we felt the air we've hurt ourselves

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Takie cos, zanim wszyscy objemy sie na tyle, ze nawet nie siegniemy reka na wattpada :) Wesolych Swiat

Aktualizacja: mobilny wattpad nie jest po mojej stronie, więc zrobiło się takie Bóg wie co, ale teraz już jest całość :)

_____________________________________

Był poniedziałek rano.

Mamcia chyba nie nabrałaby sie na moją cudowną grę aktorką, której nie mam nic do zarzucenia, ale po prostu musiałam iść do tej pieprzonej intytuacji, która wychowuje młodych ludzi na młodych bandytów, psychopatów i ogólnie ludzi z problemami psychicznymi. Jakaś patologia jedym słowem.

Siedziałam na angielskim i tępo wpatrywałam się w okno.

No i co teraz będzie?

Wygląda na to, że Mike rzeczywiście miał maczane paluchy w tym samym co Haunter, czyli mogę mieć jakieś poważne kłopoty. No, po prostu, cholernie nie chcę mi się wierzyć, że muszę zaufać jakimś przypadkowym przybłędom wyglądającym jak kucyki pony niż własnemu bratu, którego znam całe życie. Zawsze wiedziałam, że mnie nie lubi. A to drań

Jak można mnie nie lubić.

Masakra, to wszytsko odbija się na mnie tak, że chcę zginąć, bo i tak moja głupota mnie zabije, prędzej czy później. Wiedząc jak głupia się staje z każdym dniem, wracam myślami do tamtego piątku.

~~~~

 Jedyne co słyszałam to rozpędzone motory i krzyki głupich dziewczyn, które zakładam chciały zaimponować jakimś chłopakom, ale prawdopodobnie umrą zanim dojadą do mety.

Siedzę obok Jennifer, właściwie nie pewna co tu robie i do cholery co ona tu robi. No, te dwie rzeczy do siebie nie pasowały, w ogóle.

Coraz bliżej, coraz bliżej, i wreszcie krzyki tych idiotek ustały.

Wiedziałam kto wygrał, choć nie chcialam. Chciałam się mylić, ale jak wspominałam jestem, prawie, nieomylna.

Gratuluję braciszku, wygrałeś miano największego hipokryty i zdrajcy roku. On po prostu chce nas zabić, Chyba chce.

Ciekawe co by na to rodzice powiedzili?

Zastanawiam się chwilę nad podzieleniem się tą fascynującą inforamacją z nimi, ale wiem, że wtedy musiałabym wspomnieć o paru innych rzeczach, które dotyczyły mnie, a ja nie mam ochoty nie oglądać Chace Crawforda przez następne dwa tygodnie. Ja go potrzebuję do życia.

- Teraz nam ufasz? - pyta nagle Ashton, a ja wyrywam się z moich myśli

Nie lubię gdy ktoś mi przerywa. I nie lubię gdy tym ktosiem jest Irwin.  A ktosiem przeważnie jest Irwin.

- Oh, do tego daleko, nie ciesz się póki co - kiwam głową - Ale fakt, w to wam wierzę, teraz - uśmiecham się nieco złośliwie, bo wiem, że nakręcam tym Irwina jeszcze bardziej

Fakt, jestem zarysowana, bo sama wzniecam ten ogień, a potem narzekam, ale to jestem cała ja i tak musi być. No i koniec.

Wtedy podchodzi do nas chłopak.

Zauważam, że nie może być wiele starszy od nas.

Ma na sobie czarne spodnie i zwykłą szarą bluzkę z czarnym napisem Brooklyn, w ręku trzyma na wpół skończonego papierosa, a drugą dłonią przeczesuje swoje ciemne włosy. Prawie jak James Dean XXI wieku, albo chociaż Alex Turner taki australijski, załóżmy.

Nie znam go więc odruchowo patrzę na Ashtona, a ten nie wygląda na zbytnio uradowanego. Wyczuwam tę nić nieporozumienia.

- Idźże stąd, Jake - Irwin od razu mruczy i wygląda trochę jak małe dziecko, któremu zabrano lizaka, standard.

- Masz nowe koleżanki, Irwin? Pozazdrościć niewinności, te wszystkie wokół wyglądają jak prostytutki

Bo nimi są , myślę od razu i patrzę na ich mocne makijaże i obcisłe ubrania, które właściwie nie są im potrzebne, bo i tak wszystko mają na wierzchu. FU

- Coś powiedziałem

- Tak, tak..... Jak ci na imię gansta shawty - całkowicie ignoruje Ashtona, co dla mnie jest całkiem zabawne i zwraca się do mnie z czarującym uśmiechem

- Alison i skoro wiesz, nie mów tak do mnie więcej

- Gansta Shawty do ciebie pasuje -stwierdza - Jestem Jake

- Dobrze wiedzieć, Jake

Uśmiecham się, bo czuję wzrok Ashtona na naszej dwójce, on zaraz wybuchnie. Niczym my kiedyś po donutach. Wspominam słowa mojej znajomej: mówię ci, jak spróbujesz to wybuchniesz i uśmiecham się jeszcze bardziej

- Mogę prosić o twoją rękę?

Mój wzrok ponownie przykuwa Jake. Patrzę na niego ze zdziwieniem, ale jednocześnie wzruszam ramionami i wyciągam rękę przed siebie.

Wtedy widzę, że trzyma w jedej dłoni mazak i sprawnie wypisuje cyfry na wewnętrznej stronie mojej ręki. Jego numer, jakież to urocze... ale dziwne, jakby miał to wszytsko zaplanowane, taka typowa filmowa scena. Czy oni wszyscy się tu tak zachowują? Jeśli tak to znalazłam ludzi, którzy są tak samo chorzy jak i ja.

- Zadzwoń, Gansta Shawty

Jake zamyka flamaster i rzucając mi ostatni uśmiech odchodzi.

- Musisz to zmyć - mówi od razu Ashton - I masz nie dzwonić, w ogóle zapomnij, że spotkałaś taką osobę

Tak tak, myślę sobie i patrzę na cyfry

~~

- Panno Sparks, nie śpimy - nagle nauczycielka angielskiego zwraca mnie na ziemie - Zapisujemy przebieg wydarzeń. Nash napisz wszytsko na tablicy - wskazuje na bruneta i podaje mu jakąś książkę, która wygląda jakby brała udzial w drugiej wojnie światowej.

Masakra.

Czuję ten natrętny wzrok na mnie i mam ochotę rzucić w Ashtona siedzącego po drugiej stronie klasy ławką, oknem, nawet nauczycielką. Strasznie mnie irytuje ten chłopak.

Czy nikt mnie nie rozumie w tej klasie? Nikt.

Wszystkie dziewczyny uważają Ashtona za bóstwo i zabiłyby się nawzajem gdyby ten im kazał. Sprytne Irwin.

Wtedy odrywam wzrok od niego i przenoszę go na tablicę by zrobić jakieś notatki. Przydałoby się mieć coś w tym, załóżmy, zeszycie.

Patrzę na pierwsze zdanie i jestem zmrożona. Obserwuje Nasha jak stawia kolejne litery i przechodzi mnie dreszcz.

Odruchowo patrzę w stronę Ashtona. Wydaję mi się, że oboje zauważyliśmy to samo.

To nie było pismo Hauntera,to było pismo Nasha

Odczekalam kazda z tych pozostalych minut, jakby Nash mial zaraz wyjac karabin i mnie centralnie rozstrzelac. Jak moge sie czuc bezpieczne w szkole, skoro w okol kreci sie tylu.. Zaczyna mi brakowac wyrazow. Psychol zdecydowanie wyczerpalo swoj naklad i zreszta jest zarezerwowane dla osob jak Ashton. Albo po prostu dla Ashtona.

Wybiegam z klasy zanim Nash mnie zdazy pociac na kawalki i po prostu ide przed siebie. Kanciapa woznych wydaje sie bardzo bezpieczna, ale nie ma taam miejsca, gdyz tam wlasnie znajduja sie wszystkie znalezione w szkole przedmioty. Jedna z woznych kiedys zabrala zegar scienny nauczycielce matematyki i za kazdym razem, kiedy tej udalo sie jej odzyskac, wozna go znowu zabierala. Patologia do kwadratu.

Tymczasem Nash wydawal sie takim spoko chlopakiem. To ten typ, ktorego rodzice znaja sie z twoimi cale zycie i spotykacie na przypadkowych imprezach.  Moze nie tak przypadkowych.... On na pewno specjalnie urodzil sie w tej rodzinie!

Wtedy poczulam, ze ktos mnie lapie za ramiona, i pierwszy raz ucieszylam sie, ze to byl Ashton. Chyba, w sumie  nie wiem co to za uczucie. Nic nie wiem.

- Gdzie idziesz?  - spytal widocznie rozbawiony moja reakcja

Fakt na pozimie dziecka z drugiej klasy podstawowki, co zrobisz? Nic

- Nie wiem - mruknelam - Musze powiedziec Jen - stwierdzilam

- Sluchaj to jeszcze nic, wiesz ile osob moze miec podobne pismo - spojrzalam wtedy na niego dobitnie i nawet nie zdazylam nic powiedziec, ale chyyba to do niego dotarlo, oby - Choc z drugiej strony to dziwne, ze byl tam i zostawil Jennifer, a potem zniknal

- Wow, Ashton jestes geniuszem, sam na to wpadles?

- Nie chce sie przechwalac - powiedzial, a na twarzy pojawil mu sie pewny siebie usmiech

Jak on mi dziala na nerwy i wasnie dlatego dzgnelam go lokciem i pokrecilam glowa.

- Za co to bylo?

- Za twoje odkrycie, bez ciebie bylibysmy nigdzie

- Nie  musisz dziekowac

Wywrocilam oczami, masakra, wszystko co robimy.

- Przerywam cos waznego? - przed nami nagle pojawila sie Jennifer

Krece glowa, ale Irwin nie bylby soba, gdyby zaraz tego nie sprostowal. Oczywiscie w jego pokrecony sposob, ktorego nigdy nie zrozumem, bo chociaz jestem pomylona, to jeszcze nie jestem psychopatka.

- Bylo blisko do rzucenia  sie Alison na mnie i zabicia mnie mnie jej obsesja na moj temat - i ten usmiech

- Irwin, jestes psycholem - mowie, ale zaczynam sie smiac razem z Jennifer - Ale teraz powaznie. Jen nie spotykaj sie wiecej z Nashem - zjechalam z tonu i brzmialam znacznie powaznie niz zazwyczaj, co tez bylo dziwne.

- Co? Czemu? - patrzy na nas, jakby troche zawiedziona

Nash byl jej crushem, ze tak to ujme, a ten pewnie specjalnie zgodzil sie na randke, zeby nas nastraszyc, ale chwila..

- Poczekaj z tym - mowie do niej i patrze na Ashtona - Co miales zamiar robic wtedy z Nashem, kiedy Jen mnie namowila, zeby tez pojsc, bo ty byles z nim umowiony

To jakby staje pod znakiem zapytania. Przyjaciolmi to oni raczej nie sa.

- To bylo inaczej, Alison. Mozemy o tym nie rozmawiac tu?

Jennifer, chodzi o Jennifer?

- Masz do mnie dzisiaj zadzwonic - spojrzalam na niego dobitnie i chwycilam Jennifer, ktora wygladala na niemniej skolowana niz ja zazwyczaj

Zamierzalam jej to wyjasnic, gdy bedziemy same, a bynajmniej nie przy nim.

- Jak zawsze, kochanie

Nic nie powstrzymalo mnie przed pokazaniem mu jednego z moich palcow, a jego nic nie powstrzymalo przed wybuchnieciem smiechem.

****

Druga w nocy, standard, moj pokoj, telefon przy uchu.

- Obiecuje, ze jesli zmarnujesz mi nastepna godzine na jakies pierdoly to pozalujesz - mowie zanim nawet zdazy powiedziec czesc czy cokolwiek

W sumie, on nie mowi czesc czy cos, on od razu wyskakuje z jakims banalnym tekstem zaczerpnietym jakiegos filmu, ale skutecznie doprowadza mnie to do malej nerwicy

- Oczywiscie, kochanie, przejde do konkretow - slysze, ze jest rozbawiony

Wzdycham, ale ignoruje to glupie slowo, ktore dorzucam do listy: Nie uzywac w mojej obecnosci, jest zaraz po ''mordeczko''. Jak mozna tak w ogole do kogos mowic? Brzmi jak zwrot do swini, moja ty mordeczko, bbleh.

Chce po prostu dowiedziec sie, dlaczego bylo to takie wazne, ze nie moglam o tym pomowic przy najlepszej przyjaciolce.

- Zamieniam sie w sluch...

- Co wlasciwie o tym wiesz?

- Coz wiem tyle, ze Jen sama mu to zaproponowala, a on mial wtedy spotkac sie AKURAT Z TOBA i w zwiazku z tym namowila tez mnie, oh i przerwala mi odcinek Plotkary - mowie przewracajac sie na plecy

- Coz wlasciwie, jakbym tak uslyszal to faktycznie uznalbym sam siebie za winnego

- Za psychopate

- Nie ma roznicy, Sparks. Nash wcale nie chcial isc na ta randke z Jennifer, ma dziewczyne, to byla chyba dziewczyna - mowi po krotkiej chwili - Tak czy inaczej... Bylem wtedy na billardzie, wiesz gdzie, zobaczyl mnie i stwierdzil, ze to dobra wymowka i powiedzial, ze jest ze mna umowiony

- Tak jasne...

- Sam do mnie przyszedl potem i mi to powiedzial. Spytaj Michaela, Caluma, albo najlpiej Luke a, Luke nie umie klamac jak cholera -E tam, dobrze udawal, ze nawet mnie lubi - Jennifer jednak postanowila nas swatac i tak wyszlo

- Fajnie - westchnelam

- Wierzysz mi?

- Nie - odpowiedzialam szybko

Jak mam wierzyc w historie, ktora brzmi jakby miala byc stworzona przez czworke chlopakow, ktorzy wygladaja jak kucyki pony. Czy kucyk naprawde powinny mowic? Dopisz, kucyki, ryby i dzieci glosu nie maja.

Z drugiej strony, tak samo nie chcialo mi sie wierzyc w to bagno z Mike'm a okazalo sie prawda. Nie wiem, pieprzenie jakies

- Moglem sie spodziewac wiesz?

- Prosze cie, uwierzylbys mi gdybym ci powiedziala, ze obok mnie lezy teraz Chace Crawford i jest moim chlopakiem?

- Coz nie bardzo, ale wolalbym to sprawdzic

- Mozna przetestowac z Jake'm co ty na to?

Jesli on moze bawic sie mna, to ja moge bawic sie nim. Podobno chlopcy bawia sie zabawkami, a dziewczynki chlopcami i tak bedzie.
Moze jestem sfrustrowana czy cos, moze wstapie do tego zakonu...

- Nie probuj

Wiedzialam, ze uderzylam w sedno, kiedy jego ton sie zmienil

- Zobaczymy, Irwin - powiedzialam i usmiechajac sie zakonczylam rozmowe

Nie wiem po co to wszystko, ale jest 2 w nocy i mi wszystko wolno.
Wyszukuje wiec odpowiedni numer i naciskam zielona sluchawke 

*** trzy dni pozniej ***

No i co mi zrobisz, Irwin?

Nic nie zrobisz.

Poczułam przenikliwy wiatr w moich włosach i rozkoszowałam się miastem nocą, choć szczerze mało co widziałam Jake jeździł szybciej niż ktokolwiek kogo znałam.

Ale i to mi się podobało. I zaczęłam się gubić w tym momencie, bo nie wiedziałam czy jestem bardziej zaślepiona Jake'm czy tylko chcę zrobić na złość Ashtonowi. Szybko doszłam do wniosku, że jedno i drugie, bo to się uzupełniało. Jak ja i Jennifer, ona mi pomaga w matmie, a ja jej w angielskim, załóżmy, symbioza, czy cokolwiek.

Nie wiem ile jest na liczniku, ale zakładam, że powyżej 150.

Powinnam zacząć się bać, ale chowam to jakoś w sobie. I tak umrę, a poza tym wierzę, że Jake jest w tym dobry. Slyszalam, ze wygrał ostatnio z Mike'm, na którego wszyscy obstawiali. Jak przykro braciszku...

Jeśli mój kochany Mikki, juz mnie widzial i pójdzie do rodziców będę martwa. Mam nadzieję, że nie jest na tyle inteligentny, aby na to wpaść. Mam takie wrażenie. A ja się nie mylę, nigdy.

Dobra, zazwyczaj.

Zegary w kościele wybiły jakąś równą godzinę, być może północ. Nie wiem, było ciemno więc niezbyt się orientowałam.

Zorientowałam się, że zmierzamy w stronę toru, wow, jestem taka spostrzegawcza. W rzeczy samej to byłam już senna i miałam po prostu ochotę zapaść się w moim mięciutkim łóżku. Boże, czemu tego po prostu nie zrobię?

Hm, bo tu też chcę być i to jest silniejsze. Przykro.

W końcu Jake zatrzymuje motor z głośnym piskiem, tylko po to, aby za pięć minut powiedzieć, że będzie potrzebował wymiany kół na następny wyścig.

Znam go niecały tydzien i widzialam go tylko 3 razy, ale pewne nawyki wchodzą w ciebie tak głeboko, że jesteś w stanie wstać w środku nocy, o ile wtedy w ogóle śpisz, i przypisać dane cechy konkretnej osobie.

Rzecz jasne, co złego to nie ja i nawet nie próbujcie mi czegoś takiego przypisywać, bo was pogryzę. Tak, jestem pomylona, ale hej, to nie jest coś, czego nie zauważyłam.

- Dobrze się czujesz, Gangsta Shawty? - dodając do tego ten rozbrający uśmiech, osiągnął swój cel

- Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a zrobię twojemu dziecku przejażdzkę bokiem po asfalcie - mruknęłam próbując stanąć jakoś w miarę prosto.

Ja na ogół mam z tym problem, więc teraz też było ciekawie, ale jakoś stanęłam i poczułam, że teraz już góry mogę przenosić. Teoretycznie.

- Obawiam się, że nie mam dzieci, a bynajmniej taką mam nadzieję - dodał, stawiając krótką pauzę, a ja widząc tę minę przękreciłam oczami, ale rozbawienie pojawiło się na mojej twarzy.

Jakby nie było, Jake jest całkiem zabawnym osobnikiem i nie wkurza mnie aż tak często jak Ashton, więc da się z nim spędzać czas.

Wygląda też całkiem przyzwoicie.

Przyzwoitość  w jakieś tam odmianie, na pewno uwzględnia to w jakieś części definicji, oby.

- Skoro tak mówisz.... - próbuję podejść bliżej do motoru, ale wtedy Jake szybko reaguje

- Może lepiej nie próbować

- Właśnie, panie Panuję-Nad-Sytuacją

- Jesteś urocza

- Przecież ja cię zabiję - wpatrywałam się w niego przez chwilę z całkowitą ochotą zrobienia tego

- Wcale nie

Uśmiecha się ponownie, rozbawiony, albo równie psychiczny jak ja, co też jest możliwe. Podchodzi do mnie bliżej i chwyta moją twarz w dłonie, sprawiając, że unoszę wzrok do góry.

Wpatruję się w jego niebieskie tęczówki i dostrzegam, że są naprawdę bardzo ładne i, że być może byłabym w stanie się do nich przyzwyczaić.

Po chwili jednak nie widzę ich, bo odruchowo zamykam oczy i czuję jego usta na swoich. I to też mi się podoba i właściwie, już się przyzywyczaiłam.

Jake jest w porządku, jak na kogoś, kto nie jest w porządku.

Mój głupi problem w składaniem odpowiednich słów w zdania. Cóż, nie mam pojęcia jakim cudem, w ogóle kiedykolwiek opuściłam przedszkole, ale myślę, że znajomość z Jennifer maczała w tym palce.

Inaczej nie było by mnie tu i od razu nasuwa mi się myśl, żeby podziękować Jennifer jak ją tylko spotkam. Na pewno kiedyś tam to zrobię.

Chcę stać tak dłużej, z tymi poplątanmi myślami, bardziej nawet niż moje włosy teraz i po prostu czuć ten kojący dotyk Jake'a, ale czuję jak zostajemy gwałtownie rozdzieleni.

Otwieram oczy, czar pryska, a uczucie chęci zabicia kogoś nagle powraca.

Nie widzę nikogo poza samym Ashtonem Pieprzonym Irwinem, nie zliczając razy, kiedy go tak nazwałam z niezbyt zadowoloną miną. Ashton jest jak mój tata. Albo wszystko jest kolorowe i mu się podoba, albo należy to zmienić, bo po prostu mu to nie pasuje.

Tak tak,wiem,że tym samym i ja jestem do nich podobna, ale co poradzisz? Nic nie poradzisz. Możesz umrzeć, ale to dość niekorzystny sposób

- Do cholery, Irwin - Jake strzepuje ze złością jego ręce z siebie i wydaje się tak jak ja, niezbyt zadowolony tą sytuacją.

Jake nie przepada za nim, bo wie, że chodzi ze mną do szkoły i takie tam pierdoły, just girly things. Poza tym Ashton zrobił coś przez co wszyscy czują przed nim jakiś respekt, Bóg wie co, nikt tu ci nic nie powie. Więc po prostu się nie lubią

Z drugiej strony to tak jakby Ashton celowo pojawił się w moim życiu, tylko po to aby nim wstrząsać w każdej wolnej chwili, zwyczajnie z powodu braku innych zajęć. Tak to wyglądało i tak to czułam. Irwin nie ma swojego życia, więc musi życ życiem innych. Coś jak Jen, ale w wersji hard.

- Nie powinno cię tu być Alison, a na pewno nie z nim - przez krótką chwilę Ashton patrzył na Jake z miną: albo się sam zamkniesz, albo ci w tym pomogę  a potem spojrzał na mnie, jakbym  była niesforną córką.

Nie, nie przeraziłeś mnie i nie będę robiła tego co ci się akurat upatrzy, tak mówię, dla waszej informacji.

- Zabrzmiało bardzo opiekuńczo, nawet się przejęłam - patrzyłam gdzieś daleko przed siebie, chcąc po prostu wyjść z tej dziwnej? sytuacji.

- Cholera, Sparks,  ogarnij się

Ashton złapał mnie za ramiona, jakby chciał mną potrząsnąć, albo sprawdzić czy Jake naćpał mnie czymś, Tak mi przyszło do głowy i myślę, że to było prawdopodobne. 

Moja reakcja działała z dokładnością do 5 sekund, więc dopiero kiedy uznałam, że w oddali nie ma nic ciekawego, spojrzałam na to co robi Ashton i próbowałam się wyrwać.

Jake też zareagował. Złapał Ashtona od tyłu i próbował go odepchnąć.

Ale z niego nie był taki łatwy przeciwnik, to wiedziałam.

Wiedziałam też, że ten gest dodatkowo go wkurzy i zanosiło się na przynajmniej jakoąś bójkę.

Ashton prawdopodobnie chciał już wymierzyć mu w szczęke, bo umysł psychopaty nigdy nie śpi, ale słyszałam, że krew się trudno spiera więc, ja odważna, postanowiłam stanąć między nimi i próbować ich rozdzielić. To prawie jak wejść do klatki z dwoma lwami, dwoma niedorozwiniętymi lwami i każdy z nich jest nawet gotów by umrzeć, aby coś zjeść. Poszłabym do McDonalda.

- Spokój ok, jest północ i nie będę spierać krwi z ubrań

- Jest pierwsza, Alison

Czy Ashton celowo używa mojego pełnego imienia, abym i ja miała ochotę się zamienić w wygłodzonego lwa?

- No to co? Kto się przejmuje, nikt

- Jesteś wstawiona?

- Jestem zmęczona - przewróciłam oczami

- Świetnie, więc jedziemy do domu - Ashton chciał mnie pociągnąć, ale Jake przerwał nasze dłonie

- Nie pojedzie z tobą, ok - powiedział to z naciskiem i raczej nie było to pytaniem, jakby się mogło zadawać

Wyczuwałam truciznę i zastanawiałam sie, czy Jake wykorzystuje mnie w tym momencie, tak jak ja jego. Być może celowo to zrobił, i być może na ręke mu jest, że Ashton wszystko widział. Nie ma co, łeb jak Dan, który okazał się plotkarą. Absurd życia.

Absurdem życia był też niespodziewany cios ze strony Irwina prosto w twarz Jake'a. Stałam tam i po prostu patrzyłam jak upada pod tą siłą, jakoś tam się pewnie ją określa w fizyce czy coś, ale wiecie jakoś nie chciało mi tego mnożyć przez przyśpieszenie grawitacyjne i inne bzdury.

Byłam zszokowana, na pewno zdziwiona.

Chciałam mu pomóc, ale wtedy też Ashton podjął drugą próbę ''zabrania" mnie do domu.

Jego auto stało niedaleko i nie zajęło długo wepchnięcie mnie do auta i zamknięcie drzwi. Wyjechał niczym perfekcyjny kierowca rajdowy w mgnieniu oka rozpędzając się do spokojnie niedozwolonej prędkości

- Do cholery, Irwin, zwariowałeś? - wrzasnęłam na niego, gdy wjechaliśmy na drogę do miasta

Miotało jak cholera, bo prowadził to pieprzone auto jak ślepy, nie to byłoby obraźliwe. Ślepy miałby jakiekolwiek wyczucie no i może  jakieś wewnętrzne przerażenie. Jak moje teraz.

- Nie będziesz się z nim spotykać, na pewno nie z nim - po chwili słyszę też wiązankę przekleństw, wypowiedzianą niemal z jadem w głosie

Nigdy nie widziałam jeszcze Ashtona tak, wkurzonego? Czy był wkurzony? Tak by można określić to u normalnego człowieka, ale on wyglądał po prostu tak jakby chciał nas zabić. I tak się też czułam jadąc z nim wtedy w aucie

- Zwolnij - powiedziałam prawie niezabijając się, a Ashton spojrzał na mnie - Na drogę, psycholu - mruknęłam 

- Czemu miałbym posłuchać, ty mnie nie słuchasz 

- Nie jesteś moim ojcem, ale teraz możesz nas zabić

- Oh, nie martw się, Jake tylko by się naćpał i też by cie zabił, ale jest szansa, że przeżyjesz. Czy ty do cholery nie rozumiesz, Sparks, wszystko ci trzeba dokładnie wyjaśnić?

- Nie siedzę w twoim pieprzonym umyśle, nie wiem czego ty w ogóle ode mnie chcesz

- Czy ja wiem, może tego, żebyś nie kręciła się z jakimiś typami, gdy w mieście jest Haunter?

- Co?

On. Tu. Jest.

Haunter, osoba, która po prostu chce mojego ciała, z którego zabierze całe życie, bo tak mu się podoba. Zaczyna mi się to wszystko nie podobać.

- Nie chciałaś mnie słuchać

- Traktujesz mnie jak dziecko za każdym razem, Irwin i nie, nie będę cię słuchać

- To udowodnij teraz, że się mylę, Alison, przyzwyczaiłaś się, że wszyscy ci potakują głową

- Wypuść mnie z tego pieprzonego auta

- widzisz, właśnie to robisz - pokręcił głową

- Nie chcę się w to bawić, rozumiesz

- Oh, naprawdę, mogę ci powiedzieć, że zabawa się dopiero zacznie - oznajmił i gwałtownie skręcił w lewo

- Co ty chcesz zrobić, Irwin? Zawieź mnie do domu

Zauważyłam, że Ashton zboczył z drogi do miasta i wybrał tą w zupełnie przeciwnym kierunku. Świetnie na pustkowiu z psycholem w samym środku nocy. Jak powiedział Mickiewicz: to lubię.

- Musimy wyjaśnić sobie parę spraw

Nie chciałam, chciałam do domu i naprawdę w ogóle żałowałam, że wyszłam tego dnia z Jake'm. Mnie wystarczy tyle przeżyć jak na jeden dzien. Nie chciałam widzieć takiego Ashtona i nadal nie chcę.

Trochę mnie przeraża, szczerze.

- Gdzie jedziemy?

- Zobaczysz

- Proszę cie

- O co mnie prosisz Sparks? - spytał rozbawiony nie odrywając wzroku od drogi

- Jeśli nie zawrócisz w tym momencie, wyskoczę przez drzwi

Nie wiem na ile byłabym w stanie spełnić moją prośbę i wiedziałam, że dla niego to raczej słaby argument. Nic dziwnego, że gra ze mną jak z 10 latką.

- Próbuj - uśmiechął się kręcąc głową.

Uznał to za absurd.

Cóż, nie pozostało mi nic innego.

Szarpnęłam i jednym ruchem otworzyłam drzwi od swojej strony.

- Cholera - Irwin jeszcze mruknął coś pod nosem, ale nie byłam w stanie zrozumieć co.

Przeklinał pewnie. Sporo, ale przynajmniej natychmiast zatrzymał auto. Wymiana drzwi przy takiej prędkości byłaby konieczna.

Zanim zdążył zareagować wysiadłam z auta i poczułam, że w mojej głowie nie jest jak powinno. Czułam się jakby ktoś mną wstrząsnął, czyli po prostu źle i to w sumie było dla mnie nowe uczucie. Cholernie go nienawidzę. Ale nie wiem czy uczucia czy Irwina.

- Mogę wiedzieć co ty robisz? - Ashton stanął przede mną i po prostu patrzył

Bogu dzięki za tą godzine, bo chyba mi się zbierało na płacz, ale miałam nadzieję, że to złe przeczucie.

- Nie wiem, chcę do domu

Chciałam się do niego odwrócić tyłem, bo czuję,że te przeczucia wcale nie są takie prze.

Nie wiem właściwie co się dzieje, ale zło całego świata uwzieło się na mnie tej nocy. Może mama ma racje i potrzebuje pójść do kościoła. Jestem stracona jak cholera.

Zgubiona, pośrodku wielkiego niczego, o pierwszej w nocy, z psychopatą, w którego aucie prawie popełniłam samobójstwo. Już wiem skąd te depresyjne strony na facebooku, oni są po prostu oszołomami, albo przyjaciółmi Ashtona

Jak wspominałam chciałam się odwrócić, ale Irwin złapał mnie za ramiona i zmusił na patrzenie na niego, jakby chciał mnie całkowicie pogrążyć. Ale to dobrze, bo ja chciałam go zabić.

- Przestań Alison - powiedział, ale poczułam, że całkowicie zjechał z tonu

- Zostaw - szepnęłam, bo nie chciało mi się grać tej wszechmocnej dziewczyny w tym momencie

On, Ashton Będę-Cię-Nękał-O-2-W-Nocy-Do-Końca-Twojego-Marnego-Żywota Irwin, złamał mnie całkowicie. Nie wiem jak i jestem pewna, że nikomu się to jeszcze nie udało. I to uczucie całkowicie mi się nie podobało. Jak do cholery mogłam mu pozwolić to zrobić.

- Nie, przepraszam cię - szepnął również, a ja miałam wrażenie, że się przesłyszałam

- Czemu mi to robisz?

- Próbuję cię chronić, Alison, wiem, że niekoniecznie mi wychodzi

- W ogóle ci nie wychodzi - uśmiechnęłam się ironicznie

- Próbuję, ok? Haunter może mieć każdą osobę w okół i nie możesz ufać takim jak Jake...

- Oh, a tobie mogę? - przerwywam mu w połowie zdania - Nie sądzisz, że moje życie było spokojne dopóki nie zacząłeś do mnie wtedy dzwonić, a potem nagle pojawiłeś się w mojej szkole i doszło do tego zabójstwa. Jak mogę ci zaufać? Jak w ogóle mam się nie bać teraz? Nie wiem dokąd chciałeś jechać, ale prawie nas zabiłeś, w tym samym czasie traktujesz mnie jak dziecko, ale uważasz, że mnie chronisz. Idealnie jak na przyjaciela Hauntera, to byłby idealny pakt, bo poznałeś mnie bardzo dobrze i spokojnie mógłbyś mnie teraz zabić. Nie chcesz? Wiesz ile kasy byś dostał

- Alison, nie wiesz jak się mylisz - kręci głową, ale mu nie ufam

Nikomu już nie ufam. Po prostu caly świat chce mojej śmierci tej nocy.

- Nie? Więc mi wytłumacz, po co robisz to wszystko?

- Bo cię do cholery kocham - podnosi głos, a ja nie jestem pewna czy dobrze rozumiem

- Nie baw się mną, Irwin, nie bawi mnie to

- Nie mogę ci tego udowodnić, wszystko co masz to moje słowo, to fakt, ale myślisz, że gdybym chciał cię zabić czekałbym aż tyle czasu? Minął miesiąc a ja miałem tysiące sposobów i okazji na wbicie ci noża w plecy. Zauważyłaś?

- Już nic nie wiem

Jestem zmieszana, jak sos słodko kwaśny i naprawdę już nie wiem co uważać.

- Do cholery, Sparks

Nie wiem co to znaczy, ale po chwili czuję jak unosi mnie tak, że obejmuje go nogami, gdy przenosi mnie na przód auta i opiera mnie na masce, po czym zbliża swoją twarz do mojej i zaczyna składać pocałunki.

Ten wieczór nie może być już dziwniejszy, myślę, ale jednak po chwili jego pocałunki zostają mu zwracane i zauważam, że nasze usta się sychronizują. Tak sama sobie się dziwię.

Być może mogłabym zrzucić winę na instynkt czy coś, że to było naturalne, ale nie sądze by to miało sens. Wszystkie pytania uzyskały odpowiedzi.

Ashton całował znacznie lepiej niż Jake, w ogóle robił wszystko lepiej niż Jake i może rzeczywiście nieświadomie go wykorzystałam. Muszę go kiedyś przeprosić, może jak wyjdzie ze szpitala czy coś.

Po chwili jednak zastanawiam się nad tym co robię i odsuwam się od niego trochę, prawie całkowicie kładąc się na maskę

- Co to kurde było? - patrzę na niego i próbuję złapać odpowiedni wdech

- Ty mi odpowiedź - uśmiecha się, kciukiem przejeżdżając po swojej dolnej wardze.

Nie wiem co to było, ale było nieznane i ekscytujące i podobało mi się jak cholera

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro