaciele... to i ja. Nie miałem po co zostawać. Nie chciałem tego dla nich, dla dzieci, żeby nie musiały tam żyć... Chciałbym je zabrać do Ameryki i tam już zostać.

Węgry, która przysiadła niedaleko, zwieszając do ziemi swój olbrzymi ciężar winy, żegna się w myślach z pokoleniem, które już wkrótce przestanie być jej. Gdzieś na granicy pomiędzy dwoma światami wzmagają się zawroty głowy i kobieta odrywa się od krzesła ku ciemnej otchłani omdlenia, a podłogi i ściany biura obozu dla uchodźców strzelają w górę, aby przyjąć jej słabość na siebie. Robi się zbiegowisko...

***

- Jesteś głodna?

Austria jednym pytaniem rozpościera przed nią świat własnych priorytetów, własnego postrzegania rzeczywistości pozbawionej czołgów. Początkowo zirytowana Erzsébet musi sobie dopiero przypomnieć, że kiedyś przejrzała jego maskę i pojęła, że ta pozorna obojętność działa jak ochronna tarcza przed niepotrzebnym szokiem. Świat mógł zwalić się Austrii na głowę, mogły padać wystrzały, ale on udawałby, że wszystko jest w porządku – nie dlatego, że się nie bał, ale dlatego, że bał się tak bardzo. Im trudniejsza była sytuacja polityczna, tym bardziej opanowany się wydawał: organizował spokojnie bale, kiedy kraj rozpadał się na kawałki, niewzruszenie nadzorował przygotowywanie kolacji w samym środku bombardowania miasta. Może właśnie tamtej okropnej nocy, kiedy niebem walącym się na ziemię kończyła się druga wojna światowa, Erzsébet zdołała go w końcu zrozumieć – usiedli wtedy przy stole we dwoje, ze zgaszonymi świecami, by nie wywołać przypadkiem pożaru, i nieco podniesionymi (ze względu na wyjące alarmy i grzmoty wybuchów) głosami prowadzili niezobowiązującą konwersację o sztuce.

Czemu nie, teraz również może zagrać w jego grę. Kręci odmownie głową, a potem opiera policzek o zimną szybę samochodu. Niewątpliwie jadą do Wiednia, te wąskie drogi wyglądają doskonale znajomo.

- Nie, tylko zmęczona. – To nie wydaje się wszystkim, co powinna powiedzieć. - Dziękuję, że zgodziłeś się mnie przyjąć. Przynajmniej nie będę odbierać jedzenia i schronienia... no wiesz, im.

Roderich spokojnie przyjmuje podziękowanie do wiadomości.

- Mój dom zawsze jest dla ciebie otwarty, Elise. Węgrzy również otrzymują każdą pomoc, jaką możemy im zapewnić. Nie wiem, czy znasz statystyki...

- Nie. Ukrywałam się. A ty je znasz? – dziwi się Erzsébet.

- Jako personifikacja państwa muszę być świadomy wydarzeń z nim związanych, nieprawdaż? Zresztą trudno ich nie znać. Prawie sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi. – Odkaszlnął. – Tymczasowo zajmuję się pomocą w... w organizacji ich pobytu, więc umożliwię ci dostęp do wszystkich dokumentów, gdybyś chciała kogoś odszukać albo...

Węgry siedzi jak skamieniała. Z jednej strony ma ochotę rzucić się Roderichowi naszyję – albo do stóp, sama nie jest pewna – za to, co właśnie dla niej robi. Bo chyba dla niej, jaki inny mógł mieć powód? Sentyment, poczucie obowiązku...?

Z drugiej strony unieruchamia ją zupełnie, wiąże płuca i przygniata ramiona ta zatrważająca liczba – sto pięćdziesiąt tysięcy. I ona sama wraz z nimi.

***

Węgry pamięta tę konkretną ulicę z dawnych dni, to w końcu samo centrum Wiednia, ale nawet przez moment nie przechodzi jej przez myśl, że Roderich mógłby tam mieszkać. Tak bardzo, że gdy mężczyzna otwiera furtkę, nadal wydaje jej się, że zachodzą tylko kogoś odwiedzić, coś załatwić, i nierozumiejąco spogląda na Austrię, kiedy ten zabiera jej płaszcz i odkłada na etażerkę swoje rzeczy. Dopiero po chwili okazuje się, że dom jest pusty, i do Erzsébet dociera, że są na miejscu.

Tyle się pozmieniało. Wędrując przez pokoje kobieta czuje się, jakby szła przez jakiś dziwny sen, w którym ktoś poumieszczał znajome jej przedmioty, z których dopiero jej podświadomość miała wyłowić jakiś głębszy sens. To krzesło, ten obraz były jej dobrze znane, a znów te obrusy i zasłony – zupełnie nowe. Gdyby nowe było wszystko, albo gdyby wszystko było stare, pewnie przyzwyczajenie się do domu Austrii byłoby łatwiejsze. Ale tutaj przeszłość miesza się z teraźniejszością, i tak jak jedna woła ją do siebie, tak druga odpycha, przypomina, że w tym domu nie ma już dla niej przewidzianego miejsca. I podobnie jest z Roderichem, który wskazuje jej drogę wśród tych wszystkich przeszkód i wspomnień – z jednej strony zupełnie się nie zmienił przez te krótkie dziesięć lat, a z drugiej...

To nie było łatwe dziesięć lat, trzeba o tym pamiętać.

Węgry przypomina sobie własne mieszkanie w robotniczym osiedlu gęsto stawianych, czterorodzinnych domków. Było ciasne, ale podobnie zasypane starymi pamiątkami, podobnie wspomnienia mieszały się w nim jak w wielkim tyglu z nową, odrębną rzeczywistością. Trochę bawiła ją ta eklektyczność – zabytkowe lustra przy popsutym piecyku gazowym, drogie klejnoty epoki Habsburgów, do których nie mogła się przyznawać, leżące przy pudełku najtańszej herbaty. Tak zostawiła mieszkanie, zamknięte na klucz, we wrześniu-

I wróciła tam jeszcze raz, żeby spomiędzy szkła pobitych luster i waty z rozdartych foteli powyciągać pojedyncze naddarte, nadpalone zdjęcia. Zabrała je ze sobą wzorem śmiertelników, doświadczanych różnymi ludzkimi tragediami – i teraz spoczywały bezpiecznie w jej torbie, nie dlatego, żeby przedstawiały coś ważnego, ale dlatego, że tak się właśnie robiło, idąc na wygnanie.

- Elise?

Roderich przygląda się jej znad okularów. Ostrożnie, spuszczając wzrok, jakby nie był pewien, czy należy, podchodzi do Węgierki i pocieszająco obejmuje ją ramieniem, może w zastępstwie tej rozmowy, na którą oboje nie mają jeszcze siły. Przesuwa dłonią w dół jej pleców po miękkim, ciemnobrązowym wspomnieniu długich włosów, które teraz sięgają Erzsébet zaledwie do ramion. Chociaż pieszczota jest do połowy wyimaginowana, kobiecie robi się jakoś lżej.

- Wszystko w porządku. – Nie, przecież widać, że nie wszystko, trzeba się wytłumaczyć jakoś lepiej. – Jestem tylko trochę roztrzęsiona. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro