Rozdział 24 - Bułka z masłem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Gdy obudził się następnego dnia, w całym domu panowała kompletna cisza. Zszedł na dół. Miał zamiar wyjść i przejść się nad jezioro. Już na schodach zobaczył Rain, stojącą w drzwiach do pokoju. Miała na sobie tylko króciutką koszulkę, która w zestawieniu z jej zmierzwionymi włosami i zaspaną buzią, wyglądała cholernie seksownie.

— Co dziś robimy? — zapytała, ziewając, a on minął ją i bez słowa wyszedł. — Idziesz nad jezioro? — krzyknęła za nim.

— Pamiętaj o śniadaniu, Rain — odkrzyknął, nawet się nie odwracając.

— Śniadanie? — wymruczała pod nosem, a po chwili szeroko się uśmiechnęła. — To powinno być proste.


Miał ochotę pobiegać, choć jogging nigdy nie był czymś czego potrzebował do szczęścia. Jednak rozległa polana i leśne ścieżki były do tego idealne a ta świeżość i rześkość dzikiej natury kusząco zachęcała. Lecz zdawał sobie sprawę, że w tym momencie nie powinien się forsować. Dopiero dochodził do zdrowia i taki wysiłek mógł być zbyt obciążający. Dlatego skierował się od razu w stronę jeziora. Woda była lodowata. Pomimo to Paul postanowił popływać. W pierwszym momencie, gdy tylko się zanurzył, miał wrażenie, że dosłownie zamarza. Jednak po jakimś czasie ciało przyzwyczaiło się do chłodu. Gdy wyszedł na brzeg, czuł się odprężony i zrelaksowany. Położył się na trawie i przez jakiś czas tak leżał, aż jego oddech uspokoił się. Promienie słoneczne rozgrzały go.

— Co ta dziewczyna sobie wyobraża? — Pomimo że usilnie starał się myśleć o tysiącu innych spraw, wciąż wracała do niego Rain.

Nie był na nią zły. Wręcz przeciwnie. Bawiła go. Gdy z nią przebywał, czuł się odprężony i wyciszony. Niepokoiło go tylko napięcie, które czasem się między nimi pojawiało. Wracając do domu, już z daleka zobaczył ją siedzącą na schodach z przygasłą miną. Zastanawiał się gdzie podział się jej entuzjazm. Stanął przed nią i spojrzał uważnie w jej oczy.

— Wydaje mi się, że toster jest zepsuty — stwierdziła głupio, a on uniósł brew.

No tak. Śniadanie. Uśmiechnął się z politowaniem, po czym wszedł do środka. Jednakże to, co tam zobaczył sprawiło, że uśmiech zniknął z jego twarzy szybciej niż się na niej pojawił. Kuchnia wyglądała jakby przeszło tam tornado. Wszystkie szafki był pootwierane. Na stole i podłodze stały powyjmowane naczynia i garnki. Z tostera unosił się aromat spalonych grzanek.

— Co ty tu do cholery robiłaś? — zdenerwował się.

— No jak to co? Śniadanie — odparła, wzruszając ramionami.

— Śniadanie? Zobacz jak to wszystko wygląda. Mogłaś spalić kuchnię — powiedział, wskazując na dymiący toster.

— Nie moja wina, jest zepsuty. Od razu widać, że coś z nim jest nie tak — broniła się zażarcie.

— To z tobą coś jest nie tak? — warknął.

— Chciałam zrobić to samo, co ty wczoraj na kolację.

— Jajecznicę? — zapytał.

— No właśnie. Jajecznicę. Ale...

— Dlaczego do diabła powyjmowałaś wszystkie naczynia z szafek?! — Przerwał jej ze złością, a następnie szeroko otworzył okno aby wywietrzyć smród spalenizny z pomieszczenia.

— Szukałam tego garnka do smażenia — odpowiedziała, a Paul spojrzał na nią z niedowierzaniem. Robiła sobie z niego jaja? Spoglądał na jej zbuntowaną twarz i pokiwał z niedowierzaniem głową.

— Chryste, ty nie żartujesz — wymamrotał zdziwiony sam do siebie.

— Ale o co ci chodzi? Po prostu nie wyszło tak jak planowałam. Zdarza się nawet najlepszym — burknęła, a on przewrócił oczyma

— Litości — wymamrotał. — Dlaczego cała kuchnia jest w mące? — dodał po chwili zdezorientowany.

— Myślałam, że to cukier, a później kichnęłam i to się wysypało — usłyszał i przez chwilę zastanawiał się czy dobrze słyszy.

— Cukier do jajecznicy? — zapytał, cedząc słowa. — Czy zdajesz sobie w ogóle sprawę, co mówisz?

— Jasne, że nie do jajecznicy, baranie. Do kawy — odparła z przekąsem, a on spojrzał w stronę expresu i włos mu się zjeżył na karku. Podbiegł szybko i wyłączył go szybko z kontaktu.

— Rain, dlaczego nie nalałaś wody? — krzyknął, mierząc ją wściekłym spojrzeniem.

— A powinnam? — Patrzyła na niego, a on pomyślał, że stroi sobie z niego żarty.

— Tak, do jasnej cholery. Powinnaś! — powiedział podniesionym tonem.

— Ej! Kazałeś mi zrobić śniadanie, więc...

— Więc zdemolowałaś całą kuchnię, a śniadania nie zrobiłaś — dokończył za nią, wzdychając bezradnie. Wyglądało na to, że mieszka pod jednym dachem z antytalentem kulinarnym. Bardzo seksownym antytalentem, co wyjątkowo było mu nie na rękę.

— Przecież ci powiedziałam, że nie odnajduje się dobrze w kulinarnych klimatach.

— Więc kto u ciebie w domu gotuje?

— Ethan. A gdy go nie ma, to z Ryanem zamawiamy coś na wynos albo kupujemy jakieś mrożonki — oświadczyła, a on parsknął śmiechem.

— Widzę, że prowadzicie zdrową dietę — mruknął pod nosem.

— Możemy przecież zjeść coś w barze — rzuciła obojętnie i uśmiechnęła się słodko, co sprawiło, że nie mógł się nie roześmiać. Po prostu nie umiał inaczej zareagować.

Była taka niecodzienna, jedyna w swoim rodzaju. Zdemolowała całą kuchnię i zachowywała się jakby nic się nie stało. Toster był zepsuty, a do expresu przecież nie nalewa się wody. Jęknął w duchu. Nawet nie potrafił się na nią porządnie zezłościć. Gniew przechodził mu niemal natychmiast. Wystarczyło, że głupio się uśmiechnęła albo wręcz przeciwnie, poirytowała.

— Najważniejsze, że nie spaliłaś domu. Nadal mamy dach nad głową, więc chyba nie jest najgorzej — powiedział z przekąsem. — A co do baru, to nie mam zamiaru wlec się autostradą kilkanaście mil, do jakiejś gównianej knajpy na stacji benzynowej, żeby zjeść nieświeży posiłek. Nie ma nawet mowy.

— Bez przesady. Nie musimy nigdzie jechać. Przecież tu niedaleko jest miasteczko. — powiedziała, a on spojrzał na nią zaskoczony.

— Miasteczko? Czemu mi nie powiedziałaś wcześniej? — zapytał, wzdychając.

— Hmm. Niech pomyślę. Chyba powinnam była to zrobić między wizytą u lekarza, a kolejnymi zmianami opatrunku — stwierdziła uszczypliwie, robiąc zamyśloną minę.

— Nie bądź taka dowcipna — żachnął się. — Jak daleko jest to miasteczko?

— Pół mili stąd, góra. Przez las będzie krócej. Zawsze tamtędy chodziłyśmy z mamą... — przerwała, zorientowawszy się, że powiedziała więcej niż chciała. Paul patrzył na nią uważnie.

— Z mamą? Ze swoją mamą? — zapytał, a ona pokiwała głową, wzrokiem uciekając w drugą stronę kuchni. — Powiedziałaś, że wynajęłaś ten dom.

— Więc, jakby ci to powiedzieć. Nie do końca była to prawda — oświadczyła po chwili, robiąc jedną ze swoich śmiesznych minek.

— Nawet nie próbuj na mnie swoich sztuczek. Nie zadziałają.

— Nie mam pojęcia o czym mówisz — stwierdziła niewinnie, uciekając wzrokiem w drugą stronę. Ujął jej brodę w dłoń i nakierował twarz na swoją. Zamrugała pospiesznie powiekami, zaskoczona jego zachowaniem.

— Po prostu nie bądź taka... — zamilkł. Jaka? Jaka miała nie być? Miał wrażenie że sama zagania się w róg. — Żadnych więcej tajemnic, rozumiesz? — Przytaknęła skinieniem głowy. Jeszcze przez moment się jej przypatrywał. Miała niesamowitą barwę oczu. Dosłownie więziła go wzrokiem.

— W zasadzie te tajemnice mogą być kwestią dyskusyjną — wymamrotała a on wciągnął głośno powietrze. Znowu się zaczynała. — Ponieważ nie mam zamiaru opowiadać ci historii mego życia, więc pewne rzeczy można będzie uznać za tajemnice, prawda? Ale mogę ci obiecać, że od teraz będę ci o wszystkim mówiła.

Chciał być na nią zły. Chciał móc na nią nakrzyczeć, ale nie potrafił. Gdy tak na nią patrzył, stojącą pośrodku pobojowiska, które zrobiła, próbując przygotować dla niego śniadanie, miał ochotę tylko się śmiać. Kompletnie go rozbroiła swym zachowaniem i tym, jak się przed nim głupio tłumaczyła ze zbuntowaną miną.

— Myślę, że jest to do przyjęcia. A teraz załóż coś na siebie i pójdziemy do tego baru. Sprawdzimy czy dobrze tam gotują. Coś mi się wydaje, że będziemy tam częstymi gośćmi — zawyrokował, patrząc jak znika na schodach.

Po chwili wróciła. Paul spoglądał na nią z szeroko otwartymi oczyma, zastanawiając się, co jest do cholery z nią nie tak.

— Masz na sobie moje spodnie? — zapytał ostrożnie, a ona przytaknęła uśmiechając się zadowolona z siebie.

— Dlaczego? — dociekał, wzdychając.

— Moje są zbyt obcisłe. Bolało mnie, gdy je zakładałam, więc wzięłam na szybko twoje — oświadczyła, szeroko się uśmiechając.

— Przecież w samochodzie jest twoja torba. Mogłem ci ją przynieść gdybyś tylko powiedziała. — Tracił powoli cierpliwość.

— Te mi wystarczą — poinformowała. — A poza tym jestem głodna i...

— Dobrze, więc idziemy. To ty wyglądasz jak dziwak i jeżeli ci to nie przeszkadza, to mi tym bardziej — powiedział, przyglądając się jak przytrzymuje spodnie w pasie. — Przydałby ci się pasek, co? — zapytał kpiąco.

– Poradzę sobie bez paska – oświadczyła butnie, wymijając go na wąskiej ścieżce, a on parsknął śmiechem. Faktycznie, pasek by się jej przydał. Paul był wysoki, niewiele pomogło nawet podwinięcie nogawek i ściągnięcie gumki w pasie. Zmieściłaby się bez problemu w jednej nogawce jego dresowych spodni. Ale w tym momencie nie chciała dać mu satysfakcji i stwierdziła, że jakoś sobie poradzi. Dystans nie był długi, a na miejscu zjedzą szybki posiłek, a następnie wrócą do domu. Bułka z masłem — pomyślała naiwnie.

— To był weterynarz — powiedział w pewnym momencie Paul, wybijając ją z rozmyślania. Weszli do lasu i podążali wąską ścieżką w stronę miasteczka.

— Weterynarz? Jaki weterynarz? — zapytała, nie do końca rozumiejąc.

— Starszy człowiek, ale bardzo miły – wyjaśnił i spojrzał na nią z szerokim uśmiechem. Miał ubaw na widok jej miny, gdy zaczynała domyślać się o czym mówi.

— To znaczy, że... że nie zabrałeś mnie do lekarza? — mówiła powoli z niedowierzaniem. — Chyba czegoś nie rozumiem — dodała bezradnie, a on ledwie powstrzymał się, aby nie parsknąć śmiechem. Owszem, nie rozumiała, nawet wielu rzeczy. Ale to akurat go cieszyło.

— Weterynarz to w sumie też lekarz — ciągnął z poważną miną.

— Ale...

— Nie martw się, nie miał dobrego wzroku. Gdy zapytał, dlaczego nie masz sierści, powiedziałem mu, że musiałem cię ogolić, bo dostałaś wszy. — Roześmiał się, nie mogąc już dłużej się powstrzymywać, widząc jak otwiera ze zdziwienia buzię.

— Ty bezczelny... — oburzyła się.

— Uspokój się. Nie będę ci już więcej dokuczał, Rain — powiedział i przytulił ją spontanicznie. — Ale naprawdę opatrywał cię weterynarz. Po prostu nie mogłem znaleźć lekarza, a czasu było niewiele — zakończył cicho, tuląc ją jeszcze mocniej, gdy poczuł, jak zadrżała na wspomnienie tego, co się zdarzyło.

— To wszystko moja wina, Paul — wyszeptała zdławionym głosem.

— Masz rację, Rain, to twoja wina. Byliśmy pod szpitalem w którym otrzymałabyś natychmiastową pomoc. Podjęłaś wiele złych decyzji, ale nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Stało się i poniosłaś konsekwencje, otarłaś się o śmierć. Gdybym odjechał, umarłabyś.

— Ale nie odjechałeś.

— Było blisko. Po twoim uroczym szczebiotaniu miałem ochotę zostawić cię tam. I w sumie nawet to zrobiłem.

— Ale wróciłeś.

— Wróciłem. I mam nadzieję, że nie będę tego żałował.

— Miałeś przeze mnie problem.

— Ty jesteś jednym wielkim problemem. Nie jest to przypadkiem twoje drugie imię? — zapytał zaczepnie i usłyszał gniewne sapnięcie. — Nie miałem żadnego problemu. Od razu znalazłem lecznicę, a lekarz udzielił ci błyskawicznie pomocy — dodał uspokajająco.

— A policja? Czy ten weterynarz wezwał policję?

— Nie, Rain. To bardzo miły człowiek, początkowo nie chciał nawet zapłaty. Nie sprawiał żadnych trudności. Wiele mu zawdzięczamy — oświadczył, a ona westchnęła. Wyglądało na to, że swoim głupim uporem i nierozsądnymi decyzjami narobiła sporych problemów.

— Dziękuję — powiedziała po chwili milczenia, nie rozwijając tematu, za co w sumie był jej nawet wdzięczny.

Idąc rozmawiali o miejscu gdzie przyjechali. O domku, miasteczku, przyjazdach Rain i jej matki. Przez te kilkanaście minut powiedziała mu więcej, niż dowiedział się przez ostatnie tygodnie podczas ich pobytu w szpitalu. Rain była bardziej otwarta, a on zastanawiał się, dlaczego tak się dzieje. Na samym początku nic o sobie nie chciała powiedzieć i zawsze wymijająco zmieniała temat. Teraz jednak dowiedział się od niej wielu rzeczy. Opowiadała mu o tym, że ten dom należał do rodziny jej matki i że ta zawsze ją tu zabierała. Mówiła jak spędzały tu czas, co robiły. Patrzył na nią. Na jej zmienioną, swobodną twarz, na której nie było już tej granicy, zza której nie potrafił jej wydobyć żadnym sposobem, gdy próbował się czegokolwiek o niej dowiedzieć. Wydawała się teraz zupełnie inną osobą.

— Ale nie mieszkasz tu? — zapytał po chwili, przerywając jej opowieści. — Gdy przyjechaliśmy, dom wydawał się niezamieszkany, a w kuchni panował porządek — pośpieszył z wyjaśnieniem.

— Szczerze mówiąc od śmierci matki nie byłam tu ani razu — szepnęła smutno, a on spojrzał na nią zaskoczony.

— A twoi bracia? Nie korzystają z tej posiadłości? — zapytał, próbując zmienić temat.

— Moi bracia nigdy tu nie przyjeżdżali — powiedziała i popatrzyła na zdziwioną minę Paula.

— Nie rozumiem.

— Mama zabierała mnie w to miejsce odkąd pamiętam, ale zawsze przyjeżdżałyśmy same. Mówiła mi, że ten dom i to miejsce będę w przyszłości mogła traktować, jako ucieczkę, gdyby było mi kiedyś źle. Gdybym znalazła się w sytuacji z którą nie potrafiłabym sobie poradzić. Mówiła, że to jest dobre miejsce. Pozytywne. Uspokajające. Kiedyś jej nie rozumiałam — dodała, bardziej sama do siebie.

— Więc można uznać, że to prawdziwa kryjówka — zażartował, a widząc jej poważną minę, szturchnął ją w ramię.

— Auu — zapiszczała.

— Przepraszam, zupełnie zapomniałem — wykrztusił. Jednocześnie, któryś już raz z kolei, nie mógł się powstrzymać od śmiechu, gdy zobaczył jak zatacza się, a jego spodnie prawie spadają z jej chudego tyłka.

— Gdybym miał pasek, to na pewno w tym momencie dałbym ci go — powiedział ironicznie, a ona obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.

— Jesteś wredny, wiesz?

— Wiesz — powiedział, puszczając jej oczko. Dosłownie zabijała go wzrokiem. — Okej, postaram się już ci nie dokuczać — powiedział poważnym głosem. — A gdybyś miała w planach na mnie nakrzyczeć, to zrób to po włosku. Całkiem mnie to kręci. Natomiast gdybyś miała ochotę mnie ukarać, to najlepiej coś dla mnie ugotuj — oświadczył, przybierając moralizatorski ton, czego nie skomentowała. Po chwili oboje się roześmieli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro