2 || Pokój bez klamek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwudziestoczteroletnia Kaśka Nowak miała naprawdę zły dzień. Od tygodnia przychodziły do niej anonimowe listy z pogróżkami, a wczoraj oberwała nawet ścierką w łeb od właścicielki hostelu, w którym pracowała. Stara baba okrzyczała ją za zgubienie pęku kluczy, które, Kasia mogła przysiąc, same zniknęły z jej torebki. W dodatku zmiana dziewczyny wypadła akurat w czasie konferencji dla dziwolągów, nerdów i nudziarzy, tłoczących się od rana w zbyt małej recepcji.

Przez moment nawet zrobiło mi się szkoda, że musiałam tak bardzo uprzykrzyć jej życie. Nie powstrzymało mnie to jednak przed zmuszeniem kobiety do pięciokrotnego poprawienia mojego adresu e-mail i loginu.

— E nie jest pisane przez trzy — zauważyłam, zerkając ciekawie na ekran. — Tylko przez "ze" z ruskiego. — Udałam, że nie widzę zirytowanego spojrzenia recepcjonistki. — Trzeba je skopiować, inaczej karta uczestnika mi tego nie przyjmie przy logowaniu. Зnigma. — Błysnęłam jej przed oczami elektroniczną legitymacją, którą od pół godziny próbowała mi wbić w system. Nieskutecznie.

Stado stojących za mną ludzi nie wyglądało na zadowolonych. Zerkali na zegarki, poprawiali krawaty lub mierzyli mnie spojrzeniem. Dzielnie trzymałam się swojego miejsca, pozwalając sobie klepnąć dupskiem na napakowanej po brzegi walizce. Niby prawdziwa zabawa zaczynała się dopiero wieczorem, wraz z rozpoczęciem pierwszego wykładu na temat kierunku, jaki powinna przyjąć współczesna cybernetyka.

Nie oznaczało to jednak, że dam się pchnąć na koniec łańcucha pokarmowego powszechnie kolejką zwanego. Wystarczyło już, że patrzyli na mnie z góry, bo chowałam cycki zamiast pokazywać penisa w walce o chujową dumę i słuszność skończonego automatu. Miałam swoje prawa, na ten moment niestety jedynie człowieka, ale niedługo planowałam zatopić kły w tych wyborczych. Świat prawdopodobnie nigdy nie będzie gotowy na urzeczywistnienie mojej teorii dotyczącej przekazów podprogowych, ale jakby tak zamieszać w polityce... Uśmiechnęłam się sama do siebie, a uwijająca się z papierami blondynka zadrżała.

Kasia potrzebowała kolejnych piętnastu minut, żeby dokończyć formalności i wydać mi klucz do pokoju wraz z pakietem informacyjnym. Zmusiłam ją do odpowiedzenia na kilkanaście moich pytań, na których odpowiedzi były zawarte w pierwszej ulotce, którą podała mi do ręki. Poczułam kocie zadowolenie, gdy Nowakówna odetchnęła z ulgą, żegnając mnie radośnie.

— Do zobaczenia, pani Kasiu, myślę, że jeszcze wrócę dopytać się o kilka rzeczy — ostrzegłam ją, na wszelki wypadek, żeby nie dostała zawału, gdy będę szlajać się po okolicy. Zawsze lubiłam znać swoje otoczenie na wylot, a świadomość potencjalnych dróg ewakuacyjnych działała cuda na moje podkrążone oczy. Niewyspanie zaczynało dawać mi się we znaki, ale nie mogłam osiąść na laurach, konkurencja nie śpi, więc dzielnie zbierałam informacje, przygotowując się srogo do dzisiejszej naukowej bójki.

A miałam temat bomba, dlatego czym prędzej wstałam z walizki, złapałam jej rączkę i ruszyłam w kierunku schodów.

— Skąd pani wie jak mam na imię? — spytała mnie kobieta na odchodnym, bardziej sama do siebie niż do mnie, ale odwróciłam się na pięcie. Z szerokim, promiennym uśmiechem, jakbym była niezmiernie zadowolona, że wychwyciła mój przytyk. I ponownie podeszłam do recepcji, nie zważając na burknięcie jakiegoś łysego faceta w garniturze, że to była jego kolej.

Kasia zadrżała ponownie, och, miód na moje serce!

— Ma pani imię napisane to na plakietce, ale jeżeli pani zależy na bliższym zapoznaniu, to może...

— Nie, nie, nie, przepraszam, m-muszę zająć się gośćmi! — Zarumieniła się tak szybko, że ledwo zdążyłam z wychwyceniem tego. Jej twarz zaraz zajęła się przerażeniem niby ogniem.

Posłałam jej kolejny uśmiech, zanim w końcu poszłam do przydzielonego pokoju, żeby zostawić szpargały. Zastanawiałam się, ile zajmie Kaśce dojście do tego, że wcale nie miała na sobie plakietki z imieniem.


xXx


To był ładny pokój. Staromodny i lekko zaniedbany, ale nadal materac nie cuchnął zbytnio alkoholem, pościel wyglądała na świeżą, a grzyb w łazience zajmował jedynie niewielką powierzchnię sufitu. Mogłam z tym żyć, dlatego rzuciłam walizkę obok łóżka i ruszyłam na polowanie.

Nie miałam pieniędzy na profesjonalny sprzęt, nie szastałam jeszcze forsą (z wyrzucaniem jej w błoto planowałam czekać do pierwszego Nobla), ale doskonale wiedziałam też, że apka z magnetometrem w telefonie dużego bezpieczeństwa mi nie zapewni. Fale radiowe i emisja podczerwieni nie brały się w końcu z choinki, a moja komórka ledwie radziła sobie z odpalaniem własnej diody. Co dopiero z wyszukiwaniem cudzej.

Odłączyłam detektor dymu, telewizor, lampki przy łóżku i lustrze w łazience, a potem dokładnie sprawdziłam te wiszące. Przedarłam się przez nigdy nie myte kratki wentylacyjne, rozkręciłam gniazdka i zorientowałam się, że szpara w jednej ze ścian powstała w wyniku odlatującego, wiekowego tynku, a nie celowego działania człowieka. Zadzwoniłam też na wszelki wypadek do matki, zdając jej gorącą relację z mojego wyjazdu z nieistniejącym jasnowłosym Tomkiem. Wydreptałam przy tym dobre cztery tysiące kroków według mojego inteligentnego zegarka, przeczesując każdy zakątek sypialni i klitki, która miała robić za łazienkę.

Czysto, jak przyjemnie.

Na tym etapie mogłam zacząć działać.

Usiadłam na łóżku, wyjęłam z walizki laptopa i kolejny raz przeszłam przez wszystkie moje notatki. Generalnie byłam tutaj wyłącznie z własnej przekory. Uwielbiałam psuć ludziom humory, zostawiać po sobie mało wybredne żarty, denerwować ich i wygrywać. Święcie wierzyłam w to, że mogę dokonać wszystkiego, a świat stał przede mną otworem. Po prostu czekałam na swoją szansę, nie mogąc popuścić żadnej nierozwiązanej zagadce, w których lubowałam się z całego serca.


xXx


Na własny wykład jak zwykle, kurwa, nie dotarłam. W jednym momencie siedziałam sobie z laptopem na kolanach i analizowałam ponownie spostrzeżenia na temat twierdzenia niezupełności Gödla. W drugiej trzymali już mnie na muszce w ciasnym pokoju, podając mi haniebnie przygotowaną lurę zamiast kawy i ładnie prosili o wypowiedź na temat wielkiego stosu dokumentów. Nie mrugnęłam nawet okiem, upijając małymi łyczkami gorzką, paskudną ciecz. Nie ze mną te numery.

— Jej, zrobiłam się popularna ostatnimi czasy, nic tylko mnie rwą na tajemnicze spotkania — mruknęłam, próbując się domyślić, co tym razem zjebałam. Regularnie sprawdzałam kamery, podsłuchy, dwa razy dziennie rozkręcałam cały własny sprzęt, sprzątałam go i pilnowałam, żeby nie ostały się na nim żadne brzydkie rzeczy. Niezależnie czy miała to być historia oglądanych ostatnio pornosów w trybie incognito, czy spis haseł i loginów do kont znajomych haktywistów, u których dostawałam zniżkę na korzystanie z botnetu. Zresztą, system czyścił mi się automatycznie i stawiał na nowo każdego dnia, wszystkie maile zapisywano w postaci częściowo zakodowanej transmisji danych przez serwery Partii Piratów w ciągu dwóch minut od ich otrzymania.

Nie, żeby miało to szczególne znaczenie w starciu z lepszymi ode mnie. Nie zajmowałam się hakerstwem, nie miałam też szczególnej smykałki do ogarniania informatyki. Znałam podstawy programowania w ramach samodoskonalenia się, ale moja wiedza ograniczała się do podstawowych komend, wariacji i algorytmów. Zawsze siedziałam bardziej w części teoretycznej, bawiąc się najlepiej przy łamaniu cudzych systemów. Do tworzenia własnych się za bardzo nie nadawałam. Sortowanie kubełkowe? Bez problemu. Stabilne zabezpieczenie własnych kont w celu ochrony prywatności? Bułka z masłem. Randka z Departamentem Cyberbezpieczeństwa? Jeszcze mnie aż tak nie pojebało.

Moje dane mogły wylecieć, okey. Płaciłam jednak regularnie za netflixa, starałam się nie używać torrentów i raczej nie udzielałam się mocno przez intranet. Wiedziałam o własnych słabych stronach, nie zamierzając podsuwać się rządowi na porcelanowym talerzyku. Robiłam swoje, siedząc w swoich teoriach, kajecikach i esejach, nie wychylając się za bardzo, odkąd skończyłam studia mając czternaście lat. Znając na wylot biografię Alana Turinga, wolałam ograniczyć wtrącanie się państwa i w moją naukową działalność, i w prywatne sprawy. Bądź co bądź, facet praktycznie został ojcem sztucznej inteligencji, a ułaskawili go dopiero w dwutysięcznym trzynastym.

Ktoś usiadł po drugiej stronie stolika, odsunął ode mnie dokumenty i zaczął je czytać. Prychnęłam pod nosem, nigdy nie radziłam sobie dobrze z byciem ignorowaną, zwłaszcza w tak ostentacyjny sposób. Kasia znała się za to na swojej robocie, przetrzymując mnie nieco w milczeniu. Potem pogapiłyśmy się nieco na siebie.

Wyjęła z kieszeni czarnych spodni komplet dorobionych kluczy, na bazie tych, które wczoraj jej zwinęłam. Auć.

— Cieszę się, że się znalazły — powiedziałam łagodnie, starając się celować w lekki, niezainteresowany ton głosu, chociaż trzęsłam się jak osika. Kurwa, tak blisko celu i popełnić taki błąd jak jakiś laik.

Kaśka, niebędąca Kaśką, nie odpowiedziała, podsuwając mi kolejny raz papiery do przejrzenia. W myślach debatowałam sama ze sobą, jak głupia byłam, że nie sprawdziłam czy Nowakówka została zatrudniona przed czy po incydencie z doktorem Słowackim. Plus był taki, gdyby siedziała w rządzie, dawno miałabym kulkę we łbie, ale współpraca z jakąkolwiek organizacją nie szła w parze z moimi długoterminowymi planami.

Krótkoterminowymi zresztą też nie.

— Wiemy czym jesteś zainteresowana. — Przewróciłam oczami, wszyscy wiedzieli, czym byłam zainteresowana. Zresztą nie ja jedna, pierwszy raz do Łodzi zjechało się tyle naukowców, w dodatku do pierwszego lepszego hotelu i z dupy urządziło sobie konferencję z otwartą formą wykładów.

— Sprawa pokoju bez klamek? — dopytałam jednak dla pewności, starając się wyczytać coś tam w oczach agentki. Na marne, jej wytrenowany profesjonalism zderzał się z moim amatorskim zainteresowaniem socjotechnikami, nie miałam żadnych szans.

Kiwnęła mi głową, więc w końcu westchnęłam i zabrałam się za czytanie dokumentów. Niczego nowego się nie dowiedziałam. Trzy miesiące temu w tym hostelu nocował doktor Słowacki, wybitny kryptolog, matematyk i fizyk w jednym. Prężny umysł dzierżył myśli, których serce nie wytrzymało i doktorek padł na zawał. Czułam się tym tematem szczególnie podjarana, bo jeszcze za czasów studenckich miałam z "Poetą", jak przezywaliśmy mężczyznę w imię "Słowacki wielkim poetą był", serię zajęć. Jedyny kurs, który ujebałam w życiu, liczony podwójnie, bo poprawka też mi z facetem nie siadła i dopiero po jego przejściu na emeryturę sama przeszłam przez logikę matematyczną.

No więc, nawet nie chodziło o to, że Słowacki sobie umarł. Zdarza się, zwłaszcza starym gburom, którzy palą dwadzieścia sztuk papierosów dziennie. Dawny nauczyciel zostawił jednak w spadku zakodowaną wiadomość nabazgraną na klamce od drzwi. Pierwsza część tekstu została złamana (banalna kombinacja szyfru Cezara z kółkiem i krzyżykiem) jeszcze przy wycieknięciu całej sprawy do prasy:

"To obłęd, czysty obłęd. Któregoś dnia budzisz się w pokoju bez klamek, ale imię w kartotece nie jest Twoje..."

Druga do tej pory pozostawała zagadką. Nigdzie nieopublikowaną tajemnicą, która ciekawiła dosłownie wszystkich. Nawet jeśli nienawidziłam Słowackiego z całego serca, nie mogłam powiedzieć złego słowa na temat żadnej z jego prac. Stosował solidne zagadnienia, z dystansem podchodził do podstawowych twierdzeń matematycznych, a całkę potrójną liczył według legendy w ciągu trzydziestu sekund od porannej pobudki. Dla wprawy, jak często opowiadał na wykładzie, zachęcał nas do podążania jego śladem.

— Drzwi w jego pokoju miały klamkę? — wyrwało mi się mimowolnie z wrodzonej ciekawości.

— Miały.

— Mhm — odburknęłam niepewnie, drapiąc się po nosie.

Druga część kodu przypominała najbardziej dziki, złożony zestaw symboli, którego istnienie przechodziło moje wszelkie pojęcie.

— Będę potrzebować czasu — rzuciłam, ocierając pot z czoła na myśl o tajemnicy, jaką zostawił w spadku doktorek.

— Mhm.

Chyba jednak wolałam Kaśkę drżącą pod moim uśmiechem.


xXx


Nie ma szyfru niemożliwego do złamania. Zgodnie z zasadą Kerckhoffsa właśnie dlatego powinno się je upubliczniać. Autorom zawsze się wydaje, że są super mądrzy i właśnie stworzyli coś odkrywczego. Zawsze trafi się też ktoś mądrzejszy, kto akurat wpadnie na rozwiązanie. Miarą jakości szyfru jest w końcu to, jak długo przetrwa, gdy masa ludzi rozpocznie bombardowanie jego struktury, podważanie prawdziwości algorytmu czy poszukiwanie luk.

Korzystamy z nich na co dzień, często nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Obecna technologia i zaawansowane systemy opierają się na automatyzacji przepływu danych. NIe potrzebują szczególnie ciężkiej artylerii, żeby wykraść nasze dane, dopisać nas do spamlisty albo podpiąć do systemu robaka. Żeby się w to wdrożyć, wystarczy zapoznać się z modelem OSI, zrozumieć jak działa enkapsulacja i zakochać się w idei protokołu.

Niby wszystko to wiedziałam, ale siedząc w pokoju, w którym zmarł Słowacki, w obskurnym hostelu, czułam się bezradna. Spędziłam kolejny dzień, poszukując śladów, których ewidentnie nie było. Żaden ze znanych przeze mnie szyfrów nie działał, wszelkie metody zawiodły i wiadomość doktorka nadal pozostała tajemnicą.

Powoli czas mi się kończył, widziałam to dobrze w nerwowym uśmiechu Kaśki, która coraz częściej przynosiła mi prawdziwą kawę z ekspresu, a nie czarną lurę. Siedziałam nad tą zagwozdką już ponad trzy tygodnie, a sprawa trwała nierozwiązana. Moje prośby o udostępnienie kodu szerszemu gronu odbiorcy spotkały się z uderzeniem w twarz, więc więcej nie wnosiłam sprzeciwu ani uwag.

Kurwa mać, nie wiedziałam, co ten dupek sobie myślał. Co zawarł w tekście. Słowacki wiele trzymał na sumieniu, nie zdziwiłabym się, jakby chował w domowej szafie parę trupów, ale żeby komuś aż tak zależało na złamaniu jego ostatniej zagadki? Tutaj kryła się większa afera, w którą naprawdę nie chciałam się wplątać. Samo wyszło.


xXx


Olśnienie przyszło nagle. Z takim abstrakcyjnym, absurdalnym pstryczkiem prosto w twarz, że mogłam przegapić coś tak oczywistego. Nie wiem kto bardziej od tamtego momentu odliczał dni. Ja czy Kaśka. Zastanawiałam się, jak długo uda mi się ukrywać prawdę, że wiem o wszystkim.

Odpowiedź: Niezbyt długo.

Zapisałam rozwiązanie na kartce, którą ukryłam w dziurze w ścianie. Na wszelki wypadek. NIe przyznałam się nikomu do prawdy, która została mi objawiona. Skończyła się zabawa i dzikie gierki w kryptografię, gdy gardło ściskało mi się na myśl o ostatnich słowach doktorka.

To była dobra decyzja, przyszli dwa dni później. Po cichu. Na pierwszy ogień poszła Kaśka, która nie miała szans z pięcioma ludźmi na raz. Kazali mi patrzeć, żebym miała dobry przykład.

Powiedziałam prawdę, gdzie ukryłam rozwiązanie zagadki i sposób na przetłumaczenie niezrozumiałego kodu Słowackiego. Wraz z rozpisanym, skomplikowanym algorytmem. Tak na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że jest więcej ukrytych wiadomości, które trzeba w ten sam sposób odkodować.

Żałowałam jedynie, że kula w łeb trafiła mnie, zanim usłyszałam jak kurwią przy zobaczeniu moich notatek.

Zakodowałam je w końcu tym samym szyfrem co Słowacki. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#shoty