24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis

- Gdzie najbardziej chciałbyś mieszkać? - pytam Loczka, kiedy wolnym krokiem wracamy w kierunku mostku.

Jego koścista, duża dłoń ufnie spoczywa w mojej. Zgarniamy świeży śnieg z barierki mostku i na niej siadamy. Nasze nogi kołyszą się w jednakowym rytmie.

- W Malibu - odpowiada, wyciągając z plecaczka koncentrator tlenu. Przez chwilę patrzymy na staw - Albo w Santa Barbara.

Wiedziałem, że wybierze Kalifornię.

- Kalifornia, naprawdę, Loczku? - Zerkam na niego znacząco - Dlaczego nie na przykład Kolorado?

- Lou! - śmieje się - W Kolorado? Z naszymi płucami?

Uśmiecham się i wzruszam ramionami. Wyobrażam sobie fantastyczne krajobrazy Kolorado.

- No co? Góry są przepiękne. Skoro już oboje zgodziliśmy się na Stany...

- No nie! - wzdycha przeciągle, przekomarzając się ze mną - Ja kocham plażę, a ty góry. Nad naszym związkiem ciąży klątwa! Jeszcze mi powiedz, że wolisz psy od kotów!

Już mam mu odpowiedzieć, gdy w tym samym momencie mój telefon nagle dzwoni. Automatycznie sięgam do kieszeni, żeby sprawdzić, kto to. Harry chwyta mnie za rękę, próbując mnie powstrzymać.

- Powinniśmy przynajmniej dać im znać, że nic nam nie jest - sugeruję delikatnie.

- Taki z ciebie buntownik? - Loczek uśmiecha się krzywo - Dopiero teraz pokazujesz swoją prawdziwą twarz, Louisie Tomlinsonie?

Brunet próbuje zabrać mi telefon. Śmieję się, ale nagle zamieram bez ruchu, widząc, że mój wyświetlacz jest zasypany wiadomościami od mamy, Lottie, Pheobe, Daisy, Fizzy, Jamesa i Liama. Wyrywam się Harry'emu i widzę, że wszystkie brzmią dokładnie tak samo:

SĄ PŁUCA DLA HARRY'EGO. WRACAJCIE

Przerzucam nogi na drugą stronę barierki najszybciej jak potrafię, a pofniecenie wypełnia mnie od koniuszków palców po czubki głów.

- O Boże, Harreh, musimy szybko wracać! - łapię go za rękę, aby pomóc mu opuścić most - Oni mają dla ciebie płuca, kochanie!

Harry jednak ani drgnie. Co on wyprawia? Musimy jak najszybciej znaleźć się z powrotem w szpitalu! Dlaczego nie reaguje? Jest w szoku? Jeszcze nie rozumie?

Patrzę na jego śliczną twarz, zwróconą teraz w kierunku świątecznych iluminacji. Zdaje się kompletnie obojętny na moje słowa.

- Jeszcze nie widzieliśmy świateł.

Co jest, do cholery?!

- Ty... wiedziałeś? - pytam. Czuję się tak, jakby potrąciła mnie ciężarówka - To co my tu jeszcze robimy? Harreh, te płuca to ogromna szansa dla ciebie, dla twojego życia!

- Nowe płuca? Maksymalnie pięć lat, Lou. Potem kończy się ich okres ważności - prycha drwiąco i w końcu na mnie zerka - A co potem, kiedy i te płuca zaczną mnie zawodzić? Wrócę na start?

Mój Boże, to absolutnie moja wina. Harry sprzed dwóch tygidni nigdy nie powiedziałby czegoś takiego. A teraz z mojego powodu, z powodu głupot, które napieprzyłem mu do tej cudownej głowy, chce ze wszystkiego zrezygnować.

- Pięć lat to kawał życia dla kogoś takiego jak ty czy ja, Harreh! - wybucham - Zanim złapałem B. Cepacia zrobiłbym wszystko za nowe płuca! Bądź rozsądny, proszę - wyciągam telefon i zaczynam wybierać numer - W tej chwili dzwonię do szpitala i natychmiast wracamy, choćbym miał cię tam zaciągnąć siłą.

- Louis! - krzyczy, rzucając się w moim kierunku, aby mnie powstrzymać.

Przerażony widzę niczym w jakimś tandetnym slow motion, że przewód wenflon zahaczył się o barierkę - dokładniej utknął w szczelinie między kamiennymi elementami balustrady - i przez to głowa Loczka odchyla się gwałtownie do tyłu i chłopak traci równowagę. Próbuje jeszcze złapać się oblodzonego gzymsu pod balustradą, ale jego dłoń ześlizguje się i spada bezwładnie w dół.

Rzucam się do przodu, gotowy go złapać, ale nie jestem wystarczająco szybki i mogę tylko bezczynnie obserwować, jak upada na wznak na lód, a koncentrator tlenu ląduje z głuchy stukiem obok niego.

- Harry! - wrzeszczę, przygotowując się do skoku.

Harry się nie rusza.

Ale nagle wybucha śmiechem. Dzięki Bogu, nic sobie nie zrobił! Kręcę głową, gdy zalewa mnie fala ulgi.

- Cóż, to był niezły...

Wtem rozlega się głośny trzask. Loczek próbuje się odczołgać, ale jest już za późno.

- Harry! - krzyczę ponownie, lecz lód i tak pęka, a ciemna woda wciąga chłopaka pod wodę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro