Rozdział 58

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Célia

Minęły dwa tygodnie od mojego przylotu do Monte Carlo. Codziennie przesiadywałam w klinice, cierpliwie czekając aż Cristóbal się obudzi. Modliłam się i prosiłam uparcie Boga, by ten czas okrutnego czekania wreszcie minął. Niestety, z każdą kolejną minioną nocą to oczekiwanie przybierało szarych barw. Powoli oswajałam się z myślą, że Cristóbal już nigdy..., że już nigdy mnie nie zobaczy.

Lekarze na moje pytania tylko rozkładali ręce i w kółko powtarzali, że już nic nie mogą zrobić. Cholerne czekanie i nostalgiczne odliczanie dni, to wszystko co mi pozostało. Choć staram się być silną kobietą, to widok nieprzytomnego męża doprowadza mnie do łez. Bardzo chcę go odzyskać. Mimo całego zła, które razem przetrwaliśmy on nadal jest dla mnie najważniejszą osobą. Tęsknię za nim, za jego dotykiem, uśmiechem i pocałunkiem. Za każdym wspólnym dniem i nocą.

Dzisiejszy poranek zaczęłam od porannego spotkania z toaletą. Świeża partia mdłości to coś, co od kilku tygodni towarzyszy mi prawie codziennie. Choć staram się wygrać tą nierówną walkę popijając ziółka i herbatę z imbirem, to jednak nie do końca jestem w stanie. Taki to obraz cudownego przyszłego macierzyństwa.

Po szybkim prysznicu, zrobiłam lekki makijaż i spięłam włosy w wysokiego kucyka. Ubrałam ciepły sweter i czarne, wygodne spodnie, po czym stając przed lustrem położyłam dłoń na brzuchu. W moich oczach pojawiły się łzy, ale były to łzy szczęścia. Ta mała kruszynka, która jest we mnie codziennie rośnie oraz sprawia, że mam powód by wstać z łóżka i z uśmiechem przywitać kolejny dzień. To taka moja własna rutyna. Bez której prawdopodobnie już dawno bym się załamała.

— Célia... przepraszam... – moje rozmyślanie przerwała Eva, która wparowała do sypialni. Zakryłam swetrem brzuch, po czym odwracając się w jej stronę, rzekłam:

— Czy coś się stało?

— Jutro święta. Pomyślałam, że byłoby cudownie, gdyby Susana z Gabrielą przyleciały do Monako.

Całkowicie o tym zapomniałam. Miałam spędzić je z mamą, z rodziną... a teraz? Teraz całkowicie o to nie dbam. Zabierając torebkę z fotela, rzuciłam w jej stronę obojętnie:

— Zrobisz, jak uważasz. Ja będę w szpitalu – wyszłam, zamykając za sobą drzwi.

Schodząc po schodach przez myśl przeszło mi, że być może potraktowałam ją oschle, ale naprawdę świętowanie Bożego Narodzenia jest dla mnie ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę. Pragnę tylko, by mój mąż się obudził, reszta jest tylko tłem.

Od dwóch tygodni, codziennie do kliniki wozi mnie jeden z ochroniarzy, który zawsze czeka przed domem z kubkiem gorącej herbaty i maślanym rogalikiem. Od feralnego policzka, który wymierzyłam Pablo staram się go unikać. Dlatego śniadania jem w samochodzie, obiad w szpitalu, a kolację zamknięta w sypialni. Pablo także stara się mnie unikać i gdy tylko odwiedza brata, ja natychmiast wychodzę z pokoju. Dlatego ta cudowna perspektywa świąt Bożego Narodzenia w tym wypadku wygląda komicznie.

Wsiadłam do samochodu i nim zdążyłam odezwać się do ochroniarza, ten odwrócił się w moją stronę, podając kubek.

— Możemy jechać – wydałam mu polecenie, lecz on nie reagował. Nagle drzwi od strony kierowcy otworzyły się. Młody chłopak wysiadł, a w jego miejsce usiadł Pablo.

— Zapnij pas ­– wydusił z siebie, a następnie odjechał spod domu z piskiem opon.

— To chyba jakiś żart – burknęłam pod nosem.

— Żartem jest to, że od dwóch tygodni udajesz, że nie istnieję. Célia na Boga, postaraj się mnie zrozumieć. Dla mnie to tak samo trudne. Straciłem matkę, ojca, a teraz... – zacisnął dłonie na kierownicy, po czym dodał: — chronię rodzinę, ty jesteś częścią rodziny. Nosisz w brzuchu dziecko mojego brata, powiedz mi co mam robić?! Dać ci umrzeć?

— Może po prostu powiesz mi prawdę – opuściłam głowę, głaskając wypukły brzuch.

Wówczas Pablo zatrzymał się na pierwszym zjeździe, a zaraz za nami samochód wypełniony uzbrojonymi ochroniarzami. Przekręciłam oczami, w sumie czego innego mogłam się spodziewać. Wysiadłam z auta i patrząc na chodzącego w kółko Pablo, zaczynałam snuć domysły. Z czymś się męczy, to widać gołym okiem. Zapewne wie, kto strzelił do Cristóbala... wtedy przed domem przerwał Mateo, więc on musi znać prawdę.

— Amelia nie żyje – wyrzucił wreszcie z siebie.

— Zdążyłam się połapać, ale dziękuję za tą informację – kpiłam z niego.

— To Antonio ją zabił, a później strzelił do Cristóbala – w jednej chwili zrobiło mi się słabo. Otumaniona tą wiadomością, oparłam się o samochód i głośno oddychając próbowałam zrozumieć słowa, które właśnie padły z jego ust.

— Antonio? – wyszeptałam prawie niesłyszalnym głosem.

— Mateo go dopadł zaraz po tym, jak strzelił do Cristóbala.

— Gdzie on teraz jest?! – wydarłam się w niebogłosy.

— Czeka na Cristóbala w bezpiecznym miejscu. Célia jesteś w ciąży naprawdę to nie był najlepszy pomysł, byś tutaj wracała. Powinnaś wyjechać – złapał mnie za ramiona, chcąc dać wsparcie, ale ja w tym momencie miałam go dość. Jego i tych pieprzonych złotych rad, co jest dla mnie dobre a co nie. Jestem dorosłą kobietą i potrafię o siebie zadbać.

— Wiedziałeś od samego początku, że Cristóbal żyje, że strzelał do niego Antonio, że leży w szpitalu walcząc o życie, a mimo to kazałeś mi wierzyć, że umarł. Jesteś podły! Kiedy wreszcie zaczniecie traktować mnie, jak równą sobie? Kiedy w końcu będę miała jakieś słowo do powiedzenia w kontekście mojego męża? Nie chcę cię znać, Pablo. Nawet jeśli, będę zmuszona mieszkać z tobą do końca życia pod jednym dachem, chcę zapomnieć, że istniejesz. A swoją drogę, ile tych tajemnic jeszcze przede mną ukrywacie? – byłam wściekła, ale gdzieś w głębi serca czułam rozczarowanie. Okłamał mnie w najgorszy sposób.

— Jest coś jeszcze – ujął moją twarz w dłonie i przytrzymując ją na wysokości swojego wzroku, dodał: — szlag mnie trafia, gdy o tym pomyślę.

— O co ci chodzi? – próbowałam go odepchnąć, ale był silniejszy.

— Ten kutas, podczas przesłuchań powtarza w kółko, że to było zlecenie na Cristóbala, czy ty...

— Serio?! – przerwałam mu zdanie, domyślając się co chciał powiedzieć.

— Célia, ja nikomu już nie ufam. Mój brat cię oszukał, zabił twojego ojca, traktował jak... – zamachnęłam się i uderzyłam go pięścią w twarz.

— Jak śmiesz! Oddałabym za niego życie... nie masz prawa! – wyrzuciłam z siebie, zaciskając z nerwów szczękę. Byłam wściekła, na to, że Pablo próbował mnie oskarżyć o coś takiego. Po chwili jeden z ochroniarzy podbiegł do nas i zaaferowany tym, co przed chwilą zobaczył, zapytał:

— Panie Carrera, czy wszystko... – Pablo zmierzył go zimnym wzrokiem i rozmasowując zaczerwienione miejsce, prychnął:

— Zawieźcie ją do szpitala.

Ominął mnie, nie patrząc w oczy, po czym zdenerwowany wsiadł do samochodu z ochroniarzami. Młody brunet, który został ze mną na uboczu, otworzył mi drzwi i po chwili zawiózł pod główne wejście klinki. Całą drogę nie zamieniłam z nim ani jednego słowa. W głowie bowiem pojawiały się myśli, które trudno było mi zrozumieć. Jak Pablo mógł pomyśleć, że Antonio działa na moje polecenie? Jakim trzeba być głupcem, by coś takiego wymyśleć? Mam wrażenie, że wszystko to co dzieje się teraz to jakiś pieprzony koszmar. Nie dość, że zostałam oskarżona o zlecenie zabójstwa Cristóbala, to na dodatek okazało się, że w to wszystko jest wmieszany Antonio. Pierdolony cyrk.

Gdy tylko wysiadłam z samochodu, wzięłam głęboki wdech i wchodząc do szpitala, skierowałam się prosto do sali, w której leżał mój mąż. Jak zwykle pilnowało go tuzin ochroniarzy, którzy na mój widok chowali telefony i udawali zatroskanych pracowników.

—Witamy pani Carrera – uśmiechnął się jeden, na co reszta od razu stanęła na baczność.

— Czy lekarz był już u mojego męża? – zapytałam, trzęsącym się jeszcze głosem. Z trudem przychodziło mi uspokojenie nerwów.

— Nikogo jeszcze nie było.

Pokiwałam głową, a następnie weszłam do pokoju, w którym leżał Cristóbal. Choć większość aparatury została odpięta, to on nadal nie odzyskał przytomności. Miałam wrażenie, że jest coraz bledszy i słabszy. Jakby życie z niego ulatywało. Usiadłam w fotelu, a następnie ujmując dłoń Cristóbala, złożyłam na niej czuły pocałunek.

— Dzień dobry, kochanie – powiedziałam, mając nadzieję, że to usłyszy, po czym kładąc jego rękę, na ciążowym brzuchu, zaczęłam opowiadać o dziecku.

Tak zaczynałam każdy dzień, od dwóch tygodni. Chciałam, by wiedział, że nasze dziecko jest zdrowe i że razem ze mną czeka na jego powrót.

— Kocham cię – wyszeptałam, wycierając pojedyncze łzy.

Wówczas poczułam jego przesuwające się palce po brzuchu. Ten lekki dotyk, był prawie niewyczuwalny.

— Cristóbal? – spojrzałam niepewnie na jego dłoń, po czym przerzuciłam wzrok na wciąż nieprzytomną twarz: — słyszysz mnie? – wyszeptałam półdźwięcznym głosem. Jednak on nie zareagował. To było tylko moje wyobrażenie, tak bardzo pragnę by się obudził, że popadam w dziwne urojenia. Oparłam czoło o jego tors i zamykając na chwilę oczy, znów poczułam ten lekki dotyk.

— Cél...ia – wymamrotał słabym głosem.

To sen. Nie wierzę. Podniosłam głowę, by mieć pewność, a wtedy nasze spojrzenia spotkały się ze sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro