(10.01.2017) [angst]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie krzycz na mnie. Powiedziałem, żebyś na mnie nie krzyczał. Ach, pieprz się. 

x

Napięcie. Zmieniało ludzi, których się znało. Zmieniało charaktery, które w akcji widziało się tyle razy.

Podsuwało tę nieznośną myśl, że może miłość nie istnieje - nie w Akaashim, nie od Akaashiego, nie dla Bokuto. Może nie.

A potem wstawał nowy dzień, w którym adrenalina plasowała się już na niższym poziomie. 

Keiji przedstawiał się wówczas tak posępny, jak zwykle, więc może nie cięło to tak radykalnym kontrastem. Tylko pod oczami malowały się ciemne pierścienie.

Koutarou za to wyglądał, jakby wyszedł dopiero ze stanu głębokiej hibernacji. Jego ruchy zwolniły, usta milczały, wargi trwały zaciśnięte. Jedynie oczy błądziły, choć nie miały nic więcej do znalezienia. 

x

Brunet wyciągnął torbę podróżną spod łóżka i prawie wściekłym ruchem kopnął w sąsiedztwo szafy. Jedynie tyle uczuć z niego uszło, skoro poza tym milczał jak zaklęty, a i zachowywał się normalnie, z flegmą pakując ubrania do torby. Popatrzył przez okno, na mozaikę szkła i lodu z widokami zimy w tle, zagarnął sweter do torby. Z szafy wydobył najcieplejszą kurtkę, nie wiedząc nawet, gdzie pójdzie, do kogo. 

Powoli, z nadgorliwością sznurował zimowe buty, jeszcze czekając na głos roztropności, jeszcze nasłuchując w kuchni kroków Bokuto przygotowującego sobie kolację. Myślał tylko, by wyjść, o niczym więcej, o niczym, co dalej - o powrocie czy niewracaniu. 

- Keiji? - Bokuto wreszcie wyjrzał z kuchni, reagując zapewne na dźwięk otwieranych drzwi. - Keiji, co ty robisz?

Akaashi obejrzał się przez ramię. Oblizał w zamyśleniu wargi i przez sekundę sam nie wiedział, czy ruszy dalej, czy będzie wegetował. 

Cokolwiek nie kryło się pod każdym z tych dwóch słów.

Potem zapragnął, by coś, cokolwiek się wydarzyło i otworzył drzwi na klatkę schodową. Nie rzuciłby już za siebie wzrokiem, nie miał zamiaru tego robić,  ale... 

Właśnie. Kilka kroków. Kilka słów; groźby czy rozpaczy. 

Keiji, ja bez ciebie nie mogę żyć. Wiesz o tym. Nie mogę.

Brunet przełknął ślinę, obserwując wbrew sobie, jak Bokuto cofa się ku drzwiom balkonu. 

Zacietrzewiona, zapiekła część jego jaźni, owa, która podpowiadała, że to wszystko w życiu, co kochał, wyblakło, powołała się na psychologiczne prawidła - nie skoczy. 

Odwrócisz, wyjdziesz, a on przestanie... cudować. Histeria tylko się skończy i...

I wtedy, dopiero wtedy pomyślał, że zimą barierki na balkonie są śliskie...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro