Rozdział 14 - (Nie)kłamstwo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Gdy Rain wyszła z pokoju zaczęła biec korytarzem. Płacząc wybiegła na taras. Tysiące myśli przelatywały jej teraz przez głowę.

— Dlaczego mnie okłamał? — wyszeptała, łkając cicho. 

Zimne powietrze trochę ją uspokoiło, a łzy wyschły. Czy naprawdę ją okłamał? Przecież to nawet nie było kłamstwo. Nie musiał jej mówić, że ma żonę. Nie musiał się jej tłumaczyć ze swego życia prywatnego. Nie byli nawet przyjaciółmi. Ale jakim cudem nie powiedział jej o tym detektyw którego wynajęła? Przecież żona to dość istotna osoba w czyimś życiu. Również to, że ta kobieta pojawiła się dopiero teraz też było zastanawiające. Dlaczego nie przyjechała wcześniej? Może gdzieś wyjechała? — pomyślała. Na pewno nie mieszkali razem. Tego była pewna. Horton również o niej nie wspomniał. Ale z jakiego powodu? Z chwili na chwilę czuła się bardziej zagubiona. Im więcej pytań, tym większy mętlik. To nie moja sprawa — pomyślała z goryczą.

Poszła do pokoju ochrony.

— Dlaczego nikt mnie nie powiadomił, że przyjechała ta kobieta? — wrzasnęła, gdy tylko weszła do pomieszczenia.

— Mieliśmy panią zawiadomić jeżeli pojawi się ktoś obcy. — Mężczyzna był zaskoczony. — A to jest przecież jego żona.

— Wiem, że to jego żona, idioto! — krzyknęła. — Sprawdzałeś ją chociaż, czy tak po prostu wpuściłeś?

— Ale...

— Gdyby jakaś przypadkowa kobieta powiedziała, że jest jego żoną, to też by się do niego dostała?

— Ja... 

— Nic już nie tłumacz! — krzyknęła i wybiegła na korytarz. — Dajcie mi wszyscy święty spokój!

Jej torbę zaniesiono do pokoju pielęgniarek. Była dziewiętnasta trzydzieści. Cholerna kolacja. Gdyby nie to, że nie chciała być teraz sama, najchętniej odwołałaby spotkanie. Wyciągnęła z torby sukienkę. Umalowała się i uczesała. Jeszcze tylko torebka. Cholera. Właśnie uświadomiła sobie, że torebka została u Paula. Miała ochotę płakać. Chciała poprosić pielęgniarkę żeby jej ją przyniosła, ale w ostatniej chwili postanowiła iść sama. Przecież i tak będzie musiała z nim porozmawiać o wyjeździe. Jeżeli nawet ta Debbie miałaby z nim tam jechać, to i tak chciała mu nadal pomóc. Zapukała i weszła, gdzieś w głębi duszy mając nadzieję, żeby nikogo nie zastanie, ale pokój nie był pusty. Paul stał przy oknie, odwrócony do niej tyłem. Taki ogromny i silny, już sam jego widok sprawiał, że czuła się dziwnie bezwolna. Uśmiechnęła się smutno.

Wpatrywał się w widok za oknem i zastanawiał, czy Rain jest jeszcze w szpitalu. Dochodziła dwudziesta, a przecież miała iść na tę cholerną kolację. Być może nawet pójdzie bez torebki. Odetchnął, gdy usłyszał pukanie. Weszła. Do jego uszu dotarło jej westchnienie, a on uśmiechnął się. Jednak przyszła. Odwróciwszy się, zastygł w bezruchu. W pierwszym momencie pomyślał, że to nie ona. Ale te oczy. Nikt nie miał przecież takich niesamowitych oczu, jak ta dziewczyna. Ubrana była w srebrną, obcisłą sukienkę, na ramiączka i z głębokim dekoltem. Włosy miała upięte w górę, a z boku wpięty był mały grzebień. Na szyi jedynie złoty łańcuszek i kilka bransoletek na rękach. Do tego czarne buty na obcasie. Była idealna. Delikatny makijaż i smutek na twarzy. Nie mogła wyglądać piękniej.

— Dlaczego pukasz? — zapytał, próbując ukryć wrażenie, jakie na nim wywarła.

— Zapomniałam torebki — powiedziała.

— Nie musiałaś pukać, do tej pory tego nie robiłaś.

— Bałam się, że wam przeszkodzę — powiedziała cicho.

— Nam? — Na jej widok Paul całkowicie zapomniał o Debbie.

— Tobie i twojej żonie.

— A, masz na myśli Debb. — Paul podszedł do Rain i pogłaskał ją po policzku.

— Ona nie jest moją żoną — oświadczył i ujrzał, jak w oczach dziewczyny pojawia się dezorientacja.

— Nie rozumiem, przecież powiedziała, że...

— Kiedyś nią była. Chociaż i z tym można by polemizować.

— To znaczy, że...

— Już dawno się jej pozbyłem, a dzięki tobie nie pojawi się już nigdy więcej.

— Dzięki mnie? Dlaczego dzięki mnie? — zdziwiła się.

— Tak, dzięki tobie — zaśmiał się na widok jej zaskoczonej miny. — Powiedziałem jej, że wolę ciebie, bo jesteś niesamowita w łóżku.

— Skąd możesz wiedzieć? Przecież my nie... — zamilkła. Paul patrzył jak się czerwieni. To było urocze.

— Zgadywałem — powiedział ze śmiechem. — Ty głuptasie, po prostu chciałem żeby się odczepiła.

— Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze mną. — Zagryzła wargę, mrugając powiekami, a on jęknął w duchu. Zdecydowanie miała na niego zły wpływ.

— Czasami zachowujesz się jak dzieciak, wiesz? Mam nadzieję, że skończyłaś chociaż osiemnaście lat — powiedział, wzdychając.

— Tak. Pięć lat temu. Ale co to ma do rzeczy? — zapytała rzeczowo, a on uśmiechnął się. Poczuł ulgę, ale nie chciał jej niczego tłumaczyć.

— Chyba byłaś umówiona — przypomniał, chociaż tak naprawdę nie chciał, aby wychodziła. Gdy weszła do pokoju, sprowadziła ze sobą spokój, a tego mu brakowało w tym momencie.

— Ach tak. Całkiem zapomniałam — powiedziała i przechyliła zabawnie głowę, jak mały psiak. — Paul, jest jeszcze jedna sprawa — oznajmiła, tak modulując głos, że miał ochotę zakończyć na tym rozmowę, wietrząc nadchodzący problem.

— Znowu jakiś dramat? — przewrócił oczyma. Popatrzył na nią. Stała naprzeciwko i spoglądała na niego z poważną miną. Tak, zdecydowanie powinna już sobie iść — pomyślał.

— Paul, do tej pory nie rozmawialiśmy o wypadku — usłyszał i chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu: — Chodzi mi o Lisę. Wiesz, że ten wypadek, to niezupełnie wypadek i ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Już dawno powinnam o tym z tobą porozmawiać, chociaż pewnie ty nie masz na to ochoty, ale to...

— Przejdź do rzeczy — przerwał jej chłodno. Nie za bardzo podobało mu się to, że drąży temat wypadku i Lisy.

— Okej — przytaknęła, a następnie bardzo konkretnie przeszła do rzeczy: — Mam nadzieję, że nie będziesz zły, ale wynajęłam dom pod Brownsville w Minnesocie i chciałabym, żebyś tam pojechał jak już wyjdziesz ze szpitala. Chociaż na jakiś czas. — Paul przyglądał się jej w milczeniu. Musiał przyznać, że spodziewał się wszystkiego, ale nie tego. — Więc ja...

— Ty?

— To znaczy ja chciałam jechać razem z tobą — palnęła bezmyślnie, sprawiając, że ledwie ukrył uśmiech. Widział, że jest zakłopotana i tylko dlatego powściągnął się przed jakąś dosadną odpowiedzią.

— To chyba nie byłby dobry pomysł — powiedział. — Myślę, że gdy wyjdę już ze szpitala, to faktycznie gdzieś wyjadę.

— Gdzie?

— Może do Europy, stalkerze — odparł przekornie. — I zdecydowanie nie powinniśmy jechać razem. — Ujrzał na jej twarzy determinację.

— Paul, obiecaj mi, że pojedziesz do domu, który wynajęłam — wypowiedziała gwałtownie. — Jeśli nie chcesz, to nie muszę jechać z tobą. Tylko tam pojedź. To bezpieczne miejsce. Wiem, że postawiłam cię w niekomfortowej sytuacji robiąc coś za twoimi plecami. Zdaję sobie sprawę, że powinnam najpierw to uzgodnić z tobą, ponieważ jesteś facetem, który nie lubi żeby za niego decydować i nie toleruje, jak ktoś się wtrąca w jego życie, ale po prostu...

— Sam? — zapytał nieoczekiwanie.

— Słucham? — wydusiła. Zbił ją z tropu, co go rozbawiło. Ewidentnie była przygotowana na jego protesty.

— Nie pojedziesz tam ze mną?

— Nie muszę tam z tobą jechać. Nie nalegam na to. Po prostu zależy mi, żebyś był bezpieczny — wydusiła zdławionym głosem i ciężko westchnęła. — Proszę, zależy mi na tym.

— Dobrze.

— Co dobrze? — zapytała głupio.

— Pojadę tam.

Przez chwilę milczała, przyswajając jego odpowiedź. Była pewna, że będzie musiała długo go na to namawiać i bała się, że w efekcie się nie zgodzi.

— Aha — wydusiła niezbyt inteligentnie, po czym otrząsnęła się i przywołała do porządku. — Ale na pewno? Nie żartujesz?

— Powiedziałaś, że nie pojedziesz tam ze mną — stwierdził i ujrzał, jak w jej oczach gaśnie entuzjazm, który pojawił się w chwili, gdy się zgodził. — I powiedziałaś też...

— Tak?

— Że ci na tym zależy — poinformował. Przez chwilę milczała.

— Pójdę już — powiedziała smutno i, nie czekając na odpowiedź, skierowała się w stronę drzwi.

— Rain — powstrzymał ją. Odwróciła się powoli, na jej twarzy nadal gościł smutek. — Mogę do ciebie później zadzwonić? — zapytał, a ona uśmiechnęła się lekko i przytaknęła głową, po czym wyszła, zostawiając go samego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro