Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Célia

Leżałam w bezruchu wgapiając się w białe światło, które z sekundy na sekundę świeciło coraz mocniej. A może to tylko moja wyobraźnia? Może to tak naprawdę wygląda śmierć?
Nie byłam nawet w stanie się ruszyć. Jakby ktoś siłą przywiązał mnie to łóżka. Dopiero po chwili docierały do mnie ciche głosy. Mój oddech znacznie przyspieszył, a z rozmazanego obrazu, powoli wyłaniały się dwie pielęgniarki.

— Pani Carrera? – westchnęła jedna, po czym nachylając się nade mną odpinała sprzęt medyczny.

Niestety nie dałam rady nic powiedzieć, czułam ogromny ból w klatce piersiowej i powoli dopadającą mnie migrenę. Leżąc ciągle w tej samej pozycji, próbowałam przypomnieć sobie, co właściwie się wydarzyło. Jednak to nie było takie proste. Zamykając powieki, ostatnim wspomnieniem jakim miałam w głowie była wizyta u lekarza. Miałam zrobić badania krwi, by potwierdzić ciążę. Potem nie widzę już nic. Czarna dziura w wspomnieniach.

Nagle usłyszałam znajomy głos. To była mama.

— Córeczko, nareszcie się obudziłaś – zabrzmiała radośnie. Łapiąc mnie mocno za rękę, przyłożyła ją sobie do policzka. Otworzyłam natychmiast oczy, by spojrzeć na nią. Płakała, choć próbowała udawać szczęśliwą. Jej czerwone oraz podkrążone oczy zdradzały już wszystko.

— Ma...mamo – z trudem przyszło mi wypowiedzenie nawet jednego słowa.

— Nic nie mów, musisz leżeć i odpoczywać. Wróciłaś do nas i to jest najważniejsze. Bardzo cię kocham, córeczko – jej policzki pokryły się słonymi kroplami, a ja w tym czasie tak bardzo chciałam się dowiedzieć, co się wydarzyło.

Zaciskając mocno zęby z bólu, podniosłam prawą dłoń, a następnie musnęłam nią lekko po brzuchu. Moje dziecko w tym momencie jest dla mnie najważniejsze, ale widząc w jakim jestem stanie bardzo boję się.

— Gdzie... mamo... co się stało? – wydusiłam z siebie z ciężkim bólem.

— Jesteś w szpitalu. Miałaś wypadek samochodowy, jak wracałaś od lekarza – na dźwięk tych słów wszystko powoli do mnie wracało. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przypomniałam sobie ten moment i rozmowę przez telefon z mamą. Później ktoś we mnie uderzył, a ja spanikowałam i puściłam kierownicę.

Łzy natychmiast wypełniły moje oczy, a ból, który do tej pory odczuwałam tylko fizycznie przekształcał się w ten psychiczny. Panikowałam nie mogąc wyrównać oddechu. Wszystko do mnie wracało, ale najgorszym momentem była ta ciemność zaraz po tym jak uderzyłam głową w kierownicę. To było straszne.

— Chcę... chcę wrócić do domu – wyjąkałam zapłakana.

— Przeszłaś poważną operację, Célia nie możesz... musisz być pod stałą opieką lekarza – słowa matki kompletnie do mnie nie trafiały.

— Zabierz mnie mamo do domu. Chcę wrócić... – próbowałam podnieść się z łóżka, ale byłam na to zbyt słaba.

— Célia, co ty wyprawiasz? Musisz leżeć, zabiorę cię do domu, jak tylko lekarze mi na to pozwolą. To nie są żarty. Nie rozumiesz, że mogliśmy cię stracić? – ton mojej matki lekko się podniósł. Widać, że nie była zadowolona z mojej postawy, ale ja za wszelką cenę pragnęłam wrócić do domu. Do miejsca, które znam i które z pewnością pomoże mi dojść do siebie.

— Proszę mamo... zabierz mnie do domu – powtarzałam cała zapłakana, a po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Chciałam się odwrócić w tamtą stronę, ale każdy ruch był dla mnie niekończącym się wyzwaniem i nawet gdybym bardzo zacisnęła zęby, nie dałam rady. Rodzicielka spojrzała przed siebie, po czym głaszcząc mnie po twarzy, rzekła:

— Nie mogę, ale obiecuję, że nie wyjdę stąd, dopóki nie zaśniesz, a jutro przyjdę z samego rana zanim się jeszcze się obudzisz i nawet nie zauważysz, że mnie nie ma. Kochanie wytrzymaj jeszcze trochę, a obiecuję, że zabiorę cię do domu. Będę się tobą opiekować, robić ci twoją ulubioną tortillę i czytać książki. Wszystko, co tylko chcesz, ale proszę wytrzymaj tu jeszcze – przytaknęłam na słowa matki, po czym zamykając na chwilę oczy wróciłam do tamtej wizyty u ginekologa. Dziecko.

— Mamo... – wyszeptałam, dotykając jej trzęsącej się dłoni. Rodzicielka mocno ją ścisnęła, a wtedy dodałam: — co... co z moim dzieckiem?

Przez dłuższą chwilę wbijała we mnie swój posępny wzrok. Nic nie byłam w stanie z niego wyczytać. Zastygła, zatapiając brązowe tęczówki w moich oczach. Jednak po chwili, jej dłoń zacisnęła moją jeszcze mocniej i z ust padły słowa, które zadały mi ból:

— Przykro mi. Dostałaś silnego krwotoku... nic nie dało się zrobić – zaczęła płakać, a ja przyswajając tą wiadomość, w kółko powtarzałam jej słowa jak mantrę.

Nic nie dało się zrobić. Nic. Straciłam... Moje dziecko. Dopiero po kilku minutach dotarła do mnie ta informacja. Czułam piekące oczy od płaczu, ale to co właśnie działo się w mojej głowie było straszne. Zabiłam je... zabiłam. Wyrwałam dłoń z uścisku matki i uderzając nią w swój brzuch, zaczęłam krzyczeć:

— To wszystko moja wina. Nie obroniłam własnego dziecka. Zabiłam je...

— Célia uspokój się... córeczko. Nie zabiłaś go! To był wypadek, słyszysz? – matka próbowała zapanować nade mną, ale nie dała rady.

— Wyjdź stąd! Zostaw mnie samą! Wynoś się! – krzyczałam choć z zaciśniętym gardłem przychodziło mi to bardzo ciężko. Rozpacz, która przejęła nade mną całkowitą kontrolę nie pozwalała mi nawet myśleć o przeszywającym bólu. Teraz cierpienie po stracie tak niewinnej... Boże! To dziecko miało raptem dwa-trzy tygodnie. Bądź przeklęta, Célia. Co z ciebie miała być za matka – karciłam samą siebie w myślach. Obwiniałam się za tą stratę i nigdy się z tym nie pogodzę. Nigdy.

Matka reagując na mój pogarszający się stan, wezwała natychmiast lekarza, który zrobił mi zastrzyk. Miotałam się na łóżku, zadając sobie ból rękoma, ale po chwili czułam, jak powieki robią się coraz cięższe. Zasnęłam.

Przebudziłam się gdzieś w środku nocy. Wszędzie dookoła było ciemno, prócz rogu sali, w którym stała mała, nocna lampka. Chciało mi się bardzo pić, a moje usta były już tak spierzchnięte, aż wręcz błagały o jedną kroplę wody. Mamy nie było obok, więc musiałam poradzić sobie sama. Zagryzłam zębami dolną wargę, po czym uniosłam się na łóżku. Zdecydowanie był to wysiłek, który niegdyś porównałabym do biegu na tysiąc metrów. Usiadłam na krawędzi łóżka i biorąc głęboki wdech, próbowałam się podnieść. Niestety... ten wyczyn był już dla mnie za trudny. Zrobiłam jeszcze dwie marne próby, ale za każdym poległam. Nie dam rady wstać, jestem zbyt słaba. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, które w tym momencie były oznaką bezsilności. Czuję, że wszystko traci dla mnie sens.

— Dlaczego..., dlaczego to musi tak boleć? – pytałam samą siebie, głaszcząc dłonią płaski brzuch.

Tak bardzo chciałam być matką, marzyłam o tym, a kiedy los dał mi taką możliwość... w brutalny sposób odebrano mi to. Ten ból jest najgorszy, bo nie ma ukojenia. Nie wmówię sobie, że wszystko będzie dobrze. Nie poklepię się po ramieniu dając otuchę. Cholernie boli, a świadomość, że straciłam je przez siebie jest jeszcze gorsza.

Zamykając na chwilę oczy, siorbnęłam nosem próbując powstrzymać płacz. Jednak to na nic. Z minuty na minutę przybierał on na mocy, zalewając już całą moją twarz. Wówczas poczułam na swojej dłoni dotyk, który rozpoznam wszędzie. Muskał moją rękę, po czym zsunął się z niej na brzuch. Wzięłam głęboki wdech, a przyspieszone bicie serca omal nie doprowadziło mnie do zawału. Nieśmiało podniosłam powieki, a przede mną stał On.

— Cristóbal... – wyszeptałam prawie niesłyszalnie.

— Jestem przy tobie i zawsze będę – mówił to tak spokojnym głosem, a ja pierwszy raz od rozstania nie potrafiłam powiedzieć mu nic złego. Nie umiałam nawet znaleźć odpowiedniego słowa, które mogłoby go jakoś zranić. Wymownie spojrzałam na jego dłoń, która dotykała mój brzuch.

— Wiesz... – nie pozwolił mi dokończyć. Kładąc palec na ustach, rzekł:

— Nie myśl o tym. Wiem, że to ciężkie, ale zrobię wszystko byś zapomniała. Jeszcze będziesz matką. Zobaczysz Célia, oboje będziemy rodzicami – na dźwięk tych ostatnich słów, podniosłam na niego wzrok.

— Zabiłam nasze dziecko... Cristóbal. Nie nadaję się na bycie matką. Nie chcę już nigdy dziecka. Nigdy więcej i nie z tobą. Daj mi wreszcie święty spokój. Chcesz prawdy? Proszę bardzo. Nie kocham cię i nigdy nie kochałam. Łączył nas tylko seks i to wszystko. Nie mogę znieść myśli, że nadal jestem twoją żoną. To jest moje przekleństwo, od którego próbuję się uwolnić. Wynoś się z mojego życia, nie jesteś mi do niczego potrzebny – mówiąc to, odepchnęłam jego rękę, po czym zamachując się by wymierzyć mu policzek, straciłam równowagę. W ostatniej chwili złapał mnie Carrera, który kładąc na łóżku, wysyczał:

— Zniknę, gdy będę wiedział, że jesteś bezpieczna – po tych słowach przykrył mnie cienką kołdrą, a następnie wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro