Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Célia 

— Célia... – westchnął pod nosem zaskoczony Daniel, na co poczułam się bardzo niezręcznie. Tak jakbym zobaczyła coś, czego nie powinnam.

— Ja już pójdę – odwróciłam się w stronę windy i naciskając metalowy guzik, czekałam aż mnie stąd zabierze.

— Célia, dokumenty – rzekł głośno i tym samym sprowadził mnie na racjonalną ścieżkę. Przecież właśnie po to tu przyjechałam. Zwróciłam się w jego stronę, ale mój wzrok cały czas przykuwała mała dziewczynka.

— Proszę, tu jest wszystko. Podpisz to pojadę od razu do banku – podałam mu teczkę, a on widząc moje zakłopotanie, uśmiechnął się niewinnie, po czym odwracając się do Amandy, rzekł:

— Zaprosimy ją na kawę?

— Tak! – wykrzyczała dziewczynka, stając przede mną, po czym zmrużyła oczy, układając usta w mały dzióbek i radośnie dodała: — umiesz rysować?

— Umiem – schyliłam się do niej, a ona uśmiechając się szeroko, złapała za moją dłoń prowadząc do mieszkania.

Wchodząc do środka od razu zauważyłam mnóstwo porozrzucanych zabawek. Dosłownie w każdym rogu mieszkania leżał jakiś pluszowy miś. W salonie, do którego zaprowadziła mnie Amanda stała wielka skórzana kanapa, a przed nią drewniany stolik na kawę. Usiadłam na krawędzi i rozglądając się po wnętrzu, zauważyłam na ścianie duży portret kobiety. Musiała być jego żoną, chociaż dziwne, bo nie nosił obrączki. Kiedy dziewczynka poszła przynieść kredki i kilka kartek, Daniel postawił przede mną duży kubek kawy i zasiadając na fotelu zaczął przeglądać dokumenty.

— To moja córka – oznajmił nagle, ale nie oderwał wzroku od papierów, które mu przyniosłam.

— Domyśliłam się. Czemu nigdy nie wspomniałeś o niej? Jest słodka.

— To moja prywatna sprawa. Staram się nie mieszać życia z pracą i chronić swoją rodzinę.

— Czyli twojej żony też nie poznam? – jego wzrok natychmiast podniósł się na mnie, a ja poczułam, że zadałam chujowe pytanie. Kurwa, że też nigdy nie pomyślę, zanim coś powiem.

— Nie żyje od ośmiu lat – przełknęłam ślinę, było mi strasznie głupio.

— Daniel... przepraszam, ja nie miałam pojęcia. Naprawdę mi głupio... – nie dokończyłam, bo kątem oka zauważyłam wchodzącą do salonu Amandę. Usiadła obok mnie i dając mi kartkę oraz kilkanaście kredek, rzekła radosnym głosem:

— Narysuj coś dla mnie.

— Okej, tylko powiedz mi, którą księżniczkę lubisz najbardziej? – Amanda wyszczerzyła swoje zęby, a następnie zerwała się z miejsca i przybiegła z lalką.

— Roszpunkę. Tata jej nie lubi, bo ciągle karze mu oglądać tę bajkę – na te słowa uśmiechnęłam się pod nosem, a następnie przerzuciłam wzrok na Daniela, który kręcił głową z niezadowolenia.

— Tata pewnie woli superbohaterów – skwitowała, a Navarro podniósł na mnie wzrok, po czym nerwowo poprawiając się na miejscu, rzekł:

— Tata woli ciszę i spokój – spojrzałam na Amandę i w tym samym czasie zaczęłyśmy się śmiać.

Minęło kilka minut, a mi w tym czasie udało się namalować ulubioną postać z bajki Amandy. Dziewczynka była bardzo śmiała i co chwilę opowiadała mi o swoich przygodach z ojcem. To niesamowite, jaki mieli ze sobą kontakt. Ona była oczkiem w głowie Daniela i zdecydowanie jedyną kobietą, o której wiedziałam. Odkładając kredkę na stół, spojrzałam na zegarek.

— Chyba powinnam już iść... – podniosłam się z miejsca i wtedy zauważyłam, jak Daniel przyglądał mi się zamyślony.

— Tak... już. Odprowadzę cię – ocknął się i zdezorientowany wykonywał jakieś nerwowe ruchy.

— Spokojnie, sama trafię do wyjścia. Miło było cię poznać Amando – schyliłam się w jej stronę, a ona wyciągnęła dłoń i dotykając mojego policzka, rzekła:

— Przyjdziesz jeszcze kiedyś? – zmieszałam się, bo kompletnie nie wiedziałam co mam jej odpowiedzieć. Jak wybrnąć z tej sytuacji. Na szczęście w porę uratował mnie Daniel.

— Jeśli chcesz, żeby Célia do ciebie przyszła, zaproś ją na urodziny.

— Tak! Przyjdziesz? Tata obiecał mi piknik na plaży... powiedz, że przyjdziesz? – skakała z radości, co wywołało na mojej twarzy uśmiech.

— Przyjdę – nie byłam w stanie odmówić, zwłaszcza gdy widziałam jej uradowaną buzię.

Zabierając dokumenty, pożegnałam się z Amandą. Mimo, iż znałam ją krótko to dziewczynka miała w sobie tyle uroku, że trafiła prosto do mojego serca. Zresztą bardzo lubiłam dzieci i kontakt z nimi nie był dla mnie żadnym wyzwaniem. Co więcej... sama pragnęłam w przyszłości mieć dzieci i może, gdyby nie cała ta sytuacja z Cristóbalem, właśnie byłabym w ciąży.
Daniel odprowadził mnie do samej windy. Widziałam na jego twarzy zakłopotanie, domyślałam się o co może chodzić.

— Nikomu nie powiem. Twoja córka to twoja sprawa – uśmiechnął się słysząc moje słowa, a kiedy wchodziłam do windy, rzekł:

— Już wiesz, dlaczego pytałem cię o dzieci. Dziękuję Célia.

— W końcu jestem twoją asystentką – puściłam mu oczko, po czym zamknęły się za mną drzwi.

Od Daniela pojechałam prosto do banku. Zdecydowanie kolejki to było coś, czego nienawidziłam. Zapomniałam umówić się na konkretną godzinę i teraz mam za swoje. Spędziłam tam ponad trzy godziny, ale na szczęście udało się załatwić przelew jeszcze dzisiaj.

Było już późne popołudnie, kiedy stamtąd wyszłam, więc od razu pojechałam do domu. Wchodząc po schodach minęłam kuriera z poczty kwiatowej. Oczywiście moja pierwsza myśl wylądowała w koszu razem z wczorajszym bukietem. Chyba popadam w jakąś paranoję. Przekręciłam klucz w drzwiach i wchodząc do środka od razu zauważyłam kolejny bukiet czerwonych róż na stole.

— Mamo! – krzyknęłam zdenerwowana.

— Co się stało? – rodzicielka wychyliła się zza wyspy kuchennej.

— Co to ma być?! – poirytowana podeszłam do kwiatów. Wytargałam z niego bilecik, na którym oczywiście zapisana była data rozwodu.

— Jedenaście róż na jedenaście dni, proste – skwitowała matka uśmiechając się szeroko. Proste? Serio?

— Ja pierdolę! – rzuciłam pod nosem i biorąc w dłonie bukiet, trafiłam nim prosto do kosza.

— Célia tak nie można... powinnaś... – podniosłam rękę w geście protestu, po czym wysyczałam:

— Prosiłam cię o coś! Koniec tematu Cristóbala! – odwróciłam się napięcie, po czym weszłam do swojej sypialni.

Kolejne dni mijały mi bardzo szybko. Praca – dom, Dom – praca i cały czas w kółko. Tak jak sobie obiecałam, skupiłam się przede wszystkim na własnym JA. Zero facetów, zero problemów, zero irytujących kłótni i wysłuchiwania pseudo zazdrosnych dupków. W końcu można było powiedzieć, że zaczęłam żyć własnym życiem. Kontakt z Danielem każdego dnia był coraz lepszy? Lepszy - dziwne słowo, ale tak właśnie było. Coraz częściej rozmawialiśmy na tematy prywatne, gdzie przez te pół roku starałam się tego unikać. Opowiedziałam mu o rozwodzie, który notabene zacznie się lada chwila. Był dla mnie ogromnym wsparciem, na co nawet nie liczyłam.

Codziennie dostawałam kwiaty od Cristóbala, które z każdym kolejnym dniem pomniejszały się o jedną różę. Ale dzisiaj rano, gdy brałam prysznic mój salon zamienił się w wielką kwiaciarnię. Wychodząc z łazienki nie umiałam wydusić z siebie żadnego słowa. Nawet „kurwa" w tym momencie nie przeszła mi przez gardło. Wszędzie było pełno czerwonych róż, a kurierzy ciągle donosili nowe. Moja matka stojąc przy drzwiach była wniebowzięta, czego w ogóle nie potrafiłam zrozumieć. Cristóbal zabił jej męża, a ona cieszy się, że daje mi kwiaty. Co za jebany paradoks. Byłam całkowicie zrezygnowana tym co widziałam, w dodatku ból żołądka, który odczuwałam od samego rana nie pomagał. Co prawda mój adwokat uspokajał mnie, mówiąc, że to tylko czysta formalność, ale póki nie dostanę podpisanego papierka, że jestem wolna nie przestanę się denerwować. Założyłam na siebie czarną, dopasowaną sukienkę i w tym samym kolorze marynarkę. Dopełniłam swój żałobny strój czarnymi szpilkami, po czym weszłam do łazienki zrobić makijaż oraz włosy.

Dzisiaj zobaczę go ostatni raz, ostatni raz też powiem mu żegnaj. Denerwuję się tym i nie potrafię dłużej usiedzieć w jednym miejscu. Zaczęłam nerwowo chodzić po korytarzu w sądzie, bawiąc się palcami. Mój adwokat siedział spokojnie, przeglądając całą dokumentację. Czas biegł nieubłaganie, a mnie coraz bardziej mdliło. Miałam ochotę rzucić się na toaletę i wyrzygać wszystko, co we mnie siedziało. Wówczas usłyszałam jakieś kroki. To na pewno On. Dasz radę, Célia. Jesteś silna – mówiłam do siebie w myślach, po czym za zakrętu wyszedł w średnim wieku wysoki mężczyzna. Spojrzał na mnie, kłaniając się z daleka, a następnie wszedł do sali, na której miała lada chwila zacząć się rozprawa. Posłałam wymowny grymas swojemu adwokatowi, po czym oboje ruszyliśmy w tamtą stronę. Wchodząc do środka zauważyłam, jak owy mężczyzna rozmawia z sędzią na osobności.

— Gdzie jest Cristóbal?! – wrzasnęłam podniesionym głosem.

— Proszę się uspokoić – rzekła sędzina, która nie kryła swojego lekkiego niezadowolenia.

— Pytałam o coś! Gdzie jest Cristóbal?! – moje nerwy przekroczyły właśnie najwyższy poziom.

— Jeśli pan zaraz nie uspokoi swojej klientki, będę zmuszona...

— Ile ci zapłacił?! – ruszyłam w ich stronę.

— Nałożę na panią grzywnę. To obraza sądu – zirytowała się kobieta w starszym wieku.

— Mam to w dupie! Podpisał papiery zgadzając się na rozwód, więc nie wyjdę stąd, dopóki go nie dostanę! – przerzuciłam wzrok na mężczyznę, który trzymał w rękach grubą kopertę i posyłając mu zimne spojrzenie, rzekłam: — co on kombinuje? Powiedz mi.

— Tego już za wiele! Proszę natychmiast wyprowadzić stąd swoją klientkę i nakładam na panią tysiąc euro grzywny – stukając młotkiem dwa razy, dodała: — sprawa odroczona, o następnym wyznaczonym terminie powiadomimy państwa listownie.

Wściekła wybiegłam z Sali sądowej. Chciało mi się płakać, ale najbardziej chciałam wykrzyczeć Cristóbalowi prosto w twarz, jak bardzo go nienawidzę. Podpisał te cholerne papiery, a teraz kolejny raz ze mnie zakpił! Skończony skurwiel! Wbiegłam do łazienki, a następnie nachylając się nad umywalką, przemyłam twarz zimną wodą. To jakiś pieprzony sen! Dlaczego on mi to robi?! Spojrzałam w swoje odbicie w lustrze, po czym wyciągnęłam z torebki telefon. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wybrałam numer Cristóbala. Każdy sygnał spotykał się z echem, aż po chwili po prostu mnie odrzucił.

— Dupek! – wyrzuciłam z siebie, po czym schowałam telefon do torebki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro