7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry

- Daj mi 10 minut - zamykam drzwi za Louisem i Niallem, którzy wychodzą na korytarz.

Rozglądam się po pokoju Louisa, czekając, aż wybrana aplikacja skończy instalować się na jego telefonie. Wpada mi w oko liścik, który wsunąłem wcześniej pod jego drzwi - teraz leży na nakastliku.

Napisz, kiedy dostaniesz wózek od Jamesa. (718)555 3295. Wpadnę po południu, aby ci go zorganizować jak należy.
H.

Wiedziałem, że to może być niełatwe, zwłaszcza, że James i Louis nie przepadają za sobą, a jednak w jakiś sposób udało mu się oczarować go na tyle, by dostał ten wózek. Podnoszę liścik ze stolika i widzę, że szatyn dorysował w rogu malutką scenkę przedstawiającą Jamesa w charakterystycznym, pielęgniarskim fartuchu, pchając wózek medyczny i krzycząc: "OBYM NIE MUSIAŁ TEGO ŻAŁOWAĆ, TOMLINSON!"

Kręcę głową. Na usta wpływa mi uśmiech, kiedy odkładam liścik z podchodzę do wózka. Przestawiam kilka buteleczek, sprawdzając kolejny raz, czy wszystko jest ułożone w porządku chronologicznym, zgodnie z kolejnością ułożoną przed doktora Cowella na pogniecionej kartce z Super Mario.

Zerkam na laptopa Louisa, aby zobaczyć, jak długo jeszcze będzie trwało pobieranie pliku spod linka, jaki mu wysłałem. Staram się oddychać jak najpłyciej w tym pomieszczeniu wypełnionym B. Cepacia.

Ukończono 88%.

Serce mi zamiera, gdy słyszę dobiegający spod drzwi hałas i cofam dłoń znad klawiatury przerażony, że dałem się przyłapać na gorącym uczynku. Proszę, niech to nie będzie James, powtarzam niczym mantrę w swojej głowie. Corden powinien być teraz na przerwie, ale jeśli już wrócił z lunchu, to chyba mnie zamorduje.

Kroki Louisa chodzącego w tę i z powrotem odbijają się echem w tej części korytarza. Podchodzę do drzwi na palcach i niemal przykładam ucho do ich gładkiej powierzchni. Na szczęście słyszę tylko dwa, znajome głosy.

- Na pewno wszytko dokładnie wytarłeś? - pyta Niall.

- Oczywiście. Nawet dwa razy dla bezpieczeństwa - odpowiada Louis - Sam rozumiesz, że to nie był mój pomysł. Wiesz...

Poprawiam na sobie szpitalny kombinezon ochronny i otwieram drzwi. Uważnie patrzę przez gogle na tych dwóch. Niall robi zwrot na deskorolce, a Louis uśmiecha się zawadiacko na mój widok.

- Ja cię, Hazz, już mówiłem, jak pięknie dziś wyglądasz? - obaj już trzeci raz rechoczą z powodu mojego improwizowanego kombinezonu antybakteryjnego.

Posyłam im mordercze spojrzenie, a potem uważnie rozglądam się po korytarzu.

- Nadal bezpiecznie?

Niall prycha i przejeżdżając na deskorolce przed oknem dyżurki zagląda do środka. Pokazuje mi uniesione w górę dwa kciuki.

- Tylko się pospiesz, Harreh.

- Już kończę - zapewniam Louisa, po czym znikam z powrotem i zamykam za sobą drzwi.

Patrzę na wózek i cicho wzdycham, zadowolony, że udało mi się wszytko tak dobrze zorganizować.

W pewnej chwili spoglądając na biurko, ma którym stoi laptop Louisa, dochodzę do wniosku, że tam też należałoby posprzątać. Podchodzę więc tam zdecydowanym krokiem, zbieram garść kredek i układam je w pudełku kolorami, gdzie cih miejsce. Sortuję również stertę czasopism i szkicowników - od najmniejszego do największego - a kiedy to robię, z jednego z nich wypada kartka.

To komiksowy portret chłopca bardzo podobnego do Louisa, który trzyma w ręce dwa baloniki i czerwony z wysiłku próbuje wycisnąć z nich powietrze do swoich sflaczałych płuc. Uśmiecham się, widząc podpis nabazgrany pod spodem niechlujnym pismem Louisa: TO PRZECIEŻ ŁATWE JAK ODDYCHANIE!

Dobre.

Wyciągam rękę i delikatnie wodzę palcem wzdłuż konturu płuc Louisa, tak samo jak kiedyś na rysunku Gemmy. Moje palce w gumowych rękawiczkach dotykają twarzy komiksowego szatyna, jego potarganej grzywki, niebieskich oczu i tej samej ciemnozielonej bluzy Adidasa, którą miał na sobie na dachu.

Brakuje jedynie uśmiechu.

Patrzę na ścianę i widzę, że nad łóżkiem wisi tylko jeden rysunek wykonany w podobnym stylu. Wyciągam więc ze słoiczka pinezkę i wieszam pod starą karykaturą rysunek z balonikami.

Z laptopa dobiega brzdęk. Mrugam i szybko cofam dłoń. Koniec pobierania. Odwracam się, podchodzę do biurka i odłączam telefon.  Zbieram resztę rzeczy z blatu, otwieram drzwi i podaję komórkę Louisowi - temu prawdziwemu, nie na rysunku. Pochyla się, by go ode mnie wziąść, jednocześnie naciągając na nos maseczkę.

- Zgrałem Ci aplikację wspomagającą leczenie chorób przewlekłych. Z tabelkami leków, godzinami dawkowania i tak dalej - wzruszam jak gdyby nigdy nic ramionami - Powiadomi cię, kiedy masz wziąć tabletkę albo pójść na zabieg, więc... - nagle odzywa się sygnał, a na wyświetlaczu pojawia się animowana butelka pełna pigułek - Och, masz zażyć Ivacaftor. Sto pięćdziesiąt miligramów.

Do diabła, czuję się lepiej.

Unoszę brwi i patrzę spod rzęs na Louisa, który chyba po raz pierwszy przygląda mi się bez kpiny. Sukces.

Odchodzę pewnym krokiem, kołysząc biodrami - pomimo, że ich właściwie nie mam - z rozpalonymi policzkami w kierunku wspólnej łazienki na końcu korytarza, z której w zasadzie nikt nigdy nie korzysta.

Światło samoczynnie się zapala, kiedy zamykam za sobą drzwi na klucz. Sięgam do okrągłego pojemnika przy wejściu po waciki dezynfekujące i dokładnie czyszczę dłonie, powtarzając cały proces trzy razy dla pewności. Wyrzucam zużyte waciki do kosza i zamykam pokrywę, a potem przechodzę do umywalki.

Skóra swędzi mnie tak, jakbym dosłownie czuł kręcące się po niej bakterie B. Cepacia, które tylko szukają sposobu, aby wedrzeć się w głąb mojego organizmu i zeżreć mnie od środka. Opieram ręce na gładkiej porcelanie i patrzę na siebie w lustrze. 

Stoję przed nim w samych bokserkach. Kilka wypukłych blizn przecina moją pierś i brzuch - to pozostałości po operacjach. Przy każdym oddechu wystają mi rzebra, a blade światło jeszcze bardziej podkreśla już i tak ostrą linię obojczyka. Czerwona obwódka wokół sondy żołądkowej wygląda coraz gorzej - teraz już na pewno wiem, że to początek infekcji.

Jestem za chudy, za blady, za... Patrzę sobie prosto w zielone oczy.

Dlaczego Louis Tomlinson chciałby mnie rysować?

W głowie słyszę echo jego słów. Powiedział, że jestem piękny. Nie ładny, śliczny czy przystojny - piękny. Jakbym łączył wszystkie te cechy w sobie. Serce trzepocze mi w dziwny sposób na myśl, że ktoś tak po prostu mi to oznajmił, chociaż wcale nie powinien.

Na lustrze zaczyna osiadać para, obraz robi się coraz bardziej zamglony. Odwracam się i wyciskam z dozownika tak dużo mydła, ile tylko może zmieścić mi się na dłoni. Zawzięcie szoruję ręce, ramiona i twarz, a potem dokładnie spłukuję pianę do umywalki. Na końcu dla pewności jeszcze raz odkażam się silnym środkiem dezynfekującym.

Wycieram się, a potem otwieram pokrywkę drugiego kosza, gdzie ukryłem wcześniej torebkę z ubraniami na zmianę. Ubrany jeszcze raz przeglądam się w lustrze i wychodzę z łazienki, zachowując maksymalną ostrożność tak, aby nikt mnie nie zauważył.

Znowu jestem jak nowy.

Odpoczywając na łóżku zerkam z rezerwą na moją listę poniedziałkowych zadań, ale zamiast się nimi zająć, przeglądam po kolei wszystkie portale społecznościowe. Klikam na InstaStory Kendall i po raz nie wiadomo który widzę, jak macha z kajaku do kamery, trzymając telefon nad głową, żeby złapać w kadrze zawzięcie walczącego z falami Luke'a, jaki znajduje się za jej plecami.

Większość czasu, jaki upłynął od operacji przeprowadzonej potajemnie w prowizorycznym kombinezonie antybakteryjny spędziłem chłonąc łapczywie wszelkie uroki Barcelony, za pośrednictwem InstaStory moich kolegów i koleżanek z klasy. Nurkowałem z Ashtonem w kryształowo błękitnej wodzie. Wyruszyłem na żagle z Michaelem i Crystal, by o zachodzie słońca obejrzeć łuk skalny na Przylądku Świętego Łukasza w romantycznej scenerii. Smażyłem się na plaży z Calumem, który nie wyglądał, jakby obchodziły go jakiekolwiek inne atrakcje, wykluczające morze, piasek i piękne Hiszpanki.

Już zamierzam kolejny raz odświeżyć stronę, gdy nagle zaskakuje mnie pukanie do drzwi i przez szparę widzę głowę Jamesa. Jego wzrok pada na moment na wózek medyczny, a ja już chyba wiem, co się szykuje.

- Byłeś w pokoju Louisa, Harry? Porządek na jego wózku wydaje mi się... dziwnie znajomy.

Kręcę przecząco głową. To nie ja. Zaletą wynikającą z bycia pupilkiem Jamesa, co zasugerował mi wielokrotnie Louis, jest to, że pielęgniarz na pewno mi uwierzy.

Czuję ulgę, kiedy rozlega się sygnał przychodzącego połączenia na FaceTime. Ekran wypełnia twarz Nialla. Nie spieszę się z odebraniem rozmowy i po cichu modlę się, żeby Irlanczyk nie chlapnął czegoś na dzień dobry o Louisie. Odwracam natychmiast laptopa i krzyczę wesoło:

- Zobacz, kto właśnie wrócił z przerwy obiadowej, Nini!

Odkasłuję nerwowo. James uśmiecha się pogodnie, a Niall od razu zagaduje go swoim najnowszym pomysłem na płonące karmelizowane gruszki z jakimś sosem. Widzę, że James powoli zamyka drzwi, a mnie huczy w głowie. Wypuszczam powietrze z płuc i wytrzymuję porozumiewawcze spojrzenie przyjaciela.

- Słuchaj, Hazz, wiem co tobą kieruje. I to miłe, serio - do diaska, Niall jak zwykle czyta mi w myślach - Ale ta cała sprawa z Louisem... Czy to na pewno dobry pomysł? Znaczy, kto jak kto, ale ty masz trochę oleju w głowie.

Wzruszam ramionami bo wiem, że ma rację. Mam trochę oleju w głowie, chyba tak. Ale także wiem lepiej niż inni, jak zachować najwyższą ostrożność.

- To tylko dwa tygodnie, potem wychodzę. Wtedy może znowu zmienić zwyczaje. Nie zależy mi aż tak bardzo.

Niall unosi brwi kpiąco.

- Unik godny polityka, moje gratulacje.

Niall myśli, że zauroczyłem się Louisem. Że poczułem coś do najbardziej sarkastycznego, wkurzającego, a na domiar złego niebezpiecznego dla mojego zdrowia chłopaka, jakiego kiedykolwiek spotkałem.

Pora zmienić temat.

- Nie robię żadnych uników - protestuję - To twoja specjalność.

- Czy ty coś mi sugerujesz? - pyta, mrużąc podejrzliwie oczy, choć przecież zna odpowiedź.

- Zapytaj Barbary - wypalam.

Niall ignoruje mój atak i wraca do przerwanego wątku.

- Proszę, Hazz, nie mów mi, że skoro nareszcie się kimś tak zainteresowałeś, to musiałeś wybrać akurat chorego na mukowiscydozę.

- Ni, ja mu pomogłem uporządkować wózek z lekarstwami. To nie znaczy, że od razu go pragnę - wzdycham rozdrażniony.

Nie interesuje mnie Louis Tomlinson. Nie mam ochoty umierać. A gdybym chciał chodzić z jakimś dupkiem, to naprawdę jest w czym wybierać i to poza oddziałem mukowiscydozy. Co za idiotyczny pomysł.

- Znam cię, Hazz. Zrobienie komuś porządku na wózku z lekarstwami to dla ciebie jak gra wstępna.

Uważnie mi się przygląda, próbując ocenić, czy dobrze przejrzał moje intencje. Przewracam oczami i zatrzaskuję laptopa, zanim któreś z nas odkryje, jak jest naprawdę.

- Istnieje coś takiego jak dobre maniery, Styles! - słyszę podirytowany wrzask z korytarza, a sekundę później głośny trzask zamykanych drzwi.

Moja komórka wibruje, więc podnoszę ją i czytam nową wiadomość.

Louis: Kłopoty w małżeństwie?

Żołądek znowu fika mi koziołki, ale marszczę nos i unoszę palec, aby skasować konwersację. Na ekranie wyświetla się animowany, roztańczony symbol fiolki i przypomnienie, że już czwarta po południu, więc czas na kamizelkę. Przygryzam wargę doskonale wiedząc, że Louis dostał właśnie takie samo powiadomienie.

Tylko czy go posłucha?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro