Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Mitchell Adams
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił mój ojciec, zatrzymując samochód tuż przed szkołą.
Oto ona - Abnormal Academy. Miejsce, które miało stać się moim domem przez najbliższe dziesięć miesięcy.
Wysiadłem z auta, nie spuszczając wzroku z akademii. Była wielka, otoczona kamiennym murem. W budynek były wbudowane cztery wieże, co sprawiało, że miejsce to można było postrzegać za jeszcze bardziej tajemnicze.
- Baw się dobrze, kochanie - powiedziała mama, podchodząc do mnie i całując mnie w czoło.
Rodzice objęli mnie mocno ramionami, zamykając w ciasnym uścisku. Mój wzrok mimowolnie zjechał na chłopaka z przylizanymi, brązowymi włosami, ubranego w przydużą, szarą bluzę z kapturem i jasną, jeansową kurtkę. Śmiał się. Ze mnie? W jego jasnoniebieskich oczach łatwo można było dostrzec iskierki rozbawienia. Bez zastanowienia pokazałem mu środkowego palca, mając nadzieję, że rodzice tego nie zauważyli. Uśmiech prędko zpełzł z twarzy nastolatka. Po chwili jednak odpowiedział mi tym samym. Zignorowałem ten gest, z trudem wygrzebując się z objęć rodziców. Złapałem swoją walizkę oraz plecak, po czym ruszyłem w stronę szkoły.
- Będziemy tęsknić! - usłyszałem za sobą.
- Spokojnie, nawet nie odczujecie mojej nieobecności! - odkrzyknąłem, idąc chwilę tyłem. - A zresztą... przyda wam się trochę odpoczynku!
Uśmiechnąłem się do rodziców promiennie, po czym znów skierowałem twarz stronę akademii.
Niespodziewanie usłyszałam ciche miałknięcie. Sięgnąłem dłonią za plecy, czochrając po główce mojego kota, który postanowił wystawić głowę z dusznego plecaka.
- Alfie, schowaj się - poprosiłem. - Pamiętaj, że nie mogą cię zobaczyć.
Kot prędko wykonał moją prośbę. Uśmiechnąłem się pod nosem, nakładają na głowę szary kaptur. Nie miałem pojęcia co mnie czeka po przekroczeniu progu szkoły, ale jednego byłem pewnien. Właśnie otwierały się przede mną drzwi do nowego, zupełnie innego życia.

Pov. Frank Wiliams
Prychnąłem po nosem, zarzucając na plecy pokrowiec z gitarą. A niech się wypcha tym środkowym palcem! Co on sobie myśli?! Ta kreaktura zapłaci za ten mały, ale za to bardzo obraźliwy geścik.
- Będzie mi ciebie brakowało, kochanie... - usłyszałem głos mojej mamy.
Kobieta objęła mnie od tyłu, splatając dłonie na moim brzuchu i opierając brodę na moim ramieniu.
- Mnie ciebie też, mamo - oznajmiłem, śledząc wzrokiem Pana - Środkowy palec.
- Będę się nudziła bez ciebie...
- Ale ja będę codzinnie dzwonić, obiecuję.
Rodzicielka pocałowała mnie w policzek, po czym puściła wolno.
- Kocham cię - rzuciłem na pożegnanie, zabierając ze sobą resztę bagaży.
- Je ciebie też, kwiatuszku.
Spojrzałem ostatni raz na mamę, po czym ruszyłem w stronę mojej nowej szkoły.

Pov. Gabriela Lawrance
Wieże akademii wznosiły się wysoko nad innymi domami. Nareszcie! Po kilkudniowej, nużącej podróży, byłam już mocno wymęczona. Mimo tego zaczęłam biec w stronę wielkiego budunku, potrącając przypadkowych przechodniów. Niespodziewanie potknęłam się o jakiś mały kamień leżący na chodniku i wylądowałam na ziemi, mocno zdzierając sobie kolana. Syknęłam z bólu, powoli się podnosząc. Moje nogi nie wyglądały obiecująco. Krew saczyła się z ran, mieszając się ze żwirkiem chodnikowym. Westchnęłam tylko przeciągle, przeklinając w myśli swoją niezdarność. Dopiero po kilku sekundach zdałam sobie sprawę, że zniknęła moja lampa. Zaczęłam gorączkowo rozglądać się po najbliższym otoczeniu. Gdy dostrzegłam mój przemiot, ogarnęło mnie przerażenie. Moja lampa?! Na ulicy?! To nie skończy się dobrze! A myślałam, że trzymanie jej w dłoniach zmniejszy prawdopodobieństwo jej zgubienia!
Rzuciłam się na asfalt, omijając hamujące samochody.
- Przepraszam! Bardzo przepraszam! To zajmie tylko chwilkę! - wołałam do zdrenerwowanych kierowców, przeklinajacych moją osobę.
Miły początek dnia, nieprawdaż?

Pov. Susan Kelly
- Zejdź z drogi, wariatko! - krzyknął mój tata, naciskając na klakson.
- Bardzo przepraszam! - zawołała blondynka, probujaca podnieść z ulicy należący do niej przedmiot.
- Tato, uspokój się - poprosiłam, otwierając mleczną czekoladę.
Wgryzłam się w mój ulubiony smakołyk, nawet nie dzieląc go na części.
- Ale przez nią spóźnimy się na rozpoczęcie roku szkolnego!
- Apel może zaczekać, a w tej chwili mamy przynajmniej całkiem śmieszne widowisko...
Ojciec zmierzył mnie niedowierzającym wzrokiem, na co spuściłam głowę.
Po kilku minutach samochód ruszył do przodu.
- Smacznego, kameleonku? - zaśmiał się mój rozdziciel, obserwując mnie w lusterku.
Nie wiedziałam o co mu chodziło, więc spojrzałam na swoje ciało. No jasne! Oczywiście! Znowu! Przewróciłam oczami na widok swoich, doskonale wtapiających się w tło, ciała oraz ubrań.
- Błagam... Bez komentarza... - wysyczałam.

Pov. Kimiko Long
Nacisnęłam przycisk, robiąc 13... 14... któreś tam z kolei zdjęcie. Akademia naprawdę była piękna. Wyglądała jeszcze lepiej, niż ją sobie na początku wyobrażałam.
Pstryknęłam kolejną fotkę. Następnie skierowałam aparat na przechodzacego obok psa. Piękny, duży labrador o biszkoptowej sierści doskonale komponował się z budynkiem szkoły.
- Hej, ty... chłopaku! - zawołałam w stronę właściciela czworonoga.
Czarnowłosy nastolatek z czerwoną grzywką odwrócił się w moją stronę z niemym pytaniem "ja?" na ustach.
- Tak, ty! Czy mógłbyś stanąć na tle akademii ze swoim... uroczym pupilem?!
- Okej?!
Chłopak odwrócił się w moją stronę, aby zapozować do zdjęcia. Prędko do niego podbiegłam, po czym przykucnęłam tuż przed mordką psa, przykładając aparat do oczu.
- Jak się nazywa? - spytałam, wykonując zdjęcie.
- Chica - odpowiedział brązowooki.
- Piękna... - mruknęłam, głaszcząc labradora po sierści.
- Jestem Mark - usłyszałam nad sobą.
Podniosłam się do góry, podając chłopakowi rękę.
- A ja Kimiko.
- Jesteś... smokiem? - zapytał Mark.
- Ehem... A co łuski mnie zdradzają?

Pov. Mark Fischbach
- Tak, ale do twarzy ci w nich - uśmiechnąłem się do smoczycy. - Będę już leciał. Za chwilę zaczyna się apel...
- Jasne, do zobaczenia - zawołała za mną dziewczyna.
Cóż za sympatyczna osóbka. Gdyby wszyscy ludzie byli tak śmiali i kreatywni jak ona.
Przekroczyłem próg szkoły, zamykając za sobą drzwi. Trafiłem do dużego hallu, którego sufit był podtrzymywany przez wzorzyste kolumny. W pomieszczeniu kłębiło się mnóstwo uczniów, próbujących przepchać się do znajdującej się obok hali.
- Bardzo mi przykro, ale tutaj nie wolno wprowadzać zwierząt - usłyszałem.
Przeniosłem wzrok na kobietę, stojącą przy jednej z kolumn. W rękach trzymała miotłę, a na biodrach miała zawiązany niebieski fartuch. Pani sprzątająca, hę? Już ja wiem, jak się z takimi rozmawia...
Podszedłem do sprzątaczki ostrożnie, przyciągając do siebie bardziej smycz, na której była uwiązana Chica.
- Dzień dobry, Pani - przywitałem się wesoło, przytulając ją do siebie.
Kobieta odepchnęła mnie gwałtownie, po czym uderzyła raz, a mocno miotłą w głowę. Rozmasowałem bolace miejsce, posyłając dorosłej zaskoczone spojrzenie.
- Nie można wprowadzać zwierząt! - powtórzyła. - I koniec! Kropka! A jeśli myślisz, że przekonasz mnie jakąś marną wymówką, to lepiej nie próbuj i od razu wyprowadź tego psa na dwór!

Pov. Gabrielle Specjal
Chłopak zaczerwienił się na twarzy pod wpływem złości, po czym wyszedł razem z labradorem przed budynek.
Ciekawe czy jeszcze bolała go głowa? Na samo wspomnienie jego skwaszonej miny po uderzeniu, zaśmiałam się pod nosem. Był taki uroczy w swojej pewności siebie. Otworzyłam swój zeszyt na jednej z pustych stron i napisałam:
Uroczy nieznajomy
Wysoki, czarnowłosy z czerwoną grzywką, o brązowych oczach, jak...
No właśnie... Jak co?
... jak czekolada.
Zaśmiałam się na wymyślone przeze mnie porównanie.
Ubrany w biała koszulę, a na nią narzucona czerwona koszula w czarną kratę, na nogach jeansy, jeszcze czarne adidasy...
Po chwili usłyszałam koło ucha ciche bzyczenie.
- Och, Rache - uśmiechnęłam się na widok mojego koliberka. - Takie małe zwierzątko jak ty, jest o wiele praktyczniejsze od psa, prawda?
Stworzonko tylko pokiwało lekko małą główką, po czym pofrunęło w głąb akademii. Wróci... jestem tego pewna. Po prostu poleciała porozgladać się po okolicy.

Pov. Kira Kadsueki
Usiadłam na jednym z wielu nielicznych wolnych krzeseł. Założyłam nogę na nogę, obserwując przepychającą się między ludźmi blondynkę. Jej biała sukienka, sięgająca do ziemi, informowała o tym, że jej właścicielka najprawdopodobniej była aniołem. Prychnęłam pod nosem. Przeklęte świętoszki. Niestety ten przeklęty świętoszek właśnie kierował się w moją stronę.
- To miejsce jest wolne? - usłyszałam jej wysoki głos.
- Nie - odburknęłam oschle.
- Aaaa... to... to ja... pójdę... - oznajmiła zawiedziona.
Dziewczyna odwróciła się, aby ruszyć w drogę powrotną między mnóstwem zniecierpliwionych ludzi.
- Ej, czekaj! - zawołałam za nią.
- Tak? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Fajna kiecka.
- Serio?
- Nie - zakończyłam, patrząc jak zdenerwowany aniołek odchodzi, wielce zniesmaczony moim zachowaniem.
No i wspaniale. Krótko, zwięźle i na temat. Po mojemu. Nie ma to jak wytrącenie kogoś z równowagi o poranku.

Pov. Ashley Angel
Nie rozumiem dlaczego wiele ludzi ma tak podłe charaktery. A może po prostu udają kogoś, kim tak naprawdę nie są?
- Strasznie cię przepraszam - oznajmiłam, przechodząc obok dziewczyny, której właśnie niechcący zrzuciłam książkę z kolan.
Prędko podniosłam przedmiot, po czym oddałam go właścicielce.
- Zgubiłaś się, promyczku? - usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się gwałtownie. Tuż za mną stał... chłopak. Tak, chłopak... I do tego przystojny. Miał krótkie, postrzępione włosy w morskim kolorze. Przyglądał się mojej osobie swoimi ciemnożółtymi oczami, a na jego twarzy gościł figlarny uśmiech.

Pov. Jack Wite
Uśmiechnąłem się figlarnie, na widok rumieńców anielicy.
- Możesz usiąść koło mnie - zaproponowałem.
- Tak... Tak, chętnie - odpowiedziała lekko zaskoczona.
Złapałem dziewczynę za rękę i pociagnąłem do mojego krzesła. Nawet się nie sprzeciwiała. Ja wiedziałem, że swoją urodą czasami olśniewam, ale nie sądziłem, że aż tak.
Usiadłem na krześle, po czym pociągnąłem blondynkę na swoje kolana. Poczułem, jak dziewczyna spięła wszystkie mięśnie.
- Mówiłeś, że będę siedziała obok ciebie... - zaczęła. - ... A nie na tobie...
- Ale obok mnie już nie ma miejsca - wytłumaczyłem rozbawiony. - Z resztą... Tak jest o wiele wygodniej...
- Ale...
- Ciii.... Zaczyna się.

Pov. Drake Smith
Dyrektorka pierdoliła czasami zupełnie nie na temat. Zamiast w kilka minut powitać wszystkich uczniów, wplatała w swoją wypowiedź historię powstania akademii, a czasami nawet wspominała o swoim chomiku, który został zakupiony w dzień przed końcem wakacji. Ziewnąłem przeciągle, zwracając na siebie uwagę najbliżej siedzących uczniów. Oczywiście starałem się ignorować ich niedowierzające spojrzenia.
W pewnym momencie przyłapałem się krótkiej drzemce.
- Cieszymy się bardzo, że tak wiele nowych osób zapisało się do Abnormal Academy - oznajmiła kobieta. - Mamy nadzieję, że to będzie jeden z najlepszych okresów w waszym życiu.
Jeżeli nie przestaniesz mówić, to zdecydowanie będzie jeden z najgorszych okresów w moim życiu.

Pov. Karl Black
Stałem w drzwiach hali, obserwując przemawiającą dyrektorkę. Nie wszedłem do środka... Tak było o wiele lepiej... dla nich wszystkich.
- A Ty czemu, chłopcze, nie wchodzisz? - usłyszałem za sobą.
Gwałtownie się odwróciłem, po czym zmierzyłem przerażonym wzrokiem sprzątaczkę. Znajdowała się w odległości jednego metra ode mnie.
- Proszę się odsunąć - poradziłem. - Ja...
Nawet nie zdążyłem dokończyć zdania, a pech już zaczął działać.
Jasny labrador wbiegł do budynku, kierując się na kobietę. Wbiegł prosto w jej nogi, przez co dorosła przewróciła się na ziemię.
- Przepraszam! - zawołałem, podając jej rękę, aby wstała. - Ja przynoszę strasznego pecha...
Niespodziewanie pobliska szafka przewróciła się, miażdżąc kobiecie nogi. Pani sprzątająca wydała z siebie krzyk bólu.
- Ups, to było niechcący - zaśmiałem się sztucznie, próbując rozluźnić atmosferę.
Złapałem mebel i powoli podniosłem go do góry. Dorosła prędko wstała z ziemi, po czym zerwała się do ucieczki.
Po prosty pech...

Pov. Shearley Herondale
Po skończonym apelu, wszyscy dostali numerki do swoich pokoi. Hmmm... pokój numer 18. Zaczęłam wspinać po krętych schodach na drugie piętro. Po drodze zauważyłam siłującego się z kluczem od 12-stki chłopaka. Na głowie miał szary kaptur, więc nie zobaczyłam jego twarzy. Uśmiechnęłam pod nosam, podchodząc do nastolatka.
- Daj - rozkazałam. - Pomogę ci.
Odsunęłam go od drzwi jednym, mocnym popchnięciem. Przekręciłam odpowiednio klucz, otwierając drzwi na oścież.
- Trzeba było kręcić w drugą stronę - oznajmiłam, wykrzywiając twarz w złośliwym uśmiechu.
- Nie musiałaś pomagać - mruknął, cały czas stojąc do mnie tyłem. - Dałbym sobie radę...
Bez zastanowienia zerwałam mu kaptur z głowy, po czym obróciłam go w swoją stronę. Chłopak otworzył szeroko swoje jasnoszare oczy z cienkimi źrenicami. Miał krótkie, postrzępione, ciemnobrązowe kosmyki. Kilka z nich aktualnie opadało mu na oczy, co dodawało mu uroku. Nastolatek wyrwał się z pod moich dłoni, po czym wszedł do pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
Nieśmiały, a zarazem uparty. Szykuje się całkiem ciekawa znajomość.

Pov. Elisabeth Smith
Przewróciłam kartkę, zerkając na następną stronę książki. Książka opowiadała o zaginionej czarodziejce, która nie chciała wrócić do królestwa, aby zasiąść na tronie. Historia doskonale odzwierciedlała moją aktualną sytuację. Też byłam uciekinierką. Zapisałam się do tej szkoły z nadzieją, że mnie nie znajdą. Nie chciałam także, aby ktokolwiek dowiedział się o moim królewskim pochodzeniu.
Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Do mojego pokoju wkroczyła wysoka uczennica, o bladej cerze, niesamowicie zielonych oczach oraz białych włosach, sięgających jej do ramion. Była wyraźnie zdenerwowana. Postanowiłam ją zignorować, dlatego znów spościłam wzrok na książkę.
- Ty też? - zadała pytania moja współtokatorka.
- Co ja?
- Ty też mnie ignorujesz?
- A czemu by nie?
Białowłosa tylko prychnęła pod nosem, po czym usiadła na jednym z wolnych łóżek.
- Sorry - przeprosiłam rozbawiona, podchodząc do jej posłania. - Jestem Elisabeth.
Dziewczyna niechętnie podała mi rękę, burcząc pod nosem: "A ja Shearley". Mam nadzieję, że kolejny współlokator okaże się nieco milszy...

Pov. Ann
Weszłam do pokoju numer 18, zastając tam dwie uczennice, siedzące na łóżku. Bez słowa przeszłam przez całą długość pokoju, podchodząc do okna. Było tam... Słońce świeciło dla mnie... tylko dla mnie.
- A Ty co? - usłyszałam za sobą. - Z księżyca się urwałaś? A może by tak jakieś "dzieńdobry"?
Odwróciłam się do dziewczyn.
- Nie słuchaj jej - zwróciła się do mnie brunetka. - Jak widzisz, Shearley nie jest zbyt... przyjazna. Jak się nazywasz?
- Nie jest zbyt przyjazna - przedrzeźniła ją cicho ta druga.
- Je... jestem... Ann - przedstawiłam się, nieco jąkając.
- A więc... Ann... Witaj w naszym pokoju!
Uśmiechnęłam się tylko lekko do natolatek, po czym zaczęłam z ciekawością przyglądać się okładce książki leżącej na jednym z łóżek.
- Jest fajna, jak przeczytam to ci pożyczę - oznajmiła właścicielka książki.
- Dzie... dzięki.

Pov. Viviana Tiger
- Serio? - zapytała Aurore.
- Tak - zaświergotała Savannah. -
Normalnie szafa się na nią przewróciła. To było takie urocze, kiedy ten chłopak próbował jej pomóc.
Moje strasznie radosne współlokatorki prowadziły rozmowę, a ja jakoś nie potrafiłam się do niej włączyć. Wydawało mi się, jakbym w każdej chwili mogła zrobić im krzywdę. Ale chyba każdy demon tak się czuję?
Bez słowa wstałam z łóżka, po czym skierowałam się do drzwi wyjściowych. Otworzyłam je i wyszłam na korytarz. Prędko zbiegłam po schodach na parter, a potem wyszłam na dwór. Świeże powietrze na pewno mi nie zaszkodzi, a raczej wzmocni.
Przeszłam obok stolików i ławek, które zapewne miały służyć za miejsce spożywania swojego jedzenia w ciepłe dni. Podeszłam do boiska koszykówki, zachęcona dźwiękami odbijajacej się piłki. Przyglądnęłam się wysokiemu blondynowi z czarnymi odrostami, który właśnie wrzucał piłkę do jednego z koszy. Po chwili nastolatek skierował wzrok w moją stronę, jakby wyczuł, że go obserwowałam. W ostatniej chwili schowałam się za pobliskimi krzakami. Odetchnęłam z ulgą, ale mój spokój został dość szybko zaburzony.

Pov. Savannah Dahli
- Hej, kogo obserwujesz? - zapytałam, tym samym lekko strasząc dziewczynę.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie poszła śledzić Viviany.
Nastolatka odwróciła się gwałtownie w moją stronę.
- Ach, to tylko ty - szepnęła.
- Obserwujesz go? - zapytałam również szeptem.
- Nie... - odpowiedziała, ale jej myśli zdecydowanie mówiły "tak". Lubiłam czytać ludziom w myślach, chociaż nie było to zbyt sprawiedliwe wobec nich.
- Nie radzę przy mnie kłamać.
- Wcale nie kłamię!
- No dobra, powiedzmy, że nie kłamiesz... To co tutaj robisz?
- Ja... próbuję się przed tobą schować! - warknęła, po czym opuściła mnie bez żadnego pożegnania.
Niektórzy ludzie są naprawdę dziwni. Najlepiej by było, gdyby byli bardziej prawdomówni, tak, abym nie musiała nawet używać swojej zdolności.

Pov. Avaron Kage
Przebywałem w swoim pokoju, obserwując siedzącego w rogu chłopaka z kapturem.
- Hej - zagadnąłem, sięgając po kanapkę z plecaka.
Brunet spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem, po czym wrócił do głaskania małego, białego kotka, leżącego na jego kolanach. Zwierzę, poprzez mruczenie, zdawało się mowić: "Nawet nie wiesz, jak jest mi dobrze, Mitchell". Czyli mój współlokator miał na imię Mitchell. Hmmm... chociaż tego się o nim dowiedziałem, dzięki mojej zdolności rozumienia mowy zwierząt.
- Dzień dobry, wspołlokatorzy - usłyszałem, na co poderwałem wzrok.
Do pokoju wszedł kojeny brunet. Na jego plecach znajdował się pokrowiec na gitarę. Najpierw spojrzał na mnie, ale chwilę później jego wzrok padł na Mitchella.
- Ty! - warknął.
Szarooki podniósł się gwałtownie z ziemi.
- Ja... - syknął.
Nowy współlokator zrzcił z siebie wszystkie bagaże, po czym usiadł na wolnym łóżku, cały czas nie spuszczają wzroku z Mitchella.
- Wy się znacie? - zapytałem zdezorientowany, tarmosząc w dłoniach swój biały ogon.
- Długa historia - oznajmił właściciel kota.
Cudownie. Że też musiałem trafić do pokoju akurat z dwoma chłopakami, którzy się wręcz nienawidzą?

Pov. Carolyn Moore
Otworzyłam drzwi do pokoju numer 9. Miałam pewne problemy z wejściem do środka, bo końska połowa sprawiała, że byłam jeszcze wyższa. Przy wchodzeniu po prostu schyliłam nieco głowę. Mimo wszystko cieszyłam się, że mogłam w spokoju odstawić na bok mój magiczny wózek inwalidzki i nareszcie poczuć się jak prawdziwy centaur.
- Czyli... Temu, kto znajdzie tę lampę, musisz spełnić trzy życzenia? - usłyszałam dziewczęcy głos.
- Tak, dlatego staram się jej nie gubić. Niestety, jak już pewne zauważyłaś, dzisiaj wypadła mi na ulicę.
Na puchatym, pomarańczowym dywanie siedziały dwie dziewczyny. Jedna, ta o oliwkowej cerze, miała brązowe, rozczochrane włosy do ramion oraz piegi, a ubrana była w niebieskie jeansy i koszulkę z własnoręcznie wymalowanym kameleonem. Zaś druga o mocno zielonych oczach była blondynką, jej grzywka opadała na bok, a na sobie miała czarną bluzę bez rękawów, zielone pumpy i mnóstwo złotych bransolet, wiszących na nadgarstkach.
- Część, jestem Carolyn - przywitałam się, słysząc, że współlokatorki przerwały rozmowę.
- Ja jestem Gabriela - oznajmiła blondynka, klepiąc miejsce na dywanie, znajdujące się obok niej - A to Susan.
Bez zastanowienia ułożyłam się obok dziewczyn i z zapałem zaczęłam opowiadać o moich zainteresowaniach.

Pov. Aurore Charlotte Lee Lucyfer - Wiliams
- Kochanie, czy mogłabyś wypluć jego duszę? - zapytała dyrektorka, przymilnym głosikiem.
Nie lubię być zła, ale jeżeli ktoś mnie zdenerwuje, to nie mam innego wyjścia! Co ja poradzę, że ten rudy wypłosz próbował nastraszyć mnie gumowym pająkiem?! Teraz ma za swoje! Tak łatwo nie odpuszczę...
- Yym... - zaprzeczyłam, składając ręcę na klatce piersiowej.
Kobieta westchnęła, przejeżdżając dłonią po twarzy. Po chwili zwróciła wzrok na leżącego na podłodze rudzielca. Jego oczy były szeroko otwarte, ciało wyglądało jak sparaliżowane, a usta wykrzywiały się w niemym krzyku. Dobrze mu tak... Niech teraz cierpi...
- Aurore... - szepnęła Pani dyrektor. - ... Wiem, że taka nie jesteś... Oddaj jego duszę, a ja obiecuję, że nikt nie dowie się o tym incydencie.
- Muszę się poważnie zastanowić... - oznajmiłam, wyjmując z różowego plecaka jeden z moich komiksów.

Pov. Caterine Fantastic
Ułożyłam się na łóżku, cicho pomrukując. Kocham tę zdolność... Mogę być kotem, nikt za mną nie rozmawia, a za to ja rozumiem innych doskonale. Spojrzałam bystrymi, srebrnymi ślepiami na moją jedyną współlokatorkę. Brunetka o fioletowym pasemku przyglądała się mojej kociej postaci swoimi ciekawskimi, fioletowymi tęczówkami, co chwilę zapisując coś w swoim notesie. Wyglądała sympatycznie, ale nie znałam jej na tyle dobrze, aby zacząć się kolegować.
- Jak to jest być kotem? - padło pytanie.
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć w postaci zwierzęcia, z czego w sumie się cieszyłam, więc tylko schowałam głowę w łapach, dodatkowo zasłaniają się ogonem.
Brunetka nie zadawała już więcej pytań, co bardzo mnie cieszyło. Oby tak dalej...

Pov. Felicja Luer
- Chcecie spróbować? - zapytałam, wyjmując z torby pojemnik z czekoladowymi muffinkami i kładąc go na stoliku przed dziewczynami.
- Jasne! - odpowiedziały w tym samym czasie.
Sisi pierwsza rzuciła się na smakołyk, a Kimiko w tym czasie wyciągnęła aparat z pokrowca.
- Wiesz czego tylko brakuje w twoich babeczkach? - zagadnęła gepardzica. - Bitej śmietany!
Zaśmiałam się na słowa dziewczyny. Nastolatka prędko dodała do moich wypieków mnóstwo białego kremu. Smoczyca w tym czasie zrobiła nam i babeczkom kilka zdjęć, po czym sama wzięła się za jedzenie muffinki.
Czyżbym nareszcie znalazła sobie koleżanki, którym smakują moje wypieki?
- Jak ty to robisz, że one są takie pyszne? - spytała Kimiko.
- Wystarczy tylko szczypta magii i nieco kreatywności... wtedy wszystko jest możliwe.

Pov. Sisi Hamato
Muffinki Felicji były jedyne w swoim rozdzaju. A z bitą śmietaną smakowaly po prostu bajecznie! Zresztą... nie oszukujmy się. Z bitą śmietaną wszystko smakuje doskonale. Razem z dziewczynami pożarłyśmy wszystko w kilka minut.
- Nie wiem jak wam, ale mi się tu strasznie podoba - oznajmiłam rzucając się na łóżko.
Przymknęłam oczy, podkładając sobie dłonie pod głowę.
- Będziesz spała? - zadała pytanie Kimiko.
- A czemu by nie? - wzruszyłam ramionami. - Dzisiaj jeszcze nie mamy lekcji... Mała drzemka zdecydowanie nam nie zaszkodzi.
- Może masz rację... - odezwała się wróżka, także kładąc się na swoim posłaniu.
- Ja zawsze mam rację - mruknełam pod nosem.

Pov. Thomas Werner
Podleciałam pod akademię, po czym wylądowałem na ziemi. W końcu przybrałem normalną postać. Moje zielone skrzydła zniknęły w magiczny sposób, tak samo jak się wcześniej pojawiły. Mogłem mieć tylko cichą nadzieję, że żaden przechodzień nie zobaczył mnie po drodze. Oczywiście starałam się lecieć przy lesie, ale nie mogłem mieć pewności, że nie zostałem zauważony. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby jakiś zagubiony myśliwy wstawił zdjęcia smoka do internetu. Właśnie takie było moje życie. Żyłem w ciągłym strachu przed ludźmi, którzy w każdej chwili mogli mnie zabić... tak samo jak moich rodziców.
Spojrzałem na wierzę zegarową. Była 11:00. Oczywiście musiałem się spóźnić na rozpoczęcie! No cóż... Dyrektorka wiedziała o moim przybyciu, więc nie powinno być problemów z pokojem.
Wkroczyłem do akademii z jedyną myślą w głowie. Nikt nie może się dowiedzieć, kim tak naprawdę jestem.

Pov. Jackson Wiliams
Nie spodziewałem się, że w tym roku zapisze się tak wiele osób. Mnóstwo nowych zawodników do drużyny, których będę miał szansę nieco podszkolić. Gdyby tylko Frank widział tę szkołę... Chyba pokochałby ją tak samo jak ja. Jest tylko jeden problem. Frank, jak i mama nie żyją od roku, a ja nie potrafię wskrzeszać bliskich. Po tym cholernym porwaniu, obiecałam sobie, że ich odnajdę, ale wiadomość o ich śmierci dobiła mnie psychicznie. Dopiero zapisując się do akademii, nareszcie znów zacząłem normalnie funkcjonować. Tu, wśród ludzi takich jak ja, nauczyłem się ponownie kochać.

Cześć i czołem, nadnaturalni! Piszcie co sądzicie o tym rozdziale ^^ Oczywiście przyjmę także krytykę, ale mam jednak cichą nadzieję, że się spodoba.
Do usłyszenia ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro