Rozdział 48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Célia

Minęły kolejne trzy tygodnie, które kompletnie nic nie wniosły do mojego życia. Miałam wrażenie, że gdzieś powoli zatracam się w tęsknocie i czekaniu. Tylko właśnie... czekaniu na co? Cristóbal zostawił mnie, karząc się znienawidzić. Dlaczego, więc dalej tkwię w tej pieprzonej Argentynie? Przecież moje życie wyglądałoby dokładnie tak samo w Walencji.

Wiadomość, którą wysłałam do mojego męża oczywiście odbiła się głuchym echem. Widziałam tylko, że ją odczytał, ale zero jakiejkolwiek reakcji. Próbowałam też kilkakrotnie skontaktować się z nim telefonicznie, nawet za pośrednictwem Susany, ale zawsze odrzucał. Smutne jest to, że oboje przeżyliśmy najgorsze chwile, a rozstaliśmy się z tak błahego powodu, jakim był domniemany pocałunek. Obojętność oraz lekceważenie to kary, których nie jestem w stanie przemóc. W dodatku świadomość, że nie jestem niczemu winna doprowadza mnie do frustracji. Kocham go i nic ani nikt tego nie zmieni.

Grudniowy poranek obudził mnie promieniami słońca, które mocno przebijały się przez okno. Przetarłam oczy i rytualnie już, wzięłam do ręki telefon by spojrzeć w niego z nadzieją. Nic. Kompletnie nic. Cisza. Célia, czego ty się spodziewałaś? – pomyślałam, chowając smartfon pod poduszkę. Podnosząc się szybko z łóżka, musiałam usiąść na jego krawędzi, bo momentalnie zrobiło mi się słabo. Zamknęłam oczy, wdychając powietrze, po czym wykonując drugą próbę ponownie wstałam. Skierowałam się do łazienki, a w niej prosto pod prysznic. Gorąca woda była czymś w rodzaju ukojenia. To tutaj, choć przez chwilę nie myślałam o Cristóbalu i o naszym chorym związku. Dwadzieścia minut, które przez te pięć tygodni były dla mnie codziennym zbawieniem.

Zakręcając kurek, owinęłam się mięciutkim ręcznikiem i powoli podchodząc do wielkiego, złotego lustra, poczułam napływające mdłości. Natychmiast ruszyłam w stronę toalety. Podnosząc klapę do góry, upadłam na kolana. Zwróciłam wszystko, co udało mi się wcisnąć w siebie podczas wczorajszej kolacji. Mój żołądek zapewne długo nie zapomni, tej wykwintnej randki z toaletą.

Kiedy wreszcie skończyłam obściskiwać się z porcelanową ubikacją, wypłukałam usta zimną wodą, a następnie wycisnęłam na szczoteczkę sporą ilość miętowej pasty do zębów, by tylko zabić ten obrzydliwy posmak. Spoglądając na swoje odbicie w lustrze od razu zwróciłam uwagę na podkrążone oczy i bladą cerę. Nie wysypiam się, to fakt. Odkąd tu jestem mogę policzyć na palcach jednej ręki, ile nocy udało mi się całkowicie przespać.

Zrobiłam lekki makijaż, zakrywając ciemnoszare worki pod oczami, a następnie ułożyłam włosy w swój naturalny skręt. Wchodząc do garderoby, wyciągnęłam z wieszaka długą, letnią, białą sukienkę, którą zdobiły liczne kropeczki. Dobrałam do niej czarne klapki, po czym biorąc głęboki wdech, poszłam do jadalni zjeść śniadanie.

Przyzwyczaiłam się już do posiłków w całkowitej ciszy, ale dzisiaj było zupełnie inaczej. Pablo długo dyskutował z Vicente i Jose, co jakiś czas posyłając mi zimne spojrzenie. Tak, to żadna dla mnie nowość panie Carrera – pomyślałam, bawiąc się widelcem w omlecie.

— Célia prawie nic nie zjadłaś, nie możesz tak robić – z zamyślenia wyrwał mnie głos Susany.

— Nie jestem głodna. Wczoraj musiały zaszkodzić mi krewetki i tak jakoś straciłam apetyt – westchnęłam, dopijając gorzką herbatę.

— Kochanie, Jose z tobą pojedzie do kliniki. Ja niestety dzisiaj muszę... – wtrącił się Pablo, ale kiedy nasze spojrzenia spotkały się ze sobą, nie dokończył. Odkaszlnął, wstając od stołu, po czym całując Susanę w czoło wyszedł z jadali razem z najstarszym z braci.

— Célia, czy miałabyś ochotę na małą przejażdżkę po Buenos Aires? – uśmiechnęła się Susi, mrugając do mnie.

— Nie, dziękuję. Zostanę w domu.

— Przestań. Siedzisz w swoim pokoju, odkąd tutaj przylecieliśmy. A jeśli jakimś cudem z niego wychodzisz to tylko żeby zjeść posiłek i odbyć krótki spacer sama ze sobą po ogrodzie. Wiem, że nie jestem idealną przyjaciółką i zapewne masz wiele mi do zarzucenia, ale chcę ci pomóc – objęła moją dłoń, kierując na mnie troskliwe spojrzenie. Wówczas poczułam powracające nudności.

— Przepraszam... – burknęłam i trzymając się za usta, natychmiast pobiegłam w stronę łazienki znajdującej się obok jadalni. Ten sam scenariusz, co dwie godziny temu. Zwrócenie kilku kęsów omleta i po wszystkim. Pukając usta zimną wodą, usłyszałam z tyłu głowy posępny głos Susany.

— Co się dzieje?

— To te cholerne krewetki. Zaszkodziły mi wczoraj, na samą myśl o nich robi mi się niedobrze.

— Krewetki, ach tak? Te same co jadłam ja, Pablo i bracia? – założyła dłonie na piersiach, świdrując mnie przenikającym wzrokiem.

— Najwidoczniej mój żołądek nie lubi argentyńskich owoców morza. Pójdę się położyć – chciałam ją wyminąć, ale ona szybko zastawiła mi drogę.

— Znam tą chorobę, też przez nią przechodziłam... wiesz mi pierwsze tygodnie są trudne – mierzyłam ją wzrokiem, nie rozumiejąc tego co do mnie mówi.

— Susana, co ty do cholery...

— Zrób test, a zobaczysz, jak nazywa się ta choroba – uśmiechnęła się szeroko, a ja w tym momencie chciałam zapaść się pod ziemię.

— Jaki test? O czym ty mówisz? Nie..., jeśli myślisz, że jestem... Nie, Susana to nie to – wycofywałam się, zaprzeczając rękoma wszystkiemu co mówiła.

— Chodź ze mną, gdzieś w walizce miałam jeden. Oczywiście nie jestem żadną wróżką, ale... – objęła mnie w pasie i prowadząc po schodach, dodała: — od tygodnia cię obserwuję, wiecznie senna, rozdrażniona. Jesz jak ptaszek albo opychasz się na całego. Sytuacja z Cristóbalem to jedno, ale ciąża to zupełnie inna historia moja droga.

— Rozumiem, że po tym stwierdziłaś, że mogę być w ciąży, tak? – obruszyłam się, bo znałam doskonale swoje ciało i...: — kurwa! – rzuciłam soczyście, uświadamiając sobie, iż to może być prawda.

Weszłyśmy razem do pokoju, po czym Susana wyciągnęła z szuflady test ciążowy.

— Proszę, jeśli wyjdzie pozytywny...

— Przestań! – przerwałam jej natychmiast, a następnie wchodząc do łazienki, dodałam: — nie jest w ciąży i chętnie ci to udowodnię.

W głowie analizowałam, czy moja szwagierka może mieć rację. Byłam tym tak spanikowana, że z trudem mogłam doliczyć się w pamięci, kiedy miałam ostatni okres. Tak wiele wydarzyło się w moim życiu, że całkowicie straciłam rachubę. Ostatni raz uprawialiśmy seks z Cristóbalem w moje urodziny. Nie zabezpieczyliśmy się, bo kurwa wtedy miałam zajebisty plan bycia matką. Wszystko się pieprzy i zdecydowanie dziecko nie jest mi teraz do szczęścia potrzebne.
Ściskałam w dłoni test, czekając niecierpliwie na wynik. Czułam, jak moje ręce pokrywa pot, a ścisk w żołądku odbiera mi zdrowe myślenie. Panikując wybiegłam z łazienki, po czym patrząc na Susanę rzuciłam test na łóżko.

— Zabierz to ode mnie – wysyczałam spanikowana.

— Kurwa Célia, przestań tak się trząść. To tylko ciąża, a nie wyrok śmierci.

— Ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem w żadnej....

— Ciąży? – Susana podniosła z łóżka test, pokazując mi na nim dwie kreski.

— Nie! – krzyknęłam, na co ona szybko do mnie podeszła i tuląc do siebie, wyszeptała:

— Teraz pojedziesz ze mną do kliniki, poproszę lekarza, żeby cię zbadał. Kiedy... no wiesz... kiedy – domyśliłam się, o co może jej chodzić i przerywając odparłam:

— Wtedy, gdy mnie zostawił. Susana, ja nie chcę...

— Spokojnie, to tylko szok. Weź głęboki wdech i przez chwilę postaraj się nie myśleć o Cristóbalu. Skoncentruj się na tym, co może właśnie nosisz pod sercem.

— Ja nie mogę być w ciąży... nie teraz, Susi – jąkałam się, czując jak łzy powoli napływają mi do oczu.

Po kilku minutach byłyśmy już w drodze do kliniki, do której chodziła Susana od naszego przylotu. Całą podróż obgryzałam z nerwów skórki przy paznokciach, odpychając od siebie myśl, która za chwilę może się ziścić. Nie wiem, co zrobię... samotna matka, to zupełnie nowość dla mnie.
Jose zaparkował samochód blisko głównego wejścia, a mnie w tym momencie kolejny raz napadły mdłości. Zasłoniłam dłonią usta i próbując nie zwymiotować w środku mercedesa, wybiegłam szybko na zewnątrz. Usiadłam na pobliskiej ławce, chłonąc powietrze. Oddychałam głęboko, próbując uspokoić skołatane serce.

— Wszystko dobrze? – zapytał młodszy Gonzalez, siadając obok.

— Zależy o co pytasz.

— Od przyjazdu do Argentyny zachowujesz się dziwnie, unikasz rozmów, wręcz celowo wybierasz samotność. W dodatku widzę, że cały czas płaczesz.

— To nie twoja sprawa. Naprawdę będzie lepiej, jak przestaniesz się mną interesować – irytował mnie. Każdy chce mi pomóc, tylko na swój własny sposób. A on jest całkowicie do dupy. Słysząc setny raz stwierdzenie, że „będzie dobrze" mam ochotę zwymiotować i tym razem, nie byłoby to z powodu ciąży.

Po chwili z kliniki wyszła Susana, wołając mnie do siebie. Była niczym zbawienie. Zdecydowanie nie miałam ochoty na rozmowę z Jose, a na pewno już nie miałam ochoty mówić mu o ciąży.

Weszłyśmy do gabinetu młodej lekarki, która już o wszystkim została poinformowana przez Susanę. Zrobiła ze mną krótki wywiad, po czym poprosiła, bym położyła się na łóżku. Podwinęła moją sukienkę, odsłaniając brzuch, a następnie wykonała USG. Serce biło mi jak oszalałe, patrzyłam na jej reakcję, kiedy wpatrywała się w monitor, ale nic nie mogłam wyczytać z jej mimiki twarzy. Następnie przerzuciłam wzrok na Susanę, która stała nade mną, szczerząc się jak jakaś głupia. Rozumiem, że jej hormony buzują, ale w tym momencie zachowuje się dosyć dziwnie. Dłonie pociły mi się z nerwów i co jakiś czas, zaciskałam je mocno w pięści. Nie wytrzymam dłużej w tej niewiedzy.

— Pani doktor... – wyszeptałam, na co ona odwracając się w moją stronę, rzekła:

— Proszę spojrzeć na ekran – uniosłam powoli wzrok, a na monitorze widniała mała kropeczka: — piąty tydzień.

Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, a ręce samoistnie się trząść. Sądziłam, że się przesłyszałam albo że to tylko sen.

— Ja... jest pani pewna, że to... – sama w to wszystko nie chciałam wierzyć. Wypierałam tą wiadomość, byleby tylko nie wpaść w jakąś histerię.

— Lekarzem jestem od dziesięciu lat, ale fakt możliwe, że nie umiem rozpoznać ciąży – próbowała żartem rozładować tą napiętą atmosferę, ale to na nic. W mojej głowie pojawiał się już tylko czarny scenariusz. Jestem w ciąży. Z Cristóbalem. Nie. To nie może tak się skończyć.

Wytarłam z twarzy płynące krople łez, po czym odbierając pierwsze zdjęcie dziecka, umówiłam się na kolejną wizytę. Susana przez cały czas trzymała mnie mocno za rękę, próbując dać oparcie, którego w tym momencie naprawdę potrzebowałam.

Wychodząc z kliniki spojrzałam w stronę Jose, a następnie chowając do torebki zdjęcie z USG, rzekłam:

—Błagam cię niech to zostanie między nami. Nie mów Pablo ani nikomu innemu. Ja muszę to wszystko poukładać sobie w głowie. Proszę cię.

— Masz moje słowo. Nie chcę się wtrącać między ciebie a Cristóbala, dlatego też będę milczeć jak grób – przytuliła mnie mocno do siebie, a w tym czasie podszedł do nas Jose.

— Macie ochotę na kawę? – spojrzałyśmy na niego w tym samym momencie, a on uśmiechając się, dodał: — boję się was, kiedy tak na mnie patrzycie.

— Jose, zawieź nas do najlepszej cukierni w mieście. Mam ochotę na tort z podwójną bitą śmietaną, a do tego truskawki w czekoladzie, Célia co ty na to?

— Myślę, że to nazywają potocznie zachciankami kobiet w ciąży i wiem też, że nie powinno się im odmawiać, więc Jose prowadź – przybrałam na twarzy maskę, byleby tylko młody Argentyńczyk nic nie zauważył.

Po kilku minutach byliśmy już w kawiarni. Było to przepiękne miejsce, z wielkim tarasem wychodzącym wprost na plażę. Usiedliśmy przy drewnianym stoliku, zachwycając się krajobrazem. Szpaler, który tworzyły palmy wzdłuż deptaka ciągnął się na kilka kilometrów. Dziesiątki par spacerowało po nim, trzymając się za ręce. Ten widok kolejny raz sprawił, że wspomnienia wróciły.

— Przepraszam was na chwilę, pójdę tylko do łazienki – wstałam od stołu, zabierając ze sobą torebkę.

Mój plan był jednak zupełnie inny. Usiadłam na schodach prowadzących na plażę, po czym wyciągając z torebki telefon oraz zdjęcie usg, wybrałam numer do Cristóbala.

— Zrobiłeś to dziecko, więc teraz miej jaja by odebrać ode mnie telefon! – wściekałam się, słysząc kolejne puste sygnały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro