Pati

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W dużym pomieszczeniu panował gwar. Rozpoczeła się kolejna z kilku przerw i co chwilę ktoryś z młodych chłopców, uczących się tu, podchodził po obiad lub zwracał talerze w sąsiednim okienku.

Około trzydziestopięcioletnia kobieta, o szczupłej sylwetce, włosach związanych w kucyk zerkała na okienko wydawki, czy nie było brudnych naczyń.
Wszyscy jednak nadal jedli, zwróceni w stronę okien, gdzie na placu, pierwszy sektor miał ćwiczenia pod okiem surowego Urlicha. Mali siedmioletni chłopcy nie radzili sobie z przeszkodami w ogóle.

Patrycja Otis często słyszała o zakładach starszaków i zupełnie nie rozumiała tego fenomenu.
Pokręciła głową, słysząc jęk zawodu kiedy, któryś z dzieciaków spadł z toru.

Wyciągnęła naczynia z wyparzarki i znowu zerknęła na okieko tym razem niosąc talerze na półkę.

— Wisisz mi trzy stówy, Üml — powiedział drobny dzieciak o wyblakłych oczach z podwójnymi szarymi tęczówkami i wychudłej, pociągłej twarzy.

Natychmiast rozpoznała chłopaka z dziewiątego sektoru, wyglądającego bardzo młodo, niemal dziecinnie, a to wrażenie powodowały duże szare oczy.

— Dzień dobry, pani Patricio. — Ukłonił się lekko, pochylając dokładnie wygoloną, kształtną głowę.

Kobiecie zawsze robiło się przyjemniej na jego widok. Nie przeszkadzało jej nawet, że notorycznie przekręcał jej imię. Zresztą Kunibaj Kut był chyba jedną z niewielu osób, które tu lubiła.

Chłopak podał jej talerz, który wciąż trzymał w ręce, a kiedy niechcący ich palce się spotkały, poczuła jak delikatnie wsuwa w nie malutką karteczkę.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Młody, może szesnastoletni pomornik i kucharka o zmęczonym spojrzeniu i ruchach.

— Kunibaj Kut, co tam tyle czasu robisz - zawołał ktoś od stołu. Chłopak odwrócił się i tym samym wypranym z emocji głosem, którym zwracał się do niej, rzekł:

— Odnoszę talerz, profesorze Damien. — Zerknął w stronę kobiety, jakby z zamiarem zapytania skąd ten siniak na szyi ale zrezygnował. Łatwo się było domyśleć, że to prezent od męża. -— Bardzo dziękuję. Obiad był naprawdę przepyszny.

Patrycja uśmiechnęła się słysząc, miękki, nieco metaliczny głos chłopaka. Dopiero kiedy wróciła na zmywak odważyła się wyciągnąć kartkę. Nawet nie chciała myśleć, jakie konsekwencje miałyby, jej sporadyczne spotkania z młodymi chłopcami. Tymbardziej z nieletnim jeszcze Kunibaj Kut.
Z jakiegoś powodu, wszyscy pomornicy, wielbili regulamin, trzymając się go sztywno i przepisowo choć nie we wszystkich przypadkach.

Rozłożyła karteczkę, odcyfrowując drobne staranne pismo o literach pochylonych w prawą stronę i zgrabnych zawijasach.

"Spotkajmy się o dwudziestej trzeciej, tam gdzie zwykle".

Patrycja przez chwilę obracała papierek w dłoni, a potem wcisnęła go do kieszeni. Skoro Kunibaj Kut prosił o spotkanie, to znaczyło, że ma to o co prosiła. Była podekscytowana i już nie mogła doczekać się spotkania. Nareszcie coś będzie mogła zrobić, a nie tylko siedzieć.
Uśmiechnęła się na myśl o skarbie i zastanowiła czy wystarczyłoby na wykupienie domu z długów i pozbycie się męża toksyka, oczywiście po podziale z chłopakiem.

Dom na przedmieściach małego miasteczka był niewielki, zadbany, otoczony z każdej strony bujnymi kwiatami.
Prowadziła do niego żwirowa droga. Z okna na pierwszym piętrze widać było góry, pomiędzy którymi kryła się placówka pomorników o nazwie Ansi. Był to jeden z trzech takich oddziałów na świecie, o których nawet pracownicy obsługi niewiele wiedzieli.
Siedmioletni chłopcy pojawiali się regularnie co roku i z tego co było wiadomo, już po zmianach.

Patrycja stała w oknie na pierwszym piętrze i wpatrywała się w ośnieżone szczyty. Jeśli miała jakiekolwiek wątpliwości odnośnie swojego planu, pozbyła się ich kiedy tylko przyjechała do domu.
Właściwie to zrobił to jej mąż.

Wytarła resztki krwi będące w okolicy podbródka i nosa. Pomacała obolałe oko, zdając sobie sprawę, ze jeszcze długo będzie jej doskwierać i nie pomoże żaden korektor na zatuszowanie siniaka.

Przez moment zastanawiała się dlaczego wciąż jest z tym człowiekiem i dlaczego Bóg dopuszcza do takich niegodziwości.

Przebrała zakrwawioną, poszarpaną bluzę i spodnie na ciemniejsze. Czas, który miała spożytkowała na przeglądnięcie ukrytych w skrytce pod podłogą kluczy i starej zniszczonej mapy.

Kunibaj Kut twierdził, że wie gdzie jest kolejny. Pytanie tylko czy udało mu się go zdobyć. Jeśli tak to brakowało by tylko trzech kluczy, a to już mniej niż połowa. Miała cichą nadzieję, że może zdobył informacje o kolejnym.

Kiedy mąż wreszcie zasnął, pijackim snem i była pewna, że do rana się nie obudzi, zadzwoniła do mamy, u której tydzień miała być córka.

Zmrok zapadał zbyt wolno, gaszac ostatnie promienie słońca za górami. Uwielbiała ten widok, mieniących się żółci, różów i czerwieni, podbitych fioletem.

Do parku miała kawałek drogi, a wolała się nie spóźnić. Często oglądając się za siebie, szła szybkim krokiem. Ciemny polar z założonym kapturem i maseczka sprawiały, że była nie do rozpoznania.
Przed wyjściem spryskała się sporą ilością męskich perfum, bo zawsze to być mężczyzną w parku, niż kobietą błąkającą się po zmroku między krzakami.

Stała w umówionym miejscu przebierając nogami z zimna i czekała na Kunibaj Kut. Ten jednakże się spóźniał. Słyszała szelesty i z narastającym strachem zastanawiała się co to może być. Wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, usłużnie podtykając makabryczne wizje wyprutych wnętrzności i śmierci na tysiące sposobów.
Gdzieś z daleka słychać było wycie syren i Pati pomyślała, że znowu gdzieś się pali.

Około dwudziestej czwartej zrezygnowała pewna, że Kunibaj Kut nie przyjdzie, co było dziwne znając przymus chłopaka do punktualności.

Ruszyła do domu mając wrażenie, że coś ją obserwuje. Przyśpieszyła słysząc podejrzany szelest i niemal biegiem przemykała ciemnymi alejkami, wściekła i wystraszona zarazem. Pędziła w stronę odległego miasta, za plecami słysząc miękkie pośpieszne kroki.

Wypadła z ciemnej dróżki, wprost w żylaste ramiona Damiena. Odbiła się od niego i byłaby przewróciła gdyby jej nie przytrzymał.

— Patrycja, co tu robisz? — zainteresował się, a kobieta ze strachu, na moment przestała oddychać.

— Profesorze — Wyswobodziła się z mocnych objęć, poprawiła dużą bluzę i dopiero wtedy spojrzała w oczy łowcy. — Jak mnie pan rozpoznał?

— Po ruchu. Co tu robisz? — powtórzył ani słowem nie komentując jej ubioru, ani męskich perfum.

— Wyszłam się przejść — powiedziała cicho ryzykując, że Damien przyłapie ją na kłamstwie.
On jedynie przez dłuższą chwilę obserwował jej twarz i Pati ze zgrozą uświadomiła sobie, że nie szuka na niej kłamstwa, tylko przygląda się siniakom, o czym świadczyły jego kolejne słowa:

— Powinna pani przyłożyć coś chłodnego pod oko.

Przez moment zastanawiała się co mu odpowiedzieć. Było jej potwornie wstyd.

— Dobrze, że się spotkaliśmy. — Zlustrował wzrokiem ciemniejsze kontury drzew, lekko marszczac brwi. Niespodziewanie chwycił ją pod ramię i poprowadził do wyjścia z ciemnego parku. — Pozwól, że cię odprowadzę.

Pati powoli skinęła głową, nie czując się zbyt komfortowo tak blisko obcego mężczyzny.
Niewyraźny zapach dymu znowu doleciał do jej nozdrzy.

— Ciekawe czy kiedykolwiek złapią podpalacza — zapytała po chwili przerywając duszną ciszę.

— Zapewne policja robi wszystko co w jej mocy — chropawy, głęboki głos mężczyzny nieco ją uspokoił. — Myślę, że to kwestia czasu.

— Podpalił już sześć domostw, w których zginęli ludzie... Wie pan, że znałam kilkoro z nich — powiedziała ściszając głos.

— Przykro mi z tego powodu. Strata...

— Niepotrzebnie. — Zacisnęła pięści i zgrzytnęła zębami z frustracji. — A pan, co tu robi?

Zerknęła na niewyraźny w ciemności profil, przypominając sobie o zakazie opuszania kwater przez łowców, podczas nocy. Nie miała jednak pojęcia czy to dotyczyło również wykwalifikowanej kadry.

— Jeden z uczniów opuścił szkołę bez pozwolenia — odpowiedział z lekkim wahaniem w głosie. — Podejrzewam, że idzie do ciebie.

— Do mnie? Dlaczego? — Starała się aby w jej głosie nie było słychać paniki, kiedy uświadomiła sobie, że wkopała Kunibaj Kut w nieliche kłopoty. A widząc zaciętą minę Damiena, naprawdę zaczęła obawiać się o niego.

— Ponieważ jest niezdrowo zainteresowany twoją osobą — odparł sztywno, a Pati nie wiedziała czy się śmiać czy płakać.

Co prawda Kunibaj Kut był parę razy u niej w domu ale nie zauważyła jakiegoś "niezdrowego zainteresowania jej osobą", tylko biblioteką i książkami jakie zgromadziła. Gdyby chodziło o nie to bez wątpienia zgodziłaby się z teorią Damiena. No chyba, że chłopak bardzo dobrze się krył.

— Chodzi ci o takie... wiesz...zainteresowanie? — Mężczyzna skinął głową. — Ja mam męża.

— A w czym to przeszkadza? — zapytał tym samym wypranym z emocji głosem. — Znalazłem u niego pewne materiały, z których wynika jasno, że obserwował cię już od dawna.

Zawahał się na dłuższą chwilę, by wreszcie sięgnąć do kieszeni.

— I to. — Wręczył jej zwinięty w kulkę materiał. Patrycja przez moment przyglądała się z niedowierzaniem koronkom.

— Taką bieliznę kupisz wszędzie — szepnęła ostrożnie. — Skąd pomysł, że należą do mnie?

— Jest na nich twój zapach — stwierdził sucho.

Zaczerwieniła się. Wolałaby żeby to jednak przemilczał. Podniosła majtki i dyskretnie obwąchała. Oprócz zapachu proszku do prania nic nie poczuła. Jednak słowa łowcy wzbudziły w niej niepokój bo faktycznie jedyną osobą, która mogła to zrobić był Kunibaj Kut.

— A ty? Skąd wiesz jak pachnę? — wypaliła czując jak krew uderza na policzki.

Damien przyjrzał jej się uważniej i wywrócił oczami, nie odpowiadając.

Weszli na główną drogę podążając w stronę łuny, zapachu spalenizny i dymu. Od razu zrobiło się duszniej i jakby mniej przyjemnie. Pat puściła ramię mężczyzny odsuwając się nieco, najwyraźniej obawiając żeby nikt nie zauważył zbytniej poufałości.
Czasami w myślach przeklinała siebie za zbytnią ufność i naiwność w między czasie dziękując czuwającym nad nią za to, że nic jej się nie stało.

Pomimo późnej pory gdzieniegdzie się świeciło, ludzie wyszli na ulicę i podążali w tym samym kierunku co oni.
Patrycje tknęło niewyraźne przeczucie. Przyśpieszyła kroku, ciężko oddychając. Wypadła zza zakrętu i biegiem ruszyła w kierunku płonącego budynku. Ktoś złapał ją w pasie.

— Nie! — wrzasnęła szarpiąc się, widząc kilka jednostek straży pożarnej gaszących jej dom. — Tam jest Pete!

Wierzgała nogami usiłując się uwolnić z żelaznego chwytu. Ðamien odciągał ją do tyłu.

—Tam jest mój mąż. — Wyrywała się.

— Uspokój się. Napewno nic mu się nie stało — powiedział łagodnie puszczając ją i przytulając, kiedy nieco oklapła.

Zaczęła płakać uspokajając się, co mężczyzna wykorzystał na poinformowanie najbliższego strażaka.

— Gdyby ktoś cię pytał gdzie byłaś odpowiesz, że ze mną. Spotkałaś się ze mną. — Szeptał w czubek jej głowy napawając się ciepłem i zapachem.

— Co? — Gwałtownie uniosła głowę uderzając pomornika w podbródek. — Chyba nie sądzisz, że ja to zrobiłam.

— Każdy wie jaki był Pete — odparł chłodno, niechętnie wypuszczając ją z objęć i odwracając się tak aby nie widziała wynoszonego właśnie ciała. — Zastanów się. Dom został podpalony, ciebie w nim nie było bo wyszłaś chwilę przed. Wszystko wskazuje na ciebie.

W umęczonym umyśle Pat błysnęła myśl, że Damien ma rację. Jednak co z Kunibaj Kut, jeśli to on, nikt tego nie udowodni, zresztą to w ogóle mógł być przypadek, skoro po okolicy grasuje podpalacz.
Pociągnęła nosem i westchnęła, kiedy łowca odgarnął niesforny kosmyk z jej twarzy.

— Byłaś ze mną — powtórzył z naciskiem, wkładając jej chłodny metal w dłoń. — To do prywatnego mieszkania. Możesz tam przenocować jeśli nie masz dokąd pójść.

Kobieta spojrzała na klucze, a potem w szare oczy o podwójnych tęczówkach. Damien uciekł wzrokiem w bok i chrząknął, coś niewyraźnie, czego sens jej uciekł.

— Ja nie... Mam kuzynkę...

Łowca skinął głową i wskazał idących w ich kierunku policjantów.
Z rozmowy z nimi niewiele pamiętała, a jej wypowiedzi były całkiem bezskładne podszyte bólem i łzami. Damien na szczęście szybko opanował sytuację i po wstępnej rozmowie mieli się jutro zgłosić na komisariat w celu złożenia zeznań.
To kompletnie dobiło Pat, która mimo szoku do tej pory nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę.

— Zadzwoń do tej kuzynki, to cię zawiozę.

— Telefon został w dom — szepnęła przygryzając wargę.

— Dobrze — odparł, a ona nie wiedziała czy ją chwali za to, czy nie. — Pamiętasz do niej numer?

Pati potrząsnęła głową zaciskając usta. Nie pamiętała numeru córki, a co dopiero osoby do której dzwoniła dwa razy w roku.

— Więc chyba nie masz wyboru — ponownie wcisnął jej w dłoń klucze.

— Nie mogę. Nie znam cię na tyle, żeby je przyjąć.

— Pietruszka! — Usłyszała znajomy głos i wyraźnie odetchnęła z ulgą zupełnie się rozklejając. — Bosz...Pietruszka, w czym ty jesteś.

Rudowłosa, mała Hag podbiegła przytulając Pati i odpychając mężczyznę.

—Nic ci nie jest dziewczyno? — zapytała oglądając Pati od góry do dołu. - Bosz... myślałam, że ty też zginęłaś...

— Widzimy się w szkole — powiedział Damien, skłaniając głowę i szybko się wycofując.

— Kto to?

— Jeden z nauczycieli — szepnęła Patrycja, a Hag uniosła ze zdziwieniem brew.

— Tak się cieszę, że... nic ci nie jest. Miki jest w pobliżu, wiec wszystko ogarnie. A my Chodźmy do domu.— Ciągnęła załamaną za rękę paplając głośno.

— Muszę...

—Nic nie musisz — weszła jej w słowo, ani myśląc zatrzymywać się. — Jutro załatwię ci psychologa i zajmę się pogrzebem.

— Ale...

— Ale, ale, ale — przedrzeźniała ją, a Pat się poddała uświadamiając sobie, jak uparta potrafi być kuzynka. — Jutro będzie czas na ale.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro