Kierunek: morze (26.12.2016)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Pojedźmy nad morze. Wymyśliłeś, psia mać. Niech cię wiatr wydyma, Crappykawa - wykrztusił Iwaizumi, najwyraźniej i najbardziej wybitnie, jak tylko można, podczas gdy wiatr wieje prosto w twarz i wdziera się do nosa oraz ust.

Tooru, jakkolwiek jeszcze minutę temu śpiący jak suseł, rozbudził się momentalnie w chłodnych objęciach rozszalałego żywiołu. Do przytomności wrychle dołączyły problemy z wyłowieniem dla siebie chaustu powietrza.

Mimo to w kącikach jego ust, przysłoniętych szalikiem naciągniętym pod nos, czaił się uśmiech.

Przyjazny grymas zmył się na chwilę nie wcześniej, niż silniejszy podmuch zerwał mu z łepetyny czapkę.

I to raczej pod wpływem zaskoczenia niźli faktycznego niezadowolenia, skoro szatyn już z łatwością wybuchnął śmiechem, widząc Hajime ruszającego w pościg za nakryciem głowy.

Może przyduszonym, lecz szczerym, godnym szcześliwego.

Obie zbłąkane dusze prędko znowu wcisnęły się do samochodu, starego grata wyłudzonego od ojca bruneta.

- Było świetnie - mruknął Tooru, kontent.

- Oszalałeś? Tyle kilometrów się cisnąć na marne?

Sam jesteś "na marne", pomyślał wyższy mężczyzna.

Acz nie sprostował nijak wypowiedzi przedmówcy, tylko uśmiechając się uśmiechem człowieka, który osiągnął swoją nirwanę.

- Łatwo ci mówić. Spałeś pewnie większość drogi, jak ja musiałem prowadzić - marudził niezawodny Iwaizumi. - Podaj mi kanapki - dodał, kiedy towarysz rozpanoszył się na tylnych siedzeniach.

- A zasłużyłeś, Iwa-chan?

- A wracać na piechotę chcesz?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro