Marzłoć (17.11.2016)
Z Kageyamą raczej nie było źle... nie, nie, źle nie było. Tylko... zimno. Fizycznie i uczuciowo.
Deszcz ciął, krople bębniły w dach, pod którym się schronili. Oikawa sarkał w myślach na brak bluzy, dygotał lekko, zerkał na Tobia z wyczekiwaniem.
Nie wymagał wiele, bo cudotwórcą brunet nigdy mu się nie zdawał, ale - niechby choć ciepłe słowo. No, Tobio, rusz się, powiedz coś...
A tu - chłodne nic. I Kageyama wpatrujący się w deszcz, jakby myślami był gdzie indziej, przez co Tooru poczuł się nawet bardziej opuszczony i zmarznięty, głębiej pogrążony w chandrze.
A myślał, że skalę już przekroczył i to niemożliwe.
- Tobio - rzucił, nie licząc dłużej, że chłopak sam z siebie wykona jakiś podnoszący na duchu gest. Nie pozostawał mu nic innego, jak doprosić się romantyzmu. - Tobio, obejmij mnie.
- Co? - spytał adresat, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.
Oikawa bez słowa komentarza - bo cóż mógł powiedzieć temu palantowi? - pokierował ramieniem bruneta i znalazł się w pożądanej pozycji.
- Ty autentycznie jesteś z kamienia - poskarżył się jeszcze, drżąc bardziej przy kontakcie z lodowatą skórą Kageyamy, który nie wydawał się cierpieć z powodu niskiej temperatury.
xxx
Przemknęły cztery pory roku, powróciły te noce, w które Oikawa wychodził bez bluzy, gdyż pozwalał na to chwilowy kaprys pogody, a potem, wracając ze spaceru, żałował i łapał katar.
Coś się tym niemniej z pewnością zmieniło.
Może to kwestia wyczulenia się na reakcje bliźniego. Może wyuczenia na pamięć, czego się od niego oczekuje. A może złagodzenie obyczajów z biegiem czasu i autorska inicjatywa.
Tak czy owak, Kageyama ściągnął bluzę i narzucił ją na ramiona swego kompana.
A Tooru było cieplej. Fizycznie - i na sercu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro