Jaźń (19.11.2016)
Oikawa był sobą.
Kochać go za to czy nienawidzić - tak już zapewne musiało być i w takim układzie zostanie do końca dni.
Sobą aż do bólu.
Czasem to mogło zawadzać, zgoła niebezpieczne dla niego i osób w jego otoczeniu. Ba, częściej niż czasem nawet.
Ze wszystkimi swoimi nawykami.
Nie chcąc ich zmienić - bo tak. A Kageyama je zdzierżył - bo nie miał innego wyboru, który by mu odpowiadał. Znosił, choć może nie bez marudzenia, także to, iże Tooru nie lubił spać z nikim u boku, rzekomo nie mogąc w owej sytuacji zmrużyć oka. Inaczej nie byłby grzecznie zaokrętował w drugim pokoju.
Oikawa taki był. Specyficzny? Trudny? Męczący, dręczący? Kageyama, jakkolwiek próbował, wiele w nim nie zmienił, nie przeforsował cudów.
Wywalczył tylko - i musiał się tym zadowolić - poranki tuż po przebudzeniu, kiedy leżeli ramię w ramię, serce w serce, dłoń w dłoni.
To mało, to nie to, co wsłuchiwanie się w kołysankę z oddechu partnera.
Ulotne. Krótkie. A przecież wciąż na wagę złota. Słodkie jak miód.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro