Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Célia

Całą podróż na lotnisko siedziałam jak na szpilkach wpatrując się w szybę i skubiąc skórki przy paznokciach. Byłam kłębkiem nerwów. W dodatku moi towarzysze porozumiewali się cały czas w języku francuskim, jakby zdawali sobie sprawę z tego, że nic nie rozumiem i wykorzystywali to mówiąc o sprawach, które bezpośrednio mnie dotyczą. Zapewne zastanawiali się do jakiego burdelu mnie oddać. Nie wiem czemu, ale przez myśl przeszło mi jedno... gdybym teraz otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu to hm... udałoby mi się uciec i przeżyć? Czy wręcz odwrotnie poturbowana, byłabym łatwiejszym celem? Ja pierdole! Moje myśli są naprawdę pojebane. Po chwili zauważyłam, że wjechaliśmy na płytę prywatnego lotniska w Sewilli – znałam to miejsce, bo byłam tutaj kiedyś z tatą. Samochód zatrzymał się, a moi towarzysze opuścili go w mgnieniu oka. Pablo otworzył moje drzwi i patrząc na mnie, rzekł:

— Mam wysłać specjalne zaproszenie? – sarkazm od razu dało się wyczuć w jego głosie. Wzięłam głęboki wdech i wysiadłam z auta.

Przed nami stał czarny samolot, który przygotowany był do startu. Cristóbal rozmawiał ze stewardessą, co jakiś czas rzucając mi gniewne spojrzenie. Nie wiem, dlaczego, ale miałam wrażenie, że flirtują ze sobą. 

— Gdzie lecimy? – zapytałam Pabla, mając nadzieję, że zlituje się nade mną i w końcu powie mi prawdę.

— Do twojej nowej pracy, mówiłem ci – mrugnął do mnie.

— Może powiesz mi coś więcej na ten temat? – założyłam ręce na piersiach i stojąc naprzeciwko niego posłałam mu zimne spojrzenie.

— Wsiadaj do samolotu, nie mam czasu się z tobą bawić. Za chwilę startujemy – zirytowały mnie jego słowa. Uważa się za nie wiadomo kogo. Palant. Odepchnęłam go jedną ręką, po czym wsiadłam na pokład.

Zajęłam miejsce po lewej stronie, zaraz przy oknie. W głębi duszy liczyłam na to, że nikt obok mnie się dosiądzie. Niestety, moja osoba jest idealnym zaprzeczeniem jakiegokolwiek szczęścia. Pablo zajął miejsce obok mnie, a gbur Cristóbal usiadł naprzeciwko.

— Rozumiem, że to są jedyne wolne miejsce – fuck! Powiedziałam to na głos. Zatkałam usta dłonią, żałując tych słów. Wiem, że zaraz spotkam się z gniewem tych dwóch samców alfa.

— Pablo, zostaw nas samych – zdecydowanie Cristóbal należał do ludzi, którym nie powinno się odmawiać, a przede wszystkim, do ludzi, których polecenia są ważniejsze niż całe twoje jestestwo. Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w jego czarne oczy. Bałam się.

Samolot zaczął kołować, a ja zapinając pas trzymałam się mocno siedzenia. Latanie nie było czymś, co należało do moich ulubionych zajęć. Stresowałam się zawsze samym widokiem samolotu, a co dopiero wzbicie się i cała podróż. Zamknęłam oczy i w myślach powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze. To był mój pierwszy raz i cholernie się bałam. Gdy wzbijaliśmy się w górę czułam dziwne uczucie, które przechodziło przez moje ciało. Adrenalina? Ekscytacja? To coś podobnego. Nigdy tego wcześniej nie czułam.

Gdy samolot wniósł się na odpowiednią wysokość, otworzyłam oczy. Cristóbal siedział wpatrując się w laptopa i pisząc coś na nim energicznie. Sądziłam, że chciał ze mną porozmawiać, gdy kazał się przesiąść bratu, ale widać nic z tych rzeczy. Odpięłam pas i odwracając się nerwowo, szukałam jakiejkolwiek stewardessy, która mogłaby mi przynieść coś do picia.

— Przestaniesz? – westchnął Cristóbal, czym okropnie mnie przestraszył.

Odwróciłam się natychmiast w jego stronę i nie uważając kopnęłam go niechcący w nogę. Zamknął gwałtownie komputer i odłożył go na siedzenie obok. Piorunując mnie wzrokiem, wysyczał:

— Pytałem o coś.

— A ja nie odpowiedziałam. Koniec kropka – byłam dumna z siebie, bo chyba zaskoczyła go moja odpowiedź. Jego oczy w ciągu sekundy zrobiły się wielkie, a na twarzy pojawił się lekki grymas. Mam cię – pomyślałam.

Cristóbal wstał z miejsca i podszedł do Pabla. Nachylając się nad jego uchem, szeptał mu w taki sposób, by nikt nie usłyszał, a zwłaszcza ja.

— Gdybyście nie byli braćmi, pomyślałabym, że... jesteście razem – zaśmiałam się głośno. Bawiła mnie ta sytuacja, bo pierwszy raz to ja miałam przewagę. Cristóbal odwrócił się w moją stronę i zaciskając mocno pięść na ramieniu brata, oznajmił mi:

— Gdy wylądujemy w Monte Carlo zgaszę ci ten uśmieszek z twarzy.

Nie odpowiedziałam. Oparłam się o zagłówek i zamknęłam na chwilę oczy. Więc, to tam mnie zabierasz – pomyślałam. Będę dziwką opiewającą w luksusie. Co za koszmar.

Lot trwał jakieś trzy godziny. Od momentu, w którym dowiedziałam się, gdzie zacznę swoją nową „pracę" straciłam ochotę, by dogryzać tym dupkom. Choć udawałam przed wszystkimi, że jestem twarda, że nie dadzą rady mnie złamać to w głębi serca byłam bezbronną dziewczyną, która chciała wierzyć, w lepsze jutro.

Gdy samolot wylądował na lotnisku, Pablo podszedł do mnie i łapiąc mnie mocno za ramię, podniósł z siedzenia, mówiąc:

— Witam w Monako.

— Puść mnie! Pójdę sama – krzyknęłam w jego stronę, ale na nic się to zdało. Był kompletnie głuchy, ciągnął mnie w swoją stronę, nie zważając na nic.

Wychodząc z samolotu, poczułam na twarzy gorący podmuch wiatru. Cristóbal stał wraz z kilkoma ochroniarzami i gdy podeszliśmy do nich, zaczął wydawać im rozkazy po francusku. Cholera, że też nic nie rozumiem – westchnęłam pod nosem, tak by nikt nie usłyszał. Po chwili dwóch z nich siłą zaprowadziło mnie do jednego z zaparkowanych, czarnych mercedesów. Wepchnęli mnie do niego, a następnie usiedli z przodu.

— Czemu nie jedziemy? – zapytałam po dłuższej chwili, ale oni tylko spojrzeli na siebie i nic nie odpowiedzieli. Pokręciłam głową z dezaprobatą i patrząc na swoje poranione skórki, zaczęłam z powrotem je maltretować. Wówczas otworzyły się drzwi, a do środka wsiadł Cristóbal. Spojrzał na mnie władczym wzrokiem, po czym wydał polecenie, byśmy ruszyli.

Nie wiem, jak długo jechaliśmy, bo mój wzrok skupiony był wyłącznie na obskubanych dłoniach. Jestem coraz bliżej piekła i nie mam jak z niego uciec.

— Przestań natychmiast – usłyszałam mimochodem, a następnie poczułam dłonie Cristóbala na swoich. Przestraszyłam się.

— Ja... nie chcę – wyszeptałam, podnosząc na niego błagalny wzrok.

— W samolocie byłaś taka pewna siebie, a teraz? Gdzie ją zgubiłaś? Co? – cofnął dłoń, wbijając we swoje czarne oczy.

— Dlaczego to robisz? Rujnujesz mi życie...

— O jakim ty życiu mówisz? – przerwał mi, po czym wyciągając swój telefon, dodał: — straciłaś marną pracę, twoja matka to alkoholiczka, ojciec nie żyje, a facet? Ethan, tak? Bawił się tobą, jak chciał. O tym życiu mówisz? Célia, wymień chociaż jeden sensowny powód, który powie mi, że to twoje życie w Sewilli było idealne?

— Skąd to wszystko wiesz? – zapytałam cicho. Jak to możliwe... Przecież nasze spotkanie to była loteria. Nie wiedział nic o mnie, a tu takie coś.

— Wiem o tobie więcej niż powinienem. Od dzisiaj wszystko się zmieni, zapamiętasz to do końca życia – mówiąc to napisał do kogoś wiadomość, po czym schował telefon do kieszeni: — jesteśmy na miejscu.

Samochód zatrzymał się na podjeździe przed ogromnym domem. Niepewnym krokiem wysiadłam i rozglądając się na wszystkie strony próbowałam ogarnąć, gdzie byliśmy. Wyglądało to na prywatną posesję. Duża wjazdowa brama, przy której znajdowało się małe pomieszczenie dla ochrony. Wokół domu roztaczał się żywopłot, który oddzielał miejską ulicę od posiadłości. Dom był wybudowany w nowoczesnym stylu, który od razu przykuwał całą uwagę. Ciemna tonacja barw idealnie komponowała się z drewnianymi wstawkami. Wyglądał jak, z jakiegoś drogiego katalogu. A do tego karłowate krzewy i choinki, które przed domem tworzyły małe klomby.

Podjechał drugi samochód, z którego wysiadł uśmiechnięty Pablo.

— Gotowa, by stracić godność, jak to nazwałaś? – rzekł, posyłając mi cwaniacki uśmiech.

— Dupek – rzuciłam w jego stronę, a w tym czasie z domu wyszła para w średnim wieku. Cristóbal przywitał się z mężczyzną podając mu rękę, a kobietę pocałował delikatnie w policzek. Widziałam, że rozmawiali o mnie, bo ciągle patrzyli w moją stronę. Pablo wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i wkładając jednego do ust, zapytał:

— Chcesz? – pokiwałam głową zaprzeczając i w tym czasie podeszła do nas kobieta.

— Pablo, ile razy mówiłam ci byś w końcu rzucił ten przeklęty nałóg? – wyciągnęła mu papierosa z ust i rzucając na ziemię, ugasiła go stopą. Przez dłuższą chwilę przyglądała mi się z wielką dokładnością, czułam się niczym towar na półce sklepowej.

— Mamo, to jest Célia Rojas...

— Wiem – przerwała mu prezentację. Jakoś dziwnie się czułam, dopiero po chwili dotarły do mnie słowa Pablo. „Mamo", więc ta kobieta i ten mężczyzna to rodzice nadąsanych dupków. O kurwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro