Maraton (21.11.2016)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Tobio-chan! Nie śpij. - Oikawa ziewnął przeciągle, krewko zmusił powieki do rozwarcia się, heroicznie otarł dwie łzy, które puściły się z zaczerwienionych, zmęczonych oczu na policzki. Ostatki energii zużył na trącenie wiszącego na nim bruneta z łokcia. - Jeszcze tylko cztery sety.

- Co? - burknął bez swady Kageyama, na dobrą sprawę już uśpiony, nawet jeżeli jeszcze wypatrywał oczy, próbując śledzić trakcję gry.  Widział piłkę, bywającą to tu, to tam, także każdą drobinkę kurzu na ekranie laptopa, ciągu przyczynowo-skutkowego między jedną akcją na boisku a drugą nie widział już za żadne skarby. Dlatego umysł kapitulował, a głowa opadała na najbliższe podparcie, którym w tym wypadku było ramię Tooru. 

- Tobio. - Podpora postawiła się kantem, szafując pełnymi wyrzutu gadkami. - Miałeś ze mną oglądać. 

- Nic nie mówiłeś, że masz zamiar siedzieć po nocy - wymamrotał młodszy chłopak, przechylając się na nieobstawioną przez adwersarza stronę, by natomiast wesprzeć głowę o płaszczyznę ściany.

- Wtedy byś mi nie obiecał. - Szatyn przysunął się bliżej swojego towarzysza, pukając ponaglająco w klawiaturę komputera. - Patrz, zaraz trzecia, poczujesz przypływ sił. Zaraz...

Cokolwiek nie miało się zdarzyć, w hierarchii wartości ustąpiło miejsca dramatowi zastygłej w miejscu transmisji. Obaj oglądający zgodnie zerknęli w stronę modemu, który jednakowoż migał odpowiednimi diodami. 

- Zrób coś - zakomenderował Oikawa. I z całego tego weltschmerzu, wprost nie do pojęcia, musiał się ciężko oprzeć na poduszce. 

Tobio nie posiadał zdolności naginania rzeczywistości według życzeń swojego chłopaka, ale dla świętego pokoju odmeldował się zrezygnowanym pomrukiem. Zaraz przyciągnął urządzenie nieco bliżej siebie i spróbował kolejno z odświeżeniem strony, zaklinaniem, przeklinaniem, odłączeniem i podłączeniem sieci. Wreszcie bez przekonania ponownie uruchomił komputer, a gdy odbywał się proces restartu, zerknął na starszego osobnika.

Oikawy już z nim nie było. 

A Kageyama nie miał na tyle samozaparcia, by go budzić, więc tylko wygodnie umiejscowił głowę obok jego głowy. 

Następny przydział marudzenia dopiero rano. Czego więcej chcieć? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro