15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jessica Butler...

- Szefie - trzej chudzi mężczyźni ułożyli prawą dłoń na sercu, salutując głośno. Głowy mieli wysoko uniesione, jednak ich oczy wlepione były w podłogę. Każdy z nich bał się spojrzeć na chociażby dłoń idącego z naprzeciwka Roxerhooda, którego lepsze dni właśnie się skończyły.

- Przygotujcie złoto, rtęć i środek usypiający, muszę mieć wszystko pod ręką - warknął, obserwując czmychające już Omegi, które popędziły spełnić jego żądania. On sam zarzucił na swoje plecy ciężką skórzaną kurtkę oraz naciągnął na głowę kaptur czarnej bluzy, którą to miał pod spodem. Po wszystkim wsunął dłonie do kieszeni i począł czekać na Ashera oraz dwójkę swoich żołnierzy. Pierwszy raz od wielu lat miał tak wielką ochotę na papierosa. Kłopot w tym, iż nie posiadał takowych przy sobie. Musiał obejść się ich smakiem w swojej głowie.

Kilka minut później Beta zjawił się znikąd, po czym stanął na baczność obok Roxerhooda. Ubrany był w ciemne dżinsy, wojskowe buty oraz szarą bluzę, ze znikomymi krwistymi śladami. Nie dało się ich już bowiem doprać. Nadgarstki owinięte miał elastycznym bandażem - już nieraz wyskakiwały mu w najmniej oczekiwanym momencie. Oprócz tego, za paskiem schowany miał mały pistolet i nóż myśliwski. Przygotowany był na wszystko, jakby brał przykład z Alfy.

- Wzywałeś. Jak się sprawy mają? - czekał, aż ten odpowie na jego pytanie.

- Dziwka je zdradziła - banita zaśmiał się kpiąco z postawy blondwłosej wampirzycy, którą od wczorajszego dnia zdążył brutalnie zgwałcić trzy razy. Teraz zapewne kobieta konała z powodu ran jakie odniosła po tym wszystkim oraz odwodnienia, od samego początku bowiem nie dostawała ani kropli wody. Została też pozbawiona swoich kłów. Było pewne, że nie dożyje jutrzejszego wieczora.

- Gdzie teraz jest? Zrobić z nią coś? - Beta rozluźnił się, wyczuwając nagłe zadowolenie w głosie swojego przywódcy.

- Niech zdycha powoli i boleśnie, chcę jej jeszcze dzisiaj pokazać tę rudą szmatę, u której ukrywa się Emily, a później ujebać jej łeb - co do wampirzycy był bezwzględny, później jednak, kiedy poruszył temat swojej partnerki, użył jej imienia, co było wielkim zaskoczeniem dla Ashera. Ten nie odezwał się jednak, nie chcąc wszczynać kłótni, tym samym narazić się na bolesne konsekwencje.

- Szefie, skończyła się rtęć - jakaś Omega błyskawicznie powiadomiła dowódcę o braku surowców, prawie wywracając się o własne nogi podczas biegu. Ten tylko odwrócił głowę w jej stronę, po czym warknął niezadowolony, znów coś nie poszło po jego myśli.

- Złoto wystarczy - to zdanie ledwo przeszło mu przez gardło, miał bowiem wielką ochotę potorturować niejaką Jessicę Butler płynnym i niezwykle toksycznym metalem. - Zbieramy się.

Jak na zawołanie, pojawili się przed nim - stojący natychmiast na baczność - potężni mężczyźni ubrani w granatowe bojówki i z charakterystycznymi bliznami ciągnącymi się od prawej skroni, aż po prawy bark. Tak oznaczani byli wyłącznie doskonale wyszkoleni żołnierze, Roxerhood musiał przecież wyróżniać ich spośród - jak to twierdził - życiowych oferm.

Proces powstawania blizn był niezwykle złożony, długotrwały i bardzo bolesny. Na początku za pomocą świeżego kła wysoko postawionego wampira nacinało się jedynie naskórek kadeta, wyznaczając tym samym ścieżkę, po której biec miało krwawe znamię. Następnie kropiło się owy ostry przedmiot rtęcią, która miała zahamować zasklepianie się rany, dzięki czemu zawsze wyglądała ona na dopiero co wykonaną. Tworzyło się ją poprzez wbicie kła dokładnie w połowie w ciało wybrańca, a następnie powolne odwzorowanie krwistej ścieżki, zaznaczonej przed chwilą. Świeżą ranę polewało się dodatkowo płynnym srebrem, bądź gorącą smołą, co miało uchronić kadeta przed śmiercią. Wiele wybrańców umierało podczas ostatniego procesu, przez co tak oznaczonych żołnierzy było coraz mniej.

- Dlaczego jest was aż czterech? - Roxerhood skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, po czym zmarszczył brwi zdekoncentrowany. Czyżby ktoś zmienił treść jego rozkazu? Jeśli tak, Omegi mocno tego pożałują. - Wzywałem tylko dwóch.

- Te dziwki są silne - Asher szturchnął go w lewy bok, przez co Veren, idąc tropem dedukcji, doszedł do wniosku, że stał za tym jego przewrażliwiony zastępca. Natychmiast nerwy uszły z jego ciała jak para wodna. - Nie wiadomo ile ich tam będzie. Lepiej wziąć ich więcej, na wszelki wypadek.

- Dobrze - nieprawowity Alfa chrząknął głośno. - W takim razie ruszamy.

Szóstka mężczyzn opuściła ogromny budynek, będący ich twierdzą, po czym każdy z nich wsiadł do osobnego samochodu. Chcieli oni bowiem uniknąć przeszukania przez tutejszą policję. Dodatkowo Veren - o dziwo - postanowił ograniczyć rozlew krwi do minimum. O tej porze dnia po mieście kręciło się pełno mundurowych, łatwo więc było wpaść w ich ręce przez zbyt głośny krzyk ofiary czy huk broni palnej. Roxerhood nie mógł pozwolić na to, aby ludzie schwytali któregokolwiek z nich. Musieli być ostrożni.

Banita dokładnie obliczył czas, w jakim mieli wykonać zadanie. Już niedługo Emily miała z powrotem być jego. Tylko jego.

~•~

- Co się dzieje? - na dźwięk głośnego zbolałego jęknięcia, Emily przerażona wpadła do łazienki, której drzwi o dziwo były odblokowane. Zastała w niej wykrzywioną w nienaturalnej pozycji wampirzą przyjaciółkę, której krzyki roznosiły się echem po całym domu. W tej chwili brunetka zaczęła się zastanawiać gdzie są jej rodzice. Jak zwykle byli nieobecni, kiedy akurat ich potrzebowała.

Pomogła przyjaciółce usiąść, po czym przemyła jej bladą twarz zimną wodą, aby ją ocucić. Przyniosło to pozytywne rezultaty. Ruda uchyliła powieki, ukazując przekrwione oczy. Oblizała suche usta.

- Genesis zmarła, Veren ją zakatował - wyjęczała, padając znów i wijąc się w agonii po wyłożonej beżowymi kafelkami podłodze. Jej oddech przyspieszył i stał się płytszy. - A Astra umiera. Zdradziła nas. Wiedzą gdzie jesteś. Są już blisko, bardzo. Musimy stąd jak najszybciej uciekać. Musimy...

W tym momencie po domu rozniósł się huk tak potężny, że wampirzyca skuliła się, łapiąc za krwawiące uszy. Emily natomiast podskoczyła przerażona, słysząc kroki kilkunastu osób oraz głos tego, którego już nigdy nie chciała ujrzeć na oczy:

- Znaleźć te nieposłuszne szmaty! Wypatroszę je gołymi rękoma!

Natychmiast domyśliła się, że to żołnierze jej oprawcy wyważyli dębowe, ciężkie drzwi, które z racji na swoją wagę trudno było zamknąć, a co dopiero wprawić w ruch, do którego nie zostały stworzone!

Dosłownie kilka sekund później i łazienkowa powłoka wylądowała z trzaskiem na ziemi. Nie było już mowy o ucieczce gdziekolwiek. Emily osłoniła swoim drobnym ciałem bliską omdleniu przyjaciółkę.

W chwili wkroczenia mężczyzn do pomieszczenia czas jakby zwolnił. Szatynka słyszała teraz jedynie swój puls, nieregularny oddech i ciężkie kroki, które stawały się coraz głośniejsze. Łzy zamazywały jej widok na postać przed nią. Nie miała jednak żadnych wątpliwości - stała teraz twarzą w twarz ze swoim najgorszym koszmarem, który - swoją drogą - psychicznie się uśmiechał, ukazując zakrwawione kły.

- Dobry wieczór, złotko...

Veren wkracza do akcji!
No i koniec zbliża się dużymi krokami. Już niedługo wszystko stanie się jasne...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro