Rozdział 26 - Chodząca katastrofa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po powrocie od razu zabrali się za sprzątanie i już niedługo kuchnia lśniła czystością, a oni siedzieli na schodach domu, głęboko wdychając rześkie powietrze.

— Miło z twojej strony, że mi pomogłeś — powiedziała Rain, uśmiechając się do Paula.

— Nudziło mi się — stwierdził lakonicznie.

— Może spróbuję zrobić kolację — zaproponowała nieśmiało.

— Wybij to sobie z głowy — zaprotestował. — Właściwie to miałbym ochotę napić się czegoś mocniejszego. Chyba przejdę się do tego drugiego baru — dodał, po chwili namysłu.

— Przecież tu jest mnóstwo alkoholu — powiedziała pospiesznie, a on popatrzył na nią zdziwiony.

— Nigdzie nie znalazłem ani kropli.

— Wszystko jest w składziku na narzędzia — poinformowała, a on westchnął.

Od razu powinien się domyślić, że ta roztrzepana dziewczyna schowa to w jakimś dziwnym miejscu. Istotnie odnalazł w składziku kopalnię alkoholu. Było tam dosłownie wszystko. Istny raj dla alkoholika. Wziął butelkę whisky i wrócił na taras. Rain właśnie wyszła z domu niosąc w ręku dwie szklanki.

— Zapomnij. — Paul pokręcił głową, poszedł do kuchni i przyniósł sok pomarańczowy. — Ty pijesz to — oznajmił.

— A niby dlaczego?

— Dlatego, że nawet bez alkoholu bywasz kłopotliwa — powiedział krótko. — Ostatnio, gdy widziałem cię po „piciu" miałaś w ręku broń — dodał i nalał sobie drinka.

Usiedli na tarasie. Były tam cztery fotele i niewielki stolik. Paul oparł nogi o balustradę i przechylił szklankę. Alkohol sprawił, że jeszcze bardziej się rozluźnił. Wokoło panowała cisza. Słychać było tylko cykady. Przymknął oczy i delektował się tym dźwiękiem. Od czasu do czasu, słyszał kroki Rain. Gdy wychodziła na taras, do jego uszu dotarło jakieś szeleszczenie oraz dźwięk zamykanych drzwi. Po chwili usłyszał jak siada obok niego.

— Tu jest niesamowicie — powiedział cicho, nie otwierając oczu.

— Uhu — przytaknęła.

Siedzieli tak, a żadne z nich się nie odzywało. Tylko cisza, cykady i oni. Pośród mroku nocy. To było niesamowite doznanie. Potrzeba tak niewiele, aby być szczęśliwym? — zadał sobie w myślach to pytanie, choć nie był pewien czy chciał znać na nie odpowiedź.

— Pedro! — wykrzyknęła nagle Rain, przerywając tę ciszę i wybiegła przed dom.

— Pedro — zapiszczał teatralnie Paul, przedrzeźniając ją.

Był zły. Chciał w ciszy spędzić ten wieczór i wizyta jakiegoś frajera, nie była mu na rękę. Później spojrzał w stronę przybysza i uśmiechnął się szeroko.

— Dobry wieczór — powiedział zadowolony, widząc nieznajomego mężczyznę. Pedro miał jakieś sto lat. Okej, przesadził. Może osiemdziesiąt? W każdym razie był o wiele starszy niż początkowo założył.

— Ty z pewnością jesteś Paul — uścisnęli sobie dłonie. — Całe miasto mówi tylko o was. Betty poinformowała już każdego, że mamy nowych mieszkańców.

— Nie do końca mieszkańców — powiedział Paul.

— Tak od razu przecież nie wyjedziecie. — Spojrzał na Rain. — Sporo urosłaś odkąd cię ostatni raz widziałem. Betty powiedziała, że jesteś podobna do Marthy, ale to nieprawda. Nie widzę żadnego podobieństwa. A twoje oczy... Chyba niepokoją całą rodzinę — powiedział tajemniczo.

— Niepokoją? Dlaczego? — zdziwiła się.

— Jesteś taka drobniutka — oznajmił z czułością, unikając odpowiedzi. — Jak mała dziewczynka.

— Przestań gadać głupoty — naburmuszyła się, na co Paul parsknął śmiechem.

— Sama widzisz, Rain, nie tylko ja uważam, że wyglądasz jak dzieciak — powiedział i zwrócił się do Pedra: — Myślę, że powinienem opowiedzieć ci jaka z niej fenomenalna kucharka.

— Nie ośmielisz się — wysyczała ze złością Rain, a zobaczywszy jego minę, dodała zrezygnowanym tonem: — Chyba pójdę się przejść.

— Nie odchodź daleko — krzyknął za nią. Spoglądał przed siebie i widział jak znika w przepastnej czerni nocy. — Może nie powinna nigdzie chodzić o tej porze? — zapytał z wahaniem.

— Nie martw się — zaśmiał się Pedro. — Poradzi sobie. Zna te tereny. Opowiadała ci jak przyjeżdżała tu z Marthą? — dociekał, uważnie go obserwując.

— Szczerze mówiąc poznaliśmy się niedawno. W dość nietypowych okolicznościach i niewiele o niej wiem — odpowiedział zamyślony.

— Rain i nietypowe okoliczności. Zabrzmiało intrygująco.

— Każdy człowiek ma w sobie coś nietypowego.

— Masz rację. — Przez chwilę nad czymś myślał. — Szkoda, że nie znałeś jej matki — dodał, a na jego ustach pojawił się uśmiech. — To była wyjątkowa kobieta.

— Betty wspomniała dziś o niej.

— Była piękną kobietą, wrażliwą i dobrą. Miała swoją historię i nikt z nich nic o niej tak naprawdę nie wiedział. — Paul miał nadzieję, że Pedro powie mu coś więcej, jednak ten zamilkł, a on nie chciał go o nic wypytywać.

— Piękna, wrażliwa, dobra. Jeżeli nie byłaby przy tym tak kłopotliwa jak jej córka, byłaby ideałem — powiedział niespodziewanie dla samego siebie, a później pospiesznie dodał: — Napijesz się?

Nie czekając na odpowiedź poszedł po drugą szklankę i nalał im po drinku.

— Dlaczego kłopotliwa? — zapytał zaskoczony starzec.

— Długo by opowiadać. — Obracał w dłoniach szklankę, wpatrując się w jej zawartość. Pedro milczał, czekając na kontynuację. — Wiesz, ona uratowała mi życie — dodał po chwili Paul.

— I dlatego jest kłopotliwa? Chyba nie rozumiem.

— Po prostu... — zrobił pauzę. — Ona... ona sama nie wie czego chce, a właściwie chce czegoś, czego nie powinna.

— A może to ty nie chcesz tego, czego chce ona.

— Problem w tym, że zrobiła mi w głowie mętlik. Trudno to wytłumaczyć. Może zmienimy temat.

— Jeżeli tak wolisz.

— Przy tej wiedźmie sam nie wiem czego chcę i co wolę — wypowiedział nieoczekiwanie, a na ustach Pedra pojawił się uśmiech. — Byłoby prościej, gdyby jej tu nie było. Ze mną.

— Dlaczego?

— Jestem złym człowiekiem, Pedro — wyznał szczerze. — Taka dziewczyna jak ona, nie powinna nigdy spotkać kogoś takiego jak ja.

— Mówisz zagadkami i mam wrażenie, że trochę przesadzasz.

Paul wciągnął głęboko powietrze, a następnie wypuścił ze świstem. Spojrzał w upstrzone gwiazdami niebo.

— Problem w tym, że w moim życiu miały miejsce pewne zdarzenia i to sprawiło, że postanowiłem coś w sobie zmienić. Stać się kimś lepszym.

— I to miałoby być złe?

— Przy niej będzie to trudne. Chyba nie chcę być zbyt bezpośredni, Pedro.

— Nie musisz mówić niczego, czego nie chcesz powiedzieć, ale czasem dobrze jest wyrzucić z siebie pewne rzeczy.

— Ona jest... wyjątkowa. Dawny ja nie miałby skrupułów. Wykorzystałby ją i porzucił. Cieszyłbym się nią dopóki miałbym na to ochotę, a później odszedłbym bez żalu. I tak byłoby prościej. Ale chcę to w sobie zmienić, a Rain jest... ona mi to wszystko utrudnia. Przy niej będzie to niemal niemożliwe.

— Dlaczego?

— Obawiam się, że jeżeli tu razem zostaniemy, to ją skrzywdzę.

— Nie musicie tu razem być. Możesz wyjechać, ty albo ona.

— Rain uważa inaczej. A ja nie mam dobrych argumentów. Tracę je w chwili, gdy ona otwiera usta, bo tak naprawdę nie ma konkretnego powodu, który mógłbym jej podać.

— Myślę, że twoje obawy może i nie są bezpodstawne, ale jest w nich trochę przesady. Rain jest zwyczajną dziewczyną — zamilkł na moment, zamyślając się. — Wiesz, nie wiem co nią kierowało, ale ona cię tu przywiozła — dodał tajemniczo.

— Teraz ja nie rozumiem.

— Widzisz, to miejsce jest dla niej jak pewnego rodzaju sanktuarium. Przyjeżdżała tu z matką i nie było jej tu od śmierci Marthy. Prawdę mówiąc jestem zaskoczony, że w ogóle się pojawiła. A to, że kogokolwiek ze sobą zabrała, jest jeszcze bardziej niebywałe.

— Nie chcę jej skrzywdzić.

— Znałem jej matkę lepiej niż ktokolwiek. A Rain pamiętam jedynie taką, jaką była kiedyś, gdy była dzieckiem. I szczerze mówiąc jestem ciekawy, jaka jest teraz. Już w tym momencie, po kilku minutach, widzę, że bardzo różni się od Marthy.

— Gdyby nie ona, byłbym już martwy. Uratowała mi życie, w zasadzie niejeden raz. Sama została przy tym ranna. Prawdę mówiąc przez moment myślałem nawet, że już po niej.

— Wygląda całkiem nieźle.

— O tak — wydusił Paul i niemal od razu przywołał się do porządku. — Jeszcze nie doszła całkowicie do siebie. Przez trzy dni była ledwie przytomna. Teraz też nie powinna się forsować. Dopiero co wstała z łóżka.

— Martwisz się o nią.

— Nie doszukuj się w tym niczego. Uratowała mi życie...

— I chodzi jedynie o to?

— O nic innego — zaręczył pośpiesznie Paul.

— Zrobisz co uważasz, przyjacielu.

— Tak — przyznał. Przez moment nad czyś myślał. — Dlaczego takie istotne jest to, że zabrała mnie akurat tu?

— To miejsce... trudno to wyjaśnić. Martha wiedziała, że będzie kiedyś potrzebowała takiej samotni. Rain jest... Ta dziewczyna po prostu jest wyjątkowa — oznajmił tajemniczo.

— Zabrała mnie tu właśnie z tego powodu. — Słowa Paula zaskoczyły Pedra. — W pewnym sensie ukrywamy się przed kimś i prawdopodobnie dlatego tu mnie zabrała.

— Doskonale wiesz, że jest mnóstwo bezpieczniejszych miejsc — stwierdził starzec, a Paul stwierdził, że miał rację.

O tym miejscu po prostu nikt nie wiedział i to wszystko. Nie było strzeżone, nie było tu technologii ani żadnych zabezpieczeń. Zwyczajny domek na odludziu. Na otwartym terenie. Z drugiej strony...

— Z tego co mówisz, nikt, oprócz Rain, nawet jej rodzina, nie wie o tym miejscu. — Pedro przytaknął skinieniem głowy. — Może uznała, że lepiej ukryć się tu właśnie z tego powodu. Im mniej osób jest w to zaangażowanych, tym jest bezpieczniej.

Pedro przyglądał mu się i zastanawiał, czy warto ciągnąć temat. Nie umiał mu tego przekazać. Sprawa była tak niecodzienna i zaskakująca, że ciężko było złapać mu dystans. Jak dużo mógł wiedzieć Paul? Jak wiele mogła dowiedzieć się sama Rain, która przecież nie była w pełni świadoma, a może nawet najmniej świadoma. Martha nie była wylewna w kwestii Rain. Był pewien, że wiele rzeczy ukrywała. I, co najistotniejsze, minęło wiele lat, odkąd po raz ostatni z nią rozmawiał.

Paul myślał, że to miejsce nic nie znaczy. Rain w zasadzie również działała instynktownie. Może tak powinno zostać? Jak to mogło się rozwinąć? Czy ten mężczyzna faktycznie mógł stanowić dla niej zagrożenie? Ale czy ktokolwiek mógł stanowić dla niej zagrożenie? Jedno było pewnie. Pojawienie się Rain go zaskoczyło i cieszył się, że nadarzyła się okazja, aby poznać ją na nowo. Miał teraz do czynienia z dorosłą kobietą. Kochał jej matkę jak własną córkę. Jak bardzo podobna była do niej Rain? Wiedział, że dzięki temu mężczyźnie dziewczyna może zostać tu dłużej, a to pozwoliłoby mu dowiedzieć się czegoś o niej. Ale nie chciał w nic ingerować. To wszystko musiało potoczyć się naturalnie. Oboje powinni mieć prawo do własnych decyzji.

— Może masz rację — przyznał i odniósł wrażenie, że Paul nie tego oczekiwał. — Nie uspokoiło cię to, prawda?

— Nie — odparł krótko.

— W sumie sprawa jest prosta — oświadczył i ujrzał pytający wzrok Paula. — Rain została ranna. Nie wiem czy ty również, ale jeśli tak, to oboje potrzebujecie czasu, aby całkowicie dojść do siebie.

— O ile wcześniej przy niej nie zwariuję.

Pedro zaśmiał się cicho.

— Rain to wspaniała dziewczyna. Przetrzymywana pod kloszem przez braci, którzy po śmierci rodziców nadmiernie chronili ją przed całym światem, co nie do końca było dobre. Już jako dziecko była takim małym dzikusem. Teraz mogę sobie jedynie wyobrażać jak bardzo ją odizolowali od świata i jaki to mogło mieć na nią wpływ. To, że znalazła się tu z tobą, może być dla niej albo najlepszą albo najgorszą rzeczą, która mogła jej się przytrafić — wypowiedział opanowanym głosem Pedro. — Czas to pokaże.

— Chyba nie nadążam za twoim tokiem myślenia, Pedro — stwierdził Paul.

— Co oznacza, że albo wypiłeś za dużo albo przeciwnie, zbyt mało.

— A może...

— Mówiłeś coś o kulinarnych dokonaniach Rain. — Pedro skutecznie zmienił temat czując, że to odciągnie Paula od sedna sprawy, o której nie chciał rozmawiać. I miał rację.

* * *

Rain była zła. Na Paula, na Pedra, na siebie. Chciała krzyczeć, wyżyć się na czymś, rozładować emocje. Zaczęła biec. Było w niej wiele złości i gniewu. Od samego rana coś jej się nie udawało. To żałosne śniadanie, wizyta w barze i jego głupie spodnie, które tak nieszczęśliwie spadły z jej tyłka w najmniej odpowiednim momencie.

— Pieprzony pokurcz — mamrotała pod nosem. — Wydaje mu się, że na wszystko może sobie pozwolić. Jakby był pępkiem świata. Co on sobie wyobraża?! Śniadanie? Jakby można było zrobić jajecznicę pod taką presją! Bez żadnego przepisu! Może wydaje im się, że powinnam być urocza i pociągająca. Chyba nie sądził, że będę na niego spoglądała sarnim spojrzeniem. Tak jak Diana. — Zwolniła, zdyszana. — Nie cierpię tego faceta.

Zatrzymała się dopiero na brzegu jeziora. Oddychała ciężko po długim biegu. Nie zastanawiając się, zdjęła z siebie ubranie i weszła do wody. Z każdym krokiem było jej coraz bardziej zimno. Woda była lodowata, ale Rain bez wahania szła przed siebie. Wokoło panowały ciemności i widoczność była zerowa. Gdy woda sięgała jej już do piersi zanurzyła się i przepłynęła kawałek. Po chwili nie odczuwała już wcale zimna. A myśl o Paulu sprawiała, że cała złość pomału jej przechodziła.

— Nienawidzę tego faceta — wyszeptała. — I prędzej całe to jezioro wyschnie, niż pozwolę mu odejść zanim zrozumiem, dlaczego czuję, że chcę go poznać — westchnęła, zdając sobie sprawę jak głupio brzmią jej słowa. Ale taka była prawda. Od chwili w której po raz pierwszy na nią spojrzał czuła nieustające napięcie. Coś się w niej wtedy zbudziło i od tamtej pory była kompletnie zdezorientowana. Nie rozumiała tego lecz całą sobą pragnęła zrozumieć. Chciała aby na powrót zapanował w jej głowie niezmącony spokój.

Bezksiężycowa noc, jezioro oraz kompletne ciemności, sprawiły, że momentami nie wiedziała gdzie jest brzeg. W którymś momencie myślała nawet że płynie w odwrotnym kierunku. Na szczęście myliła się. Gdy wyszła już z wody, zrobiło jej się zimno i miała ochotę wrócić tam z powrotem. W ciemnościach ledwie znalazła swe ubranie. Szybko je nałożyła, po czym ruszyła w stronę domu.

* * *

— Zdecydowanie w kuchni nie radzi sobie najlepiej — stwierdził dyplomatycznie Pedro, gdy wysłuchał już opowieści Paula.

— Mało powiedziane. W pierwszym momencie myślałem, że nie jest tak źle, ale z każdą chwilą zaczynało do mnie docierać, że mieliśmy szczęście, że nie podpaliła domu — powiedział z uśmiechem.

— Jej matka również nie zaliczała się do typowych gospodyń domowych.

— Pedro, czy ona nie powinna już wrócić? — zaniepokoił się w pewnym momencie. — Może coś jej się stało.

— Wtedy twój problem rozwiązałby się sam — stwierdził starzec, na co Paul obrzucił go jedynie poirytowanym spojrzeniem.

— Nie żartuj sobie z tego.

— Nie musisz się o nią martwić.

— Wcale się o nią nie martwię.

— Nie. Wcale.

— Po prostu taka z niej oferma, że mogła nawet wpaść do jeziora — powiedział ze źle skrywanym niepokojem. — Może powinienem iść jej poszukać.

— Już wraca — usłyszał i podążył za wzrokiem starca. Z ciemności wyłaniała się drobna postać. Szła powoli, a Paul odetchnął z ulgą na jej widok.

— Z czego tak się śmieliście? — zapytała zadowolona, gdy doszła już do domu.

Paul zamierzał powiedzieć, że z jej umiejętności gotowania, ale coś innego przyciągnęło jego uwagę.

— Kąpałaś się w jeziorze? — zapytał zdenerwowany.

— Tak. I co z tego? — powiedziała, wzruszając obojętnie ramionami.

— I co z tego?! — krzyknął i podszedł do niej. — Spójrz na to. Czy to wygląda jak "i co z tego"? — Wskazał na jej biały podkoszulek, którego cały bok był zakrwawiony. Uniósł go ostrożnie i obejrzał wnikliwie ranę. — Masz szczęście, że jedynie zgubiłaś opatrunek — powiedział z pretensją. — Mogły ci popękać szwy, idiotko.

— Nie twoja sprawa — powiedziała, mrużąc groźnie oczy.

— Właśnie, że moja — warknął.

— Będę robiła co będę chciała! — odparła wściekłym głosem, ściągając na siebie uważny wzrok Pedra, który w tym momencie bacznie obserwował zachowanie dziewczyny.

— Nie będziesz, przynajmniej dopóki ja tu jestem.  

Zacisnęła dłonie w pięści.

— Jeżeli ci się nie podoba, to możesz... — nie skończyła, zdawszy sobie sprawę, że to co miała zamiar mu wykrzyczeć, było sprzeczne z tym, czego chciała.

— Co mogę? — zapytał prowokującym tonem.

— Nie masz nic do powiedzenia w kwestii tego co robię. Mogę sobie pływać kiedy chcę i gubić opatrunki, mogą mi nawet popękać szwy! — wrzasnęła. — I zamierzam pić, kiedy będę miała na to ochotę! — dodała, a on parsknął śmiechem.

— Pod warunkiem, że wcześniej pozbędziesz się broni — mruknął pod nosem, a ona ukradkiem spojrzała w stronę Pedra.

— Ja tylko pływałam. Ty też pływałeś. Ty mogłeś, a ja nie? — zapytała tym razem spokojnie.

— Tak, pływałem, ale ty byłaś ciężko ranna, Rain. Zrozum to wreszcie.

— Ty poważniej!

— I dlatego spędziłem dużo czasu w szpitalu — podał argument, którego nie potrafiła obalić. — Mam nadzieję, że twoja rana szybko się zagoi, stanie się jakiś cud i wyjedziesz stąd, a ja będę miał wreszcie święty spokój — dodał ze złością.

— Więc oświadczam ci, że będę codziennie pływała, będą mi spadały opatrunki, a nawet pękały szwy i nie zagoi się szybko — wyrecytowała, a Paul popatrzył na nią ostrzegawczo. — Okej, nie będę pływała — dodała pośpiesznie.

— Alleluja!

— Ale nie zamierzam wyjeżdżać!

— Muszę ci założyć opatrunek — powiedział, ignorując jej zapewnienie i wszedł do domu.

— Baran. — Usłyszał, gdy był już w środku. Pokręcił głową wzdychając i głośno westchnął.

Zakładając opatrunek, spoglądał na Pedra. Staruszek siedział i z pobłażliwym uśmiechem obserwował Rain. Jej zachowanie zaskoczyło go, chociaż przecież było typowe dla młodej dziewczyny, ale nie było typowe dla dziewczyny, którą kiedyś znał. Jednak nie widzieli się od bardzo dawna, czas zmienia wiele rzeczy. Kształtuje charaktery. Ale czy to w jej przypadku dopuszczalne?

— Sam widzisz, Pedro, że ta dziewczyna to chodząca katastrofa — powiedział Paul.

— Nie wiem co ci ten idiota opowiadał, Pedro — spojrzała na starca — ale wszystko, co mówił to kłamstwa.

— Powiedział, że uratowałaś mu życie.

— Tylko dlatego, żebym, w razie gdybym się nudziła, mogła zbić go osobiście — wypaliła, na co Paul obrzucił ją wściekłym spojrzeniem.

— Jutro przyniosę wam maść, dzięki której rana szybciej się zagoi — powiedział, uśmiechając się łagodnie.

— Ani mi się waż! — wykrzyknęła Rain.

— A ta znowu swoje — przewrócił oczyma Paul. — Przynieś tę maść i mam nadzieję, że okaże się skuteczna — zwrócił się do Pedra i obaj parsknęli śmiechem, widząc wkurzoną minę Rain, która wyglądała jakby za moment miała eksplodować.

— Chętnie dowiem się, co was tak bawi.

— Ty — odpowiedzieli jednocześnie i ponownie się roześmiał, tym razem dołączyła do nich Rain.

— Widzę, że się zaprzyjaźniliście — stwierdziła po chwili z przekąsem.

— Owszem. Teraz grzecznie położysz się do łóżka, a ja odprowadzę Pedra do domu — powiedział Paul, gdy staruszek zaczął się szykować do wyjścia.

— Nie ma takiej potrzeby — zaprotestował Pedro.

— Mam ochotę się przejść. Więc nie protestuj — powstrzymał go Paul.

— Idę z wami — poderwała się z krzesła, prawie je przewracając.

— Nawet nie ma mowy — powiedział Paul stanowczym głosem.

— Ale ty nie znasz drogi i możesz zabłądzić, gdy będziesz wracał — zaniepokoiła się.

— Świetnie dam sobie radę, a ty się połóż. Jak wrócę, to masz już spać — uciął krótko.

— Paul ma rację, lepiej się połóż i odpocznij — powiedział Pedro i przytulił Rain.

— Dobrze. Ale wracaj szybko — zwróciła się do Paula.

Gdy odchodzili Paul obejrzał się za siebie. Rain stała na schodach, oparta o masywny, drewniany filar.

— Ciebie posłuchała — powiedział posępnie do starca, a ten roześmiał się. 

— A jednak nie jest ci tak zupełnie obojętna, jak to sobie próbujesz wmówić — stwierdził przekornie, na co Paul nic się nie odezwał, ponieważ nie znał w tym momencie jednoznacznej odpowiedzi.

Całą drogę rozmawiali. Paul nie mógł się nadziwić, że tak bardzo polubił Pedra. Nie rozumiał tego. Staruszek wywarł na nim duże wrażenie. Może dlatego, że spodziewał się jakiegoś młodzieńca, który przyjdzie i będzie piał z zachwytu na widok Rain, albo wlepiał w nią gały jak ten chłopak w barze. Pedro miło go zaskoczył. Był spokojny i przyjazny. Słuchał uważnie. A Paul dużo mu o sobie powiedział, co również go zaskoczyło, bo przecież nigdy nie był skory do zwierzeń i właściwie zdarzyło mu się to po raz pierwszy. Czy to miejsce tak na niego działało? Ten wieczór i ten spokój. Towarzystwo Pedra oraz szklaneczka whisky. Nic więcej przecież nie potrzeba. Ale czy naprawdę nic? A co z dziewczyną?

To, co mówił Pedro o Rain i jej matce zaintrygowało go do tego stopnia, że zapragnął jeszcze bardziej poznać Rain. Dowiedzieć się o niej więcej. O jej matce. Ciekawiło go jaka była. Za każdym razem gdy starzec o niej wspominał, on czuł się dziwnie zaintrygowany. Jednakże każda jego myśl dotycząca Marty, miała swój finał przy Rain. Zaczynał myśleć jak wyglądała, jaki miała głos, a za moment łapał się na tym, że myśli o wkurzonym „To twoja wina" wykrzyczanym przez dziewczynę, po wyjściu z baru. Zastanawiał się, jakie oczy miała Martha. A jego myśl kończyła w niesamowitej zieleni spojrzenia jej córki. Zadawał sobie pytanie, czy też tak uroczo wyglądała z potarganą czupryną i zaspaną buzią jak Rain.

Gdy doszedł do domu panował tam półmrok. Było cicho, nie słychać było już nawet cykad. Był pewny, że Rain już śpi. Na tarasie zorientował się, że faktycznie już śpi. Jednak nie u siebie w łóżku, lecz w fotelu. Zwinięta w kłębek i zmarznięta.

— Uparta jak osioł — powiedział cicho i wziął ją na ręce, po czym zaniósł do łóżka. Okrył ją kołdrą i odgarnął jej włosy z czoła.

— Położysz się ze mną? — wyszeptała ledwie dosłyszalnie.

— Dobranoc, Rain — powiedział i poszedł na górę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro