Wszyscy kochają szarlotkę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzwonek zadzwonił i Sepeperey stukającą obcasami podeszła otworzyć drzwi.
Szczeknął zamek i czarodziejka wyjrzałana zewnątrz.

— No część — powiedziała wykrzywiając w uśmiechu karminowe usta. Przez chwilę usiłowała dojrzeć coś poza wielką i masywną sylwetką pomornika. — A gdzie twój uroczy przyjaciel?

Oparła się kusząco o framugę, prezentując zgrabną sylwetkę.

— Dostał z rana zadanie i musiał jechać. — Wcisnął w ręce kobiety błękitne róże, które tak kochała i butelkę wina. — Mogę wejść, czy będziemy rozmawiać w progu?

Sepperey Namiles uśmiechnęła się i otworzyła szerzej, przepuszczajac mężczyznę. Zamknęła drzwi na zasówkę. Podążyła za nim wąskim korytarzem do jedynego pokoju w mieszkaniu.

— Nie wierzę, że komuś udało się wepchnąć cię w garnitur. — Weszła do pokoju gdzie Ruben ściągnął już marynarkę, kamizelkę i krawat. — Nie za szybko coś? Jeszcze nie jedliśmy kolacji — skomentowała, kiedy zaczął rozpinać guziki pod szyją.

Spod koszuli wyjrzał niewielki trójkąt kręconych rudych włosów. Sepp zrobiło się ciepłej. Przełknęła głośniej ślinę.

— Dobrze wiesz, że nie przepadam za garniturami. Pozatym ten jest jakiś ciasny. — Ruben rozsiadł się wygodnie na zamszowej brązowej kanapie przyglądając przytulnemu wnętrzu.

Na beżowej ścianie wisiało kilka reprodukcji słynnych obrazów. Środek zajmował podłużny stół w kolorze wiśni z czterema stołkami, a na nim kilka przykrytych półmisków.

— Może ci się przytyło — zasugerowała siadając i ignorując ponure spojrzenie łowcy. — A może należy do twojego przyjaciela. Swoją drogą szkoda, że nie przyszedł... — Oparła łokcie na stole podpierając dłońmi podbródek i przyglądając się mężczyźnie.

Ruben westchnął zrezygnowany. Sepp kiedy chciała potrafiła być bardzo irytująca i nieprzewidywalna.

— Dokąd wyprawiono twojego przyjaciela? — podjęła temat przerywając ciężkie milczenie.

— Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć — mruknął trochę obrażony. — I nawet nie próbuj grzebać w moich myślach — zastrzegł szybko.

— Nie mam zamiaru — odparła przyglądając się jak podwija rękawy i podziwiając sieć blizn na przedramionach. — Ostatnio rozstaliśmy się...

Ruben chrząknął ostrzegawczo. Nie miał najmniejszej ochoty wracać do tego co było dawno temu.

— W każdym bądź razie, dziękuję, że zechciałeś przyjść — szepnęła ostrożnie.

Łowca powoli pochylił się do przodu opierając łokcie na kolanach i składając dłonie.

— Nadal jesteś moją przyjaciółką.

— Wtedy to był bardzo burzliwy czas...

— Sepp, to już naprawdę nie istotne.

Kobieta przygryzła wargę, a oczy dziwnie jej się zaszkliły. Szybko wstała i wyszła do kuchni, skąd dochodziły smakowite zapachy pieczonej kaczki.

— Otwórz wino — rzuciła nieco mokrym głosem z drugiego pomieszczenia.

Pomornik pokręcił głową cicho wstając i ostrożnie zaglądając pod przykryte półmiski.

— Sama trawa — mruknął widząc sałatki. Zresztą czego się spodziewał czarodziejka miała manię na punkcie zielonego i warzyw. Otworzył butelkę i powąchał. W czuły nos uderzyła szeroka gama aromatów owocowych i drzewnych. Goryczkowy zapach z lekką nutą kwasku. Musiał przyznać, że Sepp do wina miała dobry gust. Nalał do kieliszków. — Ciasto jakieś masz?

— Szarlotkę. — Wniosła kaczkę na tacy. — Odrazu przyniosę — dodała stawiając potrawę na stole.

Wróciła do kuchni, szeleszcząć długą spodnicą w kolorze butelkowej zieleni.
Wyciągnęła z lodówki zimne piwo, otworzyła i zaniosła razem z wielkim talerzem ciasta. To wszystko ustawiła obok pomornika.
Ruben od razu się rozchmurzył.
Wyszczerzył się w uśmiechu, obserwując jak czarodziejka operuje nożem przy kaczce.
Musiał stwierdzić, że przez te kilkanaście lat nie zmieniła się nic, a nic. Nadal była tą szczuplutką, wysoką kobietą z upodobaniem do zieleni i brązów. Nawet jej lekko falowane włosy, związane w koka miały te miękkie odcienie brązu, rudego i złota.

— Sep, jak ty mnie znasz.

— Niezbyt wygórowane masz potrzeby — Podała mu talerz i wdzięcznie usiadła.

Przez chwilę jedli w milczeniu, upajając się smakiem potraw.

— Widzę, że nadal zamiast żołądka masz czarną dziurę — zauważyła, kiedy mężczyzna wziął trzecią dokładkę.

— Nie, to twoja magiczna kuchnia — odparł z pełnymi ustami, poruszając Sugestywnie brwiami.

Sepp nie zareagowała myślami będąc gdzieś indziej.

— Jak wam idzie w pracy? — zapytała ostrożnie, nie bardzo wiedząc jak zacząć właściwą rozmowę.

Ruben wzruszył ramionami, przeczesał palcami rudawą krótką czuprynę na głowie, zanim odpowiedział.

— Normalnie chociaż bardziej w detektywów i posłańców się bawimy. — Miał wrażenie, że kobieta krąży w okół jakiegoś tematu, nie wiedząc jak go ugryźć. — Sep, za dobrze cię znam żeby nie widzieć, że masz jakiś problem, więc może do rzeczy.

Kobieta zagryzła delikatnie wargę, kilka razy gwałtownie wciągając powietrze zanim jakiekolwiek słowo opuściło jej usta.

— Wyrzuć to z siebie.

— Pytam bo... - Przez chwilę zastanawiała się jak ma to powiedzieć. — Pytam bo, chciałam was wynająć.

Po Rubenie nie widać było zaskoczenia. Sepperey natomiast wyłamywała palce pod stołem że zdenerwowania, odwracając wzrok bojąc się negatywnej odpowiedzi.

— To raczej droga inwestycja i centrala musi wyrazić zgodę — powiedział cicho, z uwagą przyglądając się czarodziejce.

— Rozumiem. — Łyknęła wina chcąc ukryć desperację. Ruben oparł się wygodniej nie spuszczając wzroku z czarodziejki. — Oczywiście chwilowo pieniędzy nie mam ale kiedy załatwimy tą sprawę...

—  Chcesz okraść bank?

— Skąd taki pomysł — oburzyła się. — Mam namiar na skarb i potrzebuje pomocy w odnalezieniu go. Oczywiście podzielimy się nim, jeśli tylko mi pomożecie.

— Co to za skarb? — zapytał Ruben, trąc brodę.

Czarodziejka wytarła dłonie w białą ściereczkę, leżącą obok talerza i wstała. Pomornik obserwował jak podchodzi do starodawnej szafki i wyciąga małą rzeźbioną skrzyneczkę.

Mężczyzna odsunął talerz aby mogła postawić cacko na stole. Sepperey usiadła obok i otworzyła pudełko. W środku na aksamitnej poduszeczce leżały dwa klucze. Ruben podniósł jeden z nich i przez chwilę obracał w palcach.
Metal był zimny, chropawy, misternie zdobiony i widać było, że to ręczna robota.
Zerknął podejrzliwie na Sep, a potem z powrotem na klucz, którego wiek określał na około tysiąc lat. Mógł się co prawda się mylić, ale to było mało prawdopodobne.
Drugi klucz był zupełnie inny. Różnił się niemal wszystkim. Wielkością, zdobieniami, techniką roboty. Jedynie co ich łączyło to niewielki znak u nasady, którego pomornik nie potrafił rozszyfrować, a co do którego był pewien, że już gdzieś go widział.

— Te klucze otwierają sekretną komnatę, w której król Artur ukrył pod koniec życia skarb...

Ruben odłożył kluczyk i ostrożnie zamknęła skrzyneczkę, przesówając palcami po zdobieniach.

— Mówimy o "tym" Arturze? — zapytał sceptycznie. Czarodziejka entuzjastycznie skinęła głową. W jej oczach płonęły ogniki. — To tylko legenda, Sepp. Legenda, w której Graala odnaleziono. Poza tym nawet nie ma pewności, że skarb, Artur i cała reszta tych nadętych pajacy, istniała.

— Rycerzy Okrągłego Stołu. - Poprawiła automatycznie. — Ale Ruben, posłuchaj — Na twarz wypłynęły jej rumieńce, kiedy mówiła szybko zciszajac głos. — Było siedmiu zaufanych rycerzy, którzy dostali po jednym kluczu otwierającym tajną komnatę ze skarbem. Wszystkie siedem tworzy mapę, która doprowadzi nas do niego.

Ruben przez moment masował nasadę nosa, zakłopotany, zdawał sobie sprawę, że Sepp, będzie szukać skarbu z nim lub bez niego.

— Wiesz ile razy słyszałem podobne historie? Opowiastki nie poparte żadnymi faktami, bajki dla dzieci, w które wierzą naiwni ludzie. Miliony.

— Moje opowiastki są poparte, przez bibliotekę w Watykanie...

—...która jest zamknięta — wtrącił w jej słowa, Ruben.

— Wątpisz w moje umiejętności?

— No dobrze — Pomasował czoło i osunął skrzyneczkę. — Skoro już podjęłaś ten wysiłek i mnie odnalazłaś znaczy, że zależy Ci.

Sepperey uśmiechnęła się z zadowoleniem. Umysł Rubena jak zwykle pracował na najwyższych obrotach i wyciągał słuszne wnioski. Chyba dlatego miała do niego taką słabość, bo wszystkie emocje i uczucia odżyły kiedy zobaczyła go w tej kawiarni.

— Jest tylko kilka niewielkich problemów — ciągnął. — Po pierwsze, Centrala bardzo podejrzliwie podchodzi do takich spraw, więc wszystko z góry musiałabyś zapłacić. Plus dodatkowe koszty, które nastąpią w wyniku podjętych działań, ponosisz ty. Druga sprawa masz tylko dwa klucze, więc brakuje ci czterech. I jeszcze coś... Graala, jeśli to właśnie to, może odnaleźć tylko człowiek niewinny i o czystym sercu. A mówiąc człowiek mam na myśli mężczyznę. Oczywiście nie chcę urazić tu, twojej wspaniałej i nader uroczej kobiecości ale w tamtych czasach, człowiek to jednak był mężczyzna i tyle.

Sepperey wywróciła oczami. Wiedziała przecież o tym. Nie musiał tłumaczyć wszystkiego jak krowie w rowie.

— Znasz jakiegoś czystego i niewinnego prawiczka? — zapytał prześlizgując się wzrokiem po jej sylwetce.

— Przecież nie chowam go pod sukienką — parsknęła z uśmiechem.

— Tak myślałem — odparł, chociaż z przyjemnością sprawdził by to.

— Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Pewien człowiek skontaktował się ze mną twierdzac, że jest w posiadaniu reszty kluczy. Zaoferował pomoc.

— Kto to?

— Ansi — Podała nazwę zgrupowania.

— Sep, to kiepski pomysł. Krążą o nich różne historie i żadna miła. Są spatrzeni... Masz mieszkanie, pracę. Dlaczego chcesz pakować się w coś takiego.

— Cholernie wielkie długi — powiedziała cicho stwierdzając, że najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwo. Poza tym Rubenowi mogła zaufać bo łączyło ich coś więcej niż przyjaźń.

— Mam zaległy urlop i...

Kobieta zarzuciła ramiona na szyję Rubena mocno ściskając.

— Wiedziałam, że mi pomożesz.

— Tylko się nie zawiedź jak niczego nie znajdziemy — powiedział wyplątując się z objęć czarodziejki. — No...A teraz zajmijmy się tym po co tu tak naprawdę przyszedłem. — Uśmiechnął się szeroko sięgając po szarlotkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro