Rozdział 63

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Célia

Powoli wybudzał mnie stłumiony głos matki. Co prawda niewiele mogłam wyłapać z tych pojedynczych słów, ale jednego byłam pewna...to nie był sen. To, czego świadkiem byłam przed chwilą, to jawa. Cholerna jawa, w której utkwiłam i przez którą moje życie właśnie się zmieniło. Przetarłam trzęsącymi się dłońmi oczy, po czym podnosząc się na łóżku spojrzałam w stronę rodzicielki.

— Gdzie on jest? – słabym głosem wydusiłam z siebie, choć na szczerą odpowiedź w tym wypadku już nie liczyłam.

Matka położyła dłoń na moim ramieniu i przymykając na moment powieki, wzięła głęboki wdech. Kobieta, którą właśnie mam przed oczami okłamywała mnie. Czy ja ją w ogóle znam? Czy to wszystko to tylko pieprzona bajka, którą sobie wymyśliłam i teraz ona dobiegła końca, a ja z tego wyimaginowanego świata właśnie się budzę? Szlag! Chcę krzyczeć, choć gardło nie pozwala mi na to. Chcę kląć i wyzywać na wszystko, co złe. Nie mogę. Nie potrafię. Łzy cisną mi się do oczu, ale nawet ta najprostsza rzecz, jaką jest płacz nie wychodzi mi. Rozglądając się niepewnie po sypialni szukam czegoś, co pomogłoby mi uciec od wydarzeń sprzed kilku minut. Pragnę wtulić się w Cristóbala, niczego więcej nie potrzebuję. Kątem oka spostrzegłam swój telefon leżący obok łóżka, wyciągnęłam po niego dłoń, ale w tym czasie matka donośnym głosem powiedziała:

— Nie zadzwonisz po niego!

Byłam całkowicie zdumiona jej przeszywającym tembrem. To brzmiało, jak rozkaz, którego nie mogłam odmówić. Przerzuciłam na nią posępny wzrok i nie czekając, aż wyda kolejne polecenie, zapytałam cicho:

— Co tu się dzieje?

— Wracamy do Walencji. Do domu, córeczko – uśmiechając się, pogłaskała mnie po głowie. Zachowywała się dość dziwnie. Jakby było to dla niej wszystko oczywiste.

— Co ty wygadujesz?! Mamo! Wytłumacz mi do jasnej cholery, co się dzieje! Tam na dole... Boże! To był tata... – ryknęłam, a następnie zalewając się płaczem schowałam twarz w dłoniach.

— Cicho. Wszystko ci wytłumaczymy. Zobaczysz, ułoży się. Ale musisz zapomnieć o Cristóbalu i jeśli jeszcze istnieje jakaś szansa, by to dziecko się nie urodziło... – sama nie wierzyłam w to, co mówi.

— Nie! Wynoś się stąd! Wynocha! ­– krzyczałam przerażona jej słowami.

Wówczas do sypialni wtargnął Cristóbal w towarzystwie Mateo i kilku ochroniarzy. Był wkurwiony, nawet nie musiałam zgadywać. Jego twarz nabrała czerwoności, a dłonie same zaciskały się w pięści.

— Koniec tego teatrzyku! – burknął pod nosem, wyciągając broń spod marynarki, a następnie odbezpieczając ją wymierzył w stronę mamy.

— Zabijesz mnie? Na oczach Célii? – odwróciła się w jego stronę, taksując wzrokiem po kolei ochroniarzy. Cholernie się bałam.

— Cristóbal! Proszę – wrzasnęłam, próbując wstać z łóżka.

— Célia, zostań na miejscu – przerzucił na mnie błagalny wzrok. Kompletnie nie wiedziałam, co tu się dzieje. Dlaczego do cholery Cristóbal mierzy do mojej matki? Dlaczego ona karze usunąć mi ciążę i uciec przed mężem? I kurwa! Dlaczego mój ojciec wrócił?!

— Cristóbal nie bądź śmieszny. Już dosyć tego piekła. Twoja rodzina zniszczyła moje życie. Tłumiłam długo ten gniew, ale nadszedł czas na zapłatę. Dwadzieścia sześć lat żyłam w kłamstwie. Budziłam się rano, nienawidząc siebie. Nie byłam nawet w stanie spojrzeć sobie w twarz, a co dopiero zająć się... – posłała mi chłodne spojrzenie, po czym patrząc prosto w oczy, dobitnie dokończyła zdanie: — tobą.

— Mamo... – szepnęłam wstając z łóżka. Pragnęłam za wszelką cenę dowiedzieć się prawdy: — osiem lat wierzyłam w śmierć taty. Opłakiwałam go dniami i nocami. Znienawidziłam Cristóbala, sądząc, że on go zabił. Ty o wszystkim wiedziałaś, dlaczego?

Chciałam do niej podejść, ale w tym czasie Mateo podbiegł do mnie i z całej siły odciągnął od matki. Rodzicielka zaczęła się głośno śmiać, jakby była opętana. Nie patrzyła na mnie. Wbijała swój obłąkany wzrok w ziemię, chichotając na cały głos. To było okropne, jak z taniego horroru. Tylko wyjątek był taki, iż główną rolę w nim przypisano właśnie mojej mamie.

— Zabierzcie ją – wydał polecenie Cristóbal.

Spojrzałam na niego niepewnie szukając jakiejś odpowiedzi, ale jego twarz nie wyrażała kompletnie nic. Zimna i wyrafinowana powaga była subtelną maską, którą mój mąż założył. Co więcej, miałam wrażenie, że on o wszystkim wie. Że „cudowne zmartwychwstanie" ojca nie jest mu dziwne. Jeśli on także wiedział od samego początku i pozwolił, bym żyła w tej niewiedzy, nie chcę go znać. Ochroniarze siłą wyprowadzili z sypialni matkę, zostawiając mnie i Cristóbala samych. Carrera schował broń za pasek i podchodząc do mnie bliżej, ujął policzek w dłonie, mówiąc:

— Od chwili, w której zjawiłaś się w klubie pożądałem cię. Z każdym kolejnym dniem coraz mocniej. Bałaś się, a ja to w bestialski sposób wykorzystywałem. Z czasem to pożądanie stało się rzeczywistością, bez której już nie potrafię żyć. Kocham cię Célia.

— Dlaczego mówisz mi to teraz? – szukałam odpowiedzi na pytanie w jego oczach, ale one kompletnie nic nie zdradzały.

— Bo to, co za chwilę usłyszysz będzie bolesnym policzkiem, który wymierzą ci rodzice. Chcę byś wiedziała, że jestem przy tobie – jego głos brzmiał, tak ciepło i troskliwie, jak gdyby opowiadał mi najlepszą bajkę.

— Wiedziałeś o tacie? – ocknęłam się szybciej niż chciałam.

— Dowiedziałem się tuż po świętach. Musiałem to sprawdzić, ale jego pojawienie się w domu było czymś na co bardzo liczyłem.

— Wytłumaczę mu. On pewnie sądzi, że... – Cris nie pozwolił mi dokończyć. Kładąc palec na ustach, pokręcił głową z dezaprobatą.

— Felipe Rojas jest złym człowiekiem. I musisz o tym wiedzieć, mierząc się z prawdą, którą zaraz usłyszysz – jego słowa sprawiły, że poczułam silny ucisk w klatce piersiowej. Jakby ktoś wbił mi nóż prosto w serce. Bolało.

Usiadłam na łóżku, łapiąc się za brzuch. Czas dla mnie stanął w miejscu. Czułam się oszukana i zdradzona przez swoich bliskich. Osiem lat żyłam w niewiedzy, opłakiwałam człowieka, który żył gdzieś z dala i miał się dobrze. Może nawet założył nową rodzinę? Kto wie. Skoro przez ten cały czas nie interesowała go nawet własna córka. Pozwolił na mój ból, przez co przepełnia mnie frustracja, która miesza się teraz z dozą niesprawiedliwości. Los uwziął się na mnie, tylko dlatego, iż pragnęłam normalnego życia. Moi rodzice okazują się ludźmi całkowicie mi obcymi. Stoję na środku sypialni zastanawiając się, kim ja w ogóle jestem? Chcę wykrzyczeć ojcu prosto w twarz, jak bardzo go nienawidzę za to. Upozorował własną śmierć, mając za nic moje uczucia. Wszystko to, nazwałabym pierdoloną rzeczywistością, w której przyszło mi żyć. Taka się już urodziłam. Pechowa. I jak matka powtarzała: „każdy jest kowalem swojego losu" Tak więc, ja dzisiaj zamierzam stoczyć batalię z podniesioną głową. Wyrzeknę się rodziców, dla których dobro dziecka nie ma żadnej wartości. Wyrzeknę się też miłości, którą ich darzyłam, bo jest nic nie warta, skoro działa tylko w jedną stronę.

Wzięłam głęboki wdech i głaszcząc ciążowy brzuszek wstałam z łóżka. Ostatni raz spojrzałam na Cristóbala, który w tym momencie spacerował po sypialni tam i z powrotem. Nie wiem, czy stresował się za mnie, czy to była jakaś reakcja na gniew, który w nim, aż kipiał.

— Cristóbal, zaprowadź mnie do rodziców. Chcę stanąć z nimi twarzą w twarz – sama do końca nie wierzyłam w to co mówiłam, ale tego nie da się odwlec. Mąż podszedł do mnie i przytulając mocno do siebie, złożył na czubku mojej głowy całusa. Teraz wiem na pewno, że denerwuje się tak samo mocno jak ja.

Trzymając się za ręce zeszliśmy do salonu. Z daleka widziałam już kilkunastu ochroniarzy, którzy szczelnie otoczyli kanapę zasłaniając mi przy tym widok na rodziców. Żołądek zawiązał się w supeł, informując mnie o tym, że zaczęłam cholernie panikować. Ścisnęłam Crisa za dłoń, a następnie patrząc mu w oczy, chciałam stąd wybiec.

— Spokojnie Céli, jestem przy tobie – wyszeptał mi do ucha, przeprowadzając przez tabun uzbrojonych goryli.

Po chwili stałam na środku salonu, wpatrując się bezczynnie w siedzących rodziców. Za nimi stało czterech ochroniarzy, którzy mierzyli do nich z karabinów. Wyglądało to strasznie.

Wbijając beznamiętnym wzrok w ojca, miałam tyle zawiłych pytań. Chciałam wiedzieć, dlaczego..., lecz po chwili z tej agonalnej depresji wyrwał mnie głos matki:

— Zadowolona?!

Spojrzałam na nią, czując kolejny wydany przez nią rozkaz.

— Mamo, czemu to robisz? Byłyśmy takie szczęśliwe, cieszyłaś się, że zostaniesz babcią. O co chodzi? – wyciągnęłam do niej rękę, na co matka tylko splunęła w moją stronę, wrzeszcząc:

— Dziwka, jak jej tatuś! Nie jesteś moją córką i nigdy nią nie byłaś!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro