Rozdział 36 - Bezpieczna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy się obudziła, Paul jeszcze spał. Trzymał jej rękę w swojej. Uśmiechnęła się gdy to zobaczyła. Mijające dni sprawiły, że wszystko zaczynało się powoli prostować i gdyby nie musiała wyjeżdżać, byłoby wprost idealnie. Ten czas tak szybko zleciał, że gdyby nie sms od Ryana to nawet nie zorientowałaby się, że do wyjazdu zostały jedynie dwa dni. A ona jeszcze o niczym nie powiedziała Paulowi.

— Z czym się tak zmagasz? — usłyszała i zobaczyła, że mężczyzna jej się przygląda. Zastanawiała się od jak dawna nie śpi.

— Muszę wyjechać — powiedziała, nie owijając w bawełnę. Paul milczał. Z jego spojrzenia nie potrafiła niczego wyczytać.

— Podjęłaś taką decyzję pod wpływem tego, co ci powiedziałem, że chcę abyś wyjechała? — zapytał z rezerwą.

— Zgłupiałeś? — zirytowała się. — Nie podjęłam żadnej decyzji. Nawet nie chcę stąd wyjeżdżać.

— Więc czemu jedziesz? — Uśmiechnął się na widok jej wściekłej miny. Uwielbiał, gdy się złościła. A w tym momencie była zaspana, potargana i wkurzona jak osa. Miał wrażenie, że za moment boleśnie go użądli.

— Muszę — mruknęła, nadąsana. — Obiecałam.

— Powiesz mi coś więcej? Chyba, że to jakaś wielka tajemnica — dociekał.

— W środę muszę być u dziadka we Włoszech — szepnęła smutno. — Co roku organizuje rodzinną uroczystość i obecność jest poniekąd obowiązkowa. W zasadzie odwiedzamy go jedynie raz w roku. Gdyby nie to, że nie było mnie w domu przez dłuższy czas, to pewnie jakoś bym się wytłumaczyła dziadkowi, ale Ryan nie daje mi spokoju i bombarduje sms'ami. A Ethanowi obiecałam, że na pewno przyjadę i...

— Powinnaś się cieszyć, że zobaczysz braci i rodzinę — przerwał jej te chaotyczne wywody.

— No przecież się cieszę — próbowała się uśmiechnąć. — Dawno nie widziałam Ryana, a Ethana jeszcze dłużej. Był w podróży, gdy wyszłam z domu. Rodzina faktycznie jest ogromna, z tym, że połowy z nich nie znam. W sensie, że tak dobrze jak na przykład Pedra, Teda i Joe'go, którzy są mi w tym momencie bliżsi od nich — powiedziała, a jemu zrobiło się przykro, gdy go nie wymieniła. — Bardzo tęsknię za moim dziadkiem. On zawsze mnie potrafi zrozumieć. Ale... — westchnęła.

— Ale?

— Teraz to wszystko się zmieniło — powiedziała smutno, opuszczając głowę. — Teraz chciałabym być tu, przy tobie.

— O, jak miło! Więc ja też się jednak załapałem? Tak jak Pedro i Ted i...

— Zgłupiałeś? Przecież ty jesteś najistotniejszy — przerwała mu rozdrażniona.

— Rain, nie gadaj głupot — powiedział odgarniając jej włosy z czoła. — Twoi bracia, twój dziadek powinni być...

— Są, ale ty...

— Tylko bez tych twoich poetyckich bzdur. I najlepiej streść — oznajmił, przewidując kolejne niepotrzebne wynurzenia.

— Chciałam tylko powiedzieć, że przy tobie wszystko nabrało sensu, a ja czuję się...

— Nie mam siły na wywody, Rain.

— Bezpieczna — dokończyła, a on zdębiał.

— Chyba nie rozumiem.

— Nawet gdy czasem jest mi źle, przy tobie czuję się bezpiecznie, Paul.

To, co powiedziała, wstrząsnęło nim. Czuła się z nim bezpieczna? Przy nim? Człowieku, który wzbudzał wiele emocji różnego rodzaju, ale nigdy nie było to bezpieczeństwo. Nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić. Był egoistą, wiedział o tym i nigdy, aż do teraz, nie dbał o to żeby to zmienić. Było mu obojętne czy kogoś krzywdzi, dbał tylko o siebie i swoje korzyści. Brednie — pomyślał poirytowany. Teraz wszystko się poplątało. Czemu ona zawsze musiała mu czymś namieszać? Paul wywoływał skrajne uczucia u kobiet. Od miłości po nienawiść. Zawsze śmiał się z tego. Ale teraz Rain go zaskoczyła. To, co mu powiedziała, było ostatnim, czego spodziewał się od niej usłyszeć. Czuła się przy nim bezpieczna? Nie zdawała sobie sprawy jak bardzo poruszyła go ta informacja. Uśmiechnął się.

— Powinnaś się uczesać — stwierdził, po raz kolejny odgarniając z jej czoła niesforne rude kosmyki.

— Wkurzają mnie, będzie chyba najlepiej, jeżeli je obetnę — stwierdziła.

— Nie rób tego — szepnął.

Siedzieli w wielkim łóżku, naprzeciwko siebie. On trzymał jej dłoń w swojej i było między nimi coś dziwnego. Trudnego do zrozumienia. Pomimo że znajdowała się tak blisko, a na sobie miała jedynie krótką koszulkę, nie było to dla niego teraz tak istotne. Pociągała go jak żadna inna. Bywało, że dosłownie głupiał na jej punkcie i nie potrafił się kontrolować w jej obecności, jednak w tym momencie nie czuł niczego, co miałoby jakikolwiek podtekst seksualny. To, że siedziała obok, podobało mu się. Odprężało go. Była taka naturalna. Gdyby teraz zaczęła zachowywać się wyzywająco, tak jak Mauren, rozczarowałaby go.

Czasami nie chciał żeby była aż taka idealna. Wtedy nie miałby skrupułów i poddałby się temu pragnieniu. Może nawet byliby ze sobą przez jakiś czas i byłoby im razem dobrze? Czasem miał dłuższe epizody. Tydzień, zdarzył się nawet miesiąc, ale nigdy nic dłuższego. Za każdym razem bez żadnego uczucia. Wyjątek stanowiła jedynie Debbie, która jakimś cudem została jego żoną. Ale i do niej nigdy nic nie czuł.

Odkąd spotkał Rain zaczął traktować ją inaczej. Czuł ogromne pożądanie, ale i troskę o nią. Wywoływała w nim cholernie skrajne uczucia. Czasem był na nią tak zły, że miał ochotę najzwyczajniej w świecie jej przylać. Najbardziej jednak, lubił się z nią drażnić. Lubił patrzeć na jej wkurzoną minę, gdy adorował inne kobiety. Uwielbiał jej zmienne nastroje, gdy z potulnego kociaka przemieniała się w rozjuszoną lwicę. Igrał z nią, doprowadzał do wrzenia, a później podsycał ogień rozkoszując się płomieniami, którymi go oplatała. Przy niej był niczym tykająca bomba. Czuł się zdobywcą, mężczyzną, który osiągał każdy cel, jaki sobie wyznaczył, każdą rzecz, której zapragnął, ale akurat jej sobie odmawiał, pomimo że w tym momencie niczego nie chciał bardziej. Być może działo się tak dlatego, że pragnienie opieki brało górę? Przecież nierzadko w jej obecności zaskakiwał sam siebie.

— Dlaczego? — Wyrwała go z zamyślenia.

— Co dlaczego? — zapytał zdezorientowany.

— Dlaczego mam ich nie obcinać? — Patrzyła na niego zdziwiona. — Włosów — uściśliła.

— Ponieważ ładnie wyglądasz w długich.

— Tak myślisz? — Zmarszczyła nos.

— Tak właśnie myślę — powiedział.

— Mam to uznać za komplement? — zapytała z przekornym uśmiechem.

— Nie — oświadczył, po czym zmienił temat nie chcąc kontynuować niewygodnej kwestii, która wypłynęła jakoś tak niezamierzenie: — Kiedy wyjeżdżasz?

— Muszę być na miejscu w środę — odparła smutno.

— W tą środę? — zapytał, a ona przytaknęła. — To już niedługo.

— Paul, a może pojechałbyś ze mną? — zaproponowała nieśmiało.

— Myślę, że sobie to odpuścimy. Przynajmniej na razie. — Nie zamierzał nigdzie z nią jechać, ale jakoś tak wyjątkowo nie chciał zrobić jej przykrości.

— Przez to wszystko czuję się tak niepewnie — szepnęła cichym głosem.

— Dlaczego niepewnie? — Widział, że jest smutna.

— Wyjeżdżam. Ty zostajesz. Nie wiem, co się stanie. Mam wrażenie, że jak wyjadę to znikniesz, tak jakbyś nigdy nie istniał. A to byłoby straszne — powiedziała z przejęciem, co sprawiło, że parsknął śmiechem, a później niespodziewanie ją przytulił.

— A jeżeli obiecam ci, że nie zniknę i gdy wrócisz, to wciąż tu będę? Czy wtedy poprawi ci to nastrój? — zapytał już poważnym tonem.

— A chcesz bym wróciła? — powiedziała spokojnie. — Tylko odpowiedz szczerze — poprosiła.

— Obiecałaś pokazać mi pewne fantastyczne miejsce, a jeszcze nigdy mnie tam nie zabrałaś. Pozostaje mi zatem pozostać tu i pozwolić ci spełnić swą obietnicę — oświadczył.

— Więc chcesz je zobaczyć? — Ucieszyła się.

— Nie. — Paul przyglądał jej się uważnie. — Chcę żebyś ty mi je pokazała.

Ścisnęła mocniej jego dłoń, a na jej twarzy pojawił się piękny promienny uśmiech. I to było wszystko co zrobiła, wszystko co powinna zrobić. Nic więcej nie było potrzebne.

— Jak długo cię nie będzie? — zapytał rzeczowo.

— Dziadek chce abym została u niego dwa tygodnie — powiedziała, sprawiając, że Paul uświadomił sobie fakt, iż miał nadzieję, że będzie to jedynie krótka nieobecność, a ona wróci do niego już za kilka dni. — Ale Ryan powiedział, że muszę z nim też spędzić jakiś czas — dodała, a on poczuł irytację.

Jakim prawem mają czelność wymagać od niej, aby na tak długo do nich jechała? To było z jego strony kolejne, egoistyczne oraz głupie pragnienie, bo przecież dość często traktował ją jak piąte koło u wozu i swym zachowaniem sprawiał, że mogła czuć się niczym zwyczajny natręt. Co prawda nie mówił jej już, że jedno z nich powinno wyjechać, jednak nadal postępował w sposób, który dość często ją ranił. To ciągłe napięcie dawało mu się we znaki i niestety skutki tego zazwyczaj dotykały Rain. Jednocześnie chciał mieć ją obok siebie, a z drugiej strony za wszelką cenę chciał ją od siebie uchronić.

— Tak długo? — wyrwało mu się.

— Nie wytrzymam tam tak długo, Paul. Zawsze te wizyty mnie wyczerpywały. Były uciążliwe i z reguły nie mogłam się doczekać powrotu. Nie chodzi o to, że miałam dość dziadka czy kogoś tam — powiedziała, zastanawiając się, ponieważ w istocie jedyną osobą, której najczęściej unikała, był Luca.

Kuzyn drażnił ją do tego stopnia, że czasami miała ochotę zrobić mu krzywdę i w jakiś sposób się na nim wyżyć. Bywało tak, że chłopak cholernie obrzydzał jej cały pobyt w Salerno. Jednakże była zbyt nieśmiała, aby odwdzięczyć mu się tym samym. W tym momencie uświadomiła sobie fakt, że Paul wyzwala w niej dziwne instynkty, które zupełnie ją odmieniają i tym razem nie da Luca tej satysfakcji. Jeżeli będzie dla niej wredny, odpłaci mu tym samym. Z nawiązką.

— Chyba przesadzasz — usłyszała.

— Teraz jest inaczej.

— Dlaczego teraz?

— Trochę się do ciebie przyzwyczaiłam, wcześniej nie miałam nikogo z kim byłabym blisko. Ja nie miałam nigdy przyjaciela — wyjaśniła, a on zastanowił się czy zaliczenie go w poczet przyjaciół bardziej go irytuje czy cieszy.

— Rain, obiecaj mi, że zostaniesz tam tak długo jak będzie trzeba. Jeżeli twój dziadek będzie chciał żebyś została dwa tygodnie, to zostań z nim dwa tygodnie. Nie chcę żebyś z mojego powodu zaniedbywała rodzinę — poprosił. — Również Ryan. Zostań tyle, ile będzie trzeba.

— Ale...

— Ja tu będę, gdy wrócisz. Obiecuję ci to. Nigdy nic nikomu nie obiecuję. Dla ciebie zrobię wyjątek. — Rain pokręciła przecząco głową. Chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa: — Posłuchaj mnie. Będzie dobrze dla nas obojga, gdy trochę czasu spędzimy osobno. To wszystko z nas opadnie, a sytuacja się wyklaruje. — Widząc nadal jej niezadowoloną minę, dodał: — Jeżeli mi to obiecasz, wtedy i ja ci coś obiecam.

— Co?

— Cokolwiek będziesz tylko chciała.

— Wszystko? — zapytała z niedowierzaniem.

— Nie przeginaj.

— Dobrze! — oświadczyła zadowolona, a on przez chwilę zawahał się, gdyż ta dziewczyna była bardzo kreatywna w swych pomysłach i być może zanadto się zagalopował.

— W takim razie, co mam ci obiecać? — zapytał, jednak nie zaspokoił swej ciekawości.

— Powiem ci później. Muszę wszystko przemyśleć. Dobrze?

— Jak sobie życzysz — powiedział, trochę zawiedziony. — Jesteś głodna? Bo ja umieram z głodu.

— Mam szaloną ochotę na kawę i naleśniki! — mówiąc to szybko wyskoczyła z łóżka.

— W takim razie idziemy do Betty — zdecydował.

— Myślisz, że ciężko jest zrobić naleśniki? — zapytała.

— Zapomnij o tym!

— Kiedyś nauczę się gotować. Jeszcze zobaczysz — obruszyła się.

— Nie strasz mnie, Rain — powiedział, robiąc przerażoną minę, a ona roześmiała się.

Paul obserwował ją, gdy szli ścieżką przy jeziorze. Była taka uśmiechnięta i rozluźniona. Od czasu do czasu obracała się, a wtedy jej włosy rozsypywały się na wszystkie strony. Gdy opadały na jej twarz, słońce odbijało się w nich, tworząc niesamowitą paletę odcieni. Jej oczy się śmiały. Ona się śmiała. Jakim była fenomenem. I jakim cudem jeszcze nikt jej nie odkrył? Istota wręcz doskonała. Idealna pod każdym względem. Mogła mieć każdego, a wybrała takiego potwora jak ja — pomyślał. Chociaż trudno to nazwać wybraniem. Po prostu razem mieszkali i miło spędzali czas. I, jakby nie patrzeć, wpisała go w poczet przyjaciół. Chociaż ewidentnie czasami zachowywała się, jakby i ona miała ochotę na coś więcej niż przyjacielskie relacje. Tak, jej wyjazd to bardzo dobre wyjście. Oboje będą mieli czas na złapanie dystansu. Właśnie tego potrzebowali. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro