the notable ones [1]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

✓ gladiator!yandere x patrician!reader ✓

emperor!yandere x patrician!reader

na razie skupiam się na gladiatorze, w następnej części będzie cesarz

[wzorowałam się tylko na starożytnym rzymie, a fabuła nie jest w nim osadzona. traktujcie to jako osobne uniwersum]

Tłum zagrzmiał donośnym rykiem podniecenia, gdy po długiej, mocno defensywnej walce, padł cios, który nareszcie zdołał zranić walczących. Ciepła krew bryznęła na podłoże, natomiast jej większość sączyła się z rany na odsłoniętym bicepsie. Wytrącony z równowagi gladiator ledwo zdołał uniknąć kolejnego ciosu, choć tym razem napastnik zadał go z jeszcze większym wigorem, popędzany nowo powstałą nadzieją zwycięstwa. Podobnie jak otaczająca ich widownia, wydał z siebie ożywiający okrzyk i natychmiast przystąpił do zadawania następnych, szybszych ataków. Większość z nich spotykała się z ciałem przeciwnika, raniąc go dogłębnie, a tym samym mocno go osłabiając. Skupiony na defensywie, nie był nawet w stanie wyprowadzić kontry, powoli, acz ze zgrozą, uświadamiając sobie, że zaraz zginie i dopełni żywot gladiatora.

Oboje mogli szczycić się potężną wręcz budową ciała, godną tylko najlepszych wojowników i ponadprzeciętnym wzrostem, nie wspominając już o nadludzkiej sile, przez wiele lat pielęgnowaną przez katorżnicze treningi. Ten przeprowadzający natarcie był jednak nieco wyższy, mogąc poszczycić się wzrostem sięgającym dwóch metrów i dziesięciu centymetrów. Wyróżniała go także ilość zwycięstw, bowiem jeszcze nigdy nie przegrał żadnej walki.

Atakujący gladiator imieniem Atillius w końcu powalił przeciwnika na ziemię, dając sobie idealną okazję na unieszkodliwienie gladiatora. Splamiony szkarłatem miecz wymierzył prosto w twarz rywala, dając mu do zrozumienia, że to już koniec ich długiej walki. On wygrał. Lecz zanim mógł wykonać ostatni, morderczy cios, musiał otrzymać ważną dla niego aprobatę. Zwrócił więc osnutą hełmem głowę na punkt na trybunach, rozemocjonowany samym faktem, że będzie mu dane spojrzeć w tę konkretną stronę. Bowiem pod białym parawanem, w towarzystwie patrycjuszy, siedziała jego pani, osoba, do której należało jego serce, ciało i dusza, której jeden gest mógł zadecydować o życiu i śmierci. To dla niej walczył, dla niej wręcz egzystował, pragnąc ulegle wykonywać powierzone mu rozkazy.

Trybuny na moment ucichły, wyczekując ostatecznej decyzji. Właścicielka gladiatora, [Imię] wstała, na moment wyłączając się z rozmowy z pozostałymi patrycjuszami, po czym ulokowała spojrzenie w swoim wojowniku, który niecierpliwie wyczekiwał werdyktu swej pani. Cokolwiek by to nie było, zaakceptowałby los bez chwili zawahania, bowiem był to los dyktowany przez [Imię].

Ku uciesze tłumu, kciuk szybko skierował się ku dołowi, sygnalizując śmierć przegranego. Atillius popychany motywacją, iż robi to dla swej pani i być może zostanie przez nią później nagrodzony, wyprowadził ostateczny cios, pozbawiając przeciwnika głowy. Tysiące zgromadzonych ludzi zawrzało, czerpiąc przyjemność z wyniku walki. Ich faworyt i champion kolejny raz okazał się zwycięzcą.

Nie był to jednak koniec spektaklu, bowiem na arenę wprowadzony został jeszcze jeden przeciwnik. Ten wyposażony był we włócznię i lekką tarczę, co przekładało się na ilość i jakość ataków. Niezdziwiony tym rozwojem wydarzeń Atillius, przybrał gotową do walki postawę, a wróg natychmiast przystąpił do ofensywy, starając się wbić oręż w witalne punkty, co oczywiście kończyło się niepowodzeniem. Wprawiony w walce z każdym rodzajem przeciwnika Atililus powoli kierował się ku drodze do zwycięstwa.

Miał nadzieję, że, jego pani na niego patrzy. Że podziwia sposób walki, że jest dumna, iż jej niewolnik jeszcze nigdy jej nie zawiódł. Miał też nadzieję, że jego dzisiejsze zmagania zostaną wynagrodzone. Nie w sposób pieniężny, bowiem Atillius ich nie potrzebował. Nie pracował także na wolność, tak, jak czynili to inni zmuszeni do walki na arenie. Porzucenie pojedynków wiązało się także z porzuceniem jego pani, a to równie dobrze oznaczało śmierć.

Wytrącił przeciwnikowi broń, pozostawiając go jedynie z tarczą i dalszą wolą walki. Rywal nie wzruszył się tym jednak, nie chcąc dać Atililusowi przewagi psychicznej. Zacisnął pięść, gotów zadawać ciosy bez broni, posługując się jedynie swą imponującą siłą.

Atillius okrążał przeciwnika, szukając słabego punktu, aby móc wybić mu także tarczę, ale w swoim taktycznym zachowaniu chciał upewnić się, że [Imię] przygląda się jak walczy. Tak bardzo pragnął, by była pochłonięta walką, by nie przepuściła nawet sekundy, choć jego apetyt był zbyt łapczywy, jak na niewolnika, albowiem [Imię] zajęta była obecnie rozmową z inną kobietą, która dosyć często bywała w rezydencji jego pani. Atillius poczuł się zdruzgotany, choć pod przygnębieniem kryła się płomienna zazdrość. Gdyby tylko mógł wyeliminować ludzi wyższych sfer tak łatwo, jak niewolników już dawno prowadziłby idealne życie ze swą panią.

Potrzebował jej atencji. Nawet jeśli była daleko, jeśli nie mogła nic do niego powiedzieć, jej oczy musiały znaleźć się na nim. Ale aby dokonać tego czynu, musiał wywołać szok u innych. Dlatego też odrzucił broń i tarczę i przybrał postawę do walki wręcz, gotowy zabić przeciwnika gołymi rękami, jeżeli to miało zwrócić jej uwagę.

I tak jak się spodziewał, trybuny szalały, co w końcu przeniosło atencję [Imię] tylko na niego. Ona również była zszokowana, choć mógł zauważyć u niej drobny uśmiech. Jej koleżanka znów próbowała przeprowadzić konwersację i chociaż [Imię] wdała się w rozmowę, jej oczy pozostawały zakotwiczone tylko na nim. To wystarczyło, aby Atillius był gotów zrobić absolutnie wszystko, aby wygrać i przedłuż ten elektryzujący stan ambrozji. Może, jak będzie miał szczęście, [Imię] zaprosi go do swej willi, aby osobiście wynagrodzić go za dzisiejszą walkę.

Zniecierpliwiony brakiem zaangażowania rywala do ataku, sam wyprowadził pierwszy cios, który został niestety zablokowany przez tarczę. Każdy kolejny kończył się tak samo, co zmusiło Atilliusa do pierwszeństwa wytrącenia tarczy.

Według Atilliusa, jego przeciwnik nie postępował w pełni honorowo. On pozbył się obu broń, obnażając najważniejsze punkty na ciele i dając mu większe szanse na zwycięstwo (co oczywiście nie będzie miało miejsca), natomiast ten tchórz pozostawił przy sobie tarczę. Widownia z pewnością jednak uważała taki pojedynek za bardziej ekscytujący i spektakularny. Zastanawiał się, czy [Imię] również myśli w ten sposób.

Po chwilowej grze podchodów i próbach wytrącenia gladiatora z równowagi, Atillius w końcu zadał skuteczny cios, który spotkał się z celem. Uderzenie padło w policzek, na moment oszałamiając rywala, który w końcu dał odebrać sobie tarczę. Atillius odtrącił jednak narzędzie, natychmiast powracając do okładania twarzy oponenta pięściami. Wyładowywał zazdrość i frustrację wcześniejszym brakiem atencji [Imię], zyskując szybkość i siłę, która nie pozwala nawet na sekundę przerwy.

Tłum wrzał, a ziemiste podłoże zyskało kolejną plamę krwi. Atillius wyprowadzał cios za ciosem, nie dając nawet chwili na kontrę, co w końcu przyczyniło się do powalenia przeciwnika. Jego twarz była mocno zakrwawiona i posiniaczona, szkarłatna ciecz powoli torowała sobie drogę po policzku, tworząc strugę śmierci. Znów wróciłł do momentu, gdy [Imię] przestała zwracać na niego uwagę, co w połączeniu z wysoką adrenaliną i chorobliwą zaborczością gladiatora dało upust w kolejnych uderzeniach w twarz, tym razem wykonywanych na leżącym przeciwniku. Atillius krzyknął zaciekle, wyzbywając się furii, która targała jego ciałem, w myślach powtarzając niczym mantrę jej imię.

W końcu był wolny od wściekłości, choć obsesja wciąż ciążyła mu na umyśle. Zszedł z ledwo oddychającego gladiatora i strzepnął dłonie, pozbywając się nadmiaru krwi. Niektóre kropelki opadły na ciało rywala.

Kolejny raz odwrócił się w jej stronę, oczekując kolejnego werdyktu [Imię]. Znów padł wyrok śmierci. Tłum zagrzmiał.

Po wygranej walce Atillius otrzymał zaproszenie do rezydencji [Imię] od niej samej. Ciężko było nie upaść do jej stóp, kiedy zobaczył jej boskie piękno z tak bliska, ale wiedział, że jeszcze będzie miał do tego okazję. Co nie znaczyło, że wyczekiwał cierpliwie. Godziny dłużyły się niewiarygodnie okrutnie, ale często upominał się, że jest zbyt pazerny, jak na niewolnika, że i tak dostaje zbyt dużo, jak na kogoś na tym szczeblu hierarchii społecznej. Dlatego był tak wdzięczny [Imię], dlatego tak obsesyjnie myślał o niej praktycznie cały czas, od momentu, kiedy zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z boginią, a nie człowiekiem.

Miał u niej niespłacalny dług, bowiem to [Imię] uratowała go śmiercią i wygłodzeniem, kiedy jako jeniec wojenny trafił do jej kraju. Z początku jej nienawidził, wściekły, że został pojmany i trzymany w obcym kraju wbrew swojej woli, ale za każdym razem, kiedy [Imię] zapraszała go do swojej rezydencji, oferowała syty posiłek, pozwala korzystać z łaźni i wdawała się w rozmowę, która go nie dehumanizowała, zawiść topniała, a na jej miejscu zrodził się uczucia, które potęgą przerastały największego cesarza.

Jak zawsze przybył na miejsce za wcześnie, zbyt stęskniony, aby pojawić się punktualnie. Dla dodatkowych minut spędzonych z [Imię] był w stanie zrobić wiele.

Służba podpowiedziała mu, iż jego pani znajduje się w ogrodzie. Atillius zawsze był dobry w ukrywaniu większości swych emocji, indoktrynowany w ten sposób przez gimnazja oraz późniejsze życie gladiatora, jednakże teraz ledwo mógł opanować przeszywający pół twarzy uśmiech. Po tylu godzinach rozłąki nareszcie ją zobaczy.

Dotarłszy do rozległego ogrodu, skierował się w stronę altany, gdzie czekała [Imię]. Na widok swej pani oddech uwiązł mu w pierś. Nieważne ile razy widział ją na nowo po rozłące, za każdym razem odczuwał potrzebę jej adoracji, jakby następny raz mieli zobaczyć się dopiero za kilka lat. Nie łatwo było powstrzymać się przed całowaniem każdego skrawka jej ciała i szeptaniem ckliwych słów, ale Atillius musiał być silny. Tego przecież od niego wymagała, a dla niej uczyłby absolutnie wszystko.

Rozpromieniła się na jego widok i z pozycji półleżącej przeniosła się na siedzącą, ruchem ręki zapraszając Atilliusa do podejścia bliżej, co uczył z wigorem, poprawiając jej humor.

— Klęknij — zarządziła opanowanym tonem, skupiona wyłącznie na orzechowych oczach gladiatora. Oboje nie rozłączali spojrzenia, umysły zakotwiczone na drugiej osobie. W danym momencie świat zmalał wyłącznie do przestrzennego pawilonu otoczonego murem zieleni, bowiem dla niego to co działo się dalej przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

Posłusznie spełnił polecenie swej pani, nareszcie mogąc zrównać się z nią wzrokiem. Uległa bestia, potwór powalający niedźwiedzie większe od niego samego, nie potrafił sprzeciwić się kobiecie parę razy mniejszej. I ona doskonale o tym wiedziała, widział to w jej oczach. A jednak nie był w stanie uznać tego za porażkę. Nie, kiedy tą kobietą była [Imię.

— Mężnie dziś walczyłeś, Atilliusie — pochwaliła, głaszcząc kilkudniowy zarost.

Gladiator automatycznie, z przyzwyczajenia przymknął oczy i mocniej wtulił się w dłoń [Imię], uradowany pieszczotą, którą tak rzadko (za rzadko) otrzymywał. Eksplozja czerwieni szybko rozniosła się po policzku Atilliusa, tak samo jak ogarniające jego twarz ciepło. Na widok ten [Imię] uśmiechnęła się nieco szerzej, rozbawiona jego erotyczną niewinnością.

— Kolejny raz dowiodłeś, że jesteś najlepszym wojownikiem, i mogę powiedzieć to z łatwością, w tym kraju.

Wielbił jej pochlebstwa. Mógł znajdować się w centrum koloseum z wiwatującymi tłumami, komplementującymi jego imię, czy styl walki, a on zwróciłby uwagę tylko na słowa wypowiedziane z ust [Imię].

— Dziękuję, pani — odpowiedział, delikatnie pochylając głowę.

Nie spodziewał się dotyku na skalpie, ale nie dał tego po sobie poznać. Szok był jednak krótkotrwały, bowiem błyskawicznie zmienił się w satysfakcję. Doprawdy, był dzisiaj nadmiernie rozpieszczany, co budziło w nim obawę, że niedługo nie będzie istniała taka siła, która odciągnie go od [Imię], o ile już taka nie występowała.

— Zechciałbyś towarzyszyć mi podczas spaceru?

— Oczywiście, pani — bo nie istniała jakakolwiek inna odpowiedź.

Chwyciła jego ramię, dając mu satysfakcję z dotyku, którego nie otrzymywał zbyt często. [Imię] nawiązywała z nim kontakt cielesny rzadko, jedynie podczas ich prywatnych spotkań, takich jak te, a dotyk każdej innej osoby był dla gladiatora odrażający, palący i wielce niekomfortowy.

Wiele zrobiłby, aby [Imię] częściej głaskała go po policzku lub trzymała go za ramię, ale musiał trzymać kruche nerwy na mocno poszarpanych wodzach, które z każdym dniem stawały się coraz cieńsze.

Pragnął powiedzieć jej, że należy do niej, więc ona powinna należeć do niego. Chciałby budzić się codziennie przy jej boku, we wspólnym łożu w ich domu w ustronnym miejscu, gdzie nikt nigdy by się nie zapuścił, gdzie miałby pewność, że [Imię] będzie odizolowana i bezpieczna.

— Chciałabym, abyś towarzyszył mi podczas wyjazdu do stolicy. Otrzymałam zaproszenie od syna cesarza, Minasa na uczczenie jego dwudziestych trzecich urodzin i wolałabym zabrać ze sobą kogoś, komu ufam.

— Jak sobie życzysz, pani.

Nie mógł by mi bardziej szczęśliwy. Wybrała jego. Z całej dostępnej służby wybrała właśnie jego. Ucałowałby ją, przekazał czynem, jak bardzo rady jest, że został uhonorowany w ten sposób, ale niestety nie mógł. Z respektu przed swoją panią.

— Doprawdy, jesteś niezawodny — pochwaliła — Wielce prawdopodobne jest, że weźmiesz udział w kilku walkach. Nie będzie to wylew krwi, przynajmniej z tego, co mi wiadomo, lecz zwykłe zapasy. Chciałabym pochwalić się swoim najlepszym wojownikiem.

Znów to zrobił. Znów się zarumienił i zanim zdążył odpowiedzieć [Imię] obdarowała go krótkim, szczerym śmiechem. Ten niewielki akt rozbawienia sprawił, że humor Atilliusa ostro poszybował w górę. Oh, gdyby tylko mógł słuchać tego śmiechu codziennie. Musiał mocno skupić się na nie-porywaniu [Imię] w tym momencie i stłumić egoizm.

— Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać twoja niewinność.

Atillius nigdy nie był gadatliwy, ale teraz żadne słowo nie przeszłoby mu przez gardło.

— Chodź, usiądziemy przy oczku.

Gladiator wiedział, że chwile te są bardzo ulotne. Że za chwilę wróci do baraków, że będzie musiał przebywać w towarzystwie osób, które nie są [Imię]. Ale ta jedna myśl, że [Imię] w niego wierzyła i że pragnęła zabrać go ze sobą do stolicy trzymała go jeszcze przy (w miarę) zdrowym umyśle.

Nie mógł jednakże spocząć na laurach. Musiał się starać, być lepszy, robić wszystko, nieważne ile przeleje potu i krwi, aby [Imię] dalej poświęcała mu chociaż odrobinę uwagi.   

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro