Bo furtki istnieją nie bez kozery (05.11.2016)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Nie wierzę, że tak po prostu rzuciłeś mnie na ziemię, Tobio-chan – westchnął Oikawa.

Kageyama natomiast zerknął najpierw na swoje dłonie, potem na otrzepującego się z kurzu szatyna – i w żadnym razie nie wyglądał, jakby sam wierzył.

XXX

Nigdy wcześniej przekraczanie płotu aż tak nie zapadło Tooru w pamięć.

Nie pierwszy raz zdarzyło mu się wejść do Iwaizumiego tą wymagającą drogą. Pierwszy raz za to nią wychodził, bowiem gospodarz okazał się nieobecny i nie było komu zlitować się nad Oikawą w sprawie otworzenia furtki. A kurs na zewnątrz przysparzał więcej trudności, dając mniej punktów podparcia.

Co więcej, Kageyama, towarzyszący Tooru, nie tylko odmówił uczestniczenia we wtargnięciu, ale i nie wspierał ewakuacji.

- Życz mi powodzenia, Tobio-chan!

Brunet mógł nie życzyć, a Oikawa, oparłszy ręce na szczycie parkanu, musiał skakać, z błogosławieństwem czy bez.

Leciał ułamek sekundy – tyle potrzebowała prawa noga, żeby znaleźć się po przeciwnej stronie płotu. Jako jedyna, gdy lewa kończyna została, w praktyce, na terenie posesji.

Tooru zdawał się chętny do miotania przekleństw, ale jego głos do współpracy już nie.

To przynajmniej wzbudziło odrobinę litości u Kageyamy, który pozwolił się oprzeć o siebie, nawet objął szatyna ramionami.

W kolektywie dokonywał się cud zejścia.

Tobio mimochodem zerknął na swojego gramolącego się towarzysza.

Oikawa odwzajemnił spojrzenie, a że prawie zwlekł już odpowiednią nogę na ziemię, nawet bez łamania, odezwał się z triumfem:

- A mówiłeś, że ci nie zależy i mi nie pomożesz.

Tobio odruchowo go puścił i zrobił krok do tyłu.

Oikawa zaprzyjaźnił się z trawnikiem.

XXX

- No... przepraszam – mruknął Kageyama.

„To chyba taki odruch z dawnych lat" – przyznał w duchu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro