28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis

Osłabiony kładę się ciężko na łóżku. Boli mnie całe ciało, ale mnie to nie obchodzi. Tak długo, jak on dostanie nowe płuca.

Bo Harry dostanie nowe płuca. Pomimo bólu moje serce bije radośnie. Mama delikatnie opiera dłoń na moim ramieniu, kiedy Eleanor pomaga założyć mi maskę tlenową.

Nagle sobie przypominam.

O nie...

Podrywam się z miejsca jak oparzony i czuję, jak moje wnętrzności się palą, gdy na całe gardło krzyczę:

- Panie doktorze!

Na końcu korytarza doktor Cowell odwraca się i marszczy brwi. Ruchem głowy wskazuje Eleanor, aby poszła za nim, a Liam i James odwieźli Loczka na salę operacyjną. Zerkam na lekarza i jego asystentkę, a potem spuszczam wzrok i patrzę zawstydzony w swoje dłonie.

- Zrobiłem mu sztuczne oddychanie.

Wszyscy w pokoju nieruchomieją, bo doskonale zdają sobie sprawę, co to oznacza - Harry został prawdopodobnie zarażony B. Cepacia i jest to całkowicie moja wina.

- Przestał oddychać - tłumaczę cicho, odganiając z oczu łzy - Jego serce nie biło, robił się zimny i... po prostu musiałem to zrobić. Przepraszam.

- Dobrze zrobiłeś, Louis - mówi w końcu doktor Cowell - Uratowałeś mu życie. A jeśli zaraził się przy tym B. Cepacia, to nie jest to nic, z czym byśmy sobie nie poradzili.

Cowell i Eleanor wychodzą, a ja wolno opadam na łóżko. W końcu przytłacza mnie ciężar wszystkiego, co się dzisiaj stało. Czuję zmęczenie dosłownie we wszystkich komórkach ciała. Przechodzą mnie dreszcze, z zimna boli mnie w piersi. Zerkam na mamę, która delikatnie głaszcze mnie po włosach tak jak wtedy, gdy byłem małym dzieckiem.

Zamykam oczy, oddycham miarowo i wreszcie pozwalam, by sen przegonił mój ból oraz chłód.

XXX

Zerkam na zegarek. Cztery godziny. Upłynęły cztery godziny odkąd go zabrali.

Siedzę w poczekalni, gapiąc się przez okno na śnieg. Moja Noga cały czas nerwowo podryguje, a całym ciałem wstrząsają mimowolne drgawki, jakby wciąż pod wpływem szoku termicznego, wywołanego lodowatą wodą.

Mama próbowała namówić mnie, abym wrócił do swojego pokoju i okrył się kilkoma dodatkowymi warstwami koców,ale wolę być tutaj. Muszę być tutaj. Tak blisko Harry'ego, jak tylko to możliwe.

Odrywam wzrok kd okna, słysząc odgłos zbliżających się kroków. Odwracam się i widzę mamę Loczka, Anne. Siada na krześle obok, w rękach trzymając kubek kawy.

- Dziękuję, Louis - zaczyna prosto, patrząc mi prosto w oczy - Za to, że uratowałeś mojemu synowi życie.

Potakuję skinieniem głowy i ściągam z nosa wenflon. Tlen ulatuje z niego z cichym sykiem.

- Nie oddychał. Na moim miejscu każdy...

- Mam na myśli przeszczep - przerywa mi Anne. Jej wzrok wędruje w kierunku okna - Ani jego ojciec, ani ja nie mogliśmy... - głos więźnie jej w gardle, ale wiem, co stara się powiedzieć. Potrząsa głową i zerka na zegar nad drzwiami sali operacyjnej - Jeszcze tylko kilka godzin.

Uśmiecham się do niej.

- Spokojna głowa. Ani się spostrzeżemy, a zacznie wdrażać program autorskich trzydziestu ośmiu kroków 'Co zrobić po przeszczepie?'.

Anne śmieje się wesoło, wyciąga rękę i delikatnie ściska moją dłoń. Przez jakiś czas trwa pomiędzy nami przyjemne milczenie, a potem kobieta idzie na lunch.

Zostaję sam, nadal pełen nerwów. Raz po raz piszę to z Zaynem, to z Gigi, albo po prostu gapię się na puste ściany, a w głowie wirują mi oderwane od siebie sceny ostatnich tygodni.

Mam ochotę to wszystko narysować.

Dzień, w którym się poznaliśmy, Loczek w zaimprowizowanym kombinezonie antybakteryjnym, moje przyjęcie urodzinowe. Każde z tych wspomnień zdaje się cenniejsze niż poprzednie.

Jakby pod wpływem telepatycznie wysyłanych impulsów drzwi do windy rozsuwają się i pojawia się w nich James Corden, obładowany moimi przyborami do rysowania.

- Przyglądanie się białym ścianą po jakimś czasie może zacząć się nudzić - mówi, podając mi przybory.

Śmieję się. Coś o tym wiem.

- Są jakieś nowe wiadomości? - pytam, koniecznie chcąc wiedzieć, jak przebiega operacja.

Jeszcze bardziej zależy mi na wynikach badania bakteriologicznego Harry'ego. Muszę wiedzieć, czy nie przekazałem mu B. Cepacii. Czy nowe płuca dadzą mu upragnione, dłuższe życie, na którym mu tak bardzo zależało.

James kręci głową.

- Nic nowego, nie - zerka na drzwi oddziału operacyjnego i bierze głęboki wdech - Obiecuję, że powiem Ci, jak tylko sam czegoś się dowiem.

Otwieram szkicownik na pierwszej pustej stronie i zaczynam rysować. Przed oczami znowu ożywają mi wspomnienia. Powoli nadchodzi południe i z kafeterii wracają rodzice Loczka, a wraz z nimi Kendall i Ed. Każde z nich niesie przed sobą wieżę z pojemniczków dań na wynos.

- Louis! - woła Kendall.

Dziewczyna podbiega i obejmuje mnie ramieniem, uważając, by nie upuścić jedzenia. Staram się ukryć grymas bólu. Moje ciało jest wciąż osłabione po wczorajszej nocy.

- Nie wiedzieliśmy, na co miałbyś ochotę, więc wzięliśmy wszystkiego po trochę, stary - mówi Ed.

Siadają na krzesłach obok mnie, a ja uśmiecham się z wdzięcznością. Mój żołądek burczy zadowolony.

- Dziękuję.

Unoszę głowę znad rysunku i patrzę na nich, jak jedzą i rozmawiają o rzeczach, które teraz będzie mógł robić Harry, a ich słowa są przepełnione miłością. Zdaje sobie sprawę, że Loczek jest spoiwem, które ich wszystkich łączy - rodziców, Eda i Kendall. Każde z nich go potrzebuje.

Pochylam głowę i rysuje dalej - na każdej stronie pojawia się obrazek ilustrujący inny fragment naszej własnej historii.

Trzy godziny upływają niepostrzeżenie. Ed i Kendall idą do domu, Liam i James przychodzą i odchodzą, a ja rysuję dalej. Chcę na zawsze utrwalić każdy najmniejszy szczegół. Patrzę na rodziców Loczka. Anne zasnęła wtulona w pierś Desmonda, który obejmuje ją ramionami i też powoli zamyka oczy.

Uśmiecham się pod nosem. Wygląda na to, że nie tylko Harry dostał drugą szansę.

Drzwi oddziału operacyjnego otwierają się. Wychodzi przez nie doktor Cowell, Eleanor i grupka chirurgów. Otwieram szeroko oczy, pochylam się i szturcham rodziców Harry'ego, żeby ich obudzić, a potem wszyscy wstajemy i z niepokojem przyglądamy się twarzą lekarzy. Udało się? Z Harrym wszystko w porządku?

Doktor Cowell zsuwa maseczkę chirurgiczną i uśmiecha się szeroko. Wszyscy oddychamy z ulgą.

- Na razie przeszczep świetnie się przyjął - mówi nam Eleanor.

Anne mocno obejmuje Desmonda. Wybucham śmiechem, kiedy łapie mnie za ramię i przyciąga z drugiej strony. Jesteśmy w euforycznych nastrojach. Udało się!

Harry ma nowe płuca.

XXX

Padam bezwładnie na łóżko. Czuję się kompletnie wypompowany, ale szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej. Unoszę głowę i Zerkam na moją mamę, siedzącą tuż obok.

- Jest Ci wystarczająco ciepło, boobear? - pyta po raz milionowy, odkąd udało się jej zaciągnąć mnie z powrotem do pokoju.

Patrzę znacząco na dwie pary dresowych spodni, trzy koszulki i grubą bluzę, wszystko włożone tylko po to, by sprawić jej przyjemność. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech.

- Właściwie to już zaczynam się pocić - wachluję się kołnierzykiem bluzy z kapturem.

Rozlega się pukanie, po których James uchyla drzwi. Patrząc na mnie unosi kartkę z wynikami badań. Paraliżuje mnie strach. Jego kina ani trochę nie zdradza, co zaraz usłyszę.

James przez chwilę milczy, opierając się o drzwi i przebiega wzrokiem przez dokument.

- Nie wiem, jak to możliwe, ale... - w końcu uśmiecha się i kręci głową - Jest całkowicie czysty. Nie zaraziłeś go.

O mój Boże.

Nie zaraził się.

Podrywam się z łóżka i obejmuję Jamesa. Drugi raz tego dnia wpadam w eteryczny stan. James wzdycha zaskoczony, ale po chwili przytula mnie do siebie.

- A co z Louisem? - rozlega się za moimi plecami głos mamy - Czy ten lek mu pomógł?

Patrzę w oczy Jamesa i nawiązuje się między nami cienka nic porozumienia. Pielęgniarz przełyka ślinę, spuszcza głowę i zerka na dokumenty - wyniki testów, które już znam, nawet jeśli ich nie słyszałem.

- To na mnie nie działa, prawda? - pytam spokojnie.

- Tak - James wzdycha przeciągle i kręci smutno głową - To prawda. Przykro mi.

- Ile...?

- Rok, może dwa.

Siadam z powrotem na łóżku i biorę kilka wdechów. Staram się nie patrzeć na mamę, ale czuję, że jej mina nie wyraża nic dobrego. Wiem, że jest smutna. Biorę ją za rękę i ściskam lekko.

James wychodzi, dając nam chwilę prywatności, a ja trzymam mamę za rękę, dopóki się nie wypłacze. Wiem, że zrobiła wszystko, co w jej mocy. Niestety, to niczyja wina.

W końcu mama zasypia. Siadam na krześle pod oknem i patrzę na słońce wolno zniżające się do Lini horyzontu. Lampki w parku, których Loczek nie zdążył zobaczyć, zapalają się i kolejny dzień dobiega końca.

XXX

Budzę się nagle w środku nocy. Wkładam vansy i wymykam się z pokoju. Idę na parter, do sali pooperacyjnej, gdzie śpi Loczek. Patrzę na niego przez uchylone drzwi. Jego ciało jest podłączone do aparatury, która oddycha za niego.

Udało mu się.

Nabieram powietrza do płuc, na ile to możliwe, aż zaczyna mnie ściskać w piersi. Ale kiedy je wypuszczam, w końcu czuję ulgę, na jaką tak długo czekałem.

Ulgę spowodowaną faktem, że nie zaraziłem Harry'ego. Ulgę spowodowaną tym, że za kilka godzin chłopka się obudzi i będzie miał przed sobą co najmniej pięć lat wspaniałego życia więcej. Będzie mógł realizować różne rzeczy, które wpisał na tę swoją listę. A może nawet zbierze się na odwagę i zrobi kilka rzeczy, których tam nie ma, jak pójście ze swoim chłopakiem do parku o pierwszej w nocy, żeby pooglądać światełka.

Zaciskam zęby i chociaż wszystko we mnie stanowczo się przed tym wzbrania, wiem dokładnie, co muszę zrobić.

Rozglądam się po pokoju i patrzę na ten maly oddział, który tutaj zwołałem. James, Liam, Zayn, Gigi, Ed, Kendall, rodzice Loczka. Najbardziej ekskluzywna zbieranina ludzi, jaką w zyciu widziałem. Wszyscy stoją przede mną i patrzą na pudełka, które rozłożyłem na moim łóżku. Każdy dostał inną, ale tak samo ważną rolę. Pokazuję im mój rysunek przedstawiający cały misterny plan, nad jakim pracowałem przez prawie cały ranek. Uwzględniłem każdy szczegół - i zadanie każdej osoby zazębia się z zadaniami innych uczestników.

Harry byłby ze mnie dumny.

Słyszę dobiegający z korytarza głos mamy - donośny, zdecydowany, rozkazujący. Dokładnie taki, jaki przewidziałem w moim scenariuszu. Przechodzą mnie ciarki, gdy przypominam sobie chwile, gdy to do mnie zwracała się takim głosem.

- No dobrze - zacieram ręce, patrząc po kolei na każdego członka mojego zespołu - Musimy się tym zająć wspólnie.

Spogladam na Gigi, która ociera łzę, przytulona do bou Zayna. Przenoszę wzrok na Liama, Kendall i Eda. Na rodziców Harry'ego.

- Wszyscy się zgadzają?

Liam energicznie kiwa głową, za nim rozlega się szum entuzjastycznych głosów zgody. Wszyscy odwracamy się w stronę Jamesa - jedynego, który milczał jak grób.

- Och, do diabła, Louisie Tomlinsonie! Dobrze! Wchodzę w to - mówi w końcu pielęgniarz.

Chyba po raz pierwszy w zyciu zgadzamy się ze sobą.

- Jak długo jeszcze Harreh będzie pod narkozą?

James zerka na zegarek.

- Co najmniej dziesięć godzin - przenosi wzrok na pudełka i listę zadań - Mamy mnóstwo czasu.

Doskonale.

Zaczynam rozdawać pudełka i przydzielać każdemu zadania.

- Dobrze. Kendall i Ed - podaję im listę oraz przypisane do niej pudełko - Wy dwoje dołączycie do Zayna i Gigi, żeby...

W tym samym momencie moja mama kończy rozmowę telefoniczną i zagląda do pokoju.

- Gotowe, Lou. Zgodzili się.

Tak! Wiedziałem, że jej się uda.

- Wiesz, że czasami aż strach się ciebie bać?

Mama uśmiecha się do mnie.

- Lata praktyki.

Rozdzielam resztę pudełek, po czym wszyscy wychodzą na korytarz, żeby zacząć przygotowania. Mama jeszcze chwilę się ociąga. Uchyla z powrotem drzwi i pyta z troską:

- Na pewno niczego ci nie potrzeba, boo?

Potrząsam przecząco głową.

- Zaraz tam będę. Muszę tylko jeszcze zrobić jedną rzecz.

Drzwi się zamykają, a ja odwracam się do biurka, nakładam lateksowe rękawiczki i wyciągam kredki. Już od jakiegoś czasu pracuję nad tym rysunkiem - przedstawia Loczka beztrosko ślizgającego się na lodzie, na chwilę przed tym, jak powiedziałem mu, że go kocham.

Staram się dobrze uchwycić każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Blask księżyca na jego twarzy. Rozwiane pędem loki. Czystą radość widoczną w każdym jego ruchu.

Łzy napływają mi do oczu, kiedy patrzę na ten rysunek, ale ocieram je rękawem, wiedząc, że tym razem dla odniamy robię coś z gruntu dobrego.

XXX

Znowu stoję w drzwiach pokoju Harry'ego i patrzę, jak jego zabandażowana pierś miarowo wznosi się i opada. Nowe płuca doskonale wykonują swoją robotę. Suchy już pluszak panda leży bezpiecznie po jego ramieniem. Jego twarz wygląda we śnie spokojnie i błogo.

Kocham go.

Wciąż czegoś poszukiwałem. Wychodziłem na każdy dach, szukając czegoś, co nada sens mojemu życiu. I w końcu to znalazłem.

- Budzi się! - oznajmia podekscytowany Desmond, widząc, jak Loczek zaczyna niespokojnie kręcić się na łóżku.

Unoszę głowę i widzę, jak Anne podchodzi z drugiego końca sali. Obejmuje mnie i mocno przytula.

- Dziękuję, Louis.

Odpowiadam krótkim skinięciem głowy i sięgam do torby, by podać jej owinięty papierem pakunek.

- Da mu to pani, kiedy już się obudzi?

Anne bierze ode mnie upominek i znowu kładzie mi dłoń na ramieniu.

- Oczywiście.

Jeszcze raz rzucam okiem na Loczka. Już zaczynają drżeć mu powieki. Tak bardzo chcę z nim zostać. Chcę dalej stać w drzwiach i być przy nim. Nawet jeśli zawsze mają dzielić nas dwa kroki. A nawet trzy.

Jednak właśnie z tego powodu w końcu wypuszczam powietrze z płuc, targany sprzecznymi emocjami odwracam się i odchodzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro