Rozdział 5 - Pierwsza kropla deszczu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy dojechał na miejsce, przez jakiś czas siedział w samochodzie. Dopadły go wątpliwości. Nie chciał tam wchodzić, jednak wiedział, że powinien to zrobić, nawet dla samego siebie. Po wejściu do środka skierował się w stronę stojącej za ladą kobiety. Pamiętał ją z tamtego dnia, w którym to wszystko się wydarzyło. Chciał prosić o jakiś adres dziewczyny, ale ujrzał na twarzy kobiety wyraz niechęci, co mogło świadczyć jedynie o tym, że go rozpoznała. Poczuł się jeszcze podlej, a ona niczego mu nie ułatwiała, patrząc na niego z pogardą.

— Czego tu szukasz? — usłyszał i przymknął oczy.

— Czy to prawda? — zapytał, lekceważąc jej pytanie.

— Zależy, o co pytasz — stwierdziła ostro, jednak w jej postawie nie było już wrogości. Przyglądała mu się uważnie i głośno westchnęła.

— Ta dziewczyna... czy ona... czy ona naprawdę nie żyje? — zapytał za ściśniętym gardłem i ujrzał, jak na jej czole pojawia się pionowa zmarszczka. Przytaknęła głową, sprawiając, że poczuł gorycz. Gdzieś w głębi duszy miał nikłą nadzieję, że może to jednak nieprawda, że jakimś cudem zaszła pieprzona pomyłka i okaże się, iż bezimienna blondynka żyje. — Kiedy to się stało? — wydusił.

— Niecały miesiąc temu — usłyszał i usiadł na stołku przy kontuarze, a następnie ukrył twarz w dłoniach. Był późny wieczór, w barze oprócz jakiegoś podpitego Azjaty nikogo już nie było.

— Spierdoliłem to — wymamrotał i zerknąwszy na kobietę, ujrzał jej zdezorientowaną minę, co nieco go zdziwiło.

— O czym ty mówisz? — zapytała. Miała dość sympatyczną twarz. Brązowe włosy, przyprószone siwizną. Mogła mieć jakieś czterdzieści pięć, pięćdziesiąt lat. Emily, takie imię miała na plakietce przy fartuchu.

— O jej śmierci — powiedział.

— Przecież to nie twoja wina — usłyszał i spojrzał pytająco w jej oczy.

— Jak to nie moja wina? Przecież zabiła się z mojego powodu — oświadczył zdezorientowany.

— Zabiła się? — Emily wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną, słysząc jego słowa. — Przecież ona zginęła w wypadku — powiedziała, a do Paula zaczęły docierać jej słowa.

— Więc jej nie zabiłem? To nie moja wina — powiedział sam do siebie z ulgą w głosie.

— Ty nie. — Kobieta spojrzała na niego z wyrzutem. — To nie twoja wina, jednak nie zmienia to faktu, że jej już nie ma — zakończyła z nutą pretensji, a on przywołał się do porządku.

— Wybacz — spojrzał na plakietkę — Emily, zachowuję się jak ostatni głupiec. — Milczał przez moment, zbierając myśli. — Bardzo cierpiała? — wydusił.

— Zginęła na miejscu. — Słowa Emily zabolały jak cios, a uczucie przygnębienia nie przechodziło. Dlaczego? Przecież to było niedorzeczne. Te emocje... one powinny zniknąć.

— Nie wiem nawet, jak miała na imię — szepnął, ciężko wzdychając.

— Nie chcę znać szczegółów i to nie moja sprawa, ale tamtego dnia nie zachowałeś się przyzwoicie, a to była dobra dziewczyna — wymamrotała.

— Co ci powiedziała? — zapytał po krótkiej chwili. Emily podsunęła mu szklankę i butelkę wody mineralnej. Tego było mu potrzeba.

— Niczego mi nie mówiła. Jednak znałam ją dobrze, wiem, że coś musiało złego zajść, bo wróciła zapłakana, a później całymi dniami chodziła smutna i zamyślona — oznajmiła, sprawiając, że poczuł żal. — Julia — dodała, a on spojrzał na niż zdezorientowany. — Miała na imię Julia — uściśliła.

— Julia? — powtórzył za kobietą. Nagle poczuł, jakby się zmaterializowała. W jakiś pokręcony sposób stała mu się bliższa, bardziej namacalna. Choć poniekąd było to chore, bo przecież umarła, dalej już być nie mogła. Poczuł jeszcze większy żal.

— Skąd wiesz, że ona nie żyje? Jak się o tym dowiedziałeś? — usłyszał i spojrzał na Emily, wybity z rozmyślań.

— Jej siostra mi powiedziała, od jakiegoś czasu dzwoniła do mnie każdego wieczoru, aż w końcu powiedziała, że ona... że Julia nie żyje — wyjaśnił.

Po jego słowach zapadła cisza. Paul spojrzał na twarz kobiety, która nagle stała się niepokojąco blada. Zmarszczył brwi, zdezorientowany.

— Powinieneś na siebie uważać — powiedziała niespokojnie.

— Dlaczego muszę uważać? — zapytał, bacznie ją obserwując. Zachowywała się jakoś dziwnie.

— Ma na imię Lisa. To bardzo zła dziewczyna, niebezpieczna. Ona prowadziła wtedy samochód i spowodowała wypadek, ale jej nic się nie stało. — Do Paula ledwie docierały słowa kobiety. Natłok informacji go przytłaczał.

— W takim razie, dlaczego powiedziała mi, że Julia popełniła samobójstwo? — zapytał zdenerwowany. — O co jej właściwie chodzi? — Dopiero teraz dotarł do niego kłamstwo dziewczyny. Przez jakiś czas czuł się winny w stosunku do niej, myśląc, że w takich okolicznościach drwił z niej, a teraz okazywało się, że to ona urządziła sobie z niego kpiny. Obciążając go winą za śmierć siostry.

— Julia była jedyną osobą, na której jej zależało. Tylko z nią rozmawiała i jedynie z nią nawiązała więź. Lisa to zła dziewczyna, ma na swym sumieniu wiele podłych rzeczy. Gdy ktoś wszedł jej w drogę, zawsze go niszczyła. Samo patrzenie na nią zawsze mnie przerażało. — Kobieta wzdrygnęła się. — Julia była dla niej zawsze wyrozumiała oraz cierpliwa. Nieważne jak bardzo Lisa by jej dokuczyła, Julia i tak wszystko wybaczała, aż w końcu stała się dla Lisy kimś w rodzaju środka uspokajającego. Obie piękne, ale tak różne. Julia ze swym kochającym spojrzeniem i dobrym sercem oraz Lisa ze swoją fałszywą i podstępną duszą. Łagodniała tylko przy siostrze. — Obraz obu sióstr, jaki rysowała swą opowieścią Emily, dokładnie pokrywał się z jego odczuciami. — Po wypadku Lisa zniknęła na kilka dni. Myśleliśmy wtedy, że już nie wróci, prawdę mówiąc mieliśmy taką nadzieję. — Paul przytaknął głową. Doskonale ją rozumiał. Sam nie chciałby mieć do czynienia z tą wariatką, szczególnie na co dzień.

— Jednego nie rozumiem. — stwierdził, spoglądając na kobietę pytającym wzrokiem. — Dlaczego wydzwaniała do mnie? — zapytał.

— Myślę, że w głębi duszy wini się za ten wypadek, ale nie potrafi się do tego przyznać. W sumie jest jeszcze coś. — Emily spojrzała na Paula. – Ona była o ciebie zazdrosna.

— Zazdrosna? — Popatrzył na nią zdziwiony. — Dlaczego zazdrosna? Przecież nigdy się nie poznaliśmy. Nie wiem nawet, jak wygląda, a jedyny kontakt, jaki z nią miałem, to były jej chore telefony, którymi dręczyła mnie prawie każdej nocy od kilku tygodni.

— Była zazdrosna o Julię. Od kiedy ty się pojawiłeś, Julia chodziła rozkojarzona. Zawróciłeś jej w głowie i każdy to widział, a Lisa nie mogła znieść tego, że ktokolwiek inny odciąga jej myśli od niej. Wydaje mi się, że ona po prostu nie chciała dopuścić do siebie tego, że w życiu Julii mógłby pojawić się ktoś jeszcze. Tamtego dnia, gdy miały wypadek, Lisa jechała z ogromną prędkością i zderzyła się z innym autem. Zginęli wszyscy, a przeżyła tylko ona. — Kobieta głośno westchnęła. — Biedna Julia.

— Nie zadręczaj się tym — szepnął Paul i ku swemu zdziwieniu przytulił kobietę. Poczuł się dziwnie niepewnie. — To już się stało, nie miałaś na nic wpływu.

— Wiem, ale i tak jest mi ciężko — szepnęła, odsuwając się od mężczyzny. — Wiesz, nie sądziłam, że Lisa się do tego posunie. — Spojrzała na Paula. — Musisz teraz bardzo na siebie uważać. Ona jest nieobliczalna, najlepiej byłoby, gdybyś wyjechał z miasta na jakiś czas.

— Ale to tylko młodziutka... — zaczął, lecz kobieta weszła mu w słowo.

— Nie powinieneś jej bagatelizować — powiedziała i jakby na potwierdzenie jej słów usłyszeli potworny łomot.

Wybiegli przed bar, skąd dochodził hałas. Jego samochód, który zaparkował na podjeździe, miał teraz wgnieciony cały bok od strony pasażera. Obok stał czerwony pickup. Paul patrzył na to oniemiały. Światła samochodu, które skierowane były wprost na niego, oślepiały go. W pewnym momencie auto ruszyło, a on instynktownie cofnął się o krok, jednak nie odsunął się. Samochód zatrzymał się tuż przed nim i wyskoczyła z niego Lisa, bo już w tym momencie nie miał wątpliwości z kim ma do czynienia. Faktycznie była bardzo ładna. Drobniutka, niezbyt wysoka brunetka, szczuplutka i zgrabna. Długie, kruczoczarne włosy, w których odbijało się światło neonu, połyskiwały pięknie, opadając łagodnymi falami na jej plecy i ramiona. Czarne oczy były śliczne, jednak było w nich coś niepokojącego, jakieś przerażające okrucieństwo oraz bijąca z nich ogromna nienawiść.

Dziewczyna była ewidentnie wściekła, prawdopodobnie dlatego, że zorientowała się, iż Paul dowiedział się właśnie prawdy o śmierci Julii. Teraz miał już świadomość, że nie było żadnego samobójstwa, a dziewczyna zginęła w wypadku, którego sprawcą była Lisa. To zdecydowanie nie było jej na rękę. Podejrzewał, że chciała ciągnąć ten cyrk jeszcze przez jakiś czas. Nie spodziewała się, że zjawi się tu osobiście.

— Co zrobiłaś z moim samochodem? — zapytał, starając się ukryć zdenerwowanie, a na jej twarzy zobaczył jeszcze większy gniew.

— Następnym razem to będziesz ty — wysyczała z nienawiścią.

— Następnego razu nie będzie — oznajmił chłodno.

— O tym zdecyduję ja — warknęła i odeszła, nie oglądając się za siebie.

Paul stał i wpatrywał się w zniszczony samochód. Zastanawiał się co zrobić. Ta na pozór niepozorna osóbka wzbudziła w nim niepokój, co do tej pory wydawało się być rzeczą nierealną. Pokręcił niedowierzająco głową i głęboko odetchnął, wciągając chłodne, orzeźwiające powietrze. Zerknął na stojącą w drzwiach baru Emily i pomachał jej dłonią, posyłając przy tym uspakajający uśmiech. Gdy kobieta weszła do środka, zerknął jeszcze raz na auto i stwierdził, że nie nadaje się do jazdy, a on sam również nie powinien siadać za kółkiem. Jadąc tu, nie myślał nawet o tym, że opróżnił prawie całą butelkę szkockiej, więc w przypadku, gdyby zatrzymał go jakiś patrol policyjny, trafiłby najprawdopodobniej na posterunek. Teraz też alkomat nie wykazałby zadowalającego wyniku, a jego auto przyciągało wzrok, zresztą nie był nawet pewien, czy dałby radę je uruchomić. Stwierdził, że najlepszym wyjściem będzie wrócić taksówką, tak też zrobił.

Po drodze wpatrywał się w szybę i odczuwał ulgę. Ten cały niepokój, chaos i niszczycielskie uczucie oraz wyrzuty sumienia, zniknęły, jednak pewne rzeczy nieco się w nim zmodyfikowały, co w pewnym sensie było dla niego dość zaskakujące. Przy jego monotonnym życiu oraz powolnej agonii, to, co wydarzyło się w ciągu tych kilku ostatnich dni, było prawdziwą rewolucją. Sprawiło, że w pewnym sensie zaczął odkrywać siebie na nowo. Jego dotychczasowe życie doprowadziło go do momentu, w którym przepełniała go pustka. Postanowił, że nie dopuści, aby to uczucie jeszcze kiedykolwiek do niego wróciło. Nie zamierzał robić w swej egzystencji drastycznego wywrotu, jednak ciągła walka i nieustanna potrzeba zwycięstwa za wszelką cenę, nie były mu już potrzebne. Czy będzie umiał żyć inaczej? Bardziej zwyczajnie? Chyba właśnie tego chciał. Zmiany. Ożywienia. Jakiegoś wstrząsu, który wniósłby do jego życia powiew. Sprawił, że oderwałby swe myśli od rzeczy nieistotnych.

Lisa, nie zdając sobie z tego sprawy, oddała mu ogromną przysługę. W tamtym momencie czuł w sobie jedynie świeżość oraz siłę. Jakąś budującą radość, tak jakby znalazł coś wartościowego. To było takie nowe i nieoczekiwane uczucie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Do tej pory chciał za wszelką cenę być zły, ponieważ uważał, że to czyni go silnym i niepokonanym, ale teraz zrozumiał, że czyniło go to jedynie samotnym oraz nieszczęśliwym.

Poprosił taksówkarza, żeby zostawił go parę metrów od hotelu, ponieważ chciał się przejść i zrelaksować, odetchnąć świeżym powietrzem. Czuł, że teraz ma już cel, inny, bardziej wartościowy od tych, jakie do tej pory sobie stawiał. Taki, którego osiągniecie, daje prawdziwą satysfakcję, a nie jedynie zadowolenie z korzystnej transakcji i poczucia, że dostało się coś, co tak naprawdę nie było ważne. Coś, co było zaledwie namiastką.

W głowie Paula w tamtej chwili przewijało się wiele myśli, tysiące pomysłów oraz planów. Był podekscytowany jak nigdy dotąd w swoim życiu.

Gdy dochodził już do hotelu, pomyślał, że pierwsze co powinien zrobić, to porozmawiać z Mari i podziękować jej za rozmowę, dzięki której wszystko się zmieniło, bo przecież gdyby nie ta dziewczyna, to nadal tkwiłby w hotelowym barze, albo wróciłby do apartamentu, aby tam kontynuować kontemplacje z butelką.

Wyszedł na ulicę, żeby przejść na drugą stronę i wtedy zobaczył ostre światła reflektorów, a do jego uszu dostał się gwałtowny pisk opon. W pierwszym momencie nie zdał sobie sprawy, co się dzieje. Jednak, gdy spojrzał w stronę, skąd dobiegał hałas, już wiedział. Nawet nie próbował uciec, ponieważ wszystko stanęło w miejscu. Nie było sensu, a ta sytuacja nie miała dobrego rozwiązania, to się po prostu działo. Jedyne, co w tamtym momencie poczuł, to wielki żal, że dzieje się właśnie teraz.

W chwili, gdy postanowił odmienić swe życie — ono się kończyło. Widział, jak rozpędzone auto zbliża się w jego stronę z ogromną prędkością. Lisa, miał pewność, że to była ona, to nie mógł być nikt inny. Wszystko stało się szybko, a on czuł potworną bezradność. Uderzenie było tak silne, że odrzuciło go na drugą stronę ulicy, wprost pod schody jakiejś kamienicy.

Zamroczyło go, jednak pozostał przytomny, co prawdopodobnie dobrze rokowało. Czuł potworny ból w całym swoim ciele, jednak myślał przytomnie, więc nie było najgorzej. Delikatnie uniósł głowę, co sprawiło, że ból gwałtownie się nasilił. Zamknął oczy, ale prawie natychmiast je otworzył. Myśli były chaotyczne, jednak wiedział, że powinien zachować spokój i ocenić sytuację, aby spróbować zorientować się, czy będzie w stanie wezwać pomoc. Wejście do hotelu było oddalone o jakieś sto metrów, lecz o tej porze nie kręciło się tu dużo ludzi, a miejsce, gdzie leżał, nie było dobrze oświetlone. Gdyby przejeżdżał jakiś samochód, miałby może szansę, że ktoś udzieli mu pomocy. Był przytomny, jednak nie było mowy o tym, aby mógł się sprawnie poruszać. Zdawał sobie sprawę z tego, że w sytuacji, w której nawet uniesienie głowy sprawia trudność, nie będzie w stanie się przemieszczać.

W pewnym momencie zerknął przed siebie i ujrzał, że na schodkach kamienicy ktoś siedzi. Była to jakaś młoda dziewczyna. Spojrzał na nią i zamarł. Nagle wszytko odpłynęło, a czas jakby zwolnił. To było dziwne, ale w tamtym momencie nawet nie pomyślał o tym, że potrzebuje pomocy, a nieznajoma dziewczyna jest prawdopodobnie jedyną szansą, aby mu jej udzielić. Patrząc na nią, czuł się dziwnie zniewolony, a wszystkie inne rzeczy nagle po prostu zniknęły. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana, sprawiając, że on również nie mógł oderwać od niej oczu. Pomimo całego tego cholernego bólu, swoje myśli skupił tylko na niej. Pełen ekscytacji, chłonął ją, choć na dobrą sprawę, zapytany, nie umiałby nawet jej opisać. Po prostu była, emanowała czymś, przyciągała go. A może był to jedynie szok spowodowany uderzeniem i kontuzją? Nie miał pojęcia, jednak cokolwiek to było, pragnął tego. Kim jesteś — pomyślał, oszołomiony.

Nagle usłyszał warkot silnika. Lisa. Wracała dokończyć swe dzieło. Nie! Nagle zalała go gwałtowna fala wewnętrznego protestu. Miał ochotę wrzeszczeć, walczyć, a być może nawet, popadając w skrajność, prosić. Nie teraz, dlaczego właśnie w tej chwili? Każda inna byłaby lepsza. Dałby się jej pokroić żywcem, byleby tylko teraz zniknęła. Ponownie dopadła go ta dobijająca bezradność. I jakiś niepokój, lęk o dziewczynę. Bo przecież Lisa była zdolna do wszystkiego, teraz już o tym wiedział, a nie sądził, aby chciała pozostawić świadków swej zbrodni. Nieznajoma dziewczyna była w niebezpieczeństwie, równie wielkim, jak on sam, a najgorsze było to, że nie zdawała sobie z tego sprawy. Chciał krzyknąć, aby uciekała, ale jej spojrzenie zniewalało go, po tysiąckroć, raz za razem, w nieskończoność.

Słyszał, że samochód już się zbliża, ale nie potrafił nawet na niego spojrzeć, chciał chłonąć widok tej przedziwnej dziewczyny. Nie stracić ani jednej sekundy, ponieważ zdawał sobie sprawę, że niewiele mu już ich pozostało. Pragnął na nią patrzeć, upajać się widokiem jej fascynujących oczu, w których widział tak wiele różnorakich emocji, jakie teraz czuła. Oczu, w których było coś jeszcze...

I to był właśnie ten moment. Chwila, gdy wszystko się zmieniło. Ich życie się przeobraziło. To było niczym pierwsza kropla deszczu, która rozbija się o szybę, aby po chwili zatonąć w nieskończoności innych deszczowych łez. Jedna deszczowa kropla, która sprowadziła za sobą ulewę. Ta, która wszystko rozpoczęła. Pierwsza deszczowa kropla — ta najważniejsza.

Samochód był już tak blisko, że prawie czuł go na sobie. Miał tę przerażającą świadomość swej bezradności i nagle ujrzał, jak dziewczyna zrywa się ze schodów, a następnie wybiegła na ulicę, odgradzając go sobą od Lisy, sprawiając tym, że w jednej chwili ogarnął go szalony niepokój. Bezsilność, ona była dziś jego największym wrogiem.

— Co robisz?! — wrzasnął i szarpnął się do tyłu, co sprawiło, że poczuł ogromny ból, a później już nic nie czuł. Otoczyła go ciemność.     

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro