(01.02.2017)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Atmosfera panowała miła. Nawet... niezbyt było głośno, jak to, że Lev już przyszedł. Trochę sztywno.

Trening więc odbywał się na takiej mniej więcej zasadzie, co wszystkie pozostałe zajęcia szkolne. Jako że Nekoma gościła wizytatorów z państwowych organów odpowiedzialnych za edukację, wszystko miało wyglądać profesjonalnie.

Lev właściwie... zachowywał się nienaturalnie wprost cicho, kiedy reszta drużyny jednak okazywała jakąś "profesjonalną" dawkę entuzjazmu.

Przygryzał wargę w skupieniu i namierzał się z chirurgiczną precyzją na każdą kolejną wystawę.

- Przekombinuje - mruknął Yaku, zerkając przez ramię na osobę samozwańczego asa. Potem, jako że próbą przywołania Haiby do porządku i tak nic by nie wskórał, najspokojniej w świecie odmaszerował jeszcze kilka kroków po bidon z wodą.

Zdążył go odkorkować, unieść do ust.

Potem coś trzasnęło go w tył głowy, wizja świata trochę się rozmazała.

Potem dotarło do niego, że ugryzł się w język - i jak to piekielnie boli.

Potem zmysły na powrót się skalibrowały, błędnik natomiast nie zawiódł, gdy Yaku obrócił się gwałtownie, z sykiem złości i boleści.

Odetchnął głęboko, aż skrzydełka nosa poruszyła się jak chrapy u rozeźlonego byka. Doprawdy, nie zastanawiał się zbyt długo, czyje ręce kierowały piłką, która go uderzyła.

W tym momencie Tetsurou się włączył. Czuł, że Lev nie zasługuje na śmierć, nawet jeżeli popisuje się na treningu do bólu - cudzego, ma się rozumieć.

- Spokojnie - rzucił, postępując parę kroków w stronę libero, po czym klepnął go lekko w plecy. 

Ten odetchnął. Raz, drugi, trzeci, za każdym razem głęboko.

- Spokojnie - mruknął sam do siebie.

- Otóż to - zgodził się Kuroo, z subtelnym, konspiracjnym uśmiechem a'la "zawsze możesz mu porachować kości później".

Morisuke nie wyglądał na przekonanego. Ani na szczęśliwego. Ale dojrzałość dojrzałością.

- W końcu - w uśmiechu Tetsurou ujawniła się jakaś jowialna nutka - pewnie spędzisz z nim resztę życia. Spokój jest niezbędny.

- Mhm - mruknął Yaku, nie poświęcając zbytniej uwagi treści słów kapitana. Dlatego też dotarła do niego po chwili. 

Z przytupem.

- Co proszę?!

Może...

Może to i prawda... ale żeby tak z niczego...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro