the hazardous one

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

hazardous — niebezpieczny, pełen ryzyka

yandere!loner!kidnapper!criminal!oc x kidnapped!stockholm syndrome!reader

Za każdym razem, gdy Andreas Buscher wracał do swojego wynajmowanego mieszkania, jego ubrania przesiąknięte były świeżą i metalicznie pachnącą krwią, a w powietrzu roznosił się zapach śmierci i papierosów, które uwielbiał palić zaraz po dokonaniu zabójstwa. Zawsze ściągał swoje czarne szczęśliwe trampki za kostki i kładł je pod lustrem ściennym, by następnie pozbyć się lekkiej granatowej kurtki, którą odwieszał na czwarty wieszak od prawej, tuż obok kurtki swojej bratniej duszy. Patrząc w lustro, ściągał ciemnoszarą czapkę z daszkiem i poprawiał zmierzwione czarne jak węgiel włosy. Przecierał zmęczone, piwne oczy, po czym obwieszczał [Imię], że wrócił do domu w formie długiego pocałunku, w którego pakował całą swoją tęsknotę za jedynym człowiekiem, który sprawiał, że jego serce było w stanie jeszcze bić trzy razy szybciej niż normalnie.

Wychodził do pracy raz w tygodniu, w środę, a wracał w czwartek, wyczerpany i głodny bliskości [Imię]. Skąpany w krwi ofiar, na które dostał namiary od swojego przełożonego. W mieście nie było drugiego tak dobrego zabójcy jak Andreas. Nie było dnia, kiedy nie zlikwidowałby wyznaczonego celu, bez zbędnych scen i krzyków.

Andreas Buscher był zabójcą. Mordercą, który niegdyś znajdował przyjemność w pozbawieniu ludzi życia, teraz robił to machinalnie, z przyzwyczajenia i nawyku. Kradnąc cenny żywot drugiego człowieka skazał się na bycie samotnikiem i banitą, koczującym na tyłach społeczeństwa.

Przez pierwsze lata takiego życia, jego położenie jak najbardziej mu to odpowiadało. Nie musiał przejmować się partnerami, których uważał za denerwujących. Samotne życie sprzyjało jego karierze, nie męczył się z głupotą, czy lekkomyślnością drugiego człowieka. Istniał tylko on, jego małe mieszkanie w podstarzałym bloku na tyłach miasta oraz praca, dzięki której zarabiał pokaźne sumy pieniędzy.

A potem, będąc na misji na drugim końcu miasta, spotkał [Imię]. Dziewczyna szybko napełniła jego głowę myślami o delikatnej istocie, którą musiał za wszelką cenę posiąść, ignorując swój poprzedni system wartości. Z każdym dniem pragnął zdobyć ją coraz bardziej, by w czwartek móc wrócić do niepustego domu wypełnionego jej ciepłem. A potem przyszła zazdrość. Chorobliwa zazdrość, która śledziła Andreasa podczas każdego stalkowania, kiedy [Imię] rozmawia z płcią męską lub żeńską. Budował w sobie gniew, który likwidował przypuszczając ataki na ludzi, którzy mieli czelność zadawać się z jego [Imię]. Mordował, dopóki dziewczyna nie miała już nikogo u boku. Samotna i zrozpaczona, potrzebowała w swoim życiu Andreasa. Mężczyzna osiągnął swój cel. Pewnego deszczowego dnia zakradł się do jej mieszkania i wyniósł jej nieprzytomne ciało prosto do jej nowego domu.

Początkowe krzyki i płacz [Imię] przyprawiały go o częste migreny, ale trzydziestoletni Buscher nauczył się cierpliwości w swojej pracy. Nie ważne ile czasu zajmie jej zakochanie się w jej wybawcy. Andreas był gotów czekać na nią całą wieczność.

Tamtego dnia, w czwartek wieczorem, Andreas wrócił do domu, niosąc za sobą zapach krwi i papierosów. Wykonał swój rytualne zdejmowanie odzienia i wszedł do kuchni, rozglądając się za [Imię]. Jego usta piekły wręcz od braku dotyku jej skóry na lekko spękanych wargach mężczyzny, a ręce świerzbiły, by pogłaskać jej policzek. Wolał ją donośnie, uważając jednak by nie przeszkadzać sąsiadom, którzy swoją drogą również święci nie byli. Dokładnie sprawdził każde pomieszczenie i szafę na ubrania. Przepadła jak kamień w wodę.

Andreas bardzo łatwo dawał się ponosić emocjom w ekstremalnych sytuacjach. W obecnych okolicznościach, jedyne co czuł, to gniew skierowany do [Imię], która zdradziła osobę, która była jej tak bliska. Gdyby w ostatniej chwili nie dostrzegł lekko uchylonego okna, doprowadziłby mieszkanie do opłakanego stanu.

Założył swoje szczęśliwe buty. Tym razem jednak szczęście nie było skierowane na niego. Założył je dla [Imię]. Chciał oddać jej własne szczęście, by jak najszybciej dała się złapać i powróciła do bezpiecznych kątów jej domu.

Andreas mieszkał na najwyższym piętrze, a po tej stronie bloku nie było balkonów. Z niepewnością o życie [Imię] spoglądał w dół, szukając jej martwego i nieruchomego ciała. Wstrzymał oddech przeszukując podłoże, ale kiedy nic nie znalazł, odetchnął z ulgą. Nie miał pewności w jak niebezpieczne dla siebie i otoczenia szaleństwo wpadłby, gdyby kiedykolwiek znalazł ją martwą.

Z parapetu można było bardzo łatwo dostać się na schody przeciwpożarowe prowadzące na dach budynku. Andreas nigdy nie był wierzący, ale w tamtym momencie modlił się, by [Imię] postanowiła jedynie się przewietrzyć i nie uciec w terenu budynku. Oczywiście prędzej czy później i tak by ją odnalazł, ale stracony przez ten czas zdrowy rozsądek mógłby okazać się niebezpieczny dla [Imię] oraz niewinnych ludzi.

Z łatwością dostał się na schody, a stamtąd na dach. Poczuł kojące uczucie ulgi, kiedy zobaczył ją przed niskim murkiem oddzielającym ją od przepaści i pewnej śmierci. Siedziała po turecku, z rękami skrzyżowanymi na murku i głowie opartej w gniazdku stworzonym z górnych kończyn. Ledwie wyczuwalny wietrzyk muskał końcówki jej włosów.

Andreas zbliżył się do jej postaci zatrzymanej w miejscu niczym najpiękniejszy posąg na świecie. Pociągnął ją za rękę, zmuszając do przybrania pozycji pionowej i przycisnął jej znacznie drobniejsze ciało do twardej klatki piersiowej, w której serce obijało się o klatkę stworzoną z żeber. Mężczyzna oddychał głęboko, starając się opanować złość i gorycz, które cisnęły mu się na język.

— Dlaczego, do cholery, wałęsasz się sama po dachu? Mieliśmy umowę, nie możesz opuszczać mieszkania. A co gdyby ktoś cię kurwa zobaczył? Wyjaśnij mi z łaski swojej co byś wtedy zrobiła, hę? Kiedy w końcu do ciebie dotrze, że tylko w domu jesteś bezpieczna? Do kurwy nędzy, jeden nieostrożny ruch i mogłabyś spaść. Jedno potknięcie i leżysz rozpaćkana na bruku. Skończył się dzień dziecka, [Imię]. Od tej pory będziesz nawet srać w moim towarzystwie, bo nadszarpnęłaś moje zaufanie.

Milczenie z jej strony doprowadzało go do szału. Chwycił ją za ramiona i potrząsnął nią niczym workiem, spragniony jakiejkolwiek reakcji. Mogła na niego krzyczeć, opluć, zwyzywać lub rozpłakać, każdy z tych odzewów przyjąłby ze spokojem i cichym wytchnieniem, że przestała go ignorować.

– Mów do mnie, do cholery!

— Andreas...

Pierwszy raz użyła jego imienia. Po ośmiu miesiącach ich związku nareszcie użyła jego imienia. Buscher myślał, że w tamtym momencie ściśnie ją tak mocno, że złamie jej wszystkie kości z szaleńczej radości, ale na szczęście opanował się w porę i pozwolił jej dokończyć swoją myśl.

— Ja... Ja chyba się w tobie zakochałam.

Coś wewnątrz Andreasa pękło, dając upust nieujarzmionej miłości, którą ją obdarzył. Osiem miesięcy czekał aż nareszcie się podda i otworzy się przed nim, nieskora do walki, a emanująca szczerymi uczuciami. Zdawał sobie sprawę, że jej miłość nie była tak czysta jak jego, ale nie przykładał do tego większej uwagi. Ważne było tylko to, że nareszcie się zakochała.

Szeroki rumieniec przyozdobił jego policzki z kilkudniowym zarostem, a uśmiech pojawił się na delikatnie spierzchniętych ustach. Upadł na kolana i przytulił głowę do jej brzucha.

— Dziękuję — wyznał przytłumionym i słabym głosem.

[Imię] pogłaskała jego kruczoczarne włosy i skrzyżowała ręce za jego szyją. Wzrok utkwiła natomiast w pobliskim mieście, ogromnym i błyszczącym od świateł. Zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie już nigdy tam nie wróci, zamknięta w mieszkaniu tego zagubionego i obłąkanego mężczyzny, który z jakiegoś powodu wybrał właśnie ją na swoją partnerkę.

Andreas podniósł się z kolan. Iskry radości błyszczały w jego piwnych oczach, kiedy pocałował ją w nos, a następnie usta, niewerbalnie dziękując za to, że była przy nim.

— Jesteś moja — jego „kocham cię" różniło się nieco od wyznania miłosnego innych ludzi. Uprzedmiotawiało ją i brzmiało samolubnie. Ale jego ton głosu, który zmieniał się diametralnie podczas tego „kocham cię" był tak łagodny i pełny przejęcia, że [Imię] nie potrafiła mu się oprzeć.

Kiedy pocałował ją ponownie, oddała pocałunek, po raz pierwszy w pełni ciesząc się z jego otrzymania. Brunet uśmiechnął się podczas pieszczoty i przygryzł delikatnie jej wargę, by następnie zaatakować jej szyję, by zostawić tam dużą malinkę — odstraszasz dla innych ludzi, z którymi przecież nie miała żadnego kontaktu.

Andreas miał brud pod paznokciami, jego miłość była obłąkana i szaleńcza, a ilość zabójstw nie mieściła się na palcach jednej ręki. A mimo tego, [Imię] zakochała się we własnym porywaczu, akceptując wszystkie jego grzechy i dziwactwa. Nie miała pewności co sprawiło, że porzuciła gardę i nienawiści i odsłoniła się przed Andreasem, ale gdy subtelnie głaskał jej plecy i zostawiał delikatne, jakże niewinne pocałunki na jej szyi, wiedziała już, że nie będzie żałowała swojej decyzji.
















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro