02.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czekała ją nieprzyjemna podróż...

- Wyszłaś dzisiaj cztery godziny wcześniej - zauważył mężczyzna, kątem oka spoglądając na dziewczynę, której łzy same cisnęły się do oczu. Jego prawa dłoń wylądowała na jej kolanie, co spotkało się z cichym zaklnięciem ze strony Emily. Jego dotyk był obrzydliwy i bolesny. Nie chciała czuć go na sobie. - Co się stało?

Więc teraz grasz troskliwego, co? - warknęła do siebie w myślach.

- Nic ważnego - zapewniła, bawiąc się końcówką swojego czarnego golfu. Dzisiejszego dnia było na tyle chłodno, aby nie wzbudzać podejrzeń w grubym swetrze. Miała szczęście co do tego, gorzej było z samopoczuciem. Bolały ją nawet palce, nie było na jej ciele miejsca, w którym nie odczuwała dyskomfortu zadanego przez Verena.

- Natychmiast mi powiedz - palce, zaopatrzone w pazury, wbiły się nieznacznie w udo szatynki, powodując niewielki krwotok. Emily szybko poczuła ciepłą ciecz, ściekającą po jej nodze. Wszystko wsiąkało w jej leginsy, krew nie zabrudziła więc jasnego obicia fotela, na którym siedziała. Rana piekła i szczypała z każdą sekundą coraz mocniej. Dziewczyna prosiła, by mężczyzna odsunął dłoń, lecz ten tego nie zrobił. Uwielbiał sprawiać jej ból. Był sadystą i każdy dobrze to wiedział.

- Leki przeciwbólowe przestały działać - wyjąkała Emily, łapiąc się odruchowo za udo, by zmniejszyć swoje cierpienia. Nie pomagało. Banita nie odpuszczał, chcąc poznać całą historię, jaka dzisiaj miała miejsce. - No i Jessica zaczęła się dopytywać, czy wszystko okej. Mówiłam jej, że tak, ale ona nie wierzyła. Nie mogła się dowiedzieć, więc poprosiłam ją, by wymówiła moje zniknięcie nauczycielowi, to wszystko. Błagam, przestań, to boli.

Mimo, że nie powiedziała Verenowi o Louisie (gdyż w ten sposób naraziłaby przyjaciela na pewną śmierć - długą i niezwykle bolesną), ten odpuścił w końcu, wyjmując zakrwawione pazury z rany, która zdążyła się już w połowie zabliźnić. Strup odpadł w pewnej części, przez co krew znów zaczęła się lekko sączyć. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, opadając na jasne oparcie fotela, przez cały ten czas bowiem, siedziała skulona, opierając klatkę piersiową o ranną nogę.

- Nie powiedziałaś mi całej prawdy - zirytowany głos Alfy rozniósł się po całym samochodzie, przez co Emily zdrętwiała ze strachu, chowając twarz w złączeniu swoich ud. - Co ukrywasz, złotko? Czyżbyś kryła jakiegoś szczeniaka, na którym zależy ci bardziej, niż na samej sobie? Odpowiedz.

- Nie - jej głos ją zdradził; był płytki, matowy, płaski. Dziewczyna zatrzęsła się wystraszona, natomiast usta Verena wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu. Przejrzał ją. Miał powód do tego, by znów zadać jej ból. - Ja nikogo nie kryję, naprawdę - dodała dziewczyna, by jakkolwiek przekonać mężczyznę do swoich racji. Ten tylko westchnął rozbawiony. Nienawidziła tego. To nie miało prawa skończyć się dobrze.

- Doprawdy? - przerażający śmiech dotarł do jej uszu, powodując u niej cichy płacz. Nie chciała wiedzieć, co z nią zrobi, kiedy tylko dotrą do domu. Bała się myśleć o tym, co stanie się za ułamek sekundy, a co dopiero za dziesięć minut. Jedno było jednak pewne - siniaki następnego dnia będą nieuniknione. - Więc dlaczego czuję zapach obcego faceta na twoim ciele? - nie odpowiedziała, przez co palce Verena mocniej zacisnęły się na obitej skórą kierownicy, a pazury, które wysunęły się w mgnieniu oka, żłobiły w niej bruzdy.

- Przepraszam - wydusiła w końcu, prostując kręgosłup. Wbiła wzrok w przednią szybę, byleby nie patrzeć na kierowcę.. - On... Przyszedł do nas, kiedy siedziałam z Jessicą w stołówce. Później zaczął węszyć razem z nią. Jakoś tak wyszło, że złapał mnie tylko za ramię, chciał sprawdzić co mi jest, nic więcej, ja...

- Okłamałaś mnie - wpadła. Teraz nie było już dla niej ratunku...

~•~

Dziewczyna upadła na podłogę, pchnięta siłą uderzenia, jakie wymierzył jej Veren.

- Chyba zwracałem się do ciebie nad wyraz wyraźnie, mówiąc, żebyś nie spotykała się nigdy więcej z tym niedorośniętym szczeniakiem, prawda, złotko? - głos zmiennokształtnego był jadowity, a oczy pełne nienawiści. Szatynka skuliła się u jego stóp, łkając cicho. Błagała go w duchu, by odpuścił jej tym razem. Doskonale czuła gromy, jakie ciskał w nią osobnik stojący tuż obok. - Prawda?!

Oczekiwał od niej odpowiedzi. To była jej szansa na to, by mogła się wytłumaczyć i załagodzić nieco gniew jej przeznaczonego. Mimo, że pomyślność takiej akcji była równe zero, wypadało spróbować. Wzięła głęboki oddech, wbijając swój wzrok w podłogę wyłożoną kafelkami. Zimny dreszcz przeszedł przez jej kręgosłup, kiedy uświadomiła sobie, co mężczyzna ma na nogach.

- Ale on tylko położył swoją dłoń na moim ramieniu, przecież ja nic nie...

- Śmierdzisz jakimś ludzkim szczeniakiem! - krzyk nieprawowitego Alfy rozniósł się po całym domu. Omegi - pchnięte lękiem przed jego osobą - czmychnęły, szukając schronienia. Emily jednak nie mogła tego zrobić. W każdej chwili mężczyzna mógł jednym kopnięciem pozbawić ją zębów. Nie chciała się bardziej narażać. Klęczała przed nim, podpierając się na posiniaczonych rękach. Bała się go. Bała się siły, jaką miał. Bała się tego, co może zrobić jej i każdemu stworzeniu na tej planecie.

- Ja przepraszam...

- Milcz - warknął jedynie Wygnaniec, ujmując pukiel jej włosów, by „pomóc" stanąć jej na nogi. Emily w dalszym ciągu łkała cicho, błagając, by ten przestał sprawiać jej ból. Unikała jego wściekłego wzroku jak ognia, mimo, że ten kazał jej spojrzeć mu w oczy. W tempie natychmiastowym została skarcona uderzeniem w policzek. Wybuchnęła płaczem jeszcze bardziej, opierając czoło o klatkę piersiową swojego oprawcy. Nie miała już sił, by trzymać głowę w pionie.

- Przepraszam, Veren... - szepnęła znowu, wypowiadając ostatnie słowo jak najdelikatniej potrafiła. Użycie jego imienia było bardzo ryzykowne - mężczyzna miał słabość do tego słowa rozbrzmiewającego w jej ustach, o czym wiedziała doskonale. Mógł również zdenerwować się jeszcze bardziej - nikt nie miał prawa używać tego zwrotu w pobliżu niego. Nawet Emily była trzymana na dystans. Wiedziała jednak, że w tym przypadku użyte słowo zadziała na jej korzyść.

Tak właśnie było.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mężczyzna natychmiast rozluźnił mięśnie, puszczając włosy swojej przeznaczonej. Dziewczyna poczuła ulgę. Alfa westchnął głęboko, przecierając twarz dłońmi, by następnie oprzeć je na jej biodrach. Emily w dalszym ciągu stała tuż przed nim, mając czoło oparte o jego pierś. Nie śmiała ruszyć się nawet o centymetr. Wolała poczekać, aż to on odejdzie. Wiedziała, że słowo, którego użyła, nie zadziała już drugi raz z rzędu. Musiała być ostrożna.

- Miałaś szczęście - odezwał się, nim odszedł do pokoju, w którym zamierzał spędzić następne kilka godzin...

No dobra.

Kto ma ferie?! METAL MA FERIE, FCK YEAH!

No to jak wrażenia? Możecie spać? :v Bo wiecie no... Veren jest nieco jebnięty no i no... :v

Lubie go. Bez jaj.

Veruś jest chyba najlepszą postacią, jaką wykreowałam. XD A jakie jest Wasze zdanie? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro