Druga nad Ranem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Była 2 rano.


2. KURWA. RANO


I jego telefon dzwonił.


      Macaque mruknął w niezadowoleniu i zgarnął swój telefon z szafki nocnej. Powiercił się nieco pod pierzyną i przystawił telefon do trzech kolorowych uszu, odbierając połączenie. Nie trudził się już nawet, by sprawdzić kto właściwie dzwonił, czekając aż to dzwoniący odezwie się pierwszy.

      Cisza zaczęła się przedłużać, co jedynie wzmagało irytację Sześciouchego. Już miał się rozłączyć, uznając że musi to być jakiś głupi żart i rozprawić się z odpowiedzialnym żartownisiem rano, za przerywanie jego słodkiego snu, ale wtedy to usłyszał.

— ...Macaque... — głos był słaby i nieco stłumiony, ale jego uszy stały dzielnie w obliczu wyzwania, rozpoznając właściciela ów głosu w sekundę.

— Czego chcesz Wukong? — zapytał, wciąż na wpół śpiąc, zbyt zmęczony by nawet ukryć jego rosnące zdenerwowanie — Skąd w ogóle masz ten numer? —

     Przetarł oczy tyłem dłoni, powoli zmuszając się do pobudki.

    Jednak, z drugiej strony zapadła cisza na dłużej i kiedy tak czekał i rozbudzał się stopniowo, nawarstwiał się w nim gniew.

— Czy to jakiś durny prank? — warknięcie uciekło mu z gardła, kiedy w końcu podniósł się do siadu.

Cisza.

     Teraz był już praktycznie pewien, że drugi robił sobie z niego żarty, bo, co innego mogłoby to nawet być. Jedyne czego jeszcze brakowało do pełnego obrazu, to stłumiony chichot z drugiej strony połączenia.

     Jednakże, stłumiony dźwięk, który słyszał po drugiej stronie w niczym nie przypominał śmiechu. To było bardziej, jak... nie był w stanie określić, wciąż był zbyt zaspany na jakieś Wukongowe widzimisię.

     Prawie w pełni obudzony dał radę wydobyć jakieś dłuższe i ostrzejsze zdanie.

— Słuchaj, jeśli t serio jakiś durny kawał, przysięgam, że wyślę wszystkie brzoskwinie z Góry do cienistego wymiaru, więc- —

— możesz tu przyjść..? — słaby głos przerwał mu w pół słowa — możesz... uhm... daj mi chwilę... — Macaque mógł wyraźnie wysłyszeć jak Król ledwo daje radę powstrzymać głos od załamywania się co słowo — po prostu... to nie kawał... ja tylko... uhhh. —

— No to brzmiało dramatycznie. — Sześciouchy zakpił, wciąż poirytowany pobudką o takiej porze — Totalnie nie w twoim stylu. — sarkazm skapywał z trucizną w jego tonie — Co się dzieje? Czego ode mnie chcesz? — przeszedł do rzeczy, nie chcąc niepotrzebnie tego przedłużać.

     Znów. Cisza trwająca parę głośnych uderzeń serca.

— Moglibyśmy pogadać? — w końcu pada, i och, jeśli Macaque był nieco poirytowany wcześniej, teraz wezbrała w nim wściekłość.

— POGADAĆ? — jego ton jest ostry i kpiący — Ty. Chcesz pogadać. Ze mną?! —zaśmiał się, ale był to śmiech zawistny i zadający głębsze rany niż jakiekolwiek ostrze — O CZYM dokładnie? Co może być tak ważne że musisz o tym pogadać ZE MNĄ o KURWA DRUGIEJ NAD RANEM, WUKONG?! — Macaque dyszał wściekle do telefonu, jego uszy przylegały blisko do jego głowy.

     Tym razem odpowiedź nadchodzi prędzej.

— Ja tylko... ja czułem się... dziwnie... ostatnio i... — Wukong wymamrotał, gubiąc się we własnych słowach. Hebanowa małpa nie daje mu dokończyć; irytacja zmieszała się z niecierpliwością.

— Co masz na myśli przez dziwnie? I. Dlaczego zawracasz tym dupe MI? Jeśli mnie pamięć nie myli twoje problemy nie są moimi. — jego ton nie tracił na ostrości i truciźnie skapującej pomiędzy słowami, ale Macaque stara się brzmieć na bardziej ogarniętego a nie sapiącego z wściekłości — Już nie, przynajmniej. — dodał gorzko i westchnął kontynuując — Dlaczego nie zadzwoniłeś do MK'a, czy coś? —

— Nie... on nie... nie chciałem żeby widzieli mnie takiego... tak... słabego... — Wukong zdawał się mówić ciszej i ciszej z każdym słowem, jeśli to w ogóle było jeszcze możliwe. Całe szczęście sześć uszu nie miało problemu ze zrozumieniem.

— Gówno prawda. — prychnął, ostatnie mgiełki snu zniknęły z jego spojrzenia — MK już widział cię, jakby, super nisko. — kłócił się.

— Ta, ale nie... nie najniżej, jak... — krótka pauza, moment zawahania — jak ty widziałeś i pomyślałem... ja... — kolejna, w której roztrząsa sens własnej egzystencji i tym razem Macaque nie przerywa mu, czekając — sam nie wiem, to chyba był mój pierwszy instynkt by zadzwonić do ciebie. Sory, czy coś. — jego głos nieco wezbrał na sile, ale hebanowa małpa doskonale wie że to tylko fasada; mur mający go chronić — Nie będę już marnował twojego czasu. Zapomnij, że dzwoniłem. — i rozłączył się od tak, pozostawiając Sześciouchego samego sobie w ciemności i głuszy pokoju z słodkogorzkim posmakiem.


      Małpa przeklęła w myślach wszystkich bogów, których mogła sobie przypomnieć.


•°o.O☽☼☾O.o°•


      Wukong leżał skulony na ziemi tego co niegdyś było jego chatką. Spojrzał słabo w światło ekranu telefonu, który dostał od MK'a... Numer chłopaka tam był, ale kiedy tak wpatrywał się w ich wspólne zdjęcie, śmiejących się, nie potrafił zebrać się do wykonania połączenia. MK był za dobry i na pewno przyszedłby mu z pomocą, ale... jego następca już miał wiele na swoich barkach i Wielki Mędrzec nie chciał już do tego dokładać. Zwłaszcza, że sedno problemu było daleko poza zasięgiem chłopca i totalnie z nim nie związane.

      Więc jedynie zwinął się w kącie, ogonem oplatając swoje nogi w żałosnej próbie odnalezienia jakiegokolwiek skrawka komfortu w tym stanie.

      Dlaczego w ogóle zadzwonił do Macaque'a? Na co on liczył? Mogli być na nieco bardziej pokojowym gruncie, ale nawet niczego jeszcze nie przegadali.

     On jeszcze nie przeprosił...

     Nie żeby przeprosiny w ogóle coś zmieniły. Potworne rzeczy stały się i okropne słowa padły i nic nie wymaże już tej części ich dzielonej historii. Ale on... Ach, ależ głupi on był. Macaque poszedł po niego do zwoju, bo to była jedyna szansa na wygraną. Oczywiście. Oczywiście, że to wiedział. Wiedział bardzo dobrze.

Ale...

      Wciąż była w nim cząstka, która wierzyła... liczyła, że mogliby.... mogliby się pojednać i wszystko byłoby jak dawniej...

      Może dlatego jego pierwszym instynktem było by zadzwonić właśnie do Macaque'a... z nadzieją, że jak w przeszłości, hebanowa małpa otoczyłaby go opieką; że sama jego obecność podniosłaby go na duchu; że jeden uścisk splecionych ogonów przepędził by wszystkie jego problemy, tylko by zostały one pochłonięte przez cienie i nigdy już nie wróciły.

      Łza skapnęła z rubinowych oczu, i kolejna, i  już po chwili płakał rzewnie na podłodze, skulony w kącie, bez ścian i dachu nad głową. Sam się otulił, kiedy wspomnienia migotały przed jego oczyma.

      Złote obrazy jego młodego, głupiego ja wtulającego się i bawiącego z Macaque'iem. Nigdy nie spodziewającego się, nawet w najgorszych koszmarach, jak potworny koniec czeka na nich w przyszłości. Że to co niegdyś wydawało się być dane i niezniszczalne, skruszy się pod konsekwencjami jego własnych wyborów. Że własnymi, zakrwawionymi rękoma ma pogrzebie to wszystko co ich łączyło.

     I może wolałby nawet, by nigdy nie dotarli do tego pseudo pokojowego gruntu, bo teraz ból był zbyt nieznośny - patrzył na Macaque'a, który był tak blisko, a jednak wciąż pozostawał poza jego zasięgiem. Ich wspólna historia przygniatała swym ciężarem jego serce, a skomplikowane emocje plątały się, a on nie wiedział jak je rozplątać i uporządkować.

     Burza poczucia winy i rozpaczy grzmiała w nim. Nie mógł powstrzymać niezliczonych wspomnień przed miganiem w jego oczach, kiedy to wybrał swą dumę ponad przyjaźnią, arogancję ponad zrozumienie i teraz, kiedy zastanawiał się nad swoimi przeszłymi wyborami, czuł się, jakby stracił wszystko, co kiedykolwiek naprawdę miało znaczenie.

     Echo śmiechów i złote wspomnienia uśmiechów, które niegdyś dzielili na swoich przygodach z Macaque'iem, niegdyś bezcenna melodia brzmiąca w jego sercu, teraz zdawała się dalekim, dręczącym echem i zamgloną wizją. Jego serce ścisnęło się pod ciężarem wszystkich tych złych wyborów i ignorancji, i nie był w stanie uciec przed poczuciem, że nie ma już dla nich ratunku, po tym jak rozbił ich więź w drobny mak.

      Dusza Wukonga paliła się w ogniu żałoby, kwestionował każdą decyzję, która zaprowadziła go do tego położenia. Pustka naokoło niego, jałowa góra, która niegdyś była mu domem, świetnie odbijała teraz to jak czuł się wewnątrz; dom zmieciony z ziemią i kiedy tak jego myśli dręczyły go coraz bardziej, nawet nie poczuł chłodnej dłoni, która spoczęła na jego czole.

— Cholera. Nic dziwnego, że ci tak absurdalnie, ty płoniesz. — Wukong podskoczyłby na niespodziewane towarzystwo jeśli miałby na to siłę; ale jej nie miał. Jego serce przyspieszyło, kiedy jego wzrok w końcu odnalazł kucającą nad nim hebanową małpę.

— Na co się tak gapisz? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. — Macaque powiedział, próbując zażartować, ale wyszło dość sucho. Nie otrzymując jakiejkolwiek odpowiedzi, wziął Wukong'a na ręce, niczym pannę młoda i wstał z nim — Trzymaj się, spadamy do mnie. — zadecydował, rozglądając się z jawną dezaprobatą po raz ostatni i opadając z nim w cienie. Kiedy wyskoczyli już na miejscu, ostrzegł — Jeśli się na mnie zrzygasz, wyrzucę cię nad Pacyfikiem, nie żartuje. —

      Zabrał Wukong'a do łazienki i bez słowa rozebrał. Żaden z nich nie powiedział nic o tym, że letnia kąpiel była już przygotowana, a pokój wypełniał lekki zapach brzoskwiń.

     Hebanowa małpa powoli zdjęła z Króla wszelkie ubrania, a następnie pomogła mu wejść do wanny. Dopiero wtedy Wielki Mędrzec zdał sobie sprawę z tego, jak gorące było jego ciało i jak bolała go głowa. Skrzywił się, powoli kładąc się w wodzie, pozwalając jej ochłodzić jego płonące ciało.

     Spojrzał w dół na taflę wody, lekko wzburzoną, oferującą mu krzywe odbicie, jego wykrzywionego pyska, który idealnie przedstawiał burzę, jaka targała jego serce. Wukong zmarszczył brwi, zbierając się w sobie i próbując odpowiedzieć na nieme pytanie, ciążące w lekko zaparowanym powietrzu; dlaczego Macaque mu pomagał, pomimo całego bólu i złości, które ich dzieliły?

      Rubinowe oczy Wukong'a, ciężkie od zmęczenia, spoglądały na niego z wodnistego lustra i w ich krwawej głębi dostrzegał tęsknotę za pojednaniem zmieszaną z głębokim poczuciem wyrzutów sumienia. Chciał zasypać przepaść, jaka między nimi narosła, uleczyć rany, które zadał, ale nie był też pewien, czy zasłużył na ten nieoczekiwany akt dobroci ze strony Macaque'a. Powoli podniósł wzrok na tamtego, jego myśli szalały, a jego spojrzenie było niepewne i pełne niewypowiedzianych pytań.

— Co? — Macaque uniósł brew, biorąc nieco wody w dłonie i ostrożnie schładzając nią głowę Wukong'a.

— Przyszedłeś... — kamienna małpa powiedziała słabo, z tak wielką niepewnością, jakby wciąż tkwiła w przekonaniu, że to wszystko tylko gorączkowa mara.

— No co ty nie powiesz. Sam mnie po to obudziłeś, więc nie odgrywaj już wielce zdziwionego. — wojownik mruknął, kontynuując schładzanie ciała Wukong'a.

— Ale powiedziałeś- — ruda małpa prędko chciała się kłócić, ale Sześciouchy nie dał jej dokończyć.

— Wiem co powiedziałem. — warknął w ostrzeżeniu — Jest druga nad ranem Wukong. A ty obudziłeś mnie z jakimś mamrotaniem i absurdalną paplaniną, — fuknął, ale jego gesty pozostały spokojne — oczywiście, że byłem wkurzony. — podsumował z westchnieniem.

—...ale już nie jesteś..? — zdawał się w to nie wierzyć.

     Nastała chwila przerwy, cisza, i Wielki Mędrzec nie odważył się spojrzeć na Księżyc.

— ...nie, jestem już jedynie lekko poirytowany. Ale nie testuj mojej cierpliwości, doskonale wiesz że nie jestem rannym ptaszkiem. — ostrzegł, ale jego ton nie miał już w sobie poprzedniego jadu, który skapywał podczas ich rozmowy telefonicznej

     Wukong spojrzał na niego, złota wizja przeszłości mignęła w jego oczach.

     Kiedy bywał chory lub miał koszmar i budził Macaque'a, te stulecia przed, hebanowa małpa zawsze była dla niego ostoją komfortu i wsparcia. Był delikatny i słodki i patrzył na króla z tak szczerą troską, że zawsze udawało mu się stopić to kamienne serce. Wtedy znosił wszystkie chorowite napady złości, wahania nastroju i przygnębienie Wukong'a, nie dając po sobie poznać wewnętrznej irytacji.

      Teraz Sześciouchy miał wyraźnie zirytowany wyraz twarzy i nosił go dumni niczym najwspanialszy klejnot. Nie wahał się wyrazić tego, co myśli, nieobciążony już strachem i obawami... ale jedno spojrzenie w brudno-złote oko wciąż odbijało tę samą przeszłą troskę i zmartwienie, a nawet przyodziane we wszystkie krzywdy, złość i gorycz, dało radę stopić kamienne serce po raz kolejny.

— Wukong? Ej, ale nie płacz idioto. Przecież powiedziałem, że nie jestem zły. — Macaque spojrzał na niego w wewnętrznym konflikcie i lekkiej panice, kiedy potoki łez przyozdobiły policzki rudego, spływając z krwawych rubinów — Cholera, nawet tego nie dasz mi mieć, huh? Samolubny, brzoskwinio żerny dupek, tym zawsze byłeś i będziesz. — fuknął, ale nie szczególnie w gniewie. Jego ton był raczej smutny i melancholijny, więc jeszcze większym zaskoczeniem było, kiedy dał radę wywołać tym w drugim słaby śmiech. Mały półuśmiech przemknął przez jego usta, kiedy wziął twarz Wukong'a w dłonie i starł kciukami jego łzy, z westchnieniem dodając — Tylko niech to nie wejdzie ci w nawyk, 'kej? — kamienna małpa jedynie lekko skinęła głową.


•°o.O☽☼☾O.o°•


      Dopiero później, kiedy Macaque poczuł, że gorączka Wukong'a spada, pomógł mu wyjść z wanny, wytrzeć się i wepchnąć w siebie nieco pokrojonej w kostkę brzoskwini, na koniec zabierając go do łóżka. Spojrzał na zegar, dochodziła już czwarta nad ranem. Westchnął, otulając Króla pierzyną i kładąc się obok, zajmując dłonie iskaniem rudego futra ostrożnie.

— Więc... chciałeś pogadać, nie? — zaczął, skoro i tak jeszcze trochę zajmie mu zasypianie, równie dobrze mogą poruszyć ten problem, nie?

     Ponownie, cisza trwająca parę uderzeń serca.

    Macaque zaczął je liczyć, by nie pozwolić swojej złości na nowo wzrosnąć.

— Myślałem... nad ty co stało się w zwoju... — Wukong w końcu powiedział, podkulając nogi bliżej klatki piersiowej — Napotkałem... na swojej drodze wspomnienie naszej kłótni... tej pod górą i... pamiętałem to nieco inaczej. —przyznał i uszy Macaque'a zadrżały lekko pod powiewem przeszłych wykrzyczanych słów.

   Kolejne sześć uderzeń serca minęło.

— Cóż, będąc z tobą totalnie szczerym, ja również... nieco inaczej to zapamiętałem. — Macaque przyznał, łapiąc kontakt wzrokowy z Wukongiem.

— Nie, Macaque, to ja spierdoliłem, tak strasznie. — rubiny ponownie znalazły się na skraju płaczu, kiedy rzucił drugiemu spojrzenie pełne bólu, poczucia winy i obrzydzenia samym sobą i w tym momencie Sześciouchy w końcu zrozumiał dlaczego to po niego zadzwoniła kamienna małpa; tylko on mógł zdjąć to brzemię z jej barków — Odepchnąłem się, i powiedziałem tyle okropnych rzeczy, których wcale nie myślę... Ja byłem zły i wyżyłem się na tobie, kiedy chciałeś po prostu mnie wesprzeć i być przy mnie i- — zostało my przerwane.

      Teraz, w tej chwili wszystko stało się jasne, Sześciouchy zdał sobie sprawę, że Wukong nie zadzwonił do niego, szukając pocieszenia, czy pomocy. Ruda małpa chciała, żeby hebanowy wyrzucił z siebie wszystkie stłumione frustracje, wyładował swój gniew na nim i przeklął jego imię. Wbiło się to niczym sztylet w serce Macaque'a, gdyż pojął bolesną prawdę, że Wukong całym sobą, dogłębnie wierzył, że zasługiwał na każdą uncję tego gniewu i był gotów na każdy wyrok ze strony dawnego przyjaciela.

— Wukong. Byłeś uwięziony pod górą do jasnej cholery. — złapał jego policzki w dłonie, zamykając ich oczy w nieprzerwanym kontakcie — Ta, powiedziałeś sporo rzeczy, których nie powinieneś i skrzywdziłeś mnie, ale powinienem był kurwa wiedzieć lepiej. — drżące rubiny zdawały się móc w każdej chwili rozpaść, ale brudne złoto i śnieżna biel, nie pozwalały im, trzymając je w szczelnym uścisku — Wiedziałem, że cierpisz, i tak, chciałem ci powiedzieć część z tych rzeczy, które mnie wtedy irytowały, bo ty nigdy nie słuchałeś co mówiłem, ale to nie było ani miejsce ani czas na te słowa. — zaznaczył stanowczo — Nie powinienem był cię wtedy zostawić. Powinienem zrobić więcej, być przyjacielem jakiego potrzebowałeś. — przyznał, jego własne poczucie winy wlewało truciznę w kolorowe uszy.

— Nie, Mac, zrobiłeś i tak dla mnie tak wiele, — Wukong położył słabą dłoń na ramieniu drugiej małpy, która nachylała się nad nim lekko — i  jest mi tak głupio, że zauważenie tego zajęło mi tyle czasu... miałem cię za coś pewnego, coś o co nie muszę walczyć i przepraszam... Ja... to się już nie powtórzy... obiecuję. — jego ton jest cichy i pełen smutku, ale to jedynie działa lepiej na trzy pary kolorowych uszu, które słuchają z pełną uwagą, lekko drżąc.

— Czy to dlatego byłeś dziś tak przybity i osępiały? — Macaque zapytał, delikatnie głaskając policzki rudego. Jego własne serce drżało w cieple słów, których nie wiedział że potrzebował usłyszeć i cieszył się, że się ich doczekał.

— Tak... Pogubiłem się nieco w myślach o tym co działo się w zwoju i... — zaczął, ale zamilkł w pół zdania, kolejne sześć uderzeń minęło nim w końcu zapytał słabo — ...nienawidzisz mnie Macaque..? —

— Co-. — Macaque'a zatkało na parę chwil, cztery uderzenia serca mijają nim się w nim zagotowało, jego ogon majta się w emocjach z lewa na prawo — Kamienny mózgu, nie ważne jak łatwiej nie byłoby mi cię nienawidzić, dobrze wiesz, że nie byłbym do tego zdolny. Nawet jeśli kiedyś chciałem cię nienawidzić. —

— Więc ty..? — Wukong pyta niepewnie, nie odważając się dokończyć zdania.

— Nie nienawidzę cię Wukong. I nie chcę już nawet próbować. — Macaque powiedział twardo, i położył się ponownie obok kamiennej małpy.

      Słaby uśmiech wykwitł na ustach rudego — Cieszę się. — powiedział, wciąż cichym głosem, poprawiając się tak, by teraz wtulić się w hebanowe futerko.

    Macaque wita go z ciepłym uściskiem i cichym westchnieniem, czując, że gorączka spadła już znacznie — Wciąż mamy parę tematów do przegadania przed sobą. Stare rany będzie trzeba na nowo otworzyć, by mogły w końcu się porządnie zasklepić... ale mamy czas Wukong... Zrobimy to bez pośpiechu. — splątał swój ogon z tym rudym pod pierzyną.

— Bez pośpiechu... — Wukong powtórzył za nim cicho, chowając twarz w hebanowych kosmykach.

— I następnym razem, błagam, pogadajmy w czasie dnia. Nie musisz doprowadzać się do takiego stanu, żeby ze mną porozmawiać. — westchnął, kładąc swoją brodę na czubku głowy Wukonga.

      Jedyna odpowiedź jakiej się doczekał to słaby śmiech i później był już jedynie stabilny, spokojny oddech, do którego niedługo dołączył drugi, kiedy dwie małpy usnęły, wtulone w siebie nawzajem.


•°o.O☽☼☾O.o°•


FH:

Well, mam nadzieję że ta krótka historia się podobała, miało być angsty ale wyszeł mi sick fic, ostatnio moje prace są tak chaotyczne, że nawet mnie zaskakuje to co wychodzi spod moich palców. (Chociaż po Oku na Kiju, to nie wiem, czy sam się przebiję w szaleństwie pisarskim XD) 

Napiszcie jak wrażenia!

Do następnego!

=)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro