Agenda (20.11.2016)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Niektóre rzeczy dzieją się od razu. Na inne się czeka.

Bodaj tych drugich jest więcej. Inaczej życie byłoby zbyt uproszczone, czyż nie?

Nie pomyślałby, że dola może być prozaiczną podróżą z jednego punktu do drugiego, z kołyski do grobu. Jeszcze czego! Może od razu z mrowiem pięknych widoczków z podróży? Zbyt sielankowe widzenie, na miarę pułapki.

Nie powiedziałby też, iż "żyć" to czasownik ze złą konotacją; po prostu... nic wielkiego, po prostu człowiek zwykle nie dorasta w objęciach świata z nadzieją na to, że cokolwiek przyjdzie mu łatwo.

Skosztował różnych ochłapów życia, czekania także, w różnych odsłonach.

Czekał, z naturalnym zniecierpliwieniem, na arkadyjskie zdarzenia. Nie raz, nie dwa razy, jak sięga pamięć. 

Otóż to, szczęśliwe rzeczy również miały w jego życiu miejsce, nie mógłby zaprzeczyć. Drobiny błogości składały się na prostą tezę - żyło mu się godziwie. 

Czekał na to, co go stresowało. Niekiedy chciał, by punkt kulminacyjny owego czuwania nigdy się nie zbliżył, innym razem - by przysunął się jak najszybciej i tym szybciej przeminął. 

Czekał niekiedy na cokolwiek - w dni nudne, smutne, samotne. Nierzadko. 

Czekał i teraz. Nie na kostuchę, która po długim leczeniu wciąż stała ino krok za nim, nie, nie na nią. Czekał na to, co zdarzy się przedtem. Czekał na wiadomość, która - ufał - jeszcze go t u t a j zastanie. Musi, nie brał pod uwagę innej opcji i dzięki temu jego myśli pozostały przejrzyste. Złudnie.

 Dłużyło mu się niewyobrażalnie, kolejne bezcenne minuty koncentrowały się wkoło czekania; nie potrafił zająć się niczym innym, skoro jego wzrok wciąż wracał do komórki, spokój natomiast przeciekał między palcami. 

Nie, żeby miał wiele innych zajęć. Odrzucił je bowiem, stracił, zaniedbał, odkąd w jego życiu zabrakło tego kogoś, kto nie chciał więcej z nim rozmawiać. Od kiedy ów odszedł, minęły dwa lata, przeobrażone przez zbolałą wyobraźnię w wieki. Teraz porozmawiają szczerze, jak nigdy nie rozmawiali. Muszą, nie może być inaczej. 

Inaczej doprawdy byłoby się czym martwić. 

Zadzwonił wieczorem, spokojnym dla całego świata. Zlany potem, ożywiony emocjami, emocjami żyjący. Schłodziło go nieodebrane połączenie. Miał jednak komfort myśli, że jutro też jest dzień.

Zadzwonił i owego następującego ranka. I wieczorem. I w następne dni, które jeszcze były, niezrażony ciszą. 

Muszą porozmawiać. Na pewno porozmawiają.

xxx

- Czego chcesz? Jestem zajęty.

- Tak, ja chyba też nie mam już czasu na żarty, Tobio-chan – westchnął Oikawa, z o wiele większą melancholią, niż zamierzał. Ale mógł mówić i mógł słuchać.

xxx

Wiedział, że będzie miał szczęście. 

W nieszczęściu odchodzenia musi się przydarzyć coś dobrego. 

Miło było jeszcze usłyszeć głos Kageyamy. Dziwnie, ale miło. 

xxx

- To do wi... Dobranoc, Tobio-chan. 



A/N

Dobra. Wyrobię się w pisaniu takich rzeczy. Spróbować na pewno trzeba było. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro