Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

Słowa, które jej powiedziałem dudniły jej w głowie przez 16 godzin. Zostawiłem ją bez wyjaśnienia. Sam nie do końca wiem dlaczego. Nie wynikało to raczej z sadyzmu, chęci przetrzymania jej w niepewności odnośnie tego co miałem na myśli. Spanikowałem, czując że powiedziałem za dużo, więc zniknąłem. Obserwowałem ją z ukrycia, jak wszystkich swoich podopiecznych. Przeważnie nie miałem swoich ulubionych, ale w Liz i Ethanie było coś co sprawiało, że miałem ochotę ich obserwować. Interesowało mnie czy uda im się do siebie zbliżyć, czy Liz postanowi zapomnieć na najbliższe lata o jej wielkiej miłości do Patricka. Widziałem ile kosztuje ją ich ta rozłąka. Świadomość, że nikt nie tęskni, bo tylko ona ma świadomość tego co właściwie się dzieje. Siedziała na łóżku, pozwalała by samotne łzy spływały po jej policzkach i uderzały o pościel. Na początku, kiedy zaczynałem być przewodnikiem, współczułem moim podopiecznym. Z trudem obserwowałem ich łzy, teraz nabywałem świadomości, że to część procesu ich przemiany. Nie można trzymać ich za dłoń i głaskać po głowie. Miałem nadzieję, że Liz szybko się dostosuje. Poczułem ulgę kiedy wstała z łóżka, podeszła do szafy by przygotować się na wieczorną domówkę, na którą zaprosiła ją Mary. Wyciągnęła z szafy skórzane spodnie oraz obcisły top. Wsunęła na stopy czarne szpilki i była gotowa do drogi.

-Do twarzy ci w skórze .-Zagaiłem, a ona cała zadrżała. Odwróciła się do mnie gwałtownie. Widziałem, że ma zaciśnięte dłonie, a zęby prawie trzeszczały.

-Przestań to robić.-Wycedziła przez zaciśnięte zęby, na co ja tylko się uśmiechnąłem.

-Co takiego?

-Pojawiasz się znikąd.- Powiedziała, a ja tylko przytaknąłem na to głową. Przeglądając się w lustrze poprawiłem, włosy które opadały mi na twarz. I wyglądziłem pognieciony płaszcz. Widziałem jak kobieta mi się przygląda, jej spojrzenie przepełnione było uzasadnionymi pretensjami. Wiedziałem o co chcę zapytać.-Co miałeś na myśli mówiąc, że nie żyje. Przecież jestem tu, a tam podobno aktualnie nie istnieje.- Powiedziała, a ja nabrałem w płuca tyle powietrza ile mogłem. To wszystko nie było takie proste, zwłaszcza kiedy ktoś nie wie, że żył pożyczonym czasem już od bardzo dawna.

- Liz zmarłaś wcześniej niż ci się wydaje.

- O czym ty mówisz? -Cofnęła się o krok, marszcząc brwi. Nie wiedziałem jak najdelikatniej jej to przekazać. Nie wiedziałem czemu, ale przy niej uciekała cała moja pewność siebie i sarkastyczność. Przetarłem zmęczoną twarz i wskazałem dłonią na łóżko, aby na nim usiadła. Zrobiła to bez chwili zawahania, a ja usiadłem obok niej. Wbiła we mnie zaciekawione spojrzenie. Widziałem własne odbicie w jej dużych oczach.

-To dość skomplikowane.- Zacząłem. Nerwowo przęłknąłem ślinę i dodałem.-Bo widzisz, umarłaś 15 września 2019 roku, kiedy odebrałaś sobie życie.

-To wszystko nie ma sensu.

-Patrick był kiedyś na twoim miejscu, popełnił samobójstwo jakoś rok po tobie. Byłem jego przewodnikiem. Byłaś jego Ethanem, miał cię ocalić. Udało mu się ciebie uratować a raczej odwlekł to co nieuniknione o ponad dwa lata. Zakochał się w tobie i zdecydował się zostać, rezygnując z dawnego życia.- Powiedziałem i obserwowałem, jak przez jej twarz przechodzi wachlarz emocji. Pobladła, jej usta zaczęły delikatnie drgać. Wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pomieszczeniu. Pocierała ramiona jakby zrobiło jej się zimno.

-Nie dobrze mi. Jak ja mogłam mu to zrobić.- Powiedziała, a ja posłałem jej współczujące spojrzenie.

-Dlatego lepiej, żebyś wróciła kiedy zrobisz to co masz do zrobienia. Wyobrażasz sobie jaką tragedią byłoby dla niego życie w świecie, w którym tylko on miałby świadomość, że kiedyś istniałaś ? -Powiedziałem, a ona stanęła jak wryta. Spojrzała na mnie, a na jej twarzy malowała się wściekłość. Jej oczy błyszczały od łez, w końcu zebrała się w sobie by na mnie krzyknąć.

-Jesteś okrutny, bawisz się ludźmi, łamiesz czasoprzestrzeń i tworzysz nierealne scenariusze jakby to były jakieś jebane simsy! Po co to robisz ?

-To nie ja jestem okrutny. To ludzie podejmują okrutne decyzję a potem żałują. Ja też odbyłam swoją misję, też nie jestem tu bo chcę. Każdego dnia pokutuję. Dostałaś szansę, ja tylko pokazuje ludziom jak ciężko utrzymać czyjeś życie podczas gdy oni tak łatwo z niego zrezygnowali.-Powiedziałem czując, że targa mną wiele emocji.- Masz dużo czasu by to zrozumieć.-Ruszyłem w stronę drzwi, a ona rzuciła we mnie poduszką. Zdezorientowany zatrzymałem się, nie do końca wierząc w to co się dzieję. Uniosłem brwi i spojrzałem na nią z pełnym niezrozumieniem.

-Znowu narobiłeś bałaganu w mojej głowie i znikniesz.

-Nie jestem twoim przyjacielem, nie będę prowadził cię za rękę i pocieszał mówiąc, że dasz radę.- Powiedziałem, a wtedy coś zmieniło się w jej oczach. Zrozumiała sytuację w jakiej się znajduje, oraz to że to ona ma całkowitą władzę nad swoim losem. Mogło jej się wydawać, że pogrywam jej rzeczywistością, jednak prawda była taka, że wszystko od niej zależy. Westchnąłem głęboko i ruszyłem przed siebie rzucając jedynie. -Powodzenia Lisso. 

2

Cieszyło mnie, że tak dewastująca decyzja nie wpłynęła znacząco na jej plany tego wieczoru. Wyglądała dobrze, seksownie i była pewna siebie. Nie chciała pokazać innym, że wewnętrznie czuje jak grunt usuwa się spod jej stóp. Weszła do domu Mary, uśmiechnęła się widząc, że Amber zmierza w jej kierunku. Jak zwykle seksowna i zmysłowa. Kręciła biodrami u uśmiechała się szczerze. Podeszła do niej, powitały się całusem w policzek i wymieniły porozumiewawczymi spojrzeniami.

-Jak zwykle dobrze wyglądasz.-Powiedziała Amber, na co Liz uśmiechnęła się i zilustrowała swoją przyjaciółkę.

-Ty też. Gdzie Mary?- Zapytała, a blondynka chwyciła ją za dłoń i przeciągnęła przez salon, pomiędzy tłumem zupełnie obcych jej osób. Z głośników wybrzmiewała rockowa muzyka, czuła zapach marihuany i papierosów palonych przy otwartych oknach. Widziała ludzi o rozmaitych kolorach skóry, włosów, zupełnie od siebie różnych. Dom Mary stał się azylem dla ludzi należących do wielu subkultur. Przyjaciółka zaciągnęła ją do kuchni, gdzie Mary wraz z jej partnerem przygotowywali sobie napoje.

-W końcu jesteś! Co tak długo ? -Zapytała, na co Liz nie wiedziała do końca jak odpowiedzieć. Była zmuszona wymyślić coś na poczekaniu i padło na dobrze wszystkim znane:

-Korki.-Powiedziała wzdychając ciężko i każdy jakby zapomniał o problemie. Gary uśmiechnął się do niej delikatnie, co sprawiło że poczuła się trochę nie pewnie. Nie było to spojrzenie jakie rzuca komuś znajomy, a raczej mężczyzna który jest potencjalnie zainteresowany bliższym poznaniem.

-Czego się napijesz?- Zapytał głębokim głosem. Mary spojrzała na niego zalotnie i całując go w policzek powiedziała.

-Mój gospodarz.- Po tych słowach wróciła do krojenia cytryny. Wszyscy uśmiechnęli się niepewnie. Udawali, że to było uroczę. Liz czuła, że musi to przerwać i spuszczając wzrok odpowiedziała na wcześniej zadane pytanie.

-Whisky z colą.-Widziała stojącego na wierzchu Jim Bima, więc jej wybór był oczywisty. Amber ciągle się wahała. Rozglądała się po stole pełnym alkoholu. Uznała, że pytanie skierowane do Liz kierowane było też do niej, więc w końcu wybrała.

-Dla mnie będzie wódka z tonikiem.- Powiedziała, a Gary tylko się uśmiechnął. Już po chwili podał Liz szklankę z napojem. Gdy ją od niego przejmowała, delikatnie musnął opuszkiem jej dłoń. Speszyła się, ale nie zamierzała po sobie tego poznać. Uciekała przed nim wzrokiem, aż w końcu schowała się za drinkiem upijając dużego łyka. Alkohol zadrapał ją w gardło, od razu wyczuła że jest znacznie mocniejszy od tych podawanych w barze co ją zmartwiło. Spojrzała na Amber, która zachowywała się jakby piła soczek, co potwierdziło jej hipotezę, że Gary celowo zrobił jej mocniejszego drinka. Czuła jak napój pali jej przełyk, zostawiając po sobie ciepło. Czuła się niepewnie i nie miała gdzie się schować. W tym momencie do pomieszczenia wszedł chłopak, którego kojarzyła z koncertu. Chował się wtedy za perkusją nie mając ochoty na kontakty międzyludzkie. Tego dnia również wyglądał jakby szukał miejsca tylko dla siebie. Mimo wszystko uśmiechnął się niepewnie i pomachał zgromadzonym osobom. Przywitał się męskim uściskiem z Gary'm, który spojrzał w kierunku Liz i Amber i powiedział.

-Nie wiem czy miałyście ostatnio okazję poznać, to Derek.

-Ja chyba nie miałam, szybko się ostatnio zawinęłam.-Rzuciła Liz wyciągając dłoń w kierunku mężczyzny, a on ujął ją delikatnie. Było w nim coś co budziło w Lisie poczucie rozczulenia. Był na swój sposób żałosny, co wydawało jej się być śmieszne. Był w końcu wysokim mężczyzną, w długich, kręconych włosach. Ubrany był w dżinsową kurtkę, koszulkę z logo zespołu megadeth, a na stopach miał glany. -Jestem Lisa.-Przedstawiła się a chłopak odpowiedział zestresowany.

-Miło poznać.- Powiedział cicho i zabrał szybko dłoń. Liz wydawało się, że chłopak może cierpieć na delikatny autyzm. Widziała jego sztywne ruchy, to jak bardzo przerażają go kontakty międzyludzkie i jak bardzo staję się przy nich niezręczny. Uśmiechnęła się do niego a w tym momencie usłyszała zza pleców.

-Gary czy ty musisz stresować Dereka? - Ethan mierzył swojego przyjaciela.-Zobacz co mu zrobiłeś.- Dodał po chwili spoglądając na Dereka, który był czerwony jak burak. Szybko się speszył i wyszedł z kuchni, na co mężczyzna tylko westchnął.

-Bawi mnie jego niezręczność.-Rzucił Gary gdy tylko chłopak opuścił kuchnię. Mary szturchnęła go łokciem i pokiwała na boki głową, dając mu do zrozumienia że nie popiera naśmiewania się z innych. Ethan założył ramię na ramię i wziął głęboki wdech.

-Mnie nie bardzo.- Burknął i dopiero zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Zauważył Liz, która przyglądała mu się od chwili kiedy tylko usłyszała jego głos. Uśmiechnął się do niej, odsłaniając szereg perłowych zębów i dołeczki w policzkach. Z trudem przełknęła ślinę, kiedy mężczyzna podszedł do niej i podał jej dłoń mówiąc.- Hej. Ostatnio szybko mi zniknęłaś.

-Źle się poczułam.-Powiedziała. Czując jego uścisk dłoni, bliska była omdlenia. Z trudem przełknęła ślinę i z wysiłkiem złapała oddech. Nie wiedziała co się z nią dzieje, zrobiło jej się gorąco i zaczęła szukać wzrokiem okien, które mogłaby rozchylić.

-A teraz wszystko w porządku?-Zapytał widząc, jak kobieta nabiera kolorów na twarzy. Uśmiechnął się delikatnie i dodał.- Wyglądasz jakby było ci bardzo ciepło. Uchylić okno?

-Jakbyś mógł.-Powiedziała. Czuła, że zaraz zapadnie się pod ziemie.-Gary robi bardzo mocne drinki.-Starała się wytłumaczyć z tej niezręcznej sytuacji, ale zarówno Mary jak i Amber starały się ukryć śmiech za szklankami z alkoholem. Doskonale wiedziały, że to nie kwestia ani alkoholu ani zbyt ciepłego pomieszczenia. Winna była tylko i wyłącznie obecność Ethana. Mężczyzna podszedł do okna i otworzył je. Odwrócił się i popatrzył na zachowanie wszystkich tu zebranych. Uniósł delikatnie brwi i zignorował dwuznaczne uśmiechy dziewczyn. Gary podszedł bliżej Lisy i powiedział.

-To nie ja robię mocne drinki, tylko ty masz słabą głowę.

-Nie sądze.-Powiedziała czując się osaczona. Ethan obserwował ich z bezpiecznej odległości. Przyjaźnił się z Garym, ale było w nim coś co sprawiało, że miał pewne trudności by mu zaufać. Przez ostatnie lata znajomości zdążył zauważyć, że bardziej atrakcyjne dziewczyny bardzo szybko upijały się w jego obecności. Nie śmiał jednak nigdy poruszyć tego tematu.

-A ja myślę, że ktoś tak drobny nie może mieć mocnej głowy.-Powiedział, Mary spojrzała na niego z gniewem wymalowanym na twarzy.

-Gary..-Mruknęła, a mężczyzna spojrzał na nią, przypominając sobie że jest pilnowany czujnym okiem swojej dziewczyny. Oddalił się od Liz i podszedł do swojej dziewczyny. Objął ją w pasie i złożył delikatny pocałunek na jej szyi. W kuchni zapanował cisza. Cisza była jedną z rzeczy, która nie dawała Amber żyć. Postanowiła ją więc przerwać.

-To co? Może idziemy do pozostałych?

-Jestem za.-Rzuciła Mary i wszyscy ruszyli w stronę epicentrum zabawy, mianowicie do salonu.  Liz czuła się niezręcznie. Żałowała, że zdecydowała się przyjść. Czuła, że nie zaprzyjaźni się z partnerem Mary, a widok Ethana uniemożliwiał jej logiczne myślenie i wzbudzał w niej okropne poczucie winy. Tęskniła za Patrickiem, a kiedy na chwilę pojawiał się Ethan całkowicie o nim zapomniała. To według niej było co najmniej niewybaczalne. Chciała trzymać się od niego z daleka , a z drugiej strony pragnęła jego uwagi. Co chwilę przyłapywał ją na przelotnych spojrzeniach, które podniosły jego pewność siebie. Chciał ją poznać, ale ona się dystansowała. Kiedy weszli do salonu stanął obok niej. Spoglądał na nią, ale kiedy tylko miał otworzyć usta ktoś do nich podszedł.

-Macie napoje ?- Głos należał do Mansona. Oboje spojrzeli na niego skonfundowani i przytaknęli.-To chodźcie. Gramy w ,,nigdy przenigdy".

-Przecież to gra dla 14 latków.-Powiedziała Liz, a Manson spojrzał na nią z pewnym niezrozumieniem. Ethan zaśmiał się pod nosem i uciekł wzrokiem. Jego przyjaciel wyglądał na dogłębnie poruszonego tym co powiedziała brunetka.

-No i ?- Zapytał, a ona nie wiedziała co ma powiedzieć. Czuła, że Manson jest bardzo infantylny. Zmarszczyła brwi, a Ethan widząc rosnące napięcie położył dłoń na jej ramieniu i z uśmiechem powiedział.

-Po prostu zagraj bo nie da ci spokoju. Też nie jestem zadowolony.- Powiedział po czym poszedł do grupy zbierającej się w kółku. Manson poszedł za nim, a ona stała zirytowana, czując się jakby wróciła do podstawówki. Westchnęła głęboko i podeszła do reszty. 

~~

Oto kolejny rozdział. Dajcie znać co sądzicie i czy poprzedni rozdział otwiera się wam normalnie i jest widoczny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro