34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

P.O.V Samanta

Już kolejne godziny siedziałam sama w domu. Zero życia. Matka nie odbiera telefonu. Holly gdzieś zniknęła, ale przecież miała zostać przyprowadzona do domu przez Tobiego, który też wyparował. Hoodie jest zapewne gdzieś w lesie.

Tu jest tak nuuuudno. Mam dość siedzenia w tym zapchlonym domu.

Kolejny raz próbowałam zadzwonić do matki, ciągle sekretarka mówiła to samo zdanie : "Przepraszamy, abonament jest chwilowo niedostępny. Prosimy zadzwonić później"

Irytujące.

-Pieprzyć ją -Wstałam z łóżka i udałam się do kuchni. Z lodówki wzięłam banana. Spojrzałam na kalendarz. Dopiero minęły 2 tygodnie wakacji. Z skwaszoną miną napisałam mamie, że będę na spalonej łączce. Ubrałam na siebie bluzę i wyszłam z domu. Było duszno, ale ciepło. Deszczowe chmury powoli zastępowało niebieskie niebo.

-Komu w drogę temu w czas - szłam do lasu. Oby od nowa się nie rozpadało. Było dziwnie cicho. Nie lubię takiej ciszy.

Powoli przekraczałam granicę lasu. Miałam odczucie obserwowania ale nie mogę o tym myśleć.

Wyjęłam telefon z kieszeni. Matka dalej nie odpisywała ani oddzwaniała. Szczerze, było mi z tego powodu przykro.

-Sam? - usłyszałam swoje imię. Przejrzałam wszystkie drzewa przy mnie. Nikogo nie było.

-Ktoś tu jest?- spytałam mniej pewniej niż chciałam.

-Tu

Przede mną był Hoodie. W moich oczach zebrały się łzy. Podbiegłam do niego i mocno przytuliłam. Nie odwzajemnił tego. Kolejna rzecz tego dnia, która mnie zraniła.

-Przepraszam - powiedziałam cicho.

-To Ja powinienem przepraszać, wiesz może gdzie jest Masky?- spytał się.

-nie, a wiesz gdzie jest Holly albo Toby?

-Toby płacze w domu

-Czemu?

-Bo taka jedna nastolatka bez serca go zraniła

Czy on mówi o Holly?

-Holly?

-Yep

Smutno mnie się zrobiło. Znowu. Jestem zbyt wrażliwa.

-Pomożesz mi jej szukać?- spytałam, chociaż miałam wrażenie, że mi nie pomoże.

-Jasne, przy okazji poszukam Timiego

-Timiego?

-Inaczej Maskiego

-Aha.

Szliśmy w ciszy. Jeżeli Masky ma na imię Tim, to ciekawe jak nazywa się Hoodie.

-Myślisz, że oni tu są?- spytał się mnie Hoodie. Byliśmy na skraju spalonej ziemi a zielonego, żywego lasu. Kiwnęłam głową na znak, że tak.

Słyszeliśmy Krzyki. Szybko tam pobiegliśmy.

-Śmieszni jesteście - pokwitowała osoba, której nigdy już nie chciałam widzieć na  oczy- tatę Holly

-Pieprz się - odpowiedział mu Masky, którego czerwonowłosy zasłaniał

-ogarnąć dupy, kurwa! Słychać was w całym lesie - przy czerwonowłosym stanął Hoodie. Stał pomiędzy swoim bratem a moim ojczymem.

-Co się tutaj dzieje? - Nie wiadomo skąd przy Holly, która widać, że płakała stał Toby. Nie patrzył na brunetkę tylko na naszą czwórkę.

-Bo... Bo... - jąkał się Masky - skąd wszyscy się tutaj kuźwa wzięli?!

- jakoś tak -podpowiedziałam mu.

- To on się drze jak chory!- wydarła się Holly

-Ja!? To ty mu złamałaś serce!- bronił się Masky.

-To on mnie obrażał!- dziewczyna łamała się, widziałam to. Po jej policzkach spływały łzy.

-Nie obrażał bym cię, gdybyś nie broniła tego chłopaka!- do kłótni przyłączył się Toby.

-A co miałam zrobić!? Patrzeć jak go zabijasz!?

-I tak jest już martwy - zaśmiał się Jason. Dobrze pamiętam jego imię.

- Jak to? - spytał się Toby

-Zabił go - powiedział bez uczuć Hoodie.

-Ale kogo?- nadal nie wiedziałam o kogo chodzi.

-Maxa - Holly była dalej roztrzęsiona.

-Ty go broniłaś!- wydarłam się na młodszą siostrę. Jaka ona głupia, broniła takiego tyrana i debila jak on.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro