Ciężkie serce (02.12.2016)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mawiał zwykle, że Iwa-chan serca nie ma - a przecież jak chętnie, z jakim zadowoleniem układał głowę na jego klatce piersiowej, by słuchać bicia tego, co rzekomo miało być nieobecne. Ile godzin tak przeleżał. 

Ile chciał jeszcze trwać w tej pozycji. Minut, które w końcu złożyłyby się na godziny, te na dni, te - marzył - na lata. Na życie całe, w ostatecznym rozrachunku. 

Iwa-chan miał serce zimne, ciężkie, rękę też ciężką, ale po jakimś czasie Oikawa odruchowo wzruszał na to ramionami - trudno, kto by chciał innego Hajime? 

Cóż, nie on. 

On? On chciał skromnego, spokojnego życia, dokładnie takiego, jakie dotąd wiódł. I żeby Iwaizumi realizował swoje losy tuż obok. Na którymś etapie żywota nie celował już zbyt ambitnie, by później nie spadać z wysoka. By nie  nie odstawać, nie wyróżniać się niczym obiekt do odstrzału. 

Tak, w sam raz było więc skulić się u boku bruneta, czuć, jak faluje jego klatka piersiowa, nawet się nie ruszać, słuchać pilnie, oddychać po cichu, dyskretnie, byle nie przeszkodzić nieopatrznym drgnięciem. Nic nie rozpraszało ciszy, żadna rozmowa, żaden hałas z innej części mieszkania czy z zewnątrz. Wszystko, włącznie z biciem serca Iwaizumiego, wydawało się być w leniwej normie. 

Na swój sposób właśnie wtedy czuł się szczególnie silny - wydawało mu się, że zna Iwę, tak dobrze, do absolutu. I że wszystko wkoło siebie - czego nie było zbyt dużo - kontroluje.

Zbyt wiele mu się wydawało. 

Gdy któregoś dnia serce, które kochał, zaczęło bić w sposób niezdrowy. 

Gdy chciał coś zrobić, ale nie mógł. Gdy pojawiły się czynniki, których nie mógł kontrolować, ale i nie mógł, jak nakazywała filozofia odciążania się, otrząsnąć się z poczucia winy. 

Z tego absurdalnego wyrzutu wobec siebie , że nie umiał sprawiać cudów. 

Że nie wiedział wcześniej. 

Że rokowania były złe. 

Że jego ostrożne marzenia zostały brutalnie rozczłonkowane w przeciągu roku.

Że ostatnie dni zostały skażone szpitalną bielą. 

Że nie był w tym czasie sobą i że już nigdy nie będzie.

Że jedno - tylko jedno, przecież nie był zachłanny... - serce, którego chciał słuchać, ustało. 

Że jego własne stało się tak zimne, jakby sam nie żył. Tak ciężkie, jakby mogło pociągnąć go na dno rzeki, gdyby kiedyś stanął na krawędzi mostu.

A/N

Do czego Ty mnie inspirujesz, Deevay, żono moja? |: 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro