18.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cześć, robaczki. Chciałam Wam tylko powiedzieć, że moja obecność tutaj będzie bardzo nieregularna. Źle mi z tym, że zostawiłam Was i niedokończone addiction, także postaram się je skończyć jak najszybciej będę tylko mogła. Mam aktualnie kilka pomysłów i trochę weny w głowie, ale nie wiem na ile mi jej starczy, także między następnymi rozdziałami mogą znów minąć następne 3 miesiące.
Chcę podziękować Wam też za te wszystkie cudne słowa, które otrzymałam w pożegnaniu.

Pod powiekami miała rzekę łez ciężkich jak zastygła krew. Ból stawał się coraz bardziej dotkliwy z każdą mozolnie upływającą sekundą. Nogi drżały jej niekontrolowanie, przypominając niezastygniętą galaretkę. Ona cała była krwawą wersją tej substancji. I choć niemoc i obrzydzenie wypełniały jej żyły, w pewnej chwili ostatkami sił zaczęła błagać go o śmierć. Łkała i sepleniła prośby przez spierzchnięte i krwawiące usta, aby ją dobił, aby był na tyle litościwy i pozwolił jej to skończyć. Jednak kres nie nadchodził i nie miał nadejść. Jeszcze nie.

Veren bólem psychicznym potrafił obrócić w proch każdego kogo spotykał na swojej drodze. Sprawiał, że serce jego ofiary pękało na drobne kawałeczki, niezdolne do regeneracji. Był okrutny i bezwzględny, dlatego też kiedy kopał i poniewierał swoją partnerkę - czuł jedynie ogarniającą jego ciało chorą satysfakcję. Świadomość, że poddała mu się całkowicie. Że już nie było dla niej żadnego ratunku, lub że on był jej jedynym ratunkiem.

Ktoś z zewnątrz, patrząc w te srebrne oczy mógłby powiedzieć, że Roxerhood nie potrafiłby zrobić nikomu nic złego. Że właściciel tak pięknych tęczówek, rozszczepiających światło niczym pryzmat nie byłby w stanie zadać ciosu. W rzeczywistości był to kawał skurwysyna, który po prostu oślepiał psychicznie każdego, kto na niego spojrzał. Przecież kryminalista nie pokaże nikomu swoich najgorszych demonów, prawda...?

- Wstawaj, spójrz mi w oczy. - puściły mu nerwy, więc pociągnął Emily za włosy, sprawiając, że ta nie musiała nawet użyć siły swoich mięśni, aby dźwignąć się z ziemi. Kolana strzelily jej boleśnie, a odgłos chrupnięcia echem rozniósł się po holu. Była zdrętwiała i skatowana, a najmniejszy ruch którąkolwiek z kończyn kończył się falą potwornego, paraliżującego bólu.

Veren podziwiał swoje dzieło. Fioletowe i czerwone siniaki na twarzy dziewczyny oraz liczne - większe i mniejsze - krwotoki tworzyły swojego rodzaju tatuaż na jej porcelanowej skórze. Gdyby nie miała zdolności szybkiej regeneracji - nie żyłaby już, pomyślał, uśmiechając się diabelsko. W jego chorej głowie powstał już idealny plan odebrania jej dziewictwa i wymienieniu jej żałosnego życia na życie jego potomka. Akcja ta nie należała do humanitarnych, jednak Roxerhood nie przejmował się tym kompletnie - był w końcu psychopatą. Niezrównoważonym, rządnym słabszej krwi potworem.

- Ja... - Emily zająknęła się, zjeżdżając z powrotem na panele, w chwili kiedy mężczyzna puścił jej włosy, ignorując brak siły w jej nogach. Chciała dokończyc wypowiedź, przekazać swojemu partnerowi jak bardzo go nienawidzi, jednak mocnie kopnięcie w lewą stronę klatki piersiowej i jednoznaczne kilkukrotne chrupnięcie w tamtym miejscu zmusiły ją do wydania z siebie krzyku. Upadła na prawy bok, plując krwią naokoło siebie. Z trudem łapała oddech, mierząc błagalnym wzrokiem osobnika znajdującego się nad nią i szykującego do kolejnego ciosu.

- Myślałaś, że uciekniesz, złotko? - Veren niespodziewanie brutalnie uniósł podbródek swojej przeznaczonej, o mało nie skręcając przy tym jej karku. Analizował dokładnie opuchniętą i przestraszoną twarz. Logiczne było, że oczekiwał od niej jakiejkolwiek odpowiedzi. Ostatecznie nie usłyszał niczego, co mógłby za nią uznać. Nieposłuszeństwo poskutkowało mocnym uderzeniem damskiego policzka, w efekcie czego po pomieszczeniu rozniósł się echem zbolały cichutki jęk. To była muzyka dla uszu Roxerhooda. Natychmiast puścił dziewczynę, odchodząc od niej parę kroków. Zaśmiał się bez cienia humoru. - Jedno mogę ci obiecać, Emily. Żywa nie wyjdziesz z tego domu. - odwrócił się w stronę osiemnastolatki, na której twarzy wymalowana była trwoga. - Wiesz, że zawsze dotrzymuję obietnic, najpiękniejsza.

Emily mimowolnie zatrzęsła się przerażona, w odpowiedzi na te chore, pozbawione jakichkolwiek pozytywnych emocji słowa. Z wielkim trudem uniknęła drugiego uderzenia w już i tak poważnie zranione miejsce i sapnęła głośno, czując ostry ból. Jej oddech był świszczący, płytki i nieregularny, czuła się, jakby dopiero zeszła z karuzeli kręcącej się we wszystkie strony świata. Mroczki przed oczami nie pozwoliły jej więcej na wykonywanie jakichkolwiek manewrów, padła więc bezsilna na plecy, mocno zaciskając oczy. Starała się hamować łzy słabości, które dusiła w sobie przez ostatnie kilka lat. Przecież kiedyś potrafiłam to kontrolować, beształa się w myślach. Teraz jednak nie miała już nad nimi kontroli. Po prostu płakała. Nie ze smutku, nie z bólu fizycznego. Płakała, gdyż zdała sobie sprawę z tego, jak słabą jest jednostką. Nie szlochała - łkała cichutko, walcząc o tlen. Nie prosiła - milczała. Czekała na niego i jego rozkazy. Była całkowicie zdana na łaskę lub niełaskę banity...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro