6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis

Otwieram drzwi do pokoju i zaskoczony widzę po drugiej stronie korytarza opartego o ścianę Loczka. Sądziłem, że po numerze, jaki dziś odstawiłem, Harry będzie unikał mnie przez resztę życia, ale on jeszcze tego samego wieczoru znalazł się pod drzwiami mojej sali. Ten chłopak chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

Ma na sobie chyba ze cztery maseczki i co najmniej dwa komplety rękawiczek. Kurczowo ściska palcami plastikową poręcz biegnącą wzdłuż ściany, a kiedy się porusza, dochodzi mnie zapach jaśminu. Przyjemnie pachnie. To pewnie dlatego, że mój nos stęsknił się za każdym zapachem, który nie ma w sobie chloru.

Uśmiecham się szeroko.

- Czyżby cię wyznaczyli na mojego proktokologa?

Loczek posyła mi chyba mordercze spojrzenie, nie wiem do końca, bo trudno coś zauważyć spod tych wszystkich masek. Wychyla się, aby zerknąć ponad moim ramieniem na wnętrze pokoju. Również się odwracam, zastanawiając się, czego może tam szukać. Widać tylko książki o sztuce, kamizelkę zwisającą z oparcia łóżka, gdzie rzuciłem ją zaraz po wyjściu Jamesa oraz szkicownik na nakastliku. To wszystko.

- Wiedziałem! - wybucha takim tonem, jakby potwierdziły się jego najgorsze obawy. Władczo wyciąga przed siebie dłoń - Mogę prosić o twój plan leczenia?

- Żartujesz sobie teraz, nie?

Mierzymy się wzrokiem, jego szmaragdowe oczy przebijają mnie niczym sztylety, a ja próbuję się odwzdzieczyć lodowatym błękitem moich tęczówek (Zayn tego nienawidzi twierdząc, że z takim spojrzeniem go przerażam), ale szybko się nudzę i ulegając ciekawości poddaję się. Odwracam się i pospiesznie przeglądam pokój w poszukiwaniu żądanego świstka, który pewnie już od dawna znajduje się w koszu na śmieci.

Odsuwam książki i sprawdzam pod łóżkiem. Wertuję dwa szkicowniki, a nawet na pokaz unoszę poduszki i koc, ale nigdzie go nie ma.

- Nie mogę go znaleźć, sorry - kręcę głową - Na razie, Curly.

Nie udaje mi się jednak tak łatwo go spławić. Loczek tkwi w drzwiach ze skrzyżowanymi rękami i nie chce się nigdzie ruszyć. Szukam więc dalej, przetrząsając wszystkie możliwe zakamarki, a Harry przygląda się temu wszystkiemu, niecierpliwie tupiąc nogą. To na nic. Kartka przepadła już dawno i pewnie...

Czekaj no.

Moje spojrzenie zatrzymuje się na kieszonkowym szkicowniku leżącym na komodzie. Spod okładki wystaje niestarannie złożona, nieco większą od stron notesika A5 kartka z moim planem przyjmowania lekarstw. Najpewniej to mama ją tam przyłożyła, bojąc się, że wyrzucę ją do śmieci, co pewnie bym zrobił. Wyciągam ją i rozkładam, wracając pod drzwi. Podaję ją Harry'emu.

- Wprawdzie to nie twój interes, ale proszę bardzo.

Harry odbiera ode mnie kartkę, a potem robi kilka kroków w tył i znowu opiera się o ścianę. Widzę, z jaką irytacją przygląda się kolejnym punktom mojego rozplanowanego przez doktora Cowella leczenia, marszcząc brwi, gdy dociera do linijek, ktore z nudów przerobiłem na całkiem niezły komiks wzorowany na poziomach kultowej gry Super Mario.

- Co do... jak mogłeś... dlaczego?

Aha, czyli nie wszyscy doceniają mój pomysł - drabiny wyrastają z informacji o składach lekarstw, babeczki toczą się i odbijają od nazw zabiegów, a w lewym górnym rogu tuż za moim nazwiskiem chowa się Księżniczka Peach.

- Czy to tak wygląda atak apopleksji? Mam wezwać Liama, Harreh? - Loczek wpycha mi kartkę z powrotem w dłoń - Hej, Curls, rozumiem, że masz niezdrowy kompleks bohatera, ale mnie w to nie mieszaj!

Widzę, że kręci z politowaniem głową.

- Louis, twoje zabiegi nie są opcjonalne. Nie możesz brać lekarstw kiedy przyjdzie ci na to ochota.

- Ah-ha! To dlatego James ciągle mnie zmusza, abym je łykał?

Harry potrząsa głową, unosi ze złością ręce i niczym huragan zaczyna krążyć po korytarzu.

- Zwariuję przez ciebie, Tomlinson!

W głowie nagle rozbrzmiewają mi słowa doktora Cowella: "Nie zbliżaj się do innych bliżej niż na trzy kroki". Nieco zaskoczony, że faktycznie się tym przejmuję, biorę maseczkę z jeszcze nowiutkiego pudełka, jakie Liam zostawił dla mnie w pierwszy dzień pobytu i ruszam za Harrym.

Zerkam w prawo i widzę chuderlawego chłopaka z brązowymi włosami, niebieskimi oczami i ostro zakończonym nosem. Wychyla się z pokoju 310 i zaintrygowany unosi brwi, przyglądając mi się bezwstydnie, gdy biegnę za Loczkiem w kierunku wind.

Harry pierwszy dociera do celu, wchodzi do kabiny i od razu wciska jakiś przycisk. Robię krok naprzód, by zabrać się razem z nim, ale chłopak wyciąga przed siebie ręce, aby mnie powstrzymać.

- Trzy kroki od siebie - przypomina.

Cholera. 

Drzwi się zasuwają, a ja postukuję niecierpliwie stopą i co chwila wciskam guzik przywołujący windę. Widzę, jak kabina sunie niespiesznie na czwarte piętro, a potem do mnie wraca. Nerwowo spoglądam na pustą dyżurkę za moimi plecami, po czym wsiadam do windy i wbijam palec w przycisk zamykający drzwi. Patrzę na swoje niewyraźne odbicie w metalu, przypominam sobie o masce w kieszeni i nakładam ją po drodze na drugie piętro.

To głupie. Po co ja w ogóle gonię tę młodszą wersję Jamesa Cordena?

Rozlega się brzdęk i drzwi wolno się rozsuwają. Wysiadam i zdecydowanym krokiem ruszam w głąb korytarza, a potem przechodzę na Oddział Intensywnej Terapii Noworodka. Po drodze mijam kilku lekarzy, ale staram się unikać kontaktu wzorkowego. Są jednak wyraźnie zajęci swoimi własnymi sprawami i żaden z nich mnie nie zatrzymuje.

Delikatnie uchylam drzwi i przez chwilę po prostu patrzę się na Harry’ego. Otwieram usta, aby zapytać go, co to wszytko, do diabła, miało znaczyć, ale w samą porę dostrzegam jego minę. Jest poważny, skupiony. Zatrzymuję się w bezpiecznej odległości i podążam za wzrokiem Loczka ku noworodkowi, z którego ciała wystaje więcej przewodów i rurek niż ktokolwiek by przypuszczał widząc jego wielkość.

Widzę malutką pierś z trudem wznoszącą się, to upadającą, chwytającą z trudem każdy możliwy oddech. Czuję bicie serca w mojej własnej piersi, to jak osłabione płuca desperacko starają się napełnić powietrzem po moim dzikim pościgu przez pół szpitala.

- Od samego początku walczy o życie - odzywa się w końcu Harry, parząc na mnie przez odbicie w szybie - Jeszcze nie wie, co go czeka, ani o co właściwie walczy. To po prostu... Instynkt, Louis. Pcha go do walki. Do życia.

Instynkt.

Ja już dawno go straciłem. Może to było w którymś z tych pięćdziesięciu kilku szpitali. A może 8 miesięcy temu, kiedy zaraziłem się B. Cepacia i moje nazwisko zostało nieodwołalnie wykreślone z listy czekających na przeszczep. Różnie mogło być. Zaciskam zęby.

- Słuchaj, Curly, jeśli zamierzasz mi teraz palnąć mówkę inspiracyjną to znalazłeś sobie niewłaściwego słuchacza...

- Zależy mi na tym, żebyś przestrzegał swojego planu leczenia - wchodzi mi w słowo. Odwraca się do mnie twarzą, na której widzę zaskakującą determinację - W całości i co do minuty. Proszę cię.

- Czekaj, bo chyba się przesłyszałem. Czy ty właśnie użyłeś słowa... 'proszę'? - próbuję nieco uciec od powagi rozmowy. Jednak wyraz twarzy Harry'ego się nie zmienia. Kręcę głową i podchodzę nieco bliżej, ale nadal nie tak blisko - Okej, o co ci naprawdę chodzi? Obiecuję, że nie będę się śmiał.

Loczek bierze głęboki oddech i się cofa. Na każdy krok, który zrobiłem do przodu, on bierze dwa w tył.

- Mam małą obsesję na punkcie kontroli? Cóż, muszę wiedzieć, że wszystko działa tak, jak należy, jak zgaduję.

- No i co z tego? Nie mam z tym nic wspólnego.

- Wiem, że nie przestrzegasz swoich zaleceń - opiera się o szybę i patrzy na mnie - To zasadniczo burzy mój wewnętrzny spokój. Bardziej niż ci się wydaje.

Lekko odkasłuję, zerkając na bezbronne maleństwo za jego plecami, po drugiej stronie szyby. Czuję coś na kształt wyrzutów sumienia, chociaż to totalnie nie ma sensu.

- Wiesz, Harreh, chciałbym Ci pomóc, ale to, o co prosisz... - wzruszam ramionami - Po prostu nie umiem.

- Bzdura, Louis! - natychmiast protestuje Loczek - Wszyscy chorzy na mukowiscydozę wiedzą, jak i kiedy zażywać swoje lekarstwa. Prawdę mówiąc już jako dzieci jesteśmy doświadczeni bardziej niż niejeden lekarz.

- Nawet zepsuci chłopcy z bogatych domów? - droczę się.

Loczka jednak nie bawi moja uwaga, bo nadal wygląda na potwornie sfrustrowanego. Nie wiem, na czym naprawdę polega jego problem, ale wyraźnie go nie ogarnia. To coś więcej niż obsesja na punkcie kontroli.

- Mówisz poważnie, huh? - przestaję się zgrywać i biorę głęboki oddech - Zakłócam twój spokój?

Nie odpowiada, więc stoimy, w milczeniu na siebie patrząc. Przez chwilę mam wrażenie, jakby wytworzyło się między nami coś graniczącego ze zrozumieniem, jednak w końcu samoistnie cofam się o krok i jako gest dobrej woli nakładam z powrotem maskę. Opieram się o ścianę.

- No dobrze - wzdycham, patrząc mu w oczy - Powiedzmy, że się zgodzę. Co będę z tego miał?

Harry przymyka powieki i otula się swoją szarą bluzą z kapturem. Przyglądam się jego loczkom spływającym na ramiona i zielonym oczom, które nie wyrażają jednak tego, co tak naprawde czuje.

- Chcę cię narysować - wypalam bez zastanowienia.

- Co? - to natychmiast go ożywia - Kategorycznie odmawiam. Nie ma mowy.

- Dlaczego? - chcę wiedzieć - Jesteś piękny.

O kurwa. To mi się kompletnie wymsknęło! Loczek patrzy na mnie zaskoczony i, o ile sobie czegoś nie wmawiam, chyba nawet trochę zadowolony.

- Cóż, dziękuję bardzo, ale to wykluczone.

Wzruszam ramionami i podchodzę w kierunku drzwi.

- W takim razie wygląda na to, że nie dobiliśmy targu.

- Nie możesz chociaż spróbować przestrzegać dyscypliny? - jęczy - Trzymać się planu? To przecież uratuje Ci życie!

Zatrzymuję się w pół kroku i zerkam na niego przez ramię.

- Nic nie uratuje mi życia, Harreh - mówię niemal smutny, że to ja muszę go o tym uświadomić. Ruszam dalej korytarzem - Każdy mój oddech jest już policzony.

Popycham drzwi i już chcę wyjść, ale w ostatniej chwili zza moich pleców dochodzi głos:

- Zgoda! - odwracam się, nie kryjąc szoku. Drzwi zamykają się przede mną z cichym kliknięciem - Byle nie jak jedną z twoich francuskich dziewczyn.

Harry zdjął z twarzy maseczkę, więc widzę, jak jego wąskie, malinowe usta wyginają się w delikatny łuk. Po raz pierwszy się do mnie uśmiecha, a nawet żartuje.

Proszę państwa, Harry Styles żartuje!

- Powinienem wiedzieć, że znajdziesz sposób na to, aby pozbawić mnie wszelkiej przyjemności - śmieję się i kręcę głową.

- I żadnego pozowania przez wiele godzin - dodaje, odwracając się z powrotem do wczesniaka w inkubatorze. Znowu robi poważną minę - W zamian za to będziesz przestrzegał planu. Po mojemu.

- Stoi - zgadzam się, wiedząc z góry, że bez względu na to, co rozumie przez "po mojemu", czeka mnie coś upierdliwego - Powinniśmy sobie uścisnąć dłonie, ale...

- Ha, ha, ha, ale śmieszne - wywraca oczami Harry, ale zaraz potem wskazuje głową na drzwi - Pierwsze, co będziesz musiał zrobić, to postarać się o własny wózek medyczny w twoim pokoju.

-Tak jest! - posłusznie salutuję - Punkt numer jeden: skombinować wózek w pokoju.

Otwieram drzwi i posyłam Loczkowi szeroki uśmiech, który nie znika z mojej twarzy aż do powrotu na oddział mukowiscydozy. Wyciągam z kieszeni telefon i wchodzę w konwersację z Zaynem.

Tommo: Rozejm z tym gościem, o którym ci wczoraj mówiłem. Czaisz?

Zayn miał niezły ubaw, kiedy opowiadałem mu o Harrym. Praktycznie się popłakał, gdy streściłem mu moją ostatnią przygodę z alarmem i drzwiami.

Zee: Pewnie poleciał na twoją kasę, bo na wygląd czy osobowość nie ma co liczyć

Chichocząc wkaldam telefon z powrotem do kieszeni i wyglądam zza zakrętu na korytarz, aby sprawdzić, czy w dyżurce na pewno nikogo teraz nie ma. Dopiero wtedy ukradkiem przemykam do swojego pokoju. Nagle podskakuję, przestraszony hukiem dobiegającym zza odwartch drzwi od trzysta dziesiątki.

- Ała, kurwa! - przeklina ktoś zza drzwiami.

Zaglądam do środka i w oczy rzuca mi się tamten ciemnowłosy chłopak z niebieskimi oczami i w koszulce z logo Food Network. Siedzi na podłodze obok odwróconej do góry nogami deskorolki, pocierając czerwony łokieć. Trudno nie zauważyć, że przed chwilą musiał się wyłożyć.

- Hej, nie zauważyłem cię - mówi, wstając i zgarniając przy okazji deskę - Spoźniłeś się na najlepszą część pokazu, przez sekundę byłem w stanie nieważkości.

- Robisz w pokoju triki?

Chłopak wzrusza ramionami.

- A gdzie byłoby bezpieczniej złamać nogę? Poza tym, James właśnie skończył swoją zmianę.

Słuszna uwaga.

- Trudno jest się nie zgodzić z potęgą logiki - śmieję się i pozdrawiam go skinieniem głowy - Jestem Louis.

- Niall - też się uśmiecha.

Przysuwamy krzesła tak blisko swoich pokoi, jak tylko możemy i ucinamy sobie pogawędkę przez szerokość korytarza. Fajnie jest znaleźć do pogadania kogoś, kto nie jest cały czas na mnie wkurzony.

- Co cię sprowadza do King Edward VII's? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem, a Hazz i ja znamy praktycznie każdego, kto się tędy przewija.

Hazz... A więc się kumplują?

Huśtam się na krześle i pozwalam mu się oprzeć o framugę. Staram się przekazać mu jak najswobodniejszym tonem wiadomość o B. Cepacia.

- Próby eksperymentalnego lekarstwa na B. Cepacia. Jestem drugą fazą testów na ludziach.

Zwykle unikam tego tematu w rozmowie z innymi chorymi na mukowiscydozę, bo potem traktują mnie jak chodzącego nosiciela zmutowanej odmiany dżumy, eboli i trądu w jednym. Niall robi wielkie oczy, ale nie próbuje się odsunąć. Jak gdyby nigdy nic bawi się swoją deską, tocząc ją za pomocą stopy to w przód, to w tył.

- B. Cepacia? Grubo, kolego. Od kiedy to masz?

- Od jakiś ośmiu miesięcy.

Pamiętam, że pewnego dnia obudziłem się i po prostu było mi jeszcze trudniej oddychać niż zwykle. Nie mogłem przestać kaszleć i tak znalazły mnie bliźniaczki, Daisy i Pheobe.   Zaalarmowana mama, jak zwykle obsesyjnie dbająca o każdy mój oddech, zawiozła mnie prosto do szpitala na testy - zaspanego, z porannym oddechem, jeszcze w piżamie. Do dziś słyszę głośny stukot jej obcasów koło mojego szpitalnego łóżka i rozkazujący ton, jakim rozstawiała wszystkich po kątach, jakby była co najmniej ordynatorką szpitalu w Doncaster.

Dopóki nie przyszły moje wyniki sądziłem, że jak zawsze przesadza. Odkąd dowiedzieliśmy się, że jestem chory, niepokoił ją każdy mój kaszel czy głośniejszy oddech - za wszelką cenę nie chciała stracić najstarszego dziecka, jedynego syna. Nie pozwalała mi chodzić do szkoły, albo kazała odwoływać plany tylko po to, żebym bez powodu poszedł do lekarza lub szpitala.

Pamiętam, jak pewnego razu brałem udział w szkolnym przedstawieniu kółka teatralnego i przedstawialiśmy Grease. Grałem główną rolę, Danny'ego Zuko, ale rozkaszlałem się w trakcie mojego lipnego wykonania Summer Nights. Matka dosłownie przerwała mi w pół piosenki i siłą ściągnęła mnie ze sceny, zawożąc na badanie.

Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, jak miałem dobrze. Bo teraz jest o wiele gorzej.

Szpital za szpitalem, eksperymentalne leczenie za eksperymentalnym leczeniem. Co tydzień nowa próba naprawienia problemu, wyleczenia tego, co nieuleczalne. Każda minuta bez kroplówki albo bez gadania o następnym etapie jest minutą straconą.

Ale już nic, nawet koloslane pieniądze wyłożone przez matkę, nie przywróci mnie na listę kandydatów do przeszczepu. I tak każdego tygodnia, który spisuję na straty, moje płuca coraz bardziej się wyniszczają, co prowadzi do jednego - mojej przedwczesnej śmierci.

- Byłem już niemal na szycie listy oczekujących na przeszczep, a wystarczyło tylko jedno badanie gardła, aby... - odchrzakuję, nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo to przeżyłem. Wzruszam lekceważąco ramionami - Szkoda gadać.

Nie ma sensu rozwodzić się na tym, co mogłoby być, a nie jest.

- Jestem pewien, że to właśnie tak bardzo doprowadza Harry'ego do szału - Niall naśladuje moje wzruszenie ramion i nonszalancki gest, gdy poprawiam grzywkę palcami.

- Wygląda na to, że nieźle się znacie. Co z nim jest? Powiedział mi, że ma małą obsesję na punkcie kontroli, ale...

- Możesz to sobie nazwać jak chcesz, ale Harry dobrze wszytko ogarnia - Niall przestaje zajmować się deskorolką i uśmiecha się do mnie - W każdym razie mi nie pozwala za bardzo popłynąć.

- Więc lubi się rządzić.

- Nie, on rzeczywiście rządzi - wyjaśnia Niall i po jego minie poznaje, że naprawdę tak myśli - Był ze mną podczas najlepszych i najgorszych chwil.

Coś przychodzi mi na myśl i podejrzliwie mrużę oczy.

- Czy wy ze sobą...?

- Czy ze sobą kręcimy? - Niall kończy pytanie i śmieje się tak głośno, że aż odchyla głowę - Och, kolego! Nic z tych rzeczy!

Patrzę na niego znacząco. No co? Harry jest całkiem do rzeczy. A jemu wyraźnie na nim zależy. I to bardzo. Nie uwierzę, że nigdy nawet nie spróbowali.

- No wiesz, oboje jesteśmy chorzy. Zero kontaktu fizycznego - tłumaczy mi po chwili Niall i to on teraz przygląda się mi badawczo - Jeśli chcesz znać moje zdanie, to nie warto umierać dla seksu.

Prycham, potrząsając głową. Zaczynam podejrzewać, że wszyscy na tym oddziale uprawiali jedynie ten "fajny" seks. Z jakiegoś powodu każdy tutaj myśli, że skoro jesteś chory, to od razu zaliczasz się w poczet świętych.

A to oczywisty stek bzdur.

Jeśli już, to dzięki mukowiscydozie moje życie seksualne stało się bogatsze. Ponadto jedną z zalet częstego zmieniania adresu przez ostatnie 8 miesięcy jest to, że nigdzie nie zostaję wystarczająco długo, by się nabawić uczuć. Zayn co prawda zdaje się być szczęśliwy, odkąd znalazł się pod wpływem Gigi, ale mnie zdecydowanie wystarczy poważnych rzeczy w życiu.

- Poza tym, od dziecka jest moim najlepszym przyjacielem - głos Nialla przywołuje mnie z powrotem do rzeczywistości.

Mógłbym przysiąc, że chyba zakręciły mu się łzy w oczach.

- Myślę, że go kochasz - podpuszczam go.

- Tak, kolego. Całkowicie go uwielbiam - potakuje Niall, jakby w ogóle nie namyślał się nad odpowiedzią - Gdyby zaszła taka potrzeba, mógłbym się dla niego położyć na rozżarzonych węglach. Oddałbym mu moje płuca, gdyby tylko były coś warte.

Cholera. Za wszelką cenę próbuję zdławić zazdrość, która rozlała się w moim sercu.

- No to już nie kumam. Dlaczego...

- Bo on to nie ona - mówi Niall, nie czekając aż dokończę pytanie - Harry może i gra na obie bramki, ale ja celuję tylko do jednej.

Potrzebuję kilku sekund, aby to do mnie dotarło, a po chwili wybucham śmiechem i kręcę głową.

- Trzeba było tak od razu, gościu!

Nie jestem pewien, dlaczego czuję taką ulgę, ale muszę to przed sobą przyznać. Patrzę na tablice widzącą na drzwiach dokładnie nad jego głową i dostrzegam narysowane na niej niewielkie serce.

Jeśli Harry'emu zależy, abym nie umarł, to chyba nie nienawidzi mnie aż tak bardzo, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro