Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Célia

Myślałam, że się przesłyszałam. Kurwa! Nie... to zdecydowanie jest mocno popieprzony dzień i mam cholernie tego dosyć. Czuję, że w tym momencie nie tylko stałam się marionetką w rękach Hectora, ale również Cristóbala. Bawią się mną, przekładając z rąk do rąk jakby całkowicie nie liczyli się z moją osobą. W sumie fakt. Po co liczyć się z moimi uczuciami czy pragnieniami? Wystarczy, że zostanie mi zakomunikowane, gdzie jest moje miejsce, a ja posłusznie na to przystanę. Chce mi się krzyczeć z tej bezradności.

— Oszalałeś! – krzyknęłam, po czym wstając z łóżka podeszłam do okna.

— Célia, chcę ci pomóc – jego ton głosu brzmiał zbyt spokojnie jak na niego. Coś podpowiadało mi, że to nie koniec jego rewelacji.

— Jak?! Żeniąc się ze mną?! – wyrzuciłam z siebie. Byłam wściekła, na to co ta rodzina zrobiła z moim życiem. Odwracając się w jego stronę, dodałam: — Jeśli chcesz mi pomóc, to zwróć mi wolność. Z dala od waszej rodziny i tego popieprzonego świata.

W tym momencie zauważyłam na jego twarzy wściekłość. W ciągu kilku sekund rozszerzyły mu się nozdrza, a dłonie mimowolnie zacisnął mocno w pięści. Zrobiłam mały krok w tył, bojąc się jego reakcji. Niestety moja droga ucieczki szybko kończy się na oknie, które mam za plecami. Cristóbal wstaje z łóżka i gwałtownym ruchem łapie mnie za pasek od szlafroka. Przyciągając do siebie, wpatruje się w moje oczy, po czym z jego ust padają słowa:

— Gdybym mógł zwrócić ci tą pieprzoną wolność już dawno bym to zrobił. Nie ja podpisałem ten cholerny kontrakt i nie ja ubzdurałem sobie życie z kimś takim jak ty.

— Puść mnie – w moich oczach pojawiły się łzy. Znowu stał się tym zimnym i wyrachowanym dupkiem.

— Idź spać, jutro czeka cię długi dzień – jego głos zmienił się w ciągu sekundy, a wściekłość znikła szybciej niż się tego spodziewałam. Cristóbal puścił mój pasek uwalniając mnie, a ja natychmiast ruszyłam w stronę łóżka. Wtulając głowę w poduszkę, okryłam się szczelnie kołdrą. Po chwili usłyszałam trzask drzwiami. Wyszedł.

Przez całą noc męczyły mnie koszmary. W sumie tego się spodziewałam. Przewracając się na łóżku z jednej na drugą stronę, szukałam idealnego miejsca. Gdy w końcu udało mi się takowe znaleźć, zamykając oczy wróciłam do felernego poranku i późniejszej próby samobójczej.

— Nie! – krzyknęłam, zrywając się z łóżka.

Byłam cała spocona, a na dodatek szlafrok rozwiązał się uwalniając tym samym moje ciało. Łapałam głośno oddech, próbując uspokoić swoje myśli. Po chwili przetarłam dłońmi zaspane oczy i spojrzałam na zegarek stojący obok łóżka. Była czwarta rano. Znakomicie – pomyślałam. Obawiam się, że to na tyle z mojego dzisiejszego snu. Weszłam do łazienki, po czym odkręcając w kranie zimną wodę przemyłam nią twarz. Od razu poczułam się lepiej. Mimowolnie podniosłam wzrok do góry, napotykając na drodze swoje odbicie.

— Jesteś żałosna Célia – wyszeptałam, rzucając wrogie spojrzenie do samej siebie.

Musiałam stąd wyjść jak najszybciej. Nie potrafię spojrzeć sobie w oczy i okłamywać się, że wszystko będzie dobrze. Jestem po prostu na to za słaba.

Wracając do łóżka próbowałam zmusić się do snu. Wcale nie było to takie proste. W dodatku leżąc na plecach i wpatrując się w sufit w moich myślach pojawił się Cristóbal. Dotykając dłonią ust, wspominałam nasz pocałunek. Jego idealne usta cudownie muskały moje. Lecz po chwili przypomniałam sobie jego słowa o naszym rzekomym ślubie i późniejsze... „Z kimś takim jak ty" – powtórzyłam w myślach. On mnie nienawidzi i właśnie w takich momentach idealnie to pokazuje. Zastanawiam się tylko, dlaczego chce mi pomóc? A może to tylko jakaś przykrywka? I tym sposobem chce zaszkodzić ojcu albo mu dopiec. Wiem jedno: nikomu nie mogę ufać w tym domu.

Nazajutrz obudziły mnie wpadające przez okno promienie słoneczne. Leniwie przeciągnęłam się na łóżku, otwierając powoli oczy.

— Dzień dobry. Długo karzesz na siebie czekać – przywitał mnie uśmiechnięty Pablo.

— Co ty tutaj robisz? – gwałtownie usiadłam na łóżku, zakrywając się szczelnie kołdrą.

— Spokojnie i tak wiele już zdążyłem zobaczyć – puścił mi oczko, na co ja sięgnęłam po poduszkę i rzuciłam nią w niego.

— Weź prysznic i ubierz... albo w sumie możesz zostać w tym. Czekam w jadalni – rzuciłam w niego drugą poduszką, ale tym razem nie trafiłam.

Pablo zaśmiał się głośno, po czym wyszedł z pokoju.

— Palant – wycedziłam przez zęby, a następnie wstając z łóżka ruszyłam w stronę łazienki.

Zrzuciłam z siebie szlafrok, który i tak więcej już odsłaniał niż zakrywał. Zerwałam z siebie plaster, po czym weszłam pod prysznic. Rana wyglądała już znacznie lepiej. Nie krwawiła, a przede wszystkim zaczerwienie, po wczorajszym zadanym bólu przez Hectora zniknęło. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą i poczułam się fantastycznie. Pierwszy raz nie myślałam o niczym. Oddałam się w pełni relaksowi. Umyłam włosy, a następnie zrobiłam szybki peeling. Tego było mi trzeba. Po cudownym prysznicu, przewiązałam się ręcznikiem i podchodząc do lustra, poczułam w sobie odwagę. Podniosłam wzrok na swoje odbicie i wpatrując się w nie przez dłuższy czas, kompletnie nie myślałam. Chłonęłam ten widok, stojąc w całkowitym bezruchu.

— Céli, przepraszam... – głos Evy wyrwał mnie z tego marazmu.

— Tak? – odwróciłam się natychmiast w jej stronę.

— Pablo prosił, bym cię pośpieszyła.

— Czy w tym domu ja naprawdę nie mogę mieć chwili dla siebie? – Eva uśmiechnęła się, a ja kręcąc głową z niezadowolenia, zaczęłam suszyć włosy.

Nie miałam ochoty robić make up, zresztą w tym więzieniu i tak jest mi on zbędny. Związałam włosy w wysoki kucyk, a następnie wchodząc do garderoby, wyciągnęłam z szuflady czarną, koronkową bieliznę i ściągnęłam z wieszaka krótką, letnią sukienkę na cienkich ramiączkach. Za oknem była piękna pogoda, więc kto wie, może Pablo okaże mi trochę swojej dobroci i pozwoli na chwilę wyjść na świeże powietrze. Założyłam wygodne klapki, po czym wyszłam z sypialni.

Schodząc na dół, zauważyłam, że w domu panowała zupełna cisza. To może głupie, ale gdy byłam w salonie przeszło mi coś przez myśl. Nikt nie pilnował drzwi, więc wydawałoby się, że to idealna okazja by wreszcie stąd uciec. Rozejrzałam się na wszystkie strony, po czym wolnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi.

— Dokąd to? – poczułam dłoń na swoim ramieniu, a donośny głos Cristóbala rozpoznałabym już wszędzie.

— Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza – skłamałam, odwracając się powoli w jego stronę. Nasze spojrzenia spotkały się ze sobą, po czym nie wiedzieć czemu skupiłam swoją całą uwagę na jego pełnych ustach.

— Dlatego skradasz się na palcach? – przejrzał mnie.

— Przepraszam. Następnym razem będę wiedzieć, że mam błagać cię o możliwość wyjścia z tego przeklętego więzienia – odepchnęłam go lekko, robiąc sobie przejście. Musiałam się stamtąd ewakuować, bo im dłużej napawałam się tym widokiem, tym bardziej pragnęłam go pocałować. Ja pierdole. Serio, o tym pomyślałam. Gdybym stała tam minutę dłużej, pewnie rzuciłabym się na niego, jak wygłodniałe zwierzę. To robi się żałosne. Célia opanuj się – próbuję się otrząsnąć.

Wchodząc do jadalni od razu zauważam Pablo popijającego kawę. Na mój widok odstawia filiżankę na stół i taksując mnie wzrokiem, wzdycha:

— Mój brat miał rację – nie bardzo rozumiem sens tych słów. Dlatego też, siadając przy stole próbuję się czegoś dowiedzieć:

— Wiem, że i tak mi nie powiesz, ale spróbuję. W czym miał rację twój gburowaty braciszek? – Pablo parsknął śmiechem.

— Pierwszy raz słyszę, że ktoś określa mnie w ten sposób. Skurwiel, sukinsyn naprawdę wiele już padło określeń, ale gbur? Trochę słabo panno Rojas – poczułam dziwne ukłucie w sercu. A kiedy Cristóbal zajął miejsce naprzeciwko mnie fala wstydu i kompromitacji wzięła górę. Kątem oka widziałam tylko rozbawionego do łez Pablo. Chociaż jedna osoba dobrze się bawiła.

Podczas śniadania starałam się nie patrzeć na Cristóbala, który wcale mi w tym nie pomagał. Jakby na złość, co chwilę prosił mnie, by mu coś podała i tym samym chcąc czy nie chcąc musiałam na niego spojrzeć.

— Dzwonił twój przyszyły mąż – wypalił nagle, a ja prawie zakrztusiłam się kawą.

— Mogłeś mi tego oszczędzić – mamrotam pod nosem i biorąc serwetkę wycieram twarz oraz dłonie z kawy.

— Pytał o ciebie – nie odpuszczał. Spojrzałam mu prosto w oczy i gdy już chciałam coś z siebie wyrzucić, wtrącił się Pablo:

— Cristóbal nie psuj tego pięknego poranka – następnie przerzucając na mnie wzrok, kontynuuje: — Célia, jeśli już zjadłaś to zabieram cię w kilka miejsc, które kocha każda kobieta.

— Czy to dzień dobroci dla zwierząt? – kwituję, po czym wstając od stołu, dodaję: — jestem gotowa.

Cristóbal nie reaguje na to, dopijając espresso czyta coś na swoim telefonie, następnie razem z Pablo wychodzimy. Cieszę się na samą myśl, że będę z dala od tego domu. Może to irracjonalne co teraz powiem, ale dzisiaj pierwszy raz poczułam się dobrze w tym miejscu. Jadąc samochodem rozmawialiśmy z Pablo o wszystkim. Co prawda znaliśmy się krótko, ale czasem miałam wrażenie, jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi. Ani razu nie wspomniał o Hectorze czy też o tym chorym kontrakcie. Kiedy zatrzymał samochód w samym centrum Monte Carlo, odpinając pas, spojrzał na mnie. Wiedziałam, że coś jest nie tak. To była tylko kwestia czasu.

— Widzę co dzieje się między tobą, a Cristóbalem.

— Pablo to nie tak... – nie dał mi się wytłumaczyć.

— Proszę cię tylko o jedno. Obiecaj, że będziesz na siebie uważać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro