Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Carlos Benett
Nabrałem mocno powietrza do płuc, po czym wypuściłem je z głośnym świstem. W końcu niepewnie sięgnąłem dłonią do dużych drewnianych drzwi i zapukałem. Po chwili na korytarz wyszła wysoka sekretarka.
- Pani Violet czeka na panicza w gabinecie... - oznajmiła, wpuszczając mnie do środka.
Wszedłem jak na skazanie do pomieszczenia, po czym skierowałem się do następnych drzwi. Na szybko przeczytałem już znany mi na pamięć napis: "Gabinet dyrektorki". Ostrożnie uchyliłem mocarne drzwi, zaglądając do środka. Brązowowłosa kobieta, z kosmykami związanymi w wysokiego kitka, siedziała na obracanym fotelu, przyglądając się groźnie mojej osobie.
- Hej... mamo... - przywitałem się niepewnie, posyłając dyrektorce wymuszony uśmiech.
- Ściągnij buty - poprosiła spokojnie.
Przewróciłem oczami z irytacją, po czym wykonałem rozkaz, zostawiając obłocone obuwie w hallu. Następnie zatrzasnąłem za sobą drzwi. Czekałem tylko aż moja matka wybuchnie...
- Czy tyś do reszty zwariował?! - wybuchła moja rodzicielka, gwałtownie wstając z siedzenia.
- To było niechcący! - broniłem się.
- Niechcący pozbawiłeś ją tyle krwi?!
- To prawda, trochę się zagalopowałem, ale to nie zaraz powód do paniki...
- Carlos, dziewczyna leżała w skrzydle szpitalnym przez całą noc i do tej pory nie czuje się na siłach, aby pójść na lekcje!
Kobieta podeszła do mnie, mierząc surowym spojrzeniem. Musiała mocno zadrzeć głowę do góry, bo mimo młodego wieku byłem od niej o wiele wyższy. Moje granatowe jak noc włosy i złote oczy zupełnie różniły się od czekoladowych kosmyków i brązowych tęczówek mojej mamy. Matka już wiele razy powtarzała, że jestem tak bardzo podobny do swojego ojca, którego swoją drogą nigdy nie poznałem... I raczej nie poznam. Razem z tatą nie byliśmy podobni tylko wyglądem, ale i charakterem. No bo skąd się wzięło to moje nierozgarnięcie? Chyba nie od wiecznej perfekcjonistki...
- Ja wiem, ale...
- Nie tłumacz się! - przerwała mi.
- Dlaczego?! Mam do tego takie samo prawo, jak wszyscy inni!
Dyrektorka prychnęła pod nosem, wyrzucając ręce w powietrze. Zaczęła nerwowo chodzić po gabinecie, cały czas mamrocząc coś pod nosem.
- A jeśli pozwie nas do sądu? - mruknęła.
- Mamo, nie zrobi tego...
- Zaatakowałeś ją!
- Mamo...
- Postaw się na jej miejscu!
- Mamo!
- No co?!
- Przeproszę ją, okej?! Nie naskarży na nas... Przekonam ją...
Kobieta przystanęła gwałtownie. Spojrzała w moją stronę pytająco.
- Przeproszę i przekonam do siebie... - ciągnąłem dalej.
- Carlos, wiesz co robisz, prawda? Dziewczyna jest w ciężkim szoku... To nie jest dobry pomysł, abyś się do niej zbliżał.
- Sugerujesz, że mam zostawić ją w spokoju?
- Tak...
- Twoje niedoczekanie...
Odwróciłem się na pięcie, po czym skierowałem się do drzwi wyjściowych.
- Carlos, zakazuję ci! Zostań! Gdzie idziesz?!
- Nie twoja sprawa!

Pov. Kira Kadsueki
(ILoveAnimeLevi)
Naszykowałam się, po czym z impetem wymierzyłam cios nogą pobliskiej brzozie. Liche drzewko zatrzęsło się pod wpływem uderzenia, a kilka liści zleciało na dół, lądując albo na trawie, albo na mojej głowie. Strzepnęłam je prędko z włosów, po czym znów naszykowałam się do uderzenia. Tym razem zaatakowałam pięściami. Czy bolały mnie potem dłonie? Może trochę, ale w trakcie obrony przed wrogiem, nie będę o tym myślała. Po chwili rozluźniłam mięśnie, zerkając na moje liczne siniaki.
- Szykujesz te ciosy na kogoś konkretnego czy jeszcze nie masz wybranej ofiary? - niespodziewanie usłyszałam męski głos koło ucha.
Moje serce podskoczyło do gardła ze strachu, który w tej chwili ogarnął moje ciało. Gwałtownie odwróciłam się, po czym złapałam chłopaka za rękę i mocno wykręciłam ją do tyłu. Kiedy zobaczyłam znów te same białe włosy, z którymi miałam bliską styczność dwa dni temu, nieco poluźniłam uścisk.
- Zwariowałeś?! - syknęłam na chłopaka. - Wiesz jak mnie wystraszyłeś?! Czego chcesz?!
- Mogłabyś mnie puścić? - jęknął uczeń, mrużąc oczy.
- Ugh... - warknęłam, odpychając go tak, że po chwili wylądował na ziemi.
Stanęłam tuż przed nim, składając ręce na klatce piersiowej.
- A wracając do twojego pierwszego pytania: Jeżeli jeszcze raz mnie wystraszysz, to ciosy będą zaklepane dla ciebie - oznajmiłam oschle.
Chłopak tylko uśmiechnął się uroczo. Zmieszana odwróciłam wzrok, po czym wróciłam do maltretowania niewinnego drzewa.
- Jestem Avaron... - usłyszałam za sobą.
- Po co przedstawiasz się już drugi raz?
- Za pierwszym razem uciekłaś...
Zostawiłam to bez komentarza, nadal bijąc się z brzozą.
Poczułam jak nastolatek łapie moje nadgarstki i odciąga od pnia.
- Zostaw mnie! - warknęłam, próbując się wyrwać.
- Nie panikuj - poprosił, odwracając mnie do siebie przodem. - Po co masz się ranić, skoro możesz poćwiczyć na czymś... bardziej miękkim?
Białowłosy przyjrzał się moim posiniaczonym dłonią.
- Czymś bardziej miękkim? - zapytałam zdezorientowana, wyrywając dłonie z jego uścisku.
- Chyba raczej kimś...
Chłopak pokazał na siebie dwoma kciukami, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Nie... Chyba nie mówisz poważnie?
- Mówię całkiem poważnie.
- Czyli mam rozumieć, że potrafisz walczyć?
- Tak - odpowiedział z dumą.
- Przecież pokonam cię przy pierwszej okazji!
- A założymy się?
Uczeń przyparł mnie do pnia drzewa, zbliżając się jeszcze bardziej.
- O co? - spytałam, zerkając w jego niesamowite oczy.
Granat pomieszany z fioletem, żółtym i pomarańczowym, sprawiał, że nie potrafiłam określić koloru jego tęczówek, inaczej niż niesamowitego.
- Jeśli z tobą wygram... - zaczął, bawiąc się jednym z moich rogów. - ... Zdradzisz mi swoje imię...
Spojrzałam na niego niedowierzajaco. Mógł poprosić o wszystko, ale nie... Zależało mu tylko na moim imieniu.
- Zgoda - poinformowałam. - Zaś jeśli ja wygram, dasz mi w spokoju ćwiczyć?
- Oczywiście - oznajmił Avaron, ukazując zęby w szerokim uśmiechu.
Uśmiechnęłam się usatysfakcjonowana, po czym jednym kopnięciem w krocze odepchnęłam go od siebie na bezpieczną odległość. Chłopak jęknął z bólu, zginając się w pół. Wtedy to, skorzystałam z okazji i rzuciłam się w jego stronę z pięściami. Niestety uczeń odparł mój atak, znów łapiąc mnie za nadgarstki. Błyskawicznie uderzyłam go kolanem w brzuch, uwalniając ręce. Nastolatek złapał mnie w pasie i podniósł do góry, próbujac powalić na ziemię.
- Puść mnie! - Rozkazałam, wierzgając nogami.
- Przykro mi, ale na wojnie wszystkie chwyty dozwolone - zaśmiał się.
Prychnęłam pod nosem, po czym owinęłam się nogami wokół jego bioder. Uczeń spojrzał w moją stronę lekko zmieszany. Niczym się nie przejmując, zaczęłam jedną dłonią uderzać go w klatkę piersiową, a drugą ciągnąć za jedno wilcze ucho. Chłopak miał nieco utrudnione zadanie, bo cały czas musiał mnie przytrzymywać, abym przypadkiem nie rozbiła sobie głowy o ziemię. W sumie to mógł mnie puścić, ale na pewno nie był na tyle odważny, aby od tak pozbawić jakąś dziewczynę oparcia.
Białowłosy zaczął powoli kierować się z nami w stronę pobliskiej lipy. Po chwili mocno oparł mnie plecami o pień drzewa. Na chwilę przystopowałam z uderzeniami, przymykając oczy z powodu bólu kości ogonowej. Chłopak skorzystał z okazji i przykleił się do mnie jesze bardziej.
- Masz dość? - szepnął.
Kiedy otworzyłam oczy, jego twarz znajdowała się bardzo blisko mojej. Zmarszczyłam nos, mierząc go groźnym spojrzeniem. Nastolatek tylko uśmiechnął się zadziornie, po czym pogładził dłońmi moje uda. To było jak kubeł zimnej wody. Gwałtownie odepchnęłam go nogami, a następnie zeskoczyłam z niego. Wylądowałam bezpiecznie na dwóch nogach, po czym podbiegłam do ucznia, złapałam go za dłoń, przyciągnęłam do siebie i wyjęłam z kieszeni mały scyzoryk. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, przyłożyłam mu nóż do gardła.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - warknęłam.
- Przepraszam, ja...
- Myślisz, że co?! Że możesz mnie obmacywać bez pytania?! - krzyknęłam, zbliżając ostrze jeszcze bardziej do jego skóry. - Nie jestem jedną z tych pustych lasek, które dają się uwieść przy pierwszym spotkaniu!
- A ja nie jestem jednym z tych pustych facetów, którym wydaje się, że mogą mieć każdą... - oznajmił spokojnie.
Otworzyłam szeroko oczy. Chwilę patrzyłam na niego osłupiała, ale potem znów przybrałam zawzięty wyraz twarzy.
- Wygrałaś... - dodał chłopak.
- Co?
- Wygrałaś ze mną...
- Czyli dasz mi spokój?
- Nie wiem... czy będę w stanie... - powiedział niepewnie, kręcąc głową.
Spojrzałam na niego lekko zmieszana, po czym odsunęłam nóż od jego szyji. Wtedy to chłopak skorzystał z mojej nieuwagi, złapał za moją rękę i powalił mnie na ziemię. Sam zawisnął nade mną, kładąc dłonie po obu stronach mojej twarzy.
- Przegrałaś - szepnął.
- Jesteś debilem...
- A ty szczerą do bólu - zaśmiał się.
Nastolatek podniósł się z ziemi, po czym pomógł mi wstać. Prędko otrzepałam spodnie i bokserkę ze skoszonej trawy.
- To... Mogę wreszcie poznać twoje imię?
- Kira - syknęłam, patrząc na niego z pod byka.
- Miło mi cię poznać... - oznajmił Avaron, wyciągając dłoń w moją stronę.
Niechętnie ją uścisnęłam.
- To widzimy się na lekcjach - oznajmił chłopak, posyłając mi usatysfakcjonowany uśmiech, po czym odwrócił się i odszedł w stronę akademika.
To całe spotkanie było... więcej niż dziwne.

Pov. Nix Moonlight (miki2232)
- A więc... - zaczęła Pani Blanc. - ... Na dzisiejszej lekcji odwiedziny sobie jedno z najsłynniejszych miejsc na świecie. Autokar czeka na dziedzińcu... proszę za mną.
Hmm... Moje pierwsze zajęcia z geografii. Nie miałam pojęcia co mnie czeka, ale tajemniczy uśmiech nauczycielki nie zwiastował niczego dobrego.
Powoli podreptałam za grupką uczniów. Szłam z tyłu. Szczerze powiedziawszy to nikogo tu nie znałam. Szkoda, że Odette nie zapisała się na tę lekcję... Miałabym przynajmniej z kim pogadać. Moja wspołlokatorka okazała się całkiem sympatyczną dziewczyną, mimo że jestem dość nieufna, to dla niej mogę zrobić mały wyjątek.
- Zapnijcie pasy i trzymajcie się mocno siedzeń... - oznajmiła nauczycielka, kiedy siedzieliśmy już w busie. - ... Może trochę zatrząść...
- Ale, proszę pani, tu nie ma pasów - zauważył rudowłosy chłopak, siedzący na tyłach.
- Spostrzegawczy jesteś - stwierdziła kobieta, po czym zaśmiała się dość... psychopatycznie.
Ja chcę stąd wysiaść! Zanim ruszyłam się z miejsca, pojazd uniósł się nad ziemią, po czym wbił się w powietrze. Wszyscy, łącznie za mną, darli się na cały autokar. Tylko Pani Blanc nadal się śmiała. Po chwili nastała całkowita ciemność, a ja odczuwałam, jakbyśmy lecieli z prędkością światła. Niespodziewanie bus uderzył o coś z impetem.
- Wysiadamy - usłyszałam głos geograficy.
Powoli, na chwiejnych nogach, zaczęłam kierować się za głosem zauczycielki. Po chwili na końcu ciemnego korytarzyka w autokarze, pojawiło się światło. Nareszcie dostrzegłam twarze przerażonych uczniów. Prędko wraz z nimi przepchałam się do wyjścia z pojazdu. Wychodząc na dwór, przymróżyłam oczy, z powodu oślepiającego światła.
Podniosłam powieki, pomału przyzwyczajając się do jasności.
- Moi drodzy... Witajcie w Tajlandii...
Moim oczom ukazały się... liście... I jeszcze więcej iści! A co za tym szło: Były i drzewa! Aktualnie znajdowaliśmy się w azjatyckiej dżugli, która mogła w każdej chwili zaskoczyć nas swoimi żyjątkami. Kilka najbardziej przestraszonych uczniów wycofało się do busa.
- Jak...? - zapytałam cicho sama siebie.
- W Abnormal Academy wszystko jest możliwe - usłyszałam koło ucha głos Pani Blanc, a zaraz potem ten jej psychodeniczny chichot.
Podskoczyłam jak oparzona, wypuszczając z rąk skórzaną torbę.
- Za chwilę obejrzymy jedną z tutejszych świątyń, więc wyciagnijcie aparaty! - zwróciła się do wszystkich nauczycielka.
Kątem oka zauważyłam, jak Rufus pomału wychyla główkę z torby, po czym wychodzi ze środka. Nie zdążyłam nawet zareagować, a mój szczur zniknął w leśnej gęstwinie. Spanikowana, próbowałam dostrzec go wśród liści, ale nie było to możliwe.
- Pająk! - wydarła się jakaś wytapetowana szatynka, próbując strzepać z siebie małe stworzonko. - Tu są pająki!
- Nie panikuj - poprosiła ją Pani od geografii.
Kiedy wszyscy skupili się na uspokojeniu dziewczyny, niezauważalnie zboczyłam ze ścieżki, wcześniej zabierając ze sobą mój bagaż. Zaczęłam iść w kierunku, w którym pobiegł Rufus. Musiałam go znaleźć. Nie było takiej opcji, aby zostawiać go w tym lesie na pastwę innych zwierząt. Oczywiście jeśli jeszcze przypadkiem nie został zjedzony...
Niespodziewanie usłyszałam głośny szelest po swojej prawej stronie. Naszykowałam się, aby wzbić się w niebo na skrzydłach, ale rozluźniłam mięśnie, kiedy z zarośli wyleciala kolorowa papuga. Ptak przeleciał tuż przed moim nosem, po czym przysiadł na jednej z gałęzi. Przyspieszyłam kroku. To było szaleństwo. Czy ja naprawdę myślałam, że uda mi się znaleźć szczura w tej ogromnej puszczy?! Przecieź tutaj na każdym kroku, kryło się niebezpieczeństwo. A skoro już jesteśmy przy temacie niebezpieczeństwa: Po przeciśnięciu się przez zarośla, stanełam tuż nad przepaścią, która prowadziła do lazurowego oceanu. Patrzyłam chwilę w przejrzystą wodę. Wtedy skały osunęły się pode mną, a ja zaczęłam spadać na dół. Dopiero po wydaniu z siebie kilku głośnych pisków, użyłam rozumu i rozwinęłam swoje, aktualnie o fiołkowym kolorze, skrzydła. Wylądowałam miękko na drobnym piasku.
- Cholera... - mruknęłam, otrzepując się z brudu.
Już miałam podlatywać do góry, kiedy mój wzrok przykuło coś bardzo interesującego. Mianowice na mieliźnie pluskał się mój zwierzak. Westchnęłam podchodząc do oceanu. Zanim weszłam do wody, zdjęłam jeszcze czarne trampki. Prędko złapałam szczura za futro, po czym uniosłam go do góry.
- No co, mała paskudo? - zaśmiałam się. - Musiałeś zwiać?
Rufus zapiszczał, wierzgając łapkami na wszystkie strony.
- Nix Moonlight! - usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się gwałtownie, napotykając zirytowane spojrzenie pani Blanc.
- Za odłączenie się od grupy...
- Aaaa! - wydarła się znów ta sama brunetka. - Proszę pani, Philip straszy mnie wężem!
- To tylko liana, panikaro - zaśmiał się rudowłosy, po czym rzucił pnącze w stronę dziewczyny.
Łodyga wylądowała na jej dekolcie. Po chwili dziewczyna zaczęła biegać po plaży, wydając z siebie odgłosy wyrzynanej świni.
- Alice! Uspokój się! - zawołała za nią nauczycielka, opierając dłonie na biodrach.
Parsknęłam śmiechem wraz z innymi nastolatkami. Po chwili jednak przestałam, zauważając, że znów jestem bacznie obserwowana przez geograficę.
- Już nigdy więcej tak nie rób, dobrze? - poprosiła szatynka. - Nie chcę mieć potem problemów u pani dyrektor...
Pokiwałam twierdząco głową, chowając szczurka do torby.
- Dobrze, za kilka minut zadzwoni dzwonek... Powinniśmy już wracać. Za mną, proszę! - zawołała nauczycielka, klaszcząc raz w dłonie, aby zwrócić na siebie uwagę. - Alice, nie rób z siebie pośmiewiska!
- Ale... Ale ten wąż prawie mnie ugryzł! - broniła się uczennica, prawie wybuchając płaczem.
- Jeżeli się nie uspokoisz, to twój szanowny kolega nadal będzie to wykorzystywać!
- Przepraszam, ale ja...
- Za mną!
Uśmiechnęłam się pod nosem, zakładając na stopy białe skarpetki, a zaraz potem na to buty.
Jeżeli tak ma wyglądać każda lekcja z Geografii Podróżniczej, to nie ma opcji, żebym się z niej kiedyś wypisała.

Pov. Ellie NightWhite (Shadow_bloody_reader)
Wybiegłam z akademika, prawie potykając się na schodach. Moje rozwiane włosy aktualnie przysłaniały mi oczy, przez co miałam duże problemy z widocznością. Uśmiechnęłam się urodowana, kiedy dostrzegłam szatyna już z daleka.
- Jesteś nikim w porównaniu ze mną! - syknął stojący koło niego chłopak.
- A ty masz zbyt duże poczucie własnej wartości, aby zrozumieć, że nad tobą góruję!
Podeszłam go kolegi od tyłu, po czym złapałam go za rękę i odciągnęłam na bok.
- Felix - zaczęłam łagodnym głosem, obracając go do siebie przodem. - Potrzebuję twojej pomocy...
Chłopak spojrzał na mnie lekko zaskoczony.
W dniu, w którym się poznaliśmy, dowiedzieliśmy się o sobie nawzajem wielu rzeczy. Można było nas nazwać dobrymi znajomymi, ale i tak uważam, że już się kolegujemy.
- Nie mogę teraz... Nie widzisz, że prowadzę wymianę ostrych zdań? - spytał, uśmiechając się przepraszająco.
- Ale ja potrzebuję cię teraz - szepnęłam.
- Nie możesz poprosić o pomoc kogoś innego?
- Tylko ty się do tego nadajesz.
Nastolatek nie odpowiedział. Najwyraźniej przekonał go mój ostatni argument.
- Dobra, o co chodzi? - poddał się.
- Powiem ci, ale chodźmy w jakieś ustronne miejsce.
Zielonooki spojrzał na mnie pytająco, składając ręce na klatce piersiowej. No wiem, mogło to zabrzmieć nieco dziwnie, ale jak inaczej miałam to określić?
~ Trzeba było od razu mi powiedzieć, że chcesz ze mną porozmawiać w cztery oczy -
~ usłyszałam w głowie myśli Felixa.
~ Pff, po prostu chodź ~ odpowiedziałam mu, łapiąc go za dłoń.
Pociągnęłam chłopaka w stronę fontanny.
- Uciekaj, tchórzu! - usłyszeliśmy za sobą. - Ale żeby laska cię ratowała z opresji?!
Po chwili słyszeliśmy już tylko śmiech grupki osób. Szatyn był wyraźnie przybity.
- Ej, co jest? - zapytałam, gwałtownie się zatrzymując. - Przepraszam, jakoś ci to wynagrodzę...
- Nie o to chodzi...
Chłopak poszedł do przodu obojętnie. Podbiegłam do niego, po czym stanęłam tuż przed nim.
- O co poszło? - zapytałam, opierając ręce na biodrach.
- O nic...
- Felix - nie dawałam za wygraną, obejmując jego twarz dłońmi. - Patrz na mnie jak do ciebie mówię... O co pokłóciłeś się z Drakiem?
Chłopak spuścił na mnie wzrok, po czym prędko złapał mnie za ręce i zdjął je ze swoich policzków. Nadal jednak je obejmował.
- Znasz go? - zapytał cicho.
- Prawie każdy go tutaj zna... Widziałam jak wczoraj jedna dziewczyna podpadła mu na stołówce... A więc? Co się stało?
- Lepiej powiedz o co chciałaś mnie poprosić...
- Felix! - skarciłam go, przewracając oczami z irytajcą.
- Ellie...
- Dobra, jeśli nie chcesz o tym gadać...
Prędko zdjęłam buty oraz skarpetki, po czym przełożyłam nogi przez murek od fontanny i usiadłam na jasnym marmurze, mocząc stopy w zimnej wodzie.
- Musisz pomóc mi się uczesać - oznajmiłam, przekręcając głowę w stronę chłopaka, po czym wepchnęłam mu do dłoni czarną gumkę.
- Co? - spytał zaskoczony, unosząc brwi.
- To co słyszałeś...
- Zaraz... Czyli to jest ta sprawa nie cierpiąca zwłoki?
- Dokładnie... Tylko się pośpiesz, bo za chwilę mam wf.
- Ale ja nie potrafię...
- Każdy potrafi! Choćby warkoczyka... Felix proszę...
Szatyn westchnął cicho, po czym niepewnie złapał do dłoni moje włosy.
Wcale mu się nie dziwiłam. Ja na jego miejscu też bym się przeraziła. Moje włosy nie dość, że są długie, to jeszcze bardzo grube!
Nastolatek podzielił moje kosmyki na trzy części i zaczął powoli zaplatać je w warkocz. Na początku trochę mu się myliło, ale z czasem szło mu coraz sprawniej. Ja tymczasem brodziłam stopami w wodzie, co jakiś czas rozchlapując ją na wszystkie strony.
- Skończyłem... - usłyszałam za sobą.
Felix puścił warkocza, który swobodnie opadł na moje plecy.
- Jeszcze nie - stwierdziłam.
- Hę?
Prędko sięgnęłam dłonią do pojedyńczych białych margerytek, rosnących przy marmurowej fontannie, po czym zerwałam dwie z nich. Jedną podałam koledze.
- Wepniesz? - poprosiłam, uśmiechając się uroczo.
Poczułam jak chłopak wplata kwiatek między moje kosmyki. Kiedy odsunął ręce, wstałam i odwróciłam się do niego przodem. Niespiesznie włożyłam drugą margerytkę do małej, czarnej kieszonki, sterczącej z jego koszulki, tak, aby białe płatki wystawały na zewnątrz przodem do przechodzących. Szatyn przyglądał się moim poczynaniom z niemałym zdziwieniem.
- Miłej lekcji... - odezwałam się, po czym posłałam chłopakowi szeroki uśmiech. - ... I dziękuję...
Z dźwiękiem dzwonka, odwróciłam się na pięcie, po czym pomaszerowałam w stronę boiska.
Jak dobrze jest mieć osobę, która pomoże ci z problemem, nawet jeżeli poziom jego błachości przekracza stuprocentową barierkę.

Pov. Gabrielle Specjal (Specjalna)
Kiedy blondwłosa anielica odstąpiła od białego pianina, a oklaski przycichły, przełknęłam głośno ślinę. Wiedziałam, że teraz przyjdzie moja kolej...to było przeczucie... A raczej świadomość tego, że jeszcze jako jedyna nie występowałam. Tutejsza nauczycielka muzyki poprosiła nas na pierwszej lekcji, abyśmy zaprezentowali nasze talenty, a że na tamtych zajęciach się nie wyrobiliśmy, to kończyliśmy dzisiaj.
- Panienka... Gabrielle Specjal... - wyczytała moje imię i nazwisko pani Jahrosey.
Ostrożnie podniosłam się z krzesła, aby zaraz potem wyjść na środek sali muzycznej. W pomieszczeniu panowała zupełna cisza. Powoli wyciągnęłam z pokrowca moje skrzypce oraz smyczek. Czyściłam je kilka minut temu, a mimo tego nadal widziałam jakąś małą plamkę na tylnej stronie instrumentu. Prędko puściłam to w niepamięć, kładąc sobie przedmiot na ramieniu i przytrzymując go szyją. Zaciekawieni uczniowie, wlepiający swoje spojrzenia w moją osobę, nie ułatwiali mi zadania. Bardzo się stresowałam, a dłonie mimowolnie mi się trzęsły. Postanowiłam na nich nie patrzeć. Przeniosłam wzrok na drzwi, które były lekko uchylone. Sam pomysł z uchyleniem ich był bardzo dobry. W sali bylo duszno, a dostarczenie młodzieży świeżego powietrza jeszcze nikogo nie zabiło.
Powoli przejechałam smyczkiem po strunach, a po sali rozniósł się wysoki, piskliwy dźwięk. Po kilku sekundach rozkręciłam się i już bez problemu zaczęłam grać mój popisowy utwór, mianowicie melodię do piosenki "Lay me down" Sama Smitha. Wszyscy w ciszy słuchali mojego występu, kiedy w pewnym momencie pomyliły mi się nuty, a z pod smyczka wydarł się niezośny dźwięk. Przygryzłam wargę ze złości... Chyba nawet trochę za mocno, bo poczułam chwilowy ból. Przestałam grać i z ciężkim oddechem, spojrzałam na zebranych uczniów. Nienawidziłam kiedy coś mi się myliło. Chyba każdy artysta tak ma. Nie może znieść faktu, że coś mu się może nie udać. Po chwili usłyszałam ciche oklaski gdzieś w rogu sali. Spojrzałam w tamtą stronę, dostrzegając wysokiego szatyna z czerwoną grzywką. Doskonale go pamiętałam z rozpoczęcia roku szkolnego. To on dostał... miotłą w głowę. Uśmiechnęłam się pod nosem, zatrzymując spojrzenie na jego oczach. Brązowooki stał, klaszcząc w dłonie. Po chwili kilka osób dołączyło się do niego wraz z nauczycielką, a w końcu stali już wszyscy. Odetchnęłam z ulgą, po czym dokończyłam grać utwór i ukłoniłam się z gracją. Wraz z moim zejściem z podwyższenia, zadzwonił dzwonek. Wszyscy zaczęli wylewać się z pomieszczenia jak mrówki z rodzinnego mrowiska, tuż po zdeptaniu ich domu przez jakieś nieuważne obuwie. Nieśpiesznie schowałam mój instrument do skórzanego pokrowaca i złapałam plecak.
- Ile lat już grasz? - usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się powoli do tyłu. Dostrzegłam w drzwiach oklaskowującego mnie wcześniej szatyna. Opierał się nonszalancko o framugę i przyglądał z zainteresowaniem mojej osobie.
- Prawie od urodzenia... No, powiedzmy, że zaczęłam jak miałam siłę, aby utrzymać skrzypce w dłoniach - zaśmiałam się.
Podeszłam do chłopaka, próbując go ominąć, ale on sprawnie mnie zatrzymał.
- Gdzie uciekasz? - zapytał rozbawiony.
- Chcałam zjeść śniadanie...
- Śniadanie może poczekać.
Westchnęłam, zdejmując plecak, po czym oparłam się plecami o ścianę. Chłopak oderwał się od framugii, a następnie zbliżył się do mnie i usiadł okrakiem na siedzisku tuż przede mną.
- To... O czym jeszcze chciałbyś porozmawiać? - spytałam.
- Chcę się czegoś o tobie dowiedzieć.
- O mnie? O dziewczynce, pochodzącej z patologicznej rodziny, którą w wieku dwóch lat zamknęli w domu dziecka?
- Tak.
- Przepraszam, ale nie lubię o sobie opowiadać przypadkowym youtuberom...
- Znasz mnie? - zapytał chłopak, uśmiechając się zawadiacko.
- Oczywiście, Mark... I nie życzę sobie, abyś ukazwał mój wizerunek w swoich filmach - oznajmiłam spokojnie.
Momentalnie twarz chłopaka przybrała różowego koloru, a sam uczeń przeczesał nerwowo włosy.
- Oglądałaś ostatni odcinek...
- Tak, czuję się prawie sławna, widząc moją twarz na twoim kanale, ale wiesz... nie przepadam za byciem w centrum uwagi... wolę być tą cichą myszką, która spaceruje w spokoju po ogrodzie ze świadomością, że nie jest nagrywana.
- Przepraszam - mruknął nastolatek, spuszczając wzrok z zawstydzenia.
- Nic nie szkodzi, ale następnym razem znajdź inną dziewczynę... Najlepiej jakąś swoją wierną fankę.
Między nami nastała krępująca cisza, przerywana jedynie tykaniem starego zegara, wiszącego w kącie.
- Kochani, za chwilę zamykam salę - usłyszeliśmy głos dochodzący od drzwi.
Odwróciliśmy wzrok w tamtą stronę. W wejściu stała pani Jahrosey.
- Tak, tak, już się zbieramy - oznajmiłam, zarzucając na plecy mój bagaż.
Szatyn niechętnie podniósł się z krzesła, po czym wyszedł na korytarz razem ze mną. Zaczęłam powoli kierować się w stronę wyjścia na zewnątrz.
- Gabrielle? - usłyszałam za sobą.
Odwróciłam się niepewnie w stronę ucznia, po czym uniosłam pytająco brwi.
- Bo mam pewne podejrzenia, ale sam nie wiem czy są trafne... - ciągnął dalej chłopak.
- Ale o czym mówisz?
- To nie jest ważne... Mogłabyś się uśmiechnąć?
Posłałam szatynowi zdezorientowane spojrzenie.
- Może... innym razem...
- Czekaj!
Chłopak złapał mnie za dłoń, po czym pociągnął w swoją stronę.
- Jeden uśmiech... - poprosił szeptem, próbując unieść kciukami kąciki moich ust.
- Ale po co? - zaśmialam się, mimowolnie ukazując zęby w szerokim uśmiechu.
- Dziękuję... To mi wystarczy. Właśnie przed chwilą utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że Tomas miał rację...
- Mark... - nie zdążyłam nawet zadać już żadnego pytania, bo chłopak w pośpiechu odszedł w stronę akademika.
Patrzyłam z daleka na jego czarne włosy i wysportowaną sylwetkę. Odprowadziłam nastolatka wzrokiem aż do wejścia do budynku.
Niektórzy ludzie są naprawdę dziwni. Problemem jest to, że nie potrafią normalnie przekazywać tych najważniejszych informacji. Jedni bawią się w olewanie, zaś inni po prostu nie chcą się do niczego przed sobą przyznać... za to ten delikwent, bezczelnie korzysta ze sposobu zwanym: "zgadywankami" - i teraz weź się domyśl o co mu chodzi!

Pov. Shearly Herondale (stay_potterhead)
Podczas gdy inni biegli do stołówki na śniadanie, ja spacerowałam po szkolnym placu. W spokoju przemierzałam kolejne metry, co jakiś czas zatrzymując się, aby przyjrzeć jakiemuś ciekawemu obiektowi. Nie byłam głodna. Od razu po przebudzeniu, dostałam nagłej potrzeby zjedzenia całej paczki żelków, które zakupiłam w szkolnym sklepiku. Tak więc... mój żołądek o nic się nie upominał, a ja nie narzekałam.
Od pewnego czasu ciągle nurtuje mnie sprawa z tym bucem. Niby nie chce mojego towarzystwa, ale przez to jeszcze bardziej mnie intryguje. Cały czas chowa głowę pod tym cholernym kapturem, jakby bał się całego świata!
Przystanęłam gwałtownie na widok nietypowego obrazu przed oczami. Pod drzewem siedział mój... znajomy od kłopotów. Na uszach miał czarne słuchawki, jego głowa lekko podrygiwała w rytm muzyki, a stopa tupała o podłoże. Na mojej twarzy mimowolnie wymalował się usatysfakcjonowany uśmiech. Ostrożnie podeszłam do chłopaka od tyłu, chowając się za drzewem, pod którym siedział. Prędko sięgnęłam dłonią do jego głowy, aby zabrać słuchawki, ale wtedy stało się coś, czego się w ogóle nie spodziewałam. Poczułam mocny ucisk na ręce, a chwilę potem wylądowałam na trawie koło bruneta. Uczeń, zerkając na mnie z pogardą, łaskawie zdjął z uszu słuchawki.
- To się nazywa mieć refleks - zaśmiałam się, posyłając mu figlarny uśmiech.
- Czy nie mówiłem ci, abyś trzymała się ode mnie z daleka? - zapytał oschle.
- A czy ja nie mówiłam Ci, że dopóki mi nie podzękujesz, nie będę się od ciebie trzymać z daleka?
Szarooki przewrócił oczami, na znak irytacji. Wtedy to skorzystałam z jego nieuwagi, podniosłam się, po czym ukradłam mu z dłoni jego sprzęt do słuchania muzyki.
- Cholera, Sher, oddaj mi to! - warknął, rzucając się w moją stronę.
Nastolatek przygniótł mnie swoim ciałem, siadając na mnie okrakiem, aby zacząć dobierać się do moich dłoni. W ostatniej chwili, zanim odebrał mi swoją własność, zwinnie założyłam słuchawki na uszy. Kiedy usłyszałam wolną melodię, graną na skrzypcach, uśmiechnęłam złośliwie. Kto by pomyślał, że nasz kolega słucha muzyki klasycznej? Chłopak prędko zabrał mi swój sprzęt, a następnie schował go do leżącego obok plecaka. Kiedy tak na mnie siedział, czułam niemałą satysfakcję i swojego rodzaju wygraną. Jeszcze nigdy nie dał mi się tak do siebie zbliżyć, a dodatkowo on sam to zainterweniował.
- Co się tak szczerzysz? - zapytał, odgarniając z twarzy kilka niesfornych kosmyków.
- Po prostu... Nie twoja sprawa...
- Chyba właśnie moja...
- Nie, jesteś zbyt głupi, aby to zrozumieć i zbyt oschły, by zaakceptować.
Chłopak spojrzał na mnie pytająco, unosząc brwi.
- To co słyszałać, bucowata królewno - dodałam.
Brunet prychnął pod nosem, po czym spróbowal się podnieść, ale przeszkodziłam mu. Zwinnie przewróciłam go na plecy, sama na nim siadając.
- I co teraz powiesz, hę? - spytałam, pochylając się nad nim, z satysfakcją wymalowaną na twarzy.
- Shearly, nie wygłupiaj się, zejdź ze mnie - rozkazał.
Powoli zdjęłam z jego głowy kaptur, aby lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Chłopak spuścił brwi, mierząc mnie niedowierzającym spojrzeniem.
- Przykro mi, ale nie jestem dzisiaj w humorze na spełnianie próśb...
Sięgnęłam dłońmi do jego brzucha, po czym bez dłuższego zastanowienia zaczęłam torturować go łaskotkami.
- Prze... przestań! - zawołał uczeń, zwijając się ze śmiechu.
Uśmiech na jego twarzy, która zazwyczaj wyrażała niechęć do całego świata, sprawił, że sama szeroko się uśmiechnęłam.
- Sher... proszę!
Te słowa podziałały na mnie błyskawicznie. Złapałam dłonią jego podbródek i spojrzałam głęboko w oczy.
- Poprosiłeś... - zauważyłam. - ... Czyli jednak znasz takie słowa...
Brunet powoli unormował swój oddech. Uśmiechnął się lekko w moją stronę, ciężko oddychając. Jego uśmiech był taki uroczy. Byłam wręcz z siebie dumna, że udało mi się go wywołać.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, kiedy chłopak spróbował mnie z sobie zrzucić.
Wylądowałam miekko na trawie, tuż obok bruneta, po czym oparłam głowę na dłoni, obracając się w jego stronę.
- Naprawdę tak ci na tym zależy?
- Yhym...
- Jakoś na pewno...
- Mitchell... - oznajmiłam, uśmiechając się zawadiacko. - ... Mitchell Adams.
Chłopak spojrzał na mnie lekko zaskoczony.
- Skąd...?
- Mam swoje sposoby, królewno...
Nastolatek jeszcze przelotnie na mnie spojrzał, a następnie podczołgał się pod drzewo, wyjmując z plecaka czarne słuchawki.
- Nie, nie, nie, nie, nie... - oznajmiłam, kręcąc niedowierzająco głową, kiedy próbował nałożyć sprzęt na uszy. Prędko wyrwałam mu przedmiot z ręki.
- Sher... - jęknął.
- Mitch... - skarciłam go. - ... Naprawdę? Masz okazję, aby z kimś porozmawiać i w ogóle z niej nie korzystasz?
- Nie lubię rozmawiać z ludźmi... A z dziewczynami w szczególności.
- Przecież ja nie gryzę! - oburzyłam się.
- Tego nie mogę być pewny... - powiedział chłopak, lekko uśmiechając się pod nosem.
- Może jeszcze stwierdzisz, że mam wściekliznę? - burknęłam.
- No wiesz... Nie boisz się mnie, podchodzisz dość blisko, ślinisz się na mój widok... więc... może.
- Nie ślinię się na twój widok!
Chłopak tylko uśmiechnął się figlarnie, po czym odebrał z moich rąk swoje słuchawki i nałożył je na uszy. Później prędko ubrał kaptur na głowę i wrócił do czynności w jakiej go zastałam. Prychnęłam pod nosem, podnosząc się z ziemi. Mimo że znów mnie olał, to i tak uważam, że robimy postępy. Jeszcze nigdy nie widziałam go tak uśmiechniętego. Nawet pozwolił mi na sobie usiąść. Mogę być z sobie dumna.
- Shearly! - usłyszałam za sobą.
Po rozpoznaniu jego głosu, gwałtownie obróciłam się do tyłu. Brunet na chwilę wyłączył muzykę.
- Nie jest ci za gorąco w tym golfie? - zapytał.
- A tobie nie jest za gorąco w tym kapturze? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Mógłbyś go zdejmować chociaż przy mnie...
Odwróciłam się na pięcie, po czym zaczęłam kierować w stronę stołówki.
Nawet nie pomyślałeś o tym, że może mi być gorąco na twój widok, debilu...

Pov. Icy Darkness (The_Evil_Vizard)
Położyłam brodę na stoliku, zerkając kątem oka na Rollana. Mój sokół od dłuższego czasu siedział na pobliskim śmietniku, czyszcząc swoje pióra. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały, a duży ptak zaprzestał swojej czynności. Czasami mi się wydaje, że Rollan potrafi myśleć jak każdy człowiek.
- Jeden koktajl truskawkowy dla pani - usłyszałam po prawej.
Spojrzałam w stronę głosu, a zauważając mojego przyjaciela, niosącego na tacy dwa napoje, uśmiechnęłam się pod nosem.
- Uważaj, bo przewrócisz się z tą tacą - zaśmiałam się, odbierając od niego jedną szklankę i słomkę. Jesienne słońce dość mocno przygrzewało, więc zdecydowaliśmy się zjeść na dworze.
- Ja? Przewrócić? Błagam cię, Icy, opanowałem sztukę utrzymania równowagi do perfekcji...
- Doprawdy? To dlatego spadłeś ze schodów dzisiaj rano?
Chłopak przysiadł się do mnie z rozbawionym uśmiechem, wymalowanym na twarzy.
Ostrożnie przyłożyłam słomkę do ust, po czym siorbnęłam trochę napoju ze szklanki. Był bardzo dobry... w ogóle wszystko w tej akademii było na poziomie.
- Patrz, idzie nasza gwiazdeczka - szepnął Layon, wskazując głową w stronę chodnika.
Zerknęłam niechętnie w bok. Przez szkolny plac z dumą kroczyła Scy, mój... nasz największy wróg, jak i była dziewczyna mojego przyjaciela. Nadal nie mogę uwierzyć, że kiedyś chodził z tą... glizdą.
Brunetka przeszła kilka metrów, dopóki nie zatrzymał ją jakiś chłopak. Jej podwładni, głównie same nerdy, próbujące odnaleźć się w cieniu popularnej, przystanęli gwałtownie, wpadając w plecy "królowej". Dziewczyna zgromiła ich wzrokiem, po czym wróciła spojrzeniem do wysokiego nastolatka.
- Tasiemiec... - burknęłam, dopijając do końca mój koktajl.
Cały czas nie spuszczałam wzroku z brunetki. Ona także zerkała na nasz stolik kątem oka. W pewnym momencie zaśmiała się sztucznie na słowa blondyna, poprawiając włosy.
- Arg... Mam ochotę jej... - syknęłam, ale przerwałam, kiedy zielonooka zatrzymała na nas spojrzenie na trochę dłużej niż kilka sekund.
- Nie krępuj się - szepnął Layon, wyjmując z kieszeni komórkę.
Pod wpływem negatywnych emocji zaczęłam zataczać palcem wskazującym małe kółka. Po chwili nad moją dłonią ustworzyła się cienka, czarna nitka. Po kilku sekundach wytworzyłam niewielką, ciemną, dymiacą włóczkę, którą posłałam w stronę czarownicy. Nić zwinnie owinęła się wokół jej łydek. Później wszystko działo się już zbyt szybko. Scy, chcąc ruszyć się do przodu, starciła równowagę i runęła prosto na bruk. Z niemałą satysfakcją patrzyłam, jak nastolatka próbuje podnieść się z ziemi, a stojący wokół niej uczniowie nie mogą powstrzymać śmiechu.
- Dobrze jej tak - stwierdził mój przyjaciel, fotografując upadek zielonookiej.
- Icy Darkness! - usłyszałam po swojej prawej. Nie zdążyłam nawet się obejrzeć, a blada dłoń dziewczyny z hukiem trzesnęła o nasz blat. Po podnesieniu wzroku, napotkałem wściekłe spojrzenie zielonych oczu.
- Hę? - zapytałam, uśmiechając się złośliwie.
- Czy mogłabyś łaskawie trzymać swoje brudne łapska z dala ode mnie?!
- Przykro mi, ale to nie możliwe...
- Scy, wracaj na bruk, tam gdzie twoje miejsce - poprosił Layon, na co dziewczyna prychnęła pod nosem.
Nastolatka machnęła raz ręką, a szklanka z koktajlem wyleciała z dłoni chłopaka i przechyliła się tuż nad jego głową. Różowa ciecz wylała sie prosto na ucznia, mocząc jego nieskazitelnie czyste włosy.
- Ty... - syknął szatyn.
- Teraz twoja kolej, kochanie - zwróciła do mnie brunetka.
Uczennica sprawiła, że krzesło pode mną zachwiało się, po czym pękło pod moim ciężarem. Z impetem wylądowałam na ziemi.
- Sollan, bierz ją! - zawołałam, rozmasowując kość ogonową.
Momentalnie sokół wzbił się w powietrze, po czym sfrunął, wplątując się we włosy Scy.
- Weź go ode mnie! - wydarła się dziewczyna, machając rękami na wszystkie strony.
Ptak zwinnie popchnął ją do tyłu, przez co uderzyła o śmietnik, przewracając go na ziemię. Patrzyłam jak z kubła wysypują się resztki jedzenia i lądują na świeżo skoszonej trawie.
- Wy dwie! - usłyszeliśmy z daleka.
Prędko skierowaliśmy spojrzenia w stronę wołania. Chodnikiem prosto w naszą stronę szedł starszy, siwiejący już mężczyna. Na jego ubiór składały się: stara, podarta, szara kurtka, ciemne dresy, zielone klapki ogrodowe oraz skórzany pas, za który włożonych było kilka praktycznych przedmiotów.
- Woźny, upierdliwy wróg publiczny edukujących się uczniów... - usłyszałam szept Layona.
Mimowolnie parsknęłam śmiechem, wprawiając mężczyznę w osłupienie.
- A panience czemu tak do śmiechu? - zapytał, mierząc mnie morderczym spojrzeniem.
- Ja tylko...
- Sama się prosisz o naganę?
- Nie, proszę pana! Ja... - Nie zdążyłam dokończyć, bo woźny złapał mnie za nadgarstek, unosząc z ziemi, po czym zaczął szarpać w stronę akademika. Po drodze zabrał ze sobą także Scy, która bezskutecznie próbowała się wyrwać.
- Zostaw mnie, ty stary oblechu! - krzyknęła. - To ona zaczęła!
- Powinnaś zwracać się do mnie z szacunkiem! Z resztą nie obchodzi mnie kto zaczął...
- To wszystko przez ciebie! - zwróciła się do mnie brunetka. - Gdybyś nie zaczynała, to do niczego by nie doszło!
- O, wypraszam sobie! Trzeba było na nic nie reagować!
- Jak tylko będziemy same...
- O to nie musicie się martwić - przerwał nam siwiejący mężczyzna. - Jeszcze dzisiaj bedziecie miały okazję pobyć w samotności... na wspólnej kozie...
- Że co proszę?! - zapytałyśmy w tym samym czasie.

Pov. Ismira Katowska (CZYTANIEJESTSUPER)
- Kiedy w 1248 roku, założono stowarzyszenie magicznych ras, każde nadnaturalne stworzenie przybyło do kraju, aby zapisać się na Listę Żywych... - kontynuoawała historyczka. - ...Wtedy to Samuel Pattison potajemnie zorganizował powstanie, mające na celu przekonanie mieszkańców do ryzyka z jakim wiązało się podawanie swoich wszystkich danych osobistych...
W skupieniu słuchałam słów kobiety, dodatkowo zapisując najważniejsze informacje w zeszycie. Większość uczniów albo prowadziła ze sobą nawzajem cichą konwersację albo opierała brodę na ławce, przymykając zmęczone powieki. Nie dziwiłam im się. Była to jedna z ostatnich lekcji. Też byłam zmęczona, ale w porównaniu z innymi, wynagradzałam produkującą się nauczycielkę odrobinką uwagi.
Niespodziewanie usłyszałam głośny stukot z prawej strony. Odwróciłam wzrok. Kiedy zobaczyłam już doskonale mi znane ciemnoniebieskie tęczówki, uśmechnęłam się pod nosem. Brunet pokazał palcem na spód nadgarstka, abym podała mu czas do końca lekcji. Wystawiłam dłoń do przodu z wszystkimi wystawionymi pięcioma palcami. Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym oddalił się, zanim nauczycielka w ogóle go spostrzegła. Do końca lekcji nie mogłam usiedzieć spokojnie na krześle. Cały czas niespokojnie się wierciłam. Dzwonek okazał się dla mnie zbawiniem. Już dawno spakowana, jako pierwsza wybiegłam z klasy, rozglądając się dookoła. Kiedy wyszłam na dwór nadal nie mogłam dostrzec kolegi. Niespodziewanie oczy przysłoniła mi ciemność, a ja poczułam na twarzy czyjeś duże dłonie.
- Zgadnij kto to... - usłyszałam znajomy, zachrypnięty głos.
- Hmmm... - udawałam, że się zastanawiam. - ... Może... Sheridan?
Po chwili znów nastała dla mnie jasność. Wychyliłam się do tyłu, po czym dostrzegłam uśmichniętą twarz do góry nogami.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - zapytał, kładąc mi ręce na ramionach.
- A kto inny? Tylko ty jesteś na tyle głupi, aby wdrapywać się na mury akademi, by ze mną porozmawiać...
- Racja...
Dwudziestolatek rozsiadł się wygodnie na jednej z wolnych ławek.
- Opowiadaj jak w szkole - zarządał, klepiac zachęcająco miejsce koło siebie.
Bez chwili wahania przysiadłam się do mężczyzny.
Od kiedy pamiętam, często trzymaliśmy się razem. Doskonale wspominam chwilę z dzieciństwa, kiedy kupowałam w sklepiku szkolnym drożdżówkę, a jakiś nastolatek z kolejki za mną próbował mnie wrobić, że pragnie mi sprzedać dragi. Na początku wraz z debilnymi znajomymi stroili sobie ze mnie żarty, ale kiedy palnęłam jakimś inteligentnym tekstem, stwierdzili, że mogę być ich stałym klientem. Nie wzięłam tego na poważnie, tylko oddaliłam się, zostawiając ich z głupimi odpałami. Po pewnym czasie brunet zaczął coraz częściej ze mną rozmawiać. Czasami palnął jakimś zboczonym tekstem, albo po prostu opowiedział żart. Z czasem przechodził do natępnych klas, zaczął uczęszczać do wyższych szkół. Wtedy spotykaliśmy się na dworze. Kilka razy musiał powtarzać poszczególne klasy, nie zdał matury, a drugi raz już nie chiało mu się próbować. Jakimś cudem zdobył pracę w bibliotece, ale po za tym zajmował się handlem narkotyków. Zaczął obracać się w niebezpiecznym towarzystwie, a potem doszły do tego problemy z policją. Krótko mówiąc: Sheridan jest chłopakiem, któremu w życiu się nie udało, który szlaja się po klubach nocnych i nielegalnie handluje towarami... a ja... Jakimś cudem za nim szaleję! Mój ojciec rwie sobie włosy z głowy, na myśl o tym, że tak dużo czasu spędzam z tym... jak to on powiedział? Z tym... hultajem? Chyba tak... Po prostu nie może przyjąć do wiadomości, że jego córeczka zadaje się ze starszym od niej o sześć lat mężczyzną! Historia mojego życia jest dość ciekawa, ale zdecydowanie za długa, aby ją całą opisywać. Może tak w skrócie... Mój tata, szalony naukowiec pobudził mnie do życia. Wcześniej byłam niewielką, porcelanową lalką. Nienawidzę innych ludzi, ale potrafię to doskonale ukrywać.
Nie wiem czy lubię moje życie. Właściwie to musiałabym się poważnie nad tym zastanowić...
- Całkiem, całkiem... - odpowiedziałam, przysiadając się do niebieskookiego.
- Całkiem, całkiem?
- Tak...
- A może coś więcej?
- Hmm... Na lekcjach było nawet fajnie, za chwilę zaczyna mi się kółko pisarskie.
- A kiedy kończysz zajęcia?
- Późno... bardzo...
- Nie wiem czy dałbym sobie radę w takiej szkole.
- Dlaczego?
- Zdecydowanie za dużo edukacji...
Zaśmiałam się pod nosem, zakładając jeden kosmyk moich brązowych włosów za ucho. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, wsłuchując się w szkolny gwar. Przygryzlam lekko dolną wargę, tarmosząc w dłoni zerwany przed chwilą z pobliskiego krzewy liść.
- Wynocha! - usłyszeliśmy za sobą.
Odwróciliśmy się do tyłu, z niemymi pytaniami na ustach. Kilka metrów od nas znajdował się dobrze nam znany woźny. Sheridan podniósł się gwałtownie z ławki. Wiedziałam, że za chwilę rozpocznie się najlepsze przedstawienie na świecie.
- Niech się pan tak nie bulwersuje - poprosił brunet, wkładając dłonie do kieszeni spodni. - Właśnie miałem się zbierać...
- Precz! Precz, duszo nieczysta! - wydarł się starzec, tym samym potykając się o leżący w trawie kamień. Po chwili podniósł się z ziemi i rzucił w stronę mojego przyjaciela z sekatorem w ręce.
Później mężczyźni zaczęli ganiać się po całym placu.
- Jutro też przyjdziesz?! - zawołałam, kiedy Sheridan zaczął wspinać się po murze.
- Jasne, słońce! Czy ja cię kiedykolwiek zawiodłem?!
- Nie... - szepnęłam do siebie, uśmiechając się pod nosem.
Odprowadziłam jeszcze chłopaka wzrokiem, zanim nie przeskoczył na drugą stronę muru.
- Obiecuję ci, że następnym razem wezwę policję! - krzyknął woźny, mocno uderzając pięścią w mur. - Aaauuu! Cholera, boli!
Czasami niektórzy mają wrodzone szczęście, a innych po prostu zżera zazdrość z tego powodu. Czy chodź raz świat nie mógłby być trochę sprawiedliwszym i dać wszystkim takie same prawa do szczęścia?

Pov. Odette Romana Aurore Cage (KingaHaber4)
Spacerowałam po dziedzińcu, rozgladając się dookoła. Uczniowie prażyli się w słońcu. Jednym to przeszkadzało, inni korzystali, opalając się na trawie. Koniec lekcji oznaczał dwugodzinną przerwę przed dodatkowymi zajęciami.
- Odette - usłyszałam głos mojej kotki. - Odette, słuchasz mnie?
- Hę? - zapytałam zdezorientowana.
- Pytałam się czy widziałaś to co ja...
- Przepraszam, Chasti, zamyśliłam się. O co chodzi?
Pupilka już mi nie odwiedziała, tylko wskazała łapką na tablicę ogłoszeń. Mój wzrok jednak przykuło coś... A raczej ktoś inny. Tuż przy tablicy stał średniego wzrostu nastolatek. Miał jasnobrązowe lekko kręcone, gęste włosy, duże ciemne oczy, o przenikliwym spojrzeniu, oraz okulary z cienkimi oprawkami. Ubrany był w zwykłą jasnoniebieską koszulę z dobranym czarnym krawatem, ciemne jeansy oraz białe adidasy. Bez chwili wahania podeszłam do chłopaka od tyłu. Na prędko objęłam wzrokiem jedno z ogłoszeń, zerkając co chwilę na ucznia. Jednak sama treść ogłoszenia bardzo mnie zaciekawiła, więc szybko przeczytałam ją do końca.

Ogłoszenie
Pragniemy ogłosić, że organizujemy wycieczkę szkolną nad Dream Lake. Wycieczka obejmuje darmowe wyżywienie uczniów oraz nocleg. Chętnych prosimy o zgłaszane się do sekretariatu.

Samorząd szkolny


Wita was autorka! Jak zauważyliście mamy pierwszą wycieczkę ^^ Prosiłabym, abyście w komentarzach poinformowali mnie czy wasze postacie chcą na nią jechać :D
A oto wzór:
1. Postać: Mitchell Adams
2. Czy jedzie? Tak/Nie
(Jeśli "nie", to dlaczego). Tak.
3. Jego reakcja na widok ogłoszenia: Wiadomość o wycieczce za bardzo go nie ruszyła. Pragnął po prostu urwać się z lekcji.
4. Co koniecznie ze sobą zabiera i jaki bierze ubiór: Zabiera ze sobą na pewno swojego kota, telefon ze słuchawkami, jakąś książkę do czytania, sprej na komary, a ubiera się raczej letnio: koszulka z krótkim rękawem, krótkie spodenki, trapery, jakaś bluza na ziemne wieczory.

- Jedziesz? - obudził mnie z rozmyślań czyjść głos.
Odwróciłam wzrok w stronę bruneta, który aktualnie przyglądał się z zainteresowaniem mojej osobie.
- Ja? - spytałam głupio.
- Tak - zaśmiał się chłopak, ukazując białe zęby w szerokim uśmiechu.
- Ekhm... - zerknęłam w stronę plakatu. - ... Chyba... Nie wiem... Muszę się zastanowić.
- Jesteś nowa...
- Tak... Odette...
- Miło mi - oznajmił chłopak, wyciągając w moją stronę swoją dłoń. - Charlie...
Z lekkim wahaniem podałam mu rękę.
- Rozwieszasz ogłoszenia? - zapytałam, dopiero dostrzegając w jego dłoni kilka takich samych plakatów.
- Tak, jako przewodniczący samorzadu...
- Pan przewodniczacy, hę?
- Niestety...
- Dlaczego niestety?
- Kocham moją robotę, ale dużo osób mnie tutaj nie szanuje... - wyżalił się brązowooki. - ... U niektórych nawet mam na pieńku. Mają do mnie żal za to, że pani Violet wybrała dwunastolatka na to stanowisko, a nie kogoś bardziej dojrzałego.
- Może po prostu przeczuwała, że poradzisz sobie najlepiej - stwierdziłam. - Młodsi mają zdecydowanie większą wyobraźnię...
- Być może... - westchnął chłopak, poprawiając okulary.
Staliśmy chwilę w ciszy, przyglądając się ogłoszeniu.
- A ty jedziesz? - spytałam.
- Co? Ja? Nie... Mam za dużo roboty...
- Charlie, odpuść sobie. Przecież każdy ma prawo, aby zrobić sobie wolne...
Uczeń uśmiechnął się z wdzięcznością.
- Wiesz, że jesteś jedną z niewielu dziewczyn, które w tej szkole ze mną rozmawiają?
- Innym dziewczyną po prostu nie chce się bliżej cię poznać... A ja poznałam... I mogę spokojnie stwierdzić, że było warto.
Nie wiem czy tylko mi się wydawało, czy nastolatek naprawdę się zaczerwienił.
- Jeśli ty pojedziesz, to ja też... - oznajmił, spuszczając głowę.
- Świetnie! - ucieszyłam się. - Mogę pomóc ci rozwieszać ogłoszenia?
- Jasne, cieszyłbym się, gdybyś spędziła ze mną te dwie godziny.
- W takim razie chodźmy!
Odebrałam z jego dłoni połowę plakatów oraz kilka pinesek.
Ruszyliśmy w stronę akademika, mijając wylegujących się uczniów. Wszyscy wyglądali na wymęczonych... Tylko ja tryskałam energią... Dzięki brunetowi.

Część i czołem, nadnaturalni! Mamy nowy rozdzialik ^^ Nie pytajcie nawet ile słów *-* Jak się czujecie, na samą myśl o wakacjach? Pochawalcie się w komentarzach jaką macie średnią ;) Pozdrawiam wszystkich serdecznie <3 Cieszmy się i radujmy z nadchodzących wakacji!
Do usłyszenia ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro