16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis

Zwieszam nogi z gzymsu i kolejny raz odsłuchuję wiadomość, którą nagrał dla mnie Harry - tylko po to, aby usłyszeć jego głos. W jego pokoju panuje półmrok, jedynie na biurku pali się lampka. Widzę, jak coś pisze, energicznie stukając palcami po klawiaturze laptopa. Upiął swoje loki w luźny kok.

Ciekawe, co robi tak późno w nocy?

I czy nadal o mnie myśli?

Unoszę głowę i widzę, że z nieba zaczynają spadać płatki śniegu, które miękko lądują na moich policzkach, włosach i czole.

Byłem w życiu na dachach wielu szpitali. Patrzyłem z góry na świat i w każdym miejscu doświadczałem tego samego uczucia - tęsknoty za tym, by przejść się ulicami i żyć życiem, jakiego nigdy nie miałem.

Zawsze pragnąłem tego, czego nigdy nie mógłbym mieć.

Tym razem jednak wcale nie zależy mi na tym, żeby znaleźć się na zewnątrz. Marzę o czymś innym. O czymś, co jest na wyciągnięcie ręki. Tyle, że i tak poza moim zasięgiem. Nie wiedziałem, że można chcieć czegoś tak bardzo, że czuć to w całym ciele - w ramionach, nogach i każdym jednym oddechu.

Nagle coś dzwoni w moim telefonie i zerkam na ekran. To roztańczona ikonka tabletki z aplikacji, jaką Harry polecił mi dla uporządkowania godzin dawkowania lekarstw i...

Moje wieczorne lekarstwa!

Nie wiem, dlaczego nadal to robię. Jednak rzucam ostatni raz okiem na Loczka, ostrożnie wstaję z krawędzi dachu i ruszam do drzwi prowadzących do środka, usuwając zza progu portfel, który je blokuje. Powoli schodzę na oddział mukowiscydoza i przed wejściem na korytarz sprawdzam, czy nikt nie czai się po drodze do mojego pokoju.

Podchodzę do wózka z lekarstwami i łykam odpowiednie tabletki z puddingiem tak, jak nauczył mnie tego Harry. Przez chwilę gapie się na rozpoczęty jakiś czas temu szkic - jestem na nim ja jako kościotrup z kosą, na której widnieje napis MIŁOŚĆ.

Gigi: Hejo Lou, wszystko w porządku?

Wzdycham, ściągam z siebie bluzę z kapturem i odpisuję dziewczynie, tylko trochę naginając rzeczywistość.

Lou: Ta, jakoś leci. A u ciebie?

Przygotowuję kroplówkę z odżywką i kładę się na łóżku. Zdejmuję z szafki laptopa, otwieram stronę główną YouTube i niemal uroczyście klikam w pierwszy proponowany mi filmik Loczka, który i tak widziałem już kilka razy.

Zayn i Gigi by mnie nie poznali.

Wyciszam całkowicie dźwięk, by skupić się na Harrym, który co chwila zakłada włosy za ucho (kiedy się na czymś koncentruje), odchyla głowę (gdy się śmieje), czy krzyżuje ręce na piersi (oznaka tego, że jest nerwowy lub zirytowany). Analizuję sposób, w jaki patrzy na rodziców, Gemmę, czy nawet sowich przyjaciół podczas gdy opowiada te swoje beznadziejne żarty Puk Puk - ale przede wszystkim widzę, jak bardzo ludzie go kochają. Nie tylko najbliższa rodzina. Widzę to w oczach Jamesa Cordena, Nialla i Liama. To uczucie promienieje z każdego lekarza, pielęgniarki, sanitariusza i wszystkich innych osób, które pojawiają się na jego drodze.

Do diabła, nawet komentarze pod jego filmikami brzmią zupełnie inaczej niż śmietnik pod większością filmików na YouTube!

Po jakimś czasie nie jestem już w stanie dalej oglądać jego filmików. Zamykam laptopa, gaszę światło i leżę w ciemności, wyraźnie czując każde uderzenie własnego serca, głośne i zdecydowane.

W tej samej chwili dostaję nową wiadomość od Gigi. Niechętnie sięgam po telefon, nie bardzo chcąc teraz prowadzić rozmowy z kimkolwiek, ale blondynka wysłała mi tylko link do jakiegoś odnośnika z YouTube. Mając nadzieję na rozweselające składanki z minionkami (co zdarzyło się już kilka razy wcześniej) klikam w ikonkę, która pokazuje mi filmik dodany przed zaledwie kilkunastoma sekundami.

Rozważania o B. Cepacia w/Harry Styles

Uśmiecham się niepewnie, widząc taki tytuł i patrzę na Loczka, który uśmiechnięty macha do obiektywu. Ma włosy upiete w luźny kok, taki sam, jaki widziałem wcześniej z dachu. Przed nim na biurku leżą starannie ułożone różne przedmioty.

- Cześć wam wszystkim! Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o czymś innym niż zwykle. Burkholderia Cepacia. Zagrożenia, ograniczenia, sztuczki taktyczne, a przede wszystkim, jak poprawnie wymówić jej pełną nazwę dziesięć razy z rzędu.

- No dobrze, a więc B. Cepacia jest niezwykle krzepką bakterią. Adaptuje się tak dobrze, że penicylina zamiast trucizną jest dla niej pokarmem. A zatem, naszą pierwszą linią obrony jest...

Loczek robi pauzę i sięga po średniej wielkości buteleczkę, przybliżając ją etykietą do kamery.

-...płyn do dezynfekcji rąk! Ale nie byle jaki płyn, tylko wyjątkowo silny żel, jaki znajdziecie w aptece pod nazwą 'do stosowania w szpitalach'. Stosujcie obficie i często!

Harry nakłada niebieskie, lateksowe rękawiczki, poruszając palcami, aby jak najlepiej się ułożyły.

- Następne w kolejności są stare, dobre rękawiczki z gumy lateksowej. Sprawdzony i skuteczny sposób. Ochronią was podczas... - Loczek opuszcza głowę i patrzy sugestywnie w kamerę -...kazdego rodzaju kontaktu.

Każdego rodzaju kontaktu? Potrząsam głową, a na mojej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech.

Harry unosi tym razem garść maseczek chirurgicznych. Wyrzuca je w górę niczym konfetti, ale jedną zawiesza sobie o uszy.

- B. Cepacia występuje w największych ilościach w ślinie i flegmie. Kiedy kaszlemy, kropelki śliny przenoszą się wraz z wydychanym powietrzem na odległość około metra. Jednak przy kichaniu wszystko wzrasta aż do sześciu metrów, więc postarajcie się nie kichać w towarzystwie. Cóż, przynajmniej nie na tą drugą osobę.

Sześć metrów! Nieźle. Szczęście, że nie jestem alergikiem, bo wszyscy mielibyśmy pozamiatane.

- Unikanie kontaktu ze śliną oznacza również, że nie można się całować - Harry ściąga maseczkę z twarzy, smutno zerkając poza obiektyw - Nigdy.

Wzdycham, ponuro kręcąc głową. To rzeczywiście jest do bani. Wizja pocałunku z Harrym jest...

Serce bije mi szybciej na samą myśl o tym.

- Najlepszą bronią pozostaje odległość. Złota zasada zakażonych mówi o trzech krokach, a przekładając na nasze, nieco ponad dwóch metrach odstępu - Loczek naciąga się, by sięgnąć po leżący poza kadrem kij bilardowy - Dla lepszej wizualizacji, to są mniej więcej dwa kroki.

Skąd on wytrzasnął w szpitalu kij bilardowy?!

- Długo się zastanawiałem nad tym jednym, brakującym tutaj krokiem. I szczerze mówiąc, trochę się na niego zdenerwowałem - Loczek patrzy prosto w obiektyw - Jako chory na mukowiscydozę jestem pozbawiony wielu rzeczy. Zbyt wielu rzeczy.

Skupiam się na coraz pewniejszym tonie jego głosu.

- Rytm dnia wyznaczają mi godziny zażywania lekarstw i potrzebnych zabiegów. Nigdy nie będę mógł mieć dzieci. Nie wiem nawet, czy dożyję wieku, w którym mógłbym spróbować je mieć. Nie wolno mi się zbliżać do innych ludzi chorych na mukowiscydozę, ponieważ dla obu stron oznacza to przeważnie śmierć - Harry wygląda na zdeterminowanego - I tak sobie o tym myślałem, aż w końcu doszedłem do wniosku, że skoro moja choroba tak wiele mi ukradła, to sprawiedliwym by było, gdybym ja też mógł coś od niej mieć.

Wyzywająco unosi kij bilardowy.

- Dlatego postanowiłem ukraść jej ten jeden krok. Cholerne pięćdziesiąt centymetrów od teraz należy do mnie, a mukowiscydoza może iść się pieprzyć.

Patrzę w ekran telefonu, absolutnie zachwycony tym występem.

- Moja choroba już nic więcej mi nie ukradnie. Bo od dziś to ja jestem złodziejem.

Mógłbym przysiąc, że gdzieś w oddali słyszę wiwatujący tłum, który skanduje na jego cześć. Loczek milknie, wpatrzony w obiektyw. Patrzy prosto na mnie. Odwzajemniam jego wzrok oszołomiony, gdy nagle trzy głośne stuknięcia wyrywają mnie z osłupienia.

Otworam drzwi i go widzę. Loczek stoi przede mną. Na żywo.

Harry Styles.

Trzyma przed sobą kij bilardowy, przesuwając go tak, by drugi koniec dotknął mojej piersi. Prowokacyjnie unosi brwi.

- Dwa kroki. Dobrze?

Wypuszczam powietrze z płuc, kręcąc głową. Jego przemowa z filmiku sprawiła, że mam wielką ochotę po prostu zignorować ten dystans i go pocałować.

- Nie chcę cię okłamywać, Harreh, to będzie dla nas trudne.

- Po prostu odpowiedz, Lou - prosi, nie przerywając kontaktu wzrokowego - Wchodzisz w to?

Nie muszę się zastanawiać ani chwili.

- Oczywiście.

- W takim razie spotkajmy się w atrium o dziewiątej.

Po tych słowach opuszcza kij, odwraca się i odchodzi do swojego pokoju. Patrzę za nim, dopóki nie zniknie w środku i czuję, że podniecenie zaczyna wygrywać z niepewnością, która od jakiegoś czasu leżała mi na wątrobie.

Biorę głęboki oddech i śmieję się, zadziwiajaco lekki.

Moja choroba już nic więcej mi nie ukradnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro