~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


A WINTER OF  '39

' Ślubuję na Twoje ręce pełnić służbę,
Tajemnic organizacyjnych dochować,
Do rozkazów służbowych się stosować,
Nie cofnąć się przed ofiarą życia.'

Śnieg sypał dziewczynie prosto w oczy, gdy cicho pod nosem odmawiała paciorek jak babcia ją niegdyś uczyła. Po kolana brodziła w śniegu biegnąc z całych sił między pociskami. Zwitek papierów wyślizgiwał jej się z odmarzniętych dłoni gdy w w zakurzonej bibliotece, do której zmierzała ukrywając się zza ruinami starych kamienic, palił się gorący kominek a na przybyszy czekał kubek herbaty. Muzyka jazzowa rozbrzmiewała z kina tuż obok, gdy dziewczyna wbiegła do starej biblioteki.

— Tesa! O mały włos... — na jej powitanie wybiegł ciemnowłosy chłopiec. Twarz miał umorusaną na wpół zaschłą krwią i gdyby nie wyraz przerażenia na młodej twarzy, mógłby uchodzić za dorosłego. A jednak miał ledwo skończone piętnaście lat. Równie jak nie lepiej prezentowała się dwa lata starsza siostra chłopca. — Ojciec...

— Zofia, szybciej!! — zza drzwi wychylił się znacznie starszy chłopak a wręcz mężczyzna, ten za to czysty i dobrze ubrany lecz ze szmatą ociekającą krwią w ręku. — On się wykrwawi!!

Dziewczyna z pytającym wyrazem twarzy rzuciła przemoczone kartki na blat za rogiem i pobiegła do izby, a za nią ruszył Wojciech. Dziewczyna gwałtownie zatrzymała się przed wejściem twarzą w twarz z młodziutką dziewczynką, blondynką o bardzo delikatnej urodzie, wręcz filigranowej. Trzymała w dłoniach metalową misę pełną warzącej wody, która aż parowała a w tamtym momencie o mały włos nie wylała się na biust dziewczyny. Zgrabnie przepuściła Zosię, o którą wolał mężczyzna, po czym zajrzała do środka pomieszczenia. Znajdował się tam wąski stół metalowy, obłożony materiałem w dużej części zabrudzonym krwią. Obok stołu po jednej stronie stał owy chłopak a na przeciwko niego w wysokich rękawiczkach ze skalpelem w ręce oraz szczypcami stał starszy mężczyzna z siwiejącymi, ciemnymi włosami i tęgą postawą. Widać było po ruchach i znajomości tego co robi, że był to lekarz, lekarz doświadczony. Znajdowali się oni w biurze biblioteki gdzie nie było okien a ściany pokrywały regały z dokumentami. Wcześniej, gdy dziewczyna dorabiała sobie jako bibliotekarka, stało na środku wielkie, ręcznie ozdabiane, hebanowe biurko. Wiele razy wyobrażała sobie aby zasiąść za nim i zarabiać równo znacznie jak właściciel obiektu. Na tę chwilę miejsce to jest częściowo zniszczone, poprzez trwające działania zbrojne na zewnątrz, a poprzez dobrą lokalizację stało się centrum dystrybucji listów, dokumentów i konwersacji. Siłą rzeczy również stało się polowym szpitalem dla najbardziej potrzebujących jakim był ojciec Teresy leżący na stole. Kula w brzuchu nie należy do rzeczy przyjaznych ani kulturalnych. Ale przynajmniej nie była otruta ani zarażona jakimś choróbskiem. Zawsze jakiś plus, mniejsza szansa na zakażenie. Mniejsza szansa na śmierć. Szczególnie podczas gdy okoliczności nie sprzyjają walce antybiotykowej, głównie dlatego, że nie ma antybiotyków. Powstania w małych miejscowościach raczej nie mają dużych szans powodzenia, aczkolwiek zawsze warto próbować. Nie będą przecież siedzieć i pleść Niemcom warkoczyków, czy chodzić razem do kina, prawda? Nie mogli się przecież od tak poddać w całej tej sytuacji. W wielu polskich miastach zaczyna rozbudowywać się siatka konspiracyjna. Grupy harcerskie włączyły się do walki w podziemiu. Wraz z najmłodszymi, odpowiedzialnymi za roznoszenie listów, malowanie znaków Polski walczącej czy rozwieszanie plakatów. Tesa też chciała walczyć. Walczyć za Polskę, za jej wolną ojczyznę. W taki sposób stanęła właśnie w progu izby jej starego miejsca pracy wraz z trzęsącymi się rękoma obserwowała scenę niczym z filmu. Dwoje lekarzy pochylających się nad nieruchomym ciałem, cali oblepieni czerwoną posoką. Skalpel w dłoni młodszego zatrząsł się niebezpiecznie gdy starszy znacznie podniósł głos.

— Witek, kurwa skup się. Od tego zależy jego życie! — mężczyzna odwrócił się mieszając w dziwnym naczyniu jakąś fioletową maź. — Wyjść, wszyscy! Zostawić nas.

Szara natychmiast pociągnęła brata za kołnierz koszuli, wyprowadzając go z pomieszczenia i zamknęła z cichym trzaskiem drzwi. — Co się stało? Jak się tu znalazł. Gdzie mama? Jest bezpieczna?
— Tak, Tes spokojnie. Mama jest w domu, nic jej nie jest. Tatę postrzelili jak szliśmy tutaj. Nie, nie walczyliśmy, odbieraliśmy listy z Wrocławia — odpowiadał po kolei na jej odpowiedzi aż zabrakło mu tchu.

Terasa po tym bez słowa podeszła do brata i go mocno przytuliła do siebie. Prezentowało się to raczej komicznie, gdyż Teresa była o dobre dwadzieścia centymetrów niższa niż Wojtek. — Dobrze, że nic ci nie jest...

Przez kolejną godzinę, rodzeństwo nie mogąc ustać w spokoju rzuciło się w wir pracy. Segregowali odebrane listy, komendy a nawet prywatne konwersacje mieszkańców wsi na dzielnice i adresy. W ten sposób znacznie ułatwiają pracę łącznikom, szybciej jest wysyłać jedną osobę na dzielnicę lecz jest to znacznie bardziej ryzykowne ponieważ spędza się na tym więcej czasu.

Nagle drzwi izdebki z delikatnym impetem się otworzyły a przez nie na samym przodzie wyszedł starszy lekko osiwiały lekarz, tuż za nim podążał ze spuszczoną głową młodszy mężczyzna a na samym końcu blond włosa dziewczynka zwana Zosią. Zawadzka kątem oka rzuciła na brata, zauważyła jak bardzo się denerwował podobnie zresztą do niej samej. Widząc w oczach bruneta wyczekiwanie i nadzieję, praktycznie podbiegła do młodszego z mężczyzn. Dość agresywnie złapała go za dłonie i patrząc niemal błagającym wzrokiem prosto w oczy szatyna. Mężczyzna nie pozostawał dłużny i utrzymywał kontakt wzrokowy. Jednak pozostając w ciszy dawał w znaczny sposób do jasności co się wydarzyło na sali. Kobiecie w oczach zebrały się łzy gdy załamującym głosem zaczęła.

— Wyjdzie z tego, prawda? Wyjdzie... — spojrzała na swoje buty i jednocześnie zacieśniła uścisk na dłoniach mężczyzny. — Wyjdzie. Nic mu nie jest. Prawda?

Mężczyzna wciąż nie odpowiadał lecz gdy dziewczyna zaczęła delikatnie się trząść poprzez szloch wydobywający się z jej krtani, wyswobodził dłonie z jej uścisku z nieco zdezorientowanym wzrokiem wziął ją w ramiona. Brunetka oparła z lekkim trudem, ze względu na różnice wzrostu, czoło na jego ramieniu i również go objęła.

— Przykro mi — mężczyzna szepnął.

— Bardzo nam przykro — stojący niedaleko jego ojciec z dystansem przyglądając się całej sytuacji zwrócił się do rodzeństwa albowiem sam znał ich ojca i wiedział że był on dobrym człowiekiem a w domu czekała na niego żona, natomiast dwójka dzieci dzielnie walczyła przy jego boku. — Witold, choć już. Są inni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro