Rozdział 3: Mistrzowie żywiołów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszę się, że znowu poczułem tą bliskość z Rose, ale z drugiej byłem na siebie zły, bo nawet głupie spotkanie we śnie potrafię zepsuć.
Zszedłem na dół, gdzie zobaczyłem sporą grupę ludzi, a mianowicie Karloffa, Shade'a, Skylor, Tox, Griffina, Asha, Pale Mana, Gravisa i kilku innych.
- Cole! - zakrzyknął metalowy - Karloff tęsknić za Cole'm.
- Cześć. - mruknąłem.
- Słyszałam, co się stało z Kaiem - odezwała się Skylor - Przykro mi.
Kiedyś Skylor i Kaia łączyła wyjątkowa więź. Poznali się na turnieju żywiołów i byli w sobie zakochani po uszy... A potem urwał im się kontakt, a Kai poznał Caroline.
- Taa - burknąłem - do rzeczy. Najpierw muszę mieć pewność, że wszyscy są po naszej stronie.
- To chyba jasne - z tłumu wyszedł Shade - Inaczej byśmy nie przyszli.
Ma racje.
Do pokoju weszły Caroline i Nya.
- Znacie już dziewczyny? - zapytałem.
- Ta w czerwonym była na turnieju - zauważył Pale Man.
- Jestem Nya - przedstawiła się - A to Caroline.
- Zaczniemy w końcu omawiać ten plan?! - zniecierpliwił się Ash.
- Co już wiecie? - spytał Neuro.
- Że prezydent powiększa swoją armię i planuje nas zaatakować... i przed chwilą dowiedziałam się, że wysłał jednego ze swoich ludzi na ziemię - poinformowała Caroline.
- Że co?! - ożywiłem się - Idę po nią.
- O co chodzi? - zaciekawił się Gravis.
- Idź, Cole - ponagliła Nya - Nareszcie możesz. My tu będziemy dalej omawiać plan. Powodzenia.
~~~

Większość ludzi nie wie, że jest całe mnóstwo sposobów na przemieszczanie się między wszystkimi szesnastoma krainami. Czy to tabletki, herbatki, portale... ja wybrałem trzecią opcję. Wytworzyłem smoka i poleciałem kawałek dalej, aby nikt z mieszkańców Ninjago nie widział, jak to robię. Mój smok chuchnął i pojawił się portal. Wypluł nas w jakimś zaułku. Otrzepałem ubranie z kurzu i pośpiesznie ruszyłem w stronę domu Rosemary. Znam adres na pamięć, bo kiedy odwiedzałem ją we śnie, musiałem mieć na myśli właśnie ten adres. Raz przypadkiem odwiedziłem jej brata, a nie ją... tak, ten chłopak ma porąbane sny...
Zapukałem do drzwi. Otworzyła starsza kobieta z lekkim uśmiechem na ustach.
- Kim jesteś? - zapytała.
- Jest Rose? - zignorowałem jej pytanie, patrząc na wnętrze domu nad jej ramieniem.
- Masz na myśli Rosemary? - uśmiechnęła się szeroko - Kochanie, ktoś do ciebie!
Wtedy znowu ją zobaczyłem. Delikatne fale karmelowych włosów opadły na jej ramiona, a zielone oczy spoglądały na mnie z zaciekawieniem.
- Cole?! - krzyknęła, a po chwili na jej ustach pojawił się uśmiech - Cole!
Rzuciła się w moje ramiona. Automatycznie ją objąłem i pogładziłem jej włosy.
- Nie mówiłaś mi, że masz chłopaka - powiedziała jej matka, nadal stojąc w progu.
Rose natychmiast mnie puściła, stanęła obok mnie i chrząknęła z zawstydzeniem. Ledwo powstrzymywałem się od śmiechu.
- Bo... to n-nie jest mój chłopak... - wybełkotała, patrząc na ziemię, prawdopodobnie w celu ukrycia rumieńców.
- Jestem Cole - ukłoniłem się - I przybyłem tu, aby... eee...
- Wspólnie się pouczyć - uśmiechnęła się stucznie Rosemary.
- Ach tak, jasne! - zakrzyknęła kobieta - Wchodźcie. Cole, chcesz herbaty?
- Podziękuję. My... naprawdę musimy się pouczyć... szybko - chwyciłem Rose za rękę i zaciągnąłem na górę.
- Tu jest mój pokój - otworzyła drzwi i gestem zaprosiła mnie do środka.
Było to małe, przytulne pomieszczenie. Typowy pokój nastolatki.
- Więc... Jesteś tu... Czy to znaczy, że mogę wrócić do Ninjago? - zapytała, a w jej oczach zobaczyłem nadzieję.
- Nawet musisz - uśmiechnąłem się delikatnie - Musimy się wymknąć, Rose.
- Rosemary - poprawiła, szczerząc się.
Przewróciłem oczami i podszedłem do okna.
- Co zamierzasz? - zapytała.
- Wyskoczyć przez okno - mruknąłem, jakby to było oczywiste. Otworzyłem je i już szykowałem się do skoku, ale zdałem sobie sprawę, że Rose nie da rady. Westchnąłem.
- Idziesz czy będziesz tak stać?
- J-ja... To strasznie wysoko... - wymamrotała, bawiąc się swoimi włosami.
- Nie martw się o to - uśmiechnąłem się łobuzersko - Znam Airjitzu, nie upadniemy.
Podałem jej dłoń. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę.
- Ufasz mi? - zapytałem, patrząc jej w oczy.
- Ufam - położyła swoją delikatną rękę na mojej. Wziąłem ją w ramiona i podszedłem do okna. Zacząłem się kręcić i po chwili dotknąłem nogami ziemi. Bezproblemowo, jak zawsze.
Nawet nie zauważyłem, że dziewczyna mocno zacisnęła oczy. Postawiłem ją, a ona natychmiast się rozbudziła.
- Udało się - stwierdziła.
- Lepiej szybko chodźmy, nie ma zbyt wiele czasu. Ludzie prezydenta mogą być wszędzie...
~~~

No i jest, świeży rozdział :) Miałam ostatnio pewne problemy zdrowotne (i nie tylko), dlatego przez kilka dni nie było rozdziału, ale teraz postaram się dodawać częściej. Pozdrawiam serdecznie :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro