Rozdział 46

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Célia

Analizowałam w głowie, każde wypowiedziane przez Hectora słowo, próbując to jakoś poskładać w całość. Patrząc w oczy mojego męża, starałam się cokolwiek z nich wyczytać. Jeszcze kilka dni temu zapewniał mnie, że nie miał o niczym pojęcia, więc... Nie. Nie chcę w to wierzyć, nie mogę. Hector to wymyślił, jestem tego pewna.

Ocknęłam się z tego dziwnego letargu i nie zważając na nikogo z całą siłą wymierzyłam siarczysty policzek Hectorowi.

— Kłamca! Nigdy ci w to nie uwierzę! – ochroniarze ruszyli w moją stronę, ale Hector kiwnięciem ręki powstrzymał ich. Mierząc mnie wzrokiem z góry na dół, uśmiechnął się pod nosem i rzekł:

— Podobasz mi się. Umiesz walczyć o swoich bliskich, a to dość rzadka cecha u kobiet twojego pokroju. Cristóbal co ty na to? – odwrócił głowę w stronę mojego męża, ale ja za wszelką cenę nie spuszczałam z niego wzroku. Ten skurwiel był nieobliczalny i nie ufam mu pod żadnym względem.

— Odpuść jej. Célia już dość wycierpiała, więc jeśli chcesz się mścić na kimś... zajmij się mną – to były jedyne słowa Cristóbala, przez które chciałam go w tej chwili zabić. Wiem, że chciał dobrze, ale nie pozwolę by poświęcał siebie tylko dlatego, że stałam się jakąś pieprzoną fanaberią podstarzałego samca alfa.

— Cristóbal przymknij się! – rzuciłam wkurzona w jego stronę, po czym podchodząc bliżej Hectora, dodałam: — wiedz, że noszę twoje nazwisko, jestem żoną twojego pierwotnego syna, więc jeśli sądzisz, że się ciebie wystraszę to jesteś w błędzie. Dużo wycierpiałam i ty już nie jesteś w stanie mi nic odebrać. Kompletnie nic. A jeśli postanowisz walczyć z własnym synem to wiedz, że naprawdę jesteś słabym człowiekiem.

— Milcz! – krzyknął wkurzony, co trochę mnie przestraszyło. Widziałam jak w jego oczach pojawiła się nienawiść, która z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej widoczna. Zaciskał mocno zęby, a jego twarz w oka mgnieniu stawałam się purpurowa. Wiem, że zaraz będę żałować swojej zuchwałej postawy, ale kocham Cristóbala i dla niego jestem w stanie zrobić wszystko.

— Célia, wychodzimy – Cristóbal chwycił mnie za rękę i ciągnąc za sobą prowadził do wyjścia.

— Jeszcze nie skończyłem! – rzucił groźnie Hector, na co Cristóbal w ogóle nie zareagował. Otworzył mi drzwi i wypychając z domu, spokojnym głosem rzekł do ojca:

— Może ty nie skończyłeś, ale my tak. Aaaa, i jeszcze jedno! Wszystkie umowy i dokumenty z dostawcami masz na biurku, to był ostatni raz, kiedy dla ciebie pracowałem. Może wreszcie dasz wykazać się Pablo..., bo to, że doniósł ci o wszystkim zdążyłem się domyśleć. Szkoda, że nie wpadłeś kilka godzin wcześniej, może wtedy byś się załapał na ślub własnego syna.

— Cristóbal zastanów się, po czyjej ty jesteś stronie. Opamiętaj się! Ważniejsza jest dla ciebie jakaś dziwka kundla niż własna rodzina?! – na dźwięk tych słów moja twarz mimowolnie odwróciła się w stronę Hectora. „Dziwka kundla" ten sukinsyn wiedział o moim ojcu. Zaciskając mocno pięści, przepchałam się przez szerokie barki Cristóbala.

— Zabiłeś go! – krzyknęłam, po czym poczułam silny uścisk na biodrach.

— Célia, wychodzimy! – Cristóbal odciągnął mnie od swojego ojca i siłą zaprowadził do swojego samochodu.

Zamknął drzwi i po chwili zajął miejsce obok. Nie mam pojęcia co teraz ze mną się działo. Uczucia, w tak szybki i chaotyczny sposób mieszały się ze sobą, że nawet nie byłam w stanie się rozpłakać. Gdzieś w głębi serca spodziewałam się, że to właśnie Hector za tym wszystkim stoi, ale nie sądziłam, że ta prawda będzie aż tak bolesna. Minęło już tyle lat, a ja wciąż ubolewam nad tą stratą. Próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć w logiczny sposób, ale za każdym razem, sumienie podpowiadało mi, że to nie mogła być taka zwykła śmierć. I miałam rację. Mój ojciec został zamordowany przez Hectora Carrerę. A ja pokochałam jego syna.

Nie wiem, dokąd jechaliśmy, ale przez całą drogę wpatrywałam się bezczynnie w szybę. Myślałam tylko o jednym i cholernie chciałam się już pozbyć tego z głowy. Nic nie zwróci życia mojemu ojcu, nawet gdybym na cały głos przeklinała Hectora. Chcę tylko, by ten chory skurwysyn zapłacił za to i zgnił w więzieniu.

— Célia, jesteśmy na miejscu – z zamyślenia wyrwał mnie głos Cristóbala. Rozejrzałam się, po czym wysiadałam z samochodu. Byliśmy na płycie lotniska.

— Co? Cristóbal, co my tu robimy? – założyłam dłonie na piersi, lustrując jego nienaganną sylwetkę.

— Dopóki nie mogę zagwarantować ci całkowitego bezpieczeństwa... – położyłam mu palec na ustach, przerywając w ten sposób zdanie.

— Nie polecę nigdzie bez ciebie. Nie zostawię cię, nawet mnie o to nie proś – ujął moją dłoń, na której złożył delikatny pocałunek, po czym przytulając mocno do siebie, wyszeptał:

— Chyba jeszcze mamy przed sobą podróż poślubną, co ty na to? – oderwałam się, by spojrzeć w jego ciemne oczy i muskając zewnętrzną stroną dłoni policzek, odpowiedziałam:

— Kocham cię, Cristóbal.

Pocałował mnie delikatnie w usta, a następnie witając się z ochroną i obsługą samolotu, weszliśmy do środka. Zajęłam miejsce przy oknie, a obok mnie usiadł Cristóbal. Samolot zaczął kołować, by po chwili wnieść się w górę.

— Dlaczego on zabił tych ochroniarzy? – wróciłam pamięcią do widoku, który mroził mi krew w żyłach.

— Zdradzili go, nie informując, że jesteś ze mną. Widzisz Célia mój świat działa trochę inaczej. Dominują w nim dwa kolory: czerń i biel. Nie ma nic pomiędzy. Lojalność i oddanie są największymi cnotami, które każdy z żołnierzy czy członków rodzin musi przestrzegać. Złamanie tych cnót grozi tylko jednym, ale spokojnie każdy z nich doskonale to wiedział. Byli na to gotowi.

— Czyli... ty też na swój sposób dopuściłeś się zdrady ojca – wyrwałam się z jego ramion i spojrzałam głęboko w oczy: — Cristóbal... powiedz, że nic ci nie grozi.

— Wszystko będzie dobrze, obiecuję. A teraz spróbuj zasnąć, przed nami cały dzień atrakcji – uśmiechnął się szeroko, na co ja zmrużyłam lekko oczy, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.

— Dokąd lecimy?

— Do domu, Célia – w moich oczach natychmiast zebrały się łzy, ale zdecydowanie były to łzy szczęścia. Dom, kojarzy mi się tylko z jednym miejscem.

— Valencia... – wyszeptałam, na co Carrera pokiwał głową twierdząco.

— Mówiłam już, że cię kocham? – zarzuciłam dłonie na jego szyję, w tym momencie sprawił, że poczułam się szczęśliwa, mimo tego, co jeszcze przed paroma chwilami się dowiedziałam.

— Coś obiło mi się o uszy – droczył się ze mną, co dodatkowo było po części dla mnie wyzwaniem.

— Zdradzić ci jeden szczegół z mojego nudnego życia? Ale taki, o którym z pewnością nie wiesz – wyprzedziłam jego odpowiedź.

— Zaskocz mnie – rzekł pewien siebie, na co ja nachylając się nad jego uchem, wyszeptałam:

— Nigdy nie robiłam tego w samolocie – oblizałam dolną wargę, po czym wstając z miejsca, rzuciłam mu prowokacyjne spojrzenie.

Przygryzając dolną wargę udałam się do przedniej części samolotu, w której znajdowała się łazienka. Weszłam do środka i nim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi, w progu stanął Cristóbal. Jego oczy świeciły pożądaniem, które ja od dobrych kilka minut czuję całym ciałem. Przekręcając zamek w drzwiach, westchnął cicho pod nosem:

— Uwielbiam cię taką... – podchodząc do mnie, dodał: — moja piękna, zboczona żona.

Jednym szybkim ruchem odwrócił mnie do siebie plecami i wpijając usta w delikatną skórę szyi zaczął pieścić rękoma moje piersi. Ściskał je mocno, by po chwili zsunąć dłonie nieco niżej. Jedną ręką rozpiął mi spodnie, a następnie szybkim ruchem wsunął ją w moje majtki. Jęknęłam, czując jak zaczyna drażnić cipkę. Opierając się o jego tors, zaczęłam głośno oddychać.

— Jesteś niesamowicie...

— napalona na swojego męża – dokończyłam za niego zdanie, na co on bezceremonialnie wsunął we mnie place.

Jęknęłam głośno, czując jak fala podniecenia jest coraz bliżej. Wiem, że nie dam rady długo powstrzymać tego uczucia. Wspierając się na palcach, oddychałam głęboko i gdy czułam już napływającą rozkosz, zagryzałam mocno usta, by nie da się jej zdominować. Po chwili Cristóbal wyciągnął dłoń i gwałtownym ruchem zsunął ze mnie spodnie wraz z bielizną. Popchnął lekko w stronę umywalki, tak bym wypięła się idealnie na wprost niego i rozstawiając szeroko moje nogi, rzekł:

— Należysz do mnie, tylko do mnie – mruknęłam, a on z całym impetem wbił się w moją cipkę.

Wydałam z siebie gardłowy dźwięk, który brzmiał jak wołanie o pomoc. Cristóbal zaczął powolnymi ruchami napierać na mnie. Dokładnie czułam każdy ruch i to jak jego kutas wypełnia mnie coraz bardziej. Nasze oddechy stały się głośniejsze, a po chwili w całej łazience słychać było tylko odbijające się od siebie nagie ciała. Drżałam, gdy nacierał na mnie coraz mocniej. Kurewsko mnie to kręciło i pragnęłam jeszcze więcej. Łapiąc mnie mocno za włosy, Cristóbal pieprzył z całej siły. Każde pchnięcie czułam ze zdwojoną siłą, tak jakby chciał się wyżyć na mnie. Orgazm, który zbliżał się wielkimi krokami, dał w końcu za wygraną. Zasłaniając usta dłonią, by stłumić ten dziki odgłos, dałam się ponieść rozkoszy. W tym samym czasie Cristóbal także wydobył z siebie bezdźwięczny jęk i zalewając mnie falą potężnej spermy, opadł na moje plecy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro