𝒲𝒶𝓏𝓃𝓎 𝓇ℴ𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶𝓁 !𝓈𝓂𝓊𝓉𝓃𝓎!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozchyliłam delikatnie powieki, a moich oczu dobiegł oślepiający blask świateł które niemiłosiernie raziły moje tęczówki.

— Obudziła się...

— Jak myślisz kiedy ją wypuszczą z szpitala...?

— Zamknąć się wreszcie

— Isabelle...

— Dajcie spokój – na ramieniu poczułam dużej wielkości rękę. Pewnie Luc.

Lecz byłam tak bardzo wyczerpana że nie miałam siły nawet na nich spojrzeć. Moje powieki opadły bezwładnie.

Poczułam potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza. Nie byli to teraz możliwe przy stanie mojego zdrowia.

— Księżniczko... – usłyszałam słodki jak miód a jednocześnie męski głos Lionela.

Stop. Chwila.

Nie powinno go tu być. Nie powinien był widzieć mnie w takim stanie.

Westchnęłam cicho pod nosem i ostatkiem sił podciągnęłam się na szpitalnym łóżku. Są tu. Moja rodzina.

Strużka łez spłynęła po moim policzku.

— Malutka... – Maxim przytulił mnie łagodnie. Twarz miał całą w łzach. – A-Alex...

Dziwnie się wszyscy zachowywali. Otworzyłam oczy szerzej nie wiedząc co mają na myśli.

— Co...?

— Isabelle nie powinna teraz słuchać takich rzeczy – westchnął John.

— To był nasz pierdolony brat! – wrzasnął Nathan.

Nigdy nie widziałam go w takim stanie.

— Isabelle... – Nathan chwycił moją dłoń a reszta chłopaków przytuliła mnie mocno – Alex nie żyje.

Na te słowa cały mój świat się zatrzymał. Mój brat...
To była moja pierdolona wina. Nie powinnam była mdleć.

— N-NIE! – odepchnęłam ich gwałtownie – CHCĘ DO DOMU! – wrzasnęłam na cały głos wstając z szpitalnego łóżka.

Jednym ruchem zerwałam z siebie kroplówkę. Nie czułam już nic. Oprócz straty i bólu duszy.

Pielęgniarki patrzyły pewnie na mnie jak na idiotkę ale miałam to głęboko w dupie. Podbiegły do mnie próbując mnie zatrzymać.

Odepchnęłam je tak jak moich braci I wybiegłam z szpitalnej sali.

Przyciągałam wzrok wszystkich. Nie obchodziło mnie to co myśleli teraz o mnie.

Słyszałam kroki moich braci ale nie miałam zamiaru się odwracać.

Z tego co słyszałam zatrzymały ich pielęgniarki. Szybkim załzawionym spojrzeniem ujrzałam plan szpitala oraz to co chciałam osiągnąć. Wyjście.

Lecz teraz miałam wrażenie że z tej sytuacji nie da się wyjść.

Ruszyłam przed siebie potykając się co chwilę o swoje zdrętwiałe nogi.

Mimo bólu fizycznego jaki czułam miałam zamiar dotrzeć do domu.

Gdy mój wzrok ujrzał światło dzienne za szpitalem odwróciłam się tylko na chwilę i ujrzałam ich.

Byłam cała w łzach. Oni zresztą też.
Pierwszy raz ujrzałam jak Luc płacze. Wszyscy teraz wspierali się w żałobie. Jak widać przeżywali to inaczej niż ja. Obok nich stał Lionel bezwładnie obserwując moje poczynania. Też cierpiał.

— Isabelle! – głos Luc'a co chwilę się załamywał, a twarz była cała w łzach. – My też to przeżywamy, ale nie można uciekać!

Zaczęli się do mnie zbliżać. Byli już naprawdę blisko, ale nie widziałam nic. Jedynie czułam. Czułam rozmiar straty jaki przeżyłam. Znowu straciłam kogoś na kim mi zależało. Dlaczego moje życie musi się opierać tylko na stracie i cierpieniu?

— Musisz wracać do szpitala – Lionel objął mnie delikatnie – Twoje zdrowie jest w złym stanie...

— Potem... – zaczęłam ale moje wargi nie chciały wypowiedzieć tych słów – Powiecie mi... Co się stało...?

— Tak księżniczko – Reszta chłopaków też mnie przytuliła – Wszystko potem. Teraz jedziemy do domu.

Niestety, Henry'ego musiało to bardzo mocno dotknąć. Jego brat bliźniak. Na samą myśl zrobiło mi się bardziej smutno.

— D-do domu...? – zrobiło mi się odrobinkę cieplej na duszy – Czy... to tam...?

— Tak.

Dlatego nie chcieli tam wracać. Nie dziwię im się. Lecz teraz trzeba było się zmierzyć z bólem. Inaczej nigdy nie zostanie załagodniony.

Bez słowa ruszyłam za nimi do auta, a Lionel podążał cały czas za nami.

Gdybym mogła cofnęłabym się w czasie byleby go uratować.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro